Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Tae-hyung, gdy wrócił do domu ze spotkania z Jeong-gukiem, vel JKe'm, a w sumie Jeanem, usiadł na sofie, spojrzał na dwie ostatnie, zaschnięte truskawki w koszyczku na stoliku i sam nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. I bynajmniej truskawki miał tu na myśli.

Z jednej strony transakcja wydawała mu się mocno naciągana. Pieniądze z góry, spotkania, głębsze informacje. Byłby głupcem, gdyby się zwyczajnie tego nie obawiał. Ale z drugiej... strasznie bardzo chciał na to pójść. Chęć pokazania całej rodzinie, jaki jest szczęśliwy, po prostu była silniejsza, niż poczucie niedojrzałości zakorzenione głęboko duszy i zwykły idiotyzm.

Zjadł truskawki, a potem wziął prysznic.

Jeszcze tego samego wieczoru dostał mailem formularz, a w nim... w sumie nic, co byłoby danymi wrażliwymi. Były pytania o ulubiony kolor, jak spędza czas wolny, czy lubi podróże i te nieco bardziej wnikliwe, jaki nosi rozmiar ubrań, kiedy przypadają jego urodziny i czy posiada zwierzęta. Było ich naprawdę dość sporo i choć można było uznać je za trywialne, to całość ankiety wyglądała naprawdę profesjonalnie. Wciąż jednak zastanawiał się, dlaczego ktoś taki jak JK pracuje w ten sposób lub skoro już to robi, to dlaczego nie pracuje w żadnej agencji. Pomyślał jednak, że zapewne dlatego, że biorą prowizję, a on jest bezsprzecznie przystojny i umówmy się, każdy chciałby kogoś takiego wynająć i niby dlaczego miałby komukolwiek płacić za to prowizję. Po chwili uznał, że to głupie, nad czym się zastanawia, nie mówiąc o tym, że to nie była jego sprawa. Wciąż jednak czuł się z tym nieswojo, bo pomimo tego, że JK zastrzegł, że nie uprawia seksu, nie całuje w usta, a on sam nigdy z podobnych usług nie korzystał, to całość transakcji przypominała mocno te z domów publicznych.

Wynająłem sobie męską dziwkę? — zapytał sam siebie w myślach i przeraziła go ta wizja, ale zamiast sobie odpowiedzieć, odpowiedział na wszystkie pytania z ankiety i odesłał ją późno w nocy z zastrzeżeniem, że nie zrobi przelewu z góry.

Ten jeden warunek postanowił negocjować. Zapłaci, ale po powrocie. Trochę się martwił, że JK na to nie przystanie, ale następnego dnia rano, nim zdążył dobrze otworzyć powieki, a cała sytuacja wyparowała mu z głowy, jego telefon zawibrował mu pod poduszką. Sięgnął po niego po omacku i spojrzał na wyświetlacz.

„Dzień dobry kochanie" — głosiła wiadomość.

W pierwszym momencie nie zorientował się, o co chodziło i uznał, że to pomyłka, choć musiał przyznać, że to było miłe i że z pewnością mógłby się łatwo przyzwyczaić do takich poranków. Uśmiechnął się z zamiarem wsunięcia telefonu z powrotem pod poduszkę, gdy ten zawibrował mu w dłoni po raz drugi.

„Czekam dziś na ciebie tam, gdzie wczoraj o siedemnastej, może być? Jean"

Tae-hyung nagle obudził się jak z letargu. Wczorajsza sytuacja z kawiarni na rogu wpadła do jego umysłu jak huragan. Przystojny chłopak o imieniu JK i jego przenikliwe brązowe spojrzenie. Poczuł się nieswojo w pierwszym momencie. To „kochanie" z wiadomości było naciągane jak guma w majtkach i czuł się z tym głupio, ale po chwili uśmiechnął się sam do siebie i umościł wygodniej na poduszce.

Zagrajmy w tę grę — pomyślał sobie, a potem jego palce same popłynęły po ekranie.

„Dzień dobry kochanie" — odpisał, natychmiast wskakując w rolę. — „Co sprawia, że jesteś tak wcześnie na nogach?"

„Siłownia" — odpowiedź przyszła niemalże natychmiast, a tuż po niej połączenie z FaceTime.

Tae-hyung szybko poprawił sterczące na wszystkie strony włosy, przetarł zaspane oczy i wcisnął połączenie. Na ekranie pokazał mu się podskakujący JK i jego słuchawki, których kabelki podskakiwały rytmicznie razem z nim, gdy biegł po bieżni.

— Cześć, pomyślałem, że zadzwonię, bo... sam rozumiesz — urwał i uniósł ręce do góry w bezsilnym geście. — Nie bardzo mam jak pisać — powiedział ciężkim od wysiłku głosem.

Tae-hyung uśmiechnął się do niego.

— Daleko jesteś? — zapytał, a Jeong-guk spojrzał na niego pytająco.

— Mówiłem. Na siłowni. Niedaleko Placu de l'Odeon, gdzie się wczoraj widzieliśmy.

Tae-hyung się zaśmiał zaspany.

— Pytałam, jak daleko zabiegłeś.

Jeong-guk się zaśmiał speszony i pomimo biegu pokręcił głową z niedowierzaniem. Spojrzał na wyświetlacz bieżni.

— Pięć kilometrów. Przede mną jeszcze dwa i koniec. Jestem padnięty, ale jestem na redukcji, bo przytyłem ostatnio pięć kilo i nie mam wyjścia.

Tae-hyung aż zamrugał oczami.

— A ja leżę w łóżku i brzuch mi rośnie. Nawet nie mam pojęcia, ile ważę.

— Nie idziesz do pracy? — zapytał JK, zmieniając temat.

— Idę, ale później. Jest siódma rano, to środek nocy — zakpił.

Jeong-guk chwilę biegł, dysząc ciężko. Nad czymś się zastanawiał.

— Masz czas na śniadanie? — zapytał znienacka. — Może zjedlibyśmy razem? Ja stawiam, żeby nie było, że cię naciągam — zastrzegł.

Tae-hyung musiał przyznać sam przed sobą, że pomysł mu się spodobał, ale zastanawiał się, czy JK doczytał to, co mu wczoraj wysłał w ankiecie. Zaśmiał się dla niepoznaki.

— I nie masz nic przeciwko?

— Przeciwko czemu?

— Że zapłacę ci dopiero po podróży?

— Jakoś to zniosę — prychnął JK, udając zdegustowanego.

Tae-hyung się zaśmiał, ale w głębi poczuł ulgę.

— Czy ja też mogę zadawać pytania?

— No pewnie — odpowiedział natychmiast JK.

— Ale... czy odpowiedzi będą prawdziwe, czy specjalnie dla mnie wymyśliłeś scenariusz?

— A jaka to różnica?

Tae-hyung wiedział jaka. Ten chłopak mu się spodobał, chciał naprawdę go poznać. Tego prawdziwego JK'a.

— W sumie żadna — zaczął się jąkać. — Ale...

— Będą prawdziwe — przerwał mu JK. — W prawdzie nie da się pogubić, a chyba to ryzyko chcemy obaj zniwelować do zera, o to nam chodzi, czyż nie?

— Czy tak przebiega twoja umowa zazwyczaj? To wszystko jest, że tak to ujmę „w cenie"? Te spotkania, telefony i wiadomości?

Jeong-guk znów chwilę biegł, starając się wyrównać oddech, a jego oczy się uśmiechały.

— Nie. Mówiłem ci. Ponieważ muszę dla ciebie obniżyć cenę, to nie chce mi się ciebie uczyć na pamięć z kartki. Nauczę się z autopsji, dlatego musisz spędzić ze mną trochę czasu — wyłgał się.

Prawda leżała zupełnie gdzieś indziej, ale za żadne skarby nie chciał i nie mógł mu jej wyznać. Nie mówienie całej, to według niego wciąż nie było kłamstwo.

— Musisz? — zakwestionował Tae-hyung.

— Nikt mi nie zaproponował podróży do Korei za free — znów wyłgał się JK.

— Aaa o to chodzi. Okeeeej — przyznał i trochę nie wiedzieć czemu go to zabolało.

Czuł się... wykorzystywany? Przecież nie mógł. To była transakcja. Sam zadeklarował taki warunek. Ślub kuzyna był w Korei, więc...

— A bierzesz pod uwagę ryzyko zawodowe?

JK łypnął na niego oczami.

— Czyli jakie?

— No nie wiem, a jak się zakocham? — zażartował Tae-hyung.

Jeong-guk roześmiał się głośno, pokazując dwa rzędy bielusieńkich zębów jak u celebryty.

— To nie oddam ci pieniędzy, nie licz na to — zastrzegł.

Tae-hyung też się zaśmiał, ale nie mógł oderwać od niego oczu.

— Ktoś już się w tobie zakochał?

— Nie, nigdy — odpowiedział rzeczowo Jeong-guk, z coraz większym wysiłkiem biegnąc po bieżni.

Pot lał mu się po skroniach, a koszulkę miał mokrą na muskularnym torsie.

— Co z tym śniadaniem? — dopytał.

Tae-hyung potarł twarz dłonią i wplótł palce we włosy, starając się je ujarzmić.

— Za ile i gdzie? — odpowiedział pytaniem na pytanie.

Jeong-guk patrzył na niego z uśmiechem.

— Tam, gdzie wczoraj, no, chyba że... lubisz kawę? — zapytał zdyszany.

— Nie bardzo.

— A masz więcej czasu? To zabiorę cię do Bouillon Racine, niedaleko Placu de l'Odeon. Mieszkasz w pobliżu?

— Można tak powiedzieć — wyminął odpowiedź Tae-hyung. — Znam to miejsce.

JK kiwnął głową.

— To spotkajmy się tam za... — urwał i spojrzał na sportowy zegarek na swojej lewej ręce. — Za pół godziny? Zwleczesz się z wyra? — zażartował.

Tae-hyung ziewnął.

— Muszę, bo inaczej mi zniżka przepadnie.

JK znów się roześmiał głośno.

— Widzimy się za pół godziny sknero — obrzucił go obelgą żartobliwie. — Biegnę do ciebie kochanie — dodał z przekąsem i rozłączył rozmowę.

Uśmiechnął się sam do siebie, złapał za telefon ustawiony na uchwycie i zeskoczył z bieżni.

Ładniutki — pomyślał szyderczo. — Taki zaspany podobał mi się jeszcze bardziej.

Tymczasem Tae-hyung leżał jeszcze chwilę w białej pościeli i uśmiechał się sam do siebie jak głupi do sera. Po chwili się opamiętał.

Nie bądź idiotą Tae-hyung! — zagrzmiał sam na siebie w swoich myślach, ale musiał przyznać sam przed sobą, że mógłby tak żyć. Nadawał się do tego.

Zawsze chciał takiej codzienności, bo pomimo że umysł miał ścisły, to był w nim też pierwiastek romantyczności. Zawsze lubił te całe „dzień dobry, kochanie" i wspólne śniadania. Myślenie o tym, że za to zapłacił, odrzucił na bok, jak kołdrę.

Pół godziny później stał i czekał na JK'a pod Bouillon Racine. Ubrany w jasne, eleganckie spodnie i białą koszulę, próbował w hałasie remontu ulicy wyłowić z głębin zaspanego wciąż umysłu, jak się zachować, gdy...

— Cześć — usłyszał za swoimi plecami.

Odwrócił się natychmiast, a zapach żelu pod prysznic i perfum otoczył go całego i miał wrażenie, że zapadł w trans. Stał przed nim znów przystojny jak cholera chłopak w szarej koszulce na ramiączkach, odsłaniających umięśnione ramiona, krótkich jasnych spodenkach i sportowych butach. Sportową, czarną torbę miał przewieszoną przez ramię, a na głowie czapkę z daszkiem odwróconą tyłem na przód. Wyglądał jeszcze lepiej niż wczoraj i pachniał... zniewalająco.

— Cześć — bąknął do niego w odpowiedzi, zmieszany jego widokiem.

— Długo czekasz? — zapytał zmartwiony JK i spojrzał na zegarek na nadgarstku.

Było kilka minut po umówionej godzinie.

— Nie, tyle, co przyszedłem — odpowiedział Tae-hyung zgodnie z prawdą, a jego uwadze nie umknęło, że JK spojrzał na sznurek drobnych perełek, ciasno oplatających jego kark i się uśmiechnął. — Coś nie tak? — zapytał i złapał za nie palcami.

Jeong-guk się speszył.

— Nie. Tylko... przepraszam, to może zabrzmi dziwnie, ale strasznie mi się to podoba, że je nosisz.

Tae-hyungowi serce zabiło w piersi mocniej. Poczuł się z tym dziwnie dobrze. Skomplementowany?

— Dzięki — bąknął jedynie, a JK wciąż uśmiechnięty, wskazał ręką na drzwi, żeby weszli.

Sam czuł się jak idiota, ale nic nie mógł na to poradzić, że pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji.

W restauracji panował przyjemny chłód uwalniający od upalnego poranka, a pomimo tego, że stoliki prawie wszystkie były zajęte i panował tu dość głośny gwar ludzkich rozmów, to było to o wiele przyjemniejsze, niż to, co panowało na ulicy. Zawodzący młot pneumatyczny i hałas ciężkiego sprzętu, bo remont Placu de l'Odeon rozciągał się aż do tego miejsca i jeszcze daleko, daleko wzdłuż Rue Racine.

— Boże, jaki spokój — potwierdził myśli Tae-hyunga JK. — Tam jest wolny stolik — dodał i wskazał go ręką.

Kiedy usiedli na żeliwnych, ciężkich krzesłach, podszedł do nich wysoki blond chłopak o zielonych oczach. Ubrany w jasnozieloną koszulę pasującą jak ulał do jego tęczówek oraz ścian i wystroju restauracji, stanął jak wryty.

— JK? — przywitał się zdziwiony.

JK spojrzał na niego jak na ducha.

— Jerome? — zapytał zaskoczony.

Tae-hyung nie bardzo wiedział jak się zachować.

— Dzień dobry — bąknął zmieszany.

— Pracujesz tutaj? — zapytał wciąż mocno zaskoczony JK.

— Od niedawna. Dzwoniłem do ciebie. Dlaczego nie odbierasz? — zapytał z pretensją kelner imieniem Jerome. I obrzucił Tae-hyunga zdegustowanym spojrzeniem.

— Jakoś tak... wyszło — wyminął jego pytanie JK z głupkowatym uśmieszkiem.

Jerome znów spojrzał na Tae-hyunga podejrzliwie, a potem wrócił wzrokiem do speszonego JK'a.

— Odbierz następnym razem — powiedział przymilnie. — Obiecuję, że będzie przyjemnie — dodał dwuznacznie.

Tae-hyung przysłuchując się całemu zajściu, nie wiedział, gdzie podziać oczy, ale ku jego zaskoczeniu JK złapał go za rękę i spojrzał na chłopaka.

— Właściwie to jestem teraz zajęty — powiedział rzeczowo i kciukiem potarł wierzch dłoni Tae-hyunga.

Tae-hyung zamrugał oczami. Był wstrząśnięty.

— Nie mamy o czym rozmawiać — dodał szorstko JK.

Tae-hyung znieruchomiał i tylko zerknął najpierw na Jeroma, a następnie na JK'a. Na twarzy tego pierwszego malował się zdegustowany uśmieszek.

— Już sobie znalazłeś kogoś na pocieszenie? — zapytał nieco bezczelnie. — Szybko, ale to w twoim stylu. Zmanierowana, upadła marionetka.

JK zmroził go spojrzeniem i zacisnął szczękę.

— Powiedziałem ci... nie mamy o czym rozmawiać... — wysyczał przez zęby.

— Rozumiem... — bąknął kpiąco Jerome i zwrócił się ku Tae-hyungowi. — Przeleci cię i zostawi...

— Zamknij tę niewyparzoną gębę — warknął JK. — Jakbyś chciał wiedzieć, spotykamy się od dłuższego czasu. Możesz dać nam spokój, czy mam poprosić o rozmowę z twoim szefem?

Jerome skrzywił się nienawistnie. Uniósł ołówek i notes.

— Co podać? — zapytał i przewrócił oczami.

— Nic, chyba zrezygnujemy — odpowiedział JK, ale Tae-hyung miał inne zdanie.

Cała ta zabawa, choć musiał przyznać, że nigdy wcześniej by tak o tym nie pomyślał, zaczynała mu się bardziej niż podobać. W przeciwieństwie do tego całego Jeroma.

— Poprosimy dwie jajecznice, tosty z dżemem lub croissanty i dwa soki pomarańczowe. Ach i kawa dla JK'a, koniecznie na odtłuszczonym mleku. Jest na redukcji. Musi się pilnować — powiedział z przekąsem i uśmiechnął się sztucznie.

Jerome zazgrzytał zębami, zapisał wszystko w notesie i zniknął. Wtedy Tae-hyung spojrzał na JK'a, który siedział z rozdziawioną gębą.

— Mówiłeś, że nie wzbudzasz zazdrości byłych partnerów — powiedział do niego z wyrzutem, choć wcale nie miał mu za złe.

To miał być żart.

JK się opamiętał i zmarszczył brwi.

— Twoich — upomniał go.

— No właśnie. Ja niczego takiego nie obiecywałem — zaśmiał się Tae-hyung.

Wciąż trzymał w dłoni jego dłoń i uścisnął ją lekko. Była duża i ciepła. To było przyjemne doznanie.

— Czy Jerome, to... twój były partner? — zapytał. — A może klient?

JK spojrzał na niego i skrzywił się lekko.

— Ani to, ani to, ale sypialiśmy ze sobą jakiś czas — wyznał zgodnie z prawdą. — On chyba tego nie załapał, że to nie związek.

Tae-hyung nie chciał go oceniać, to nie była jego sprawa, ale spojrzał w stronę, w którą poszedł Jerome i nie mógł się oprzeć wrażeniu, że poczuł się... zazdrosny? I to dlatego tak się zachował? Czuł, że tak.

— No dobrze, ale mógłbyś w takim razie, chociaż mnie pochwalić — powiedział z wyrzutem, domagając się aprobaty dla swojego zachowania. — Nigdy nie grałem w coś podobnego.

JK się zaśmiał, ale spojrzał na Jeroma, a uwadze Tae-hyunga nie umknęło, że patrzył na niego tak jakby z... żalem?

— Słuchaj, jeśli to problem, to pójdę i mu to wyjaśnię, że to tylko żart...

— Nie, absolutnie — zaprzeczył natychmiast JK. — To nawet dobrze, że tak się stało, ale naprawdę nie wiedziałem, że go tu spotkamy. Przepraszam cię za to.

— Nie masz za co. To twoje życie. Nic mi do tego.

JK pokiwał głową twierdząco.

— Byłeś wspaniały — pochwalił go z uśmiechem. — I ta redukcja. Szybko się uczysz.

— Oby uczeń nie przerósł mistrza — zażartował Tae-hyung. — Bo zabiorę ci klientów — ostrzegł, a JK roześmiał się głośno.

— Wygląda na to, że teraz plotka się rozejdzie lotem błyskawicy — powiedział rozbawiony, wciąż patrząc na Jeroma, który w tej chwili wykonywał jakiś telefon.

Tae-hyung też spojrzał w tamtą stronę, a potem wrócił spojrzeniem do JK'a. Uścisnął jego dłoń w swojej mocniej, spoczywające na jego kolanie.

— Wygląda na to, że jesteś mój na dłużej niż tylko wesele mojego kuzyna — zażartował, choć w duchu cieszył się jak pięciolatek z lizaka, ale szybko się opamiętał i wymierzył w niego palcem, gdy JK otwierał usta. — Nie licz na to. Nie zapłacę ci więcej.

JK się roześmiał na całego.

— Sknera.

Potem zjedli śniadanie, a gdy JK dopijał kawę, rozdzwonił się jego telefon. Na wyświetlaczu pokazało się imię Basil. Spojrzał na zegarek.

— Jasna cholera, muszę lecieć.

— To leć, ja zapłacę.

JK wstał od stolika, zarzucił na ramię torbę z siłowni i złapał Tae-hyunga dwoma palcami za brodę. Cmoknął go w policzek.

— Do zobaczenia następnym razem kochanie — zarechotał nikczemnie i zniknął z restauracji jak mgła o poranku.

Tae-hyung siedział z rozdziawioną gębą jakąś chwilę, dopóki nie zauważył, że przygląda mu się Jerome. Wtedy dopił swój sok pomarańczowy i wstał od stolika. Podszedł do lady z zamiarem uiszczenia rachunku.

— JK już zapłacił — prychnął zdegustowany Jerome.

W jego oczach płonęła czysta nienawiść.

🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓

Właściwie, to co tu się odwala?

Ktoś się czegoś domyśla?

Kim jest JK? Co ukrywa?

Zbieram zakłady: Który pierwszy się zakocha?

Do następnego!

Sev.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro