Rozdział 3
Tae-hyung, gdy wrócił do domu ze spotkania z Jeong-gukiem, vel JKe'm, a w sumie Jeanem, usiadł na sofie, spojrzał na dwie ostatnie, zaschnięte truskawki w koszyczku na stoliku i sam nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. I bynajmniej truskawki miał tu na myśli.
Z jednej strony transakcja wydawała mu się mocno naciągana. Pieniądze z góry, spotkania, głębsze informacje. Byłby głupcem, gdyby się zwyczajnie tego nie obawiał. Ale z drugiej... strasznie bardzo chciał na to pójść. Chęć pokazania całej rodzinie, jaki jest szczęśliwy, po prostu była silniejsza, niż poczucie niedojrzałości zakorzenione głęboko duszy i zwykły idiotyzm.
Zjadł truskawki, a potem wziął prysznic.
Jeszcze tego samego wieczoru dostał mailem formularz, a w nim... w sumie nic, co byłoby danymi wrażliwymi. Były pytania o ulubiony kolor, jak spędza czas wolny, czy lubi podróże i te nieco bardziej wnikliwe, jaki nosi rozmiar ubrań, kiedy przypadają jego urodziny i czy posiada zwierzęta. Było ich naprawdę dość sporo i choć można było uznać je za trywialne, to całość ankiety wyglądała naprawdę profesjonalnie. Wciąż jednak zastanawiał się, dlaczego ktoś taki jak JK pracuje w ten sposób lub skoro już to robi, to dlaczego nie pracuje w żadnej agencji. Pomyślał jednak, że zapewne dlatego, że biorą prowizję, a on jest bezsprzecznie przystojny i umówmy się, każdy chciałby kogoś takiego wynająć i niby dlaczego miałby komukolwiek płacić za to prowizję. Po chwili uznał, że to głupie, nad czym się zastanawia, nie mówiąc o tym, że to nie była jego sprawa. Wciąż jednak czuł się z tym nieswojo, bo pomimo tego, że JK zastrzegł, że nie uprawia seksu, nie całuje w usta, a on sam nigdy z podobnych usług nie korzystał, to całość transakcji przypominała mocno te z domów publicznych.
Wynająłem sobie męską dziwkę? — zapytał sam siebie w myślach i przeraziła go ta wizja, ale zamiast sobie odpowiedzieć, odpowiedział na wszystkie pytania z ankiety i odesłał ją późno w nocy z zastrzeżeniem, że nie zrobi przelewu z góry.
Ten jeden warunek postanowił negocjować. Zapłaci, ale po powrocie. Trochę się martwił, że JK na to nie przystanie, ale następnego dnia rano, nim zdążył dobrze otworzyć powieki, a cała sytuacja wyparowała mu z głowy, jego telefon zawibrował mu pod poduszką. Sięgnął po niego po omacku i spojrzał na wyświetlacz.
„Dzień dobry kochanie" — głosiła wiadomość.
W pierwszym momencie nie zorientował się, o co chodziło i uznał, że to pomyłka, choć musiał przyznać, że to było miłe i że z pewnością mógłby się łatwo przyzwyczaić do takich poranków. Uśmiechnął się z zamiarem wsunięcia telefonu z powrotem pod poduszkę, gdy ten zawibrował mu w dłoni po raz drugi.
„Czekam dziś na ciebie tam, gdzie wczoraj o siedemnastej, może być? Jean"
Tae-hyung nagle obudził się jak z letargu. Wczorajsza sytuacja z kawiarni na rogu wpadła do jego umysłu jak huragan. Przystojny chłopak o imieniu JK i jego przenikliwe brązowe spojrzenie. Poczuł się nieswojo w pierwszym momencie. To „kochanie" z wiadomości było naciągane jak guma w majtkach i czuł się z tym głupio, ale po chwili uśmiechnął się sam do siebie i umościł wygodniej na poduszce.
Zagrajmy w tę grę — pomyślał sobie, a potem jego palce same popłynęły po ekranie.
„Dzień dobry kochanie" — odpisał, natychmiast wskakując w rolę. — „Co sprawia, że jesteś tak wcześnie na nogach?"
„Siłownia" — odpowiedź przyszła niemalże natychmiast, a tuż po niej połączenie z FaceTime.
Tae-hyung szybko poprawił sterczące na wszystkie strony włosy, przetarł zaspane oczy i wcisnął połączenie. Na ekranie pokazał mu się podskakujący JK i jego słuchawki, których kabelki podskakiwały rytmicznie razem z nim, gdy biegł po bieżni.
— Cześć, pomyślałem, że zadzwonię, bo... sam rozumiesz — urwał i uniósł ręce do góry w bezsilnym geście. — Nie bardzo mam jak pisać — powiedział ciężkim od wysiłku głosem.
Tae-hyung uśmiechnął się do niego.
— Daleko jesteś? — zapytał, a Jeong-guk spojrzał na niego pytająco.
— Mówiłem. Na siłowni. Niedaleko Placu de l'Odeon, gdzie się wczoraj widzieliśmy.
Tae-hyung się zaśmiał zaspany.
— Pytałam, jak daleko zabiegłeś.
Jeong-guk się zaśmiał speszony i pomimo biegu pokręcił głową z niedowierzaniem. Spojrzał na wyświetlacz bieżni.
— Pięć kilometrów. Przede mną jeszcze dwa i koniec. Jestem padnięty, ale jestem na redukcji, bo przytyłem ostatnio pięć kilo i nie mam wyjścia.
Tae-hyung aż zamrugał oczami.
— A ja leżę w łóżku i brzuch mi rośnie. Nawet nie mam pojęcia, ile ważę.
— Nie idziesz do pracy? — zapytał JK, zmieniając temat.
— Idę, ale później. Jest siódma rano, to środek nocy — zakpił.
Jeong-guk chwilę biegł, dysząc ciężko. Nad czymś się zastanawiał.
— Masz czas na śniadanie? — zapytał znienacka. — Może zjedlibyśmy razem? Ja stawiam, żeby nie było, że cię naciągam — zastrzegł.
Tae-hyung musiał przyznać sam przed sobą, że pomysł mu się spodobał, ale zastanawiał się, czy JK doczytał to, co mu wczoraj wysłał w ankiecie. Zaśmiał się dla niepoznaki.
— I nie masz nic przeciwko?
— Przeciwko czemu?
— Że zapłacę ci dopiero po podróży?
— Jakoś to zniosę — prychnął JK, udając zdegustowanego.
Tae-hyung się zaśmiał, ale w głębi poczuł ulgę.
— Czy ja też mogę zadawać pytania?
— No pewnie — odpowiedział natychmiast JK.
— Ale... czy odpowiedzi będą prawdziwe, czy specjalnie dla mnie wymyśliłeś scenariusz?
— A jaka to różnica?
Tae-hyung wiedział jaka. Ten chłopak mu się spodobał, chciał naprawdę go poznać. Tego prawdziwego JK'a.
— W sumie żadna — zaczął się jąkać. — Ale...
— Będą prawdziwe — przerwał mu JK. — W prawdzie nie da się pogubić, a chyba to ryzyko chcemy obaj zniwelować do zera, o to nam chodzi, czyż nie?
— Czy tak przebiega twoja umowa zazwyczaj? To wszystko jest, że tak to ujmę „w cenie"? Te spotkania, telefony i wiadomości?
Jeong-guk znów chwilę biegł, starając się wyrównać oddech, a jego oczy się uśmiechały.
— Nie. Mówiłem ci. Ponieważ muszę dla ciebie obniżyć cenę, to nie chce mi się ciebie uczyć na pamięć z kartki. Nauczę się z autopsji, dlatego musisz spędzić ze mną trochę czasu — wyłgał się.
Prawda leżała zupełnie gdzieś indziej, ale za żadne skarby nie chciał i nie mógł mu jej wyznać. Nie mówienie całej, to według niego wciąż nie było kłamstwo.
— Musisz? — zakwestionował Tae-hyung.
— Nikt mi nie zaproponował podróży do Korei za free — znów wyłgał się JK.
— Aaa o to chodzi. Okeeeej — przyznał i trochę nie wiedzieć czemu go to zabolało.
Czuł się... wykorzystywany? Przecież nie mógł. To była transakcja. Sam zadeklarował taki warunek. Ślub kuzyna był w Korei, więc...
— A bierzesz pod uwagę ryzyko zawodowe?
JK łypnął na niego oczami.
— Czyli jakie?
— No nie wiem, a jak się zakocham? — zażartował Tae-hyung.
Jeong-guk roześmiał się głośno, pokazując dwa rzędy bielusieńkich zębów jak u celebryty.
— To nie oddam ci pieniędzy, nie licz na to — zastrzegł.
Tae-hyung też się zaśmiał, ale nie mógł oderwać od niego oczu.
— Ktoś już się w tobie zakochał?
— Nie, nigdy — odpowiedział rzeczowo Jeong-guk, z coraz większym wysiłkiem biegnąc po bieżni.
Pot lał mu się po skroniach, a koszulkę miał mokrą na muskularnym torsie.
— Co z tym śniadaniem? — dopytał.
Tae-hyung potarł twarz dłonią i wplótł palce we włosy, starając się je ujarzmić.
— Za ile i gdzie? — odpowiedział pytaniem na pytanie.
Jeong-guk patrzył na niego z uśmiechem.
— Tam, gdzie wczoraj, no, chyba że... lubisz kawę? — zapytał zdyszany.
— Nie bardzo.
— A masz więcej czasu? To zabiorę cię do Bouillon Racine, niedaleko Placu de l'Odeon. Mieszkasz w pobliżu?
— Można tak powiedzieć — wyminął odpowiedź Tae-hyung. — Znam to miejsce.
JK kiwnął głową.
— To spotkajmy się tam za... — urwał i spojrzał na sportowy zegarek na swojej lewej ręce. — Za pół godziny? Zwleczesz się z wyra? — zażartował.
Tae-hyung ziewnął.
— Muszę, bo inaczej mi zniżka przepadnie.
JK znów się roześmiał głośno.
— Widzimy się za pół godziny sknero — obrzucił go obelgą żartobliwie. — Biegnę do ciebie kochanie — dodał z przekąsem i rozłączył rozmowę.
Uśmiechnął się sam do siebie, złapał za telefon ustawiony na uchwycie i zeskoczył z bieżni.
Ładniutki — pomyślał szyderczo. — Taki zaspany podobał mi się jeszcze bardziej.
Tymczasem Tae-hyung leżał jeszcze chwilę w białej pościeli i uśmiechał się sam do siebie jak głupi do sera. Po chwili się opamiętał.
Nie bądź idiotą Tae-hyung! — zagrzmiał sam na siebie w swoich myślach, ale musiał przyznać sam przed sobą, że mógłby tak żyć. Nadawał się do tego.
Zawsze chciał takiej codzienności, bo pomimo że umysł miał ścisły, to był w nim też pierwiastek romantyczności. Zawsze lubił te całe „dzień dobry, kochanie" i wspólne śniadania. Myślenie o tym, że za to zapłacił, odrzucił na bok, jak kołdrę.
Pół godziny później stał i czekał na JK'a pod Bouillon Racine. Ubrany w jasne, eleganckie spodnie i białą koszulę, próbował w hałasie remontu ulicy wyłowić z głębin zaspanego wciąż umysłu, jak się zachować, gdy...
— Cześć — usłyszał za swoimi plecami.
Odwrócił się natychmiast, a zapach żelu pod prysznic i perfum otoczył go całego i miał wrażenie, że zapadł w trans. Stał przed nim znów przystojny jak cholera chłopak w szarej koszulce na ramiączkach, odsłaniających umięśnione ramiona, krótkich jasnych spodenkach i sportowych butach. Sportową, czarną torbę miał przewieszoną przez ramię, a na głowie czapkę z daszkiem odwróconą tyłem na przód. Wyglądał jeszcze lepiej niż wczoraj i pachniał... zniewalająco.
— Cześć — bąknął do niego w odpowiedzi, zmieszany jego widokiem.
— Długo czekasz? — zapytał zmartwiony JK i spojrzał na zegarek na nadgarstku.
Było kilka minut po umówionej godzinie.
— Nie, tyle, co przyszedłem — odpowiedział Tae-hyung zgodnie z prawdą, a jego uwadze nie umknęło, że JK spojrzał na sznurek drobnych perełek, ciasno oplatających jego kark i się uśmiechnął. — Coś nie tak? — zapytał i złapał za nie palcami.
Jeong-guk się speszył.
— Nie. Tylko... przepraszam, to może zabrzmi dziwnie, ale strasznie mi się to podoba, że je nosisz.
Tae-hyungowi serce zabiło w piersi mocniej. Poczuł się z tym dziwnie dobrze. Skomplementowany?
— Dzięki — bąknął jedynie, a JK wciąż uśmiechnięty, wskazał ręką na drzwi, żeby weszli.
Sam czuł się jak idiota, ale nic nie mógł na to poradzić, że pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji.
W restauracji panował przyjemny chłód uwalniający od upalnego poranka, a pomimo tego, że stoliki prawie wszystkie były zajęte i panował tu dość głośny gwar ludzkich rozmów, to było to o wiele przyjemniejsze, niż to, co panowało na ulicy. Zawodzący młot pneumatyczny i hałas ciężkiego sprzętu, bo remont Placu de l'Odeon rozciągał się aż do tego miejsca i jeszcze daleko, daleko wzdłuż Rue Racine.
— Boże, jaki spokój — potwierdził myśli Tae-hyunga JK. — Tam jest wolny stolik — dodał i wskazał go ręką.
Kiedy usiedli na żeliwnych, ciężkich krzesłach, podszedł do nich wysoki blond chłopak o zielonych oczach. Ubrany w jasnozieloną koszulę pasującą jak ulał do jego tęczówek oraz ścian i wystroju restauracji, stanął jak wryty.
— JK? — przywitał się zdziwiony.
JK spojrzał na niego jak na ducha.
— Jerome? — zapytał zaskoczony.
Tae-hyung nie bardzo wiedział jak się zachować.
— Dzień dobry — bąknął zmieszany.
— Pracujesz tutaj? — zapytał wciąż mocno zaskoczony JK.
— Od niedawna. Dzwoniłem do ciebie. Dlaczego nie odbierasz? — zapytał z pretensją kelner imieniem Jerome. I obrzucił Tae-hyunga zdegustowanym spojrzeniem.
— Jakoś tak... wyszło — wyminął jego pytanie JK z głupkowatym uśmieszkiem.
Jerome znów spojrzał na Tae-hyunga podejrzliwie, a potem wrócił wzrokiem do speszonego JK'a.
— Odbierz następnym razem — powiedział przymilnie. — Obiecuję, że będzie przyjemnie — dodał dwuznacznie.
Tae-hyung przysłuchując się całemu zajściu, nie wiedział, gdzie podziać oczy, ale ku jego zaskoczeniu JK złapał go za rękę i spojrzał na chłopaka.
— Właściwie to jestem teraz zajęty — powiedział rzeczowo i kciukiem potarł wierzch dłoni Tae-hyunga.
Tae-hyung zamrugał oczami. Był wstrząśnięty.
— Nie mamy o czym rozmawiać — dodał szorstko JK.
Tae-hyung znieruchomiał i tylko zerknął najpierw na Jeroma, a następnie na JK'a. Na twarzy tego pierwszego malował się zdegustowany uśmieszek.
— Już sobie znalazłeś kogoś na pocieszenie? — zapytał nieco bezczelnie. — Szybko, ale to w twoim stylu. Zmanierowana, upadła marionetka.
JK zmroził go spojrzeniem i zacisnął szczękę.
— Powiedziałem ci... nie mamy o czym rozmawiać... — wysyczał przez zęby.
— Rozumiem... — bąknął kpiąco Jerome i zwrócił się ku Tae-hyungowi. — Przeleci cię i zostawi...
— Zamknij tę niewyparzoną gębę — warknął JK. — Jakbyś chciał wiedzieć, spotykamy się od dłuższego czasu. Możesz dać nam spokój, czy mam poprosić o rozmowę z twoim szefem?
Jerome skrzywił się nienawistnie. Uniósł ołówek i notes.
— Co podać? — zapytał i przewrócił oczami.
— Nic, chyba zrezygnujemy — odpowiedział JK, ale Tae-hyung miał inne zdanie.
Cała ta zabawa, choć musiał przyznać, że nigdy wcześniej by tak o tym nie pomyślał, zaczynała mu się bardziej niż podobać. W przeciwieństwie do tego całego Jeroma.
— Poprosimy dwie jajecznice, tosty z dżemem lub croissanty i dwa soki pomarańczowe. Ach i kawa dla JK'a, koniecznie na odtłuszczonym mleku. Jest na redukcji. Musi się pilnować — powiedział z przekąsem i uśmiechnął się sztucznie.
Jerome zazgrzytał zębami, zapisał wszystko w notesie i zniknął. Wtedy Tae-hyung spojrzał na JK'a, który siedział z rozdziawioną gębą.
— Mówiłeś, że nie wzbudzasz zazdrości byłych partnerów — powiedział do niego z wyrzutem, choć wcale nie miał mu za złe.
To miał być żart.
JK się opamiętał i zmarszczył brwi.
— Twoich — upomniał go.
— No właśnie. Ja niczego takiego nie obiecywałem — zaśmiał się Tae-hyung.
Wciąż trzymał w dłoni jego dłoń i uścisnął ją lekko. Była duża i ciepła. To było przyjemne doznanie.
— Czy Jerome, to... twój były partner? — zapytał. — A może klient?
JK spojrzał na niego i skrzywił się lekko.
— Ani to, ani to, ale sypialiśmy ze sobą jakiś czas — wyznał zgodnie z prawdą. — On chyba tego nie załapał, że to nie związek.
Tae-hyung nie chciał go oceniać, to nie była jego sprawa, ale spojrzał w stronę, w którą poszedł Jerome i nie mógł się oprzeć wrażeniu, że poczuł się... zazdrosny? I to dlatego tak się zachował? Czuł, że tak.
— No dobrze, ale mógłbyś w takim razie, chociaż mnie pochwalić — powiedział z wyrzutem, domagając się aprobaty dla swojego zachowania. — Nigdy nie grałem w coś podobnego.
JK się zaśmiał, ale spojrzał na Jeroma, a uwadze Tae-hyunga nie umknęło, że patrzył na niego tak jakby z... żalem?
— Słuchaj, jeśli to problem, to pójdę i mu to wyjaśnię, że to tylko żart...
— Nie, absolutnie — zaprzeczył natychmiast JK. — To nawet dobrze, że tak się stało, ale naprawdę nie wiedziałem, że go tu spotkamy. Przepraszam cię za to.
— Nie masz za co. To twoje życie. Nic mi do tego.
JK pokiwał głową twierdząco.
— Byłeś wspaniały — pochwalił go z uśmiechem. — I ta redukcja. Szybko się uczysz.
— Oby uczeń nie przerósł mistrza — zażartował Tae-hyung. — Bo zabiorę ci klientów — ostrzegł, a JK roześmiał się głośno.
— Wygląda na to, że teraz plotka się rozejdzie lotem błyskawicy — powiedział rozbawiony, wciąż patrząc na Jeroma, który w tej chwili wykonywał jakiś telefon.
Tae-hyung też spojrzał w tamtą stronę, a potem wrócił spojrzeniem do JK'a. Uścisnął jego dłoń w swojej mocniej, spoczywające na jego kolanie.
— Wygląda na to, że jesteś mój na dłużej niż tylko wesele mojego kuzyna — zażartował, choć w duchu cieszył się jak pięciolatek z lizaka, ale szybko się opamiętał i wymierzył w niego palcem, gdy JK otwierał usta. — Nie licz na to. Nie zapłacę ci więcej.
JK się roześmiał na całego.
— Sknera.
Potem zjedli śniadanie, a gdy JK dopijał kawę, rozdzwonił się jego telefon. Na wyświetlaczu pokazało się imię Basil. Spojrzał na zegarek.
— Jasna cholera, muszę lecieć.
— To leć, ja zapłacę.
JK wstał od stolika, zarzucił na ramię torbę z siłowni i złapał Tae-hyunga dwoma palcami za brodę. Cmoknął go w policzek.
— Do zobaczenia następnym razem kochanie — zarechotał nikczemnie i zniknął z restauracji jak mgła o poranku.
Tae-hyung siedział z rozdziawioną gębą jakąś chwilę, dopóki nie zauważył, że przygląda mu się Jerome. Wtedy dopił swój sok pomarańczowy i wstał od stolika. Podszedł do lady z zamiarem uiszczenia rachunku.
— JK już zapłacił — prychnął zdegustowany Jerome.
W jego oczach płonęła czysta nienawiść.
🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓
Właściwie, to co tu się odwala?
Ktoś się czegoś domyśla?
Kim jest JK? Co ukrywa?
Zbieram zakłady: Który pierwszy się zakocha?
Do następnego!
Sev.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro