Rozdział 20
Było późne czerwcowe popołudnie, gdy JK wyszedł z teatru głównym wyjściem i sięgnął wzrokiem do okien na poddaszu piaskowej kamienicy naprzeciwko. Uśmiechnął się sam do siebie, gdy zobaczył, że okno jest otwarte na oścież. Upały, które uwielbiał Tae-hyung, znów nawiedziły Paryż i rozpieszczały go już niemalże od dwóch tygodni.
Ruszył przed siebie i po chwili ściskał już w ręku koszyczek z truskawkami, które kupił oczywiście w Carrefourze Expresie za dwa euro osiemdziesiąt centów i wracał w stronę Placu de l'Odeon. Pchnął czarne, żeliwne drzwi ze złotym okuciem prowadzące na klatkę schodową i następnie wdrapał się na samą górę.
Wszedł do jak zwykle niezamkniętego mieszkania.
Tae-hyung, owinięty fartuchem wokół zgrabnej talii, której JK nigdy nie miał dość, aby obejmować, stał przy aneksie kuchennym i coś mył pod bieżącą wodą.
— Zdejmij buty, jeśli twoja twarz nie chce mieć bliskich spotkań z mopem — zastrzegł surowo i potrząsnął głową, żeby odsunąć na bok włosy opadające mu na czoło. — Umyłem podłogę przed chwilą, bo Jean, TWÓJ syn, wysmarował ją wczoraj ciastkami — zawołał szorstko, nawet się z nim nie witając.
JK zdjął posłusznie buty i ustawił obok szafki. Potem wszedł głębiej.
— Wciąż się gniewasz? — zapytał z żalem, opierając się o gzyms ściany łączącej aneks z przedpokojem.
Tae-hyung był śmiertelnie obrażony od wczoraj wieczór.
— Ależ skąd, ja tu tylko sprzątam, o co ja mogę być pogniewany? — zapytał ironicznie.
— Taaaaeeee... — zwrócił się do niego nieco prześmiewnie JK i próbował objąć go w pasie.
Tae-hyung odwrócił się na pięcie i wymierzył w niego nożykiem do obierania warzyw.
— MÓJ SYN nazwał ciebie pierwszego TATĄ, a ty masz czelność pytać, czy jestem zły? — zapytał z roszczeniem.
Istotnie JK był wczoraj z Jeanem na spacerze, bo Tae-hyung musiał zostać dłużej z Milą w pracy, a potem wsiedli w samochód i pojechali po nich, a gdy tak czekali pod biurowcem i Jean zaczął marudzić, bo mu się nieco dłużyło, JK wyciągnął go z fotelika i pozwolił mu się pobawić kierownicą. Zachowywał się jak zwykle śmiesznie i JK zaczął go nagrywać telefonem, żeby pokazać później Tae-hyungowi. Młody najpierw ugryzł kierownicę, chwiejąc się na nogach, potem obślinił klakson, a następnie uśmiechnął się zawadiacko i powiedział do kamerki: „appa". JK był pewny, że już od dawna mówi to słowo i ucieszył się, gdy powiedział je do niego. Poczuł się niesamowicie ważny i doceniony. W domu pochwalił się Tae-hyungowi, a ten najpierw osłupiał, a potem się wściekł. Oskarżył, że na pewno specjalnie go tego nauczył, bo młody nie chciał za Chiny powtórzyć tego słowa do Tae-hyunga. Wciąż wyciągał rączki do JK'a i powtarzał „appa".
— W dodatku po KOREAŃSKU! Ty nawet Koreańczykiem nie jesteś! — wrzasnął.
JK osłupiał.
— No teraz wymyśliłeś.
Tae-hyung wymierzył w niego znów nożykiem.
— Obywatelstwo masz francuskie — argumentował zawzięcie.
JK parsknął śmiechem.
— Tae, ale to przecież nie moja wina! Czyś ty oszalał? — zapytał z pretensją.
Tae-hyung odwrócił się znów na pięcie i milczał, obierając warzywa w zlewie.
JK podszedł do niego i objął go w pasie. Wtulił twarz w jego szyję.
— Tae... proszę... — przymilał się, całując go za uchem. Nosem trącił jak zwykle zawieszone na jego szyi perełki. — Kupiłem ci truskawki — próbował ubłagać i sięgnął po nie do reklamówki zawieszonej na przedramieniu. — W Carrefourze, przysięgam, sprawdź na paragonie — żartował, podając mu je, gdy znów go objął w pasie.
Tae-hyung był jednak nieprzejednany. Odebrał truskawki i postawił obok.
— Dziękuję — bąknął. — Zjem później.
JK znów sięgnął do reklamówki i znów objął go w pasie, tym razem podając mu co innego.
— I gąbeczki do zmywania, żółte, te, które lubisz — przymilał się nieco kpiąco. — W kształcie kwiatka. Pamiętałem które to.
Tae-hyung westchnął, odebrał gąbeczki i położył obok truskawek.
— Dziękuję. Byłoby milej, gdybyś ich od czasu do czasu używał.
— Przecież jest zmywarka — zakwestionował.
Tae-hyung tylko pokręcił głową z niedowierzaniem, a JK zarechotał.
— Jak będziesz taki marudny, to się z tobą nie ożenię — rzucił znienacka.
Tae-hyung znieruchomiał. Zastygł dosłownie jak odlany z betonu.
JK wiedział, że jest zaskoczony. Nawet o tym nigdy nie rozmawiali. Nie wspominali. Nic. Absolutnie. Pewnie czekał, aż JK mu powie, że to żart, ale on wcale nie miał zamiaru niczemu zaprzeczać. Myślał o tym już od dawna, a gdy Jean nazwał go wczoraj tatą, wiedział, że to ten odpowiedni moment. Nie mówiąc o tym, że bał się babci. Wygarbowałaby mu skórę, gdyby się dowiedziała, że Jean mówi do niego „tato", a tu nawet nie ma zapowiedzi. A tak naprawdę czuł to głęboko w sobie, że jest gotowy. Nigdy wcześniej, zanim spotkał Tae-hyunga, w najśmielszych przypuszczeniach nie dopuściłby do siebie myśli o ślubie z kimkolwiek, ale z nim tak. Z Tae-hyungiem chciał stworzyć coś więcej. On był mężczyzną, z którym chciał dzielić resztę życia. Uszczęśliwiać go i spełniać jego marzenia. Na dobre i na złe. Na zawsze. Tutaj.
Znów się odsunął, a Tae-hyung wciąż milczał jak grobowiec w bezruchu. JK poszukał czegoś w kieszeni i znów obejmując go od tyłu, podsunął mu pod nos złotą obrączkę, trzymając ją w dwóch palcach.
— Wyjdziesz za mnie? — zapytał szeptem do jego ucha i pocałował pieszczotliwie jego płatek.
Potem wtulił twarz na powrót w jego szyję i czekał.
Tae-hyung wciąż milczał, gapiąc się w okrągły kawałek szlachetnego metalu, a serce podeszło mu do gardła. Odłożył nożyk do zlewu, wytarł ręce o fartuch i okręcił się przodem. Oparł tyłek o blat, a ramiona skrzyżował na torsie. Jego oczy znów patrzyły w ten dobrze znany JK'owi sposób. Spragniony i stanowczy jednocześnie, ale próbował udawać, że wcale tak nie jest.
— Nie pogrywaj ze mną.
JK uniósł brwi i wypchnął językiem policzek. Spojrzał na obrączkę.
— Wcale nie pogrywam — zaprzeczył zawadiacko, opierając biodra o jego biodra. — Pomyślałem tylko, że... nie możesz tak odstawać od naszej rodziny, mojej i Jeana. Ja jestem tatą, a on moim synem, a ty jesteś zupełnie obcy i dłużej tak być nie może, jeśli chcesz z nami mieszkać — zakpił. — Musisz, chociaż być moim mężem — żartował w najlepsze.
— Jesteś padalcem, gnojku. Ukradłeś mi dziecko! — zaczął się awanturować Tae-hyung, ale jego oczy już się uśmiechały.
JK przytrzymał go mocniej za pas i cmoknął w usta.
— Poza tym za niedługo będzie rok, jak złapałeś muszkę u Ji-mina na weselu. Nie mogę pozwolić, żeby ktoś zwinął mi cię sprzed nosa.
Tae-hyung popatrzył mu w oczy buntowniczo.
— No proszę, kto by pomyślał, że taki konserwatywny i przesądny jesteś — zakpił, ale jedyne, o czym myślał, to żeby poczuć ten kawałek metalu na palcu.
Obrączka była spełnieniem jego marzeń o rodzinie. O byciu sobą. Tym szczęśliwym sobą. Wiedział jednak, że ten krok od samego początku należał do JK'a. To on musiał dojrzeć do tej decyzji, więc pokornie czekał, sądząc, że zejdzie mu na tym dobrych kilka lat, a tu proszę, zaskoczył go i poczuł się nieco winny, że w niego nie wierzył. Bo gdyby to od niego zależało, oświadczyłby mu się w tym samym dniu, gdy była premiera spektaklu. Był pewien, że chce spędzić z tym człowiekiem resztę swojego życia. Nigdy do nikogo nie czuł tego, co czuł do JK'a.
— Tradycja to tradycja, nie mogę zaniedbać czegoś tak ważnego, więc?
Tae-hyung spoważniał, patrząc mu prosto w oczy. Ramiona wsparł na jego barkach, palcami bawiąc się kosmykami jego włosów z tyłu głowy z rozrzewnieniem.
— Jesteś spełnieniem moich marzeń JK, oczywiście, że wyjdę za ciebie — powiedział miękkim szeptem i cmoknął go w usta.
Oczy JK'a się uśmiechnęły, a jego ciepły, cichy śmiech wypełnił przestrzeń. Kamień spadł mu z serca, bo przez chwilę miał wrażenie, że Tae-hyung naprawdę chce odmówić.
— Daj palec, założę ci — poprosił, odchylając się do tyłu. — Muszę działać szybko, zanim się rozmyślisz. Pamiętaj, gdy już będziesz ją miał na palcu, to nie będziesz mógł jej ściągnąć, bo zamieni się w chimerę i odgryzie ci rękę aż do łokcia.
Tae-hyung zarechotał i podał mu dłoń, a on wsunął mu obrączkę na palec.
— Myślisz, że się boję? — zapytał z kpiną. — Po tym, jak wyławiam twoje skarpety spod fotela, niczym piranie z oceanu, nic nie jest mi straszne. One są przecież radioaktywne i czasem wydaje mi się, że mają zęby. Swoją drogą — urwał i rozejrzał się wokoło. — To mieszkanie jest za małe dla nas trzech. Trzeba pomyśleć o czymś większym. Jean potrzebuje swojego pokoju. Pewnie będzie wpadał częściej i na dłużej, gdy podrośnie.
JK poszedł w jego ślady i też omiótł spojrzeniem mieszkanie.
— Nigdy w życiu się stąd nie wyprowadzimy, nie ma mowy — zaprzeczył, wracając wzrokiem do twarzy Tae-hyunga. — Uwielbiam to mieszkanie. Poza tym obiecałeś mi kiedyś: „tutaj, na zawsze". Nigdzie się nie wyprowadzam, a ty tym bardziej — postanowił za nich dwóch.
Tae-hyung przewrócił oczami, a potem spojrzał na obrączkę na swoim palcu.
— A ja już uwielbiam tę obrączkę — powiedział z rozrzewnieniem i znów spojrzał mu w oczy. — Wyjdę za ciebie nawet jutro, skarbie.
JK znów się uśmiechnął, a potem pocałował go czule.
Późnym wieczorem zadzwonili przez skype'a do Ji-mina i Hwasy, jedynych gości z rodzinnych stron Tae-hyunga, których mieli zamiar zaprosić na uroczystość.
— Uwierzysz, jak ci powiem, że ten łajdak oświadczył mi się w aneksie kuchennym? — zapytał Tae-hyung, udając oburzenie. — Zawsze sądziłem, że to się robi w jakiejś romantycznej scenerii, przy kolacji ze świecami, może na wieży Eiffla, ale nie przy zlewie!
Ji-min zarechotał nikczemnie, a Hwasa klaskała w dłonie, ciesząc się, że odwiedzą Paryż. Oboje byli jeszcze w piżamach i pili poranną kawę, bo u nich było wcześnie rano. Min-ju była na weekendzie u Jacksona.
— Czekaj — podał w kwestię Ji-min. — A czy ta strona, na której znalazłeś wtedy to jego ogłoszenie, nie nazywała się jakoś podobnie?
Tae-hyung zamarł, a JK wytrzeszczył oczy. Spojrzeli na siebie.
— Tak było — powiedział JK.
— To było obrzydliwe miejsce — skwitował Tae-hyung, wykrzywiając usta w grymas. — Ale istotnie to musiało być przeznaczenie, twoje skarpety porzucone pod fotelem są równie obrzydliwe.
JK zaczął się śmiać.
— Ale mimo to zakochałeś się we mnie. Jestem twoim wyborem razem z tymi skarpetami.
Tae-hyung westchnął ciężko, ale nie miał na to kontrargumentu.
Było dobrze po północy, gdy zakończyli rozmowę i położyli się spać. Tae-hyung długo nie umiał zasnąć. Co chwila wyciągał rękę w górę i przyglądał się błyszczącej obrączce na swoim palcu.
— Dlaczego nie śpisz? — zapytał zaspany JK, wtulając się w niego.
Jego ciepłe półnagie ciało, przylgnęło do Tae-hyunga na całej długości, a pościel szeleściła miło.
— Nawet nie kupiłeś pudełka — udał obruszonego.
JK uniósł się na łokciu i spojrzał mu w oczy. Tae-hyung, pomimo że było ciemno, widział wyraźnie, że brwi mu się zbiegły.
— Chyba żartujesz — zaoponował ochrypłym od snu głosem i popukał się w czoło palcem. — Pedantowi, przywiązującemu wagę do najmniejszego szczegółu? Nie kupiłbym pudełeczka? — zapytał z kpiną i sięgnął do włącznika nocnej lampki. — Za kogo ty mnie masz? — mruczał sam do siebie pod nosem, gdy wygrzebywał się spod satynowej, białej kołdry, a widokiem Tae-hyunga stał się jego zgrabny tyłek, opięty jak zwykle białymi bokserkami.
Kiedy mu się udało zwlec z łóżka, z kieszeni spodni, które jak zwykle porzucił na fotelu, wyciągnął pudełeczko. Opadł z powrotem na materac i wręczył je Tae-hyungowi do ręki.
— Proszę — powiedział i cmoknął go w policzek. — Pudełeczko dla mojego narzeczonego. A jutro pojedziemy pooglądać widoki z wieży Eiffla. Już kupiłem bilety.
— Kiedy?
— Online, zanim położyliśmy się do łóżka, jak myłeś zęby.
Tae-hyung wziął pudełeczko w palce i parsknął śmiechem. Miało kształt truskawki i wysadzane było mikroskopijnymi perełkami, imitującymi nasionka.
— Urocze.
— Yhm — mruknął JK iwtulając się w jego szyję, cmoknął go w nią czule ciepłymi ustami. — Jak mójmąż.
🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓
Kto się uśmiechnął?
Mam nadzieję, że zawiązałam i zakończyłam fabułę wszystkimi atrybutami, tak, jak trzeba. Był zlew, perełki, truskawki, złapana muszka i... szczęśliwy, będący sobą Tae-hyung. Czego chcieć więcej?
No ja bym jeszcze czegoś chciała 💀
Hmmmm
Tylko niby czego? 🤔Przecież tu właściwie kończy się opowieść, prawda? Niby tak, ale przecież nie byłabym sobą, gdybym tak zmarnowała jeden dzień maratonu^^ dlatego przed nami jeszcze jeden rozdział. Dodatek specjalny. Coś jak Reklama z wczoraj 😅 ale nie będzie to smutt 😁 proszę się nie napalać 😂 wręcz przeciwnie, myślę, że się wzruszycie 🥲 Nie chciałabym za wiele zdradzać, ale nie będzie to ślub. Tak tylko mówię, żeby się ktoś nie zawiódł. Myślę, że będzie to coś o wiele większego, zwłaszcza dla JK'a.
Zatem ostatni raz 💔
Do jutra!
Sev.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro