Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

— JK, musisz być bardziej wiarygodny. Musisz dać z siebie wszystko. To twoja jedyna i ostatnia szansa. Jeśli cię nie zauważą, zgnijesz w tej budzie i przepadniesz — słowa wpływały do ucha Jeong-guka jak rwąca rzeka.

Przecinał właśnie szybkim krokiem Plac de l'Odeon na wskroś i rozmawiał przez telefon. Miejsce swojego przeznaczenia, czyli kawiarnię na rogu z niebieską markizą, miał już w zasięgu wzroku.

— Wiem Basile, wiem...

— Musisz dużo ćwiczyć, musisz stać się Jeanem, bardziej nim niż sobą, tylko wtedy jesteś w stanie ich zaskoczyć — tłukł mu do głowy Basile.

Pracowali razem. Basile był, można powiedzieć, jego przyjacielem, choć starszy od niego jakieś dwadzieścia lat. Trochę mu ojcował.

— Kurwa Basile, WIEM! — zdenerwował się Jeong-guk.

Ta sytuacja z Jeanem spadła na niego jak grom z jasnego nieba kilka dni temu. Wiedział, że musi wspiąć się na wyżyny swoich możliwości. Miał dwadzieścia osiem lat i wciąż stał w cieniu. Nie tak zakładał, gdy startował w branży. Jednak prawdziwego Jeana nie tak łatwo było zastąpić, ale dwie złamane nogi, wstrząśnienie mózgu a do tego substancje psychotropowe, które przy nim znaleźli, raczej nie szybko pozwolą mu wrócić do pracy. To była ogromna szansa, dostać jego wakat.

— Tylko mówię. Zależy mi, żeby ci się powiodło — obruszył się Basile. — Jesteś dobry, masz wrodzony talent, ale musisz go trenować. Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Jeong-guk przyspieszył kroku i zerknął na zegarek. Był spóźniony dziesięć minut.

— Dobra muszę kończyć, mam spotkanie — próbował zakończyć tę męczącą rozmowę.

— Znowu? — westchnął Basile. — Mógłbyś, chociaż teraz trochę pohamować tego twojego niewyżytego ptaszka i nie ruchać wszystkiego, co napotkasz. Skupić się na robocie — powiedział z wyrzutem.

— Głupiś. Mam spotkanie z korepetytorem — wyłgał się Jeong-guk.

— Z korepetytorem? — zapytał zaskoczony Basile. — Od czego?

Jeong-guk zobaczył w myślach jego wielkie niebieskie oczy, jak otwierają się szeroko i burzę kasztanowych sprężyn na głowie. Parsknął śmiechem.

— Od ruchania — zażartował.

— Idiota z ciebie — warknął Basile. — Rozłączam się — burknął i tak jak powiedział, tak zrobił.

Jeong-guk był już na miejscu. Schował telefon do kieszeni bojówek i pchnął drzwi restauracji. Kiedy wszedł do środka, rozpoznał go od razu. Siedział pod ścianą w rogu, jakby się chciał schować przed całym światem. Jakby się bał, że ma na czole wypisane: WYNAJĄŁEM SOBIE CHŁOPAKA i że ludzi w ogóle to obchodzi. Jego gejowy styl bycia czuć było i widać na kilometr. Jedwabna, kremowa koszula, eleganckie spodnie i złoty analogowy zegarek w kwadratowej kopercie, rzucały się tak w oczy, jak ten sznurek drobnych perełek na jego szyi. Przydługawe, pofalowane włosy miał wystylizowane, jakby ledwo wyszedł od fryzjera i Jeong-guk mógłby się założyć o sto euro, że używał truskawkowego balsamu do ust. I kpiłby tak sobie z niego w najlepsze, gdyby nie to... że on był dokładnie w jego typie.

Przyjemne z pożytecznym. Będzie zabawnie — pomyślał sobie i ruszył do stolika.

To właśnie dlatego Tae-hyung przyszedł do restauracji wcześniej. Chciał uniknąć tego momentu, kiedy się wchodzi i jest się obserwowanym. Usiadł przy umówionym stoliku i czekał. Czuł, jak dłonie mu się pocą i szybko wytarł je w spodnie, kiedy do restauracji wszedł chłopak. Wysoki, dobrze zbudowany, dosłownie powalająco przystojny. Ku jego zaskoczeniu... Azjata! Już wiedział, że to Jean. Nie był co prawda jasnowłosym piegowatym bożyszcze, ale wyobrażenia Tae-hyunga na jego temat nijak się miały do rzeczywistości. Były jedynie kiepską imitacją tego, co właśnie miał przed oczami. Ubrany w jasne bojówki, opinające jego tyłek w taki sposób, że poczuł, jak świerzbią go od tego opuszki palców i jasną, dżinsową koszulę, rozpiętą pod szyją z rękawami nonszalancko wywiniętymi do łokci, wyłowił Tae-hyunga natychmiast pośród tłumu przenikliwym wzrokiem i podszedł do niego.

— Cześć — rzucił, nie patrząc mu w oczy i usiadł naprzeciwko.

Zapach jego perfum wypełnił w jednym momencie całą przestrzeń, a Tae-hyung patrzył na niego jak w obrazek. On był boski.

Boże, przecież nikt mi nie uwierzy, że to mój facet! — wrzeszczał sam na siebie w myślach, ale oczami wyobraźni już widział te zazdrosne i zdegustowane jednocześnie spojrzenia całej rodziny. — AZJATA! Normalnie wygrałem na loterii! — gratulował sam sobie, a jasnowłosy anioł wyparował mu natychmiast z głowy.

— Cześć — stęknął w końcu w odpowiedzi, gdy chłopak spojrzał na niego surowo i znów zamilkł jak zaklęty w kamień.

Jeong-guk wykrzywił usta w grymas.

— Będziemy rozmawiać czy tylko gapić się na siebie? — zapytał arogancko.

Tae-hyung ocknął się jak z letargu.

— Przepraszam — bąknął i uciekł wzrokiem.

Znów nastała cisza.

Jeong-guk wykonał ręką gest w powietrzu.

— No dalej, ty pierwszy. Klient nasz pan — ośmielił go do rozmowy, choć brzmiało to nieco prześmiewczo.

— Pierwszy? — zapytał zdezorientowany Tae-hyung.

Jeong-guk się lekko zirytował.

— Masz jakieś pytania? Coś chciałbyś wiedzieć? — zaczął wyliczać.

Tae-hyung patrzył na niego jak zahipnotyzowany. Wszystko, co sobie przygotował, nagle ulotniło mu się z głowy.

— To może... jaka jest twoja stawka?

Jeong-guk zaśmiał się kpiąco.

— Tak od razu?

— A jak? — stęknął Tae-hyung.

Za wszelką cenę próbował zachowywać się racjonalnie, ale widok tego chłopaka dosłownie przyprawiał go o suchość w ustach. Czuł stres i skrępowanie. Zastanawiał się, czy może powinien był włożyć lepszą koszulę. Miał wrażenie, że wygląda przy nim jak żebrak.

— Może chciałbyś poznać, jak się nazywam i może warunki?

— Warunki? — znów stęknął Tae-hyung.

Błądził w tej sytuacji jak dziecko we mgle. Wydawało mu się, że skoro on płaci, to on stawia warunki.

— To nie tak, że skoro płacisz, to zgadzam się na wszystko — odpowiedział mu znów arogancko Jeong-guk, przecząc temu, o czym pomyślał.

— Rozumiem — przytaknął zmieszany Tae-hyung, bo istotnie wydawało mu się, że skoro płaci, a chłopak zgodził się na spotkanie, to oznaczało dla niego dobicie targu. — Zatem? Masz jakieś warunki?

— Oczywiście, dość sporo — oświadczył bardzo jasno Jeong-guk.

— Słucham.

— Zacznijmy od tego, że nazywam się JK...

— JK? Nie Jean? — zapytał z żalem Tae-hyung.

Po jasnowłosym aniele nie było już nawet śladu, a teraz dodatkowo nawet Jean wyparował.

— Nie. Tak naprawdę, naprawdę nazywam się Jeong-guk. W skrócie JK. Ale możemy uznać, że nazywam się Jean. Chwilowo możemy uznać, że to mój pseudonim, jakby to powiedzieć... artystyczny — powiedział kpiąco i uśmiechnął się nonszalancko.

Dopiero teraz uderzyło w Tae-hyunga otrzeźwienie. Miał mu zaproponować wyjazd do Korei. Chłopak był Koreańczykiem, co oznaczało, że zapewne zna koreański. Nie tak sobie to ułożył w głowie. Chłopak miał nie znać koreańskiego, żeby nie rozumieć tych wszystkich kąśliwych uwag jego rodziny.

— Jesteś Koreańczykiem? — zapytał dla pewności.

Płynna francuszczyzna JK'a zbijała z tropu, ale imię miał koreańskie.

Jeong-guk spojrzał na niego znów przenikliwie.

— Mieszkam w Paryżu od urodzenia, ale tak, jestem koreańczykiem — zaczął opowiadać i światełko nadziei zapaliło się w umyśle Tae-hyunga, że być może koreański jest mu obcy. — Moi rodzice pochodzą z Busan, umiem koreański, jeśli cię to interesuje. W domu rozmawialiśmy tylko po koreańsku — oświadczył, a iskierka nadziei w głowie Tae-hyunga zgasła bezpowrotnie. — Nigdy nie byłem w Korei, ale rodzice dużo mnie nauczyli. A ty? Skąd się tutaj wziąłeś?

Tae-hyung uciekł wzrokiem.

— Przyleciałem na studia i tak jakoś się złożyło, że zostałem — wyminął zgrabnie temat ucieczki z domu.

— A faceta potrzebujesz, bo?

Tae-hyung przełknął ciężko.

— Na ślub. Nie mam pary.

Jeong-guk zmierzył go uważnie wzrokiem. To było jakieś naciągane kłamstwo. Jak taki facet jak ten tutaj mógł nie mieć chociaż znajomego, który by z nim odwalił tę szopkę?

— Pieniądze przyjmuję z góry — zastrzegł.

Tae-hyung pokiwał głową twierdząco.

— To zrozumiałe.

Jeong-guk wciąż przyglądał mu się uważnie i Tae-hyung nie umiał znieść tego jego przenikliwego spojrzenia. Czuł, jak dreszcz wspina mu się po ciele i sam nie wiedział, czy to zbyt podkręcona klimatyzacja w lokalu, czy sama obecność tego chłopaka tak na niego działa. On był elektryzujący i gorący jak cholera.

— Zanim przyjmę zlecenie, muszę się dowiedzieć o tobie paru rzeczy. Musisz być szczery — zażądał Jeong-guk. — Bo rozumiem, że mamy udawać parę?

Tae-hyung pokiwał głową skrępowany i że się zgadza odpowiedzieć na pytania, choć miał lekkie obawy.

— Jasne, oczywiście. Jakie to pytania? — zapytał i spojrzał mu w oczy.

Wydawał się godny zaufania, wyglądał porządnie, ale wciąż pamiętał, na jakiej stronie napotkał jego ogłoszenie. Sama nazwa Zlew brzmiała jakoś tak obrzydliwie i nie kojarzyła się z niczym przyzwoitym.

Jeong-guk oparł się łokciami o blat i wlepił w niego swoje wielkie brązowe spojrzenie.

— Ile masz lat? — rozpoczął przesłuchanie.

— Trzydzieści.

— Gdzie pracujesz? Kim jesteś z wykształcenia?

— Jestem inżynierem mechatroniki.

Jeong-guk wyprostował się lekko i otworzył oczy szerzej, a potem zmarszczył brwi i usta wykrzywił w grymas.

— Mecha-co-czego?

Tae-hyung się zaśmiał. Wiedział, że jego zawód wywołuje zdziwienie. Chłopak był wykształcony, to było widać w sposobie, jaki się wyrażał, pomimo aroganckiego tonu, ale mechatronika od zawsze wywoływała właśnie to pytanie: mecha-co?. Nie tylko w nim. W każdym.

— Mechatroniki — powtórzył cierpliwie. — To interdyscyplinarna dziedzina nauki łącząca w sobie inżynierię mechaniczną, elektryczną, komputerową, automatykę i robotykę, służącą projektowaniu i wytwarzaniu nowoczesnych urządzeń. Tak zwana rewolucja 4.0. Pracuję dla Green Energy Group — wyjaśnił, ale nazwy podgrupy już nie wymienił.

Musiał być ostrożny.

— Taaa a mi właśnie wybuchła Supernova w głowie.

— Nie znam się na astrofizyce jakoś bardzo, ale miałem wstęp do mechaniki kwantowej na pierwszym roku i...

Jeong-guk uniósł rękę, żeby się zatrzymał i Tae-hyung istotnie zamilkł.

— Z całym szacunkiem do tego mecha-coś-tam-czegoś, ale już mi wystarczy — powiedział drwiąco. — Jesteśśśś więc...

— Naukowcem.

— Mózgiem do kwadratu — przedrzeźnił go Jeong-guk.

Jajogłowy mi się trafił — pomyślał w duchu z przerażeniem i popukał palcem po blacie.

Tae-hyung tylko się uśmiechnął.

— Wolę liczby pierwsze od pierwiastków, ale nie będę się spierał z laikiem, więc wróćmy do ustaleń — poprosił.

Jeong-guk przewrócił oczami.

— Gdzie odbędzie się impreza? — zapytał rzeczowo.

I tu zaczęły się schody. Tae-hyung znów nie wiedział gdzie podziać oczy.

— Dlaczego? Czy to ważne? — próbował wyminąć pytanie, ale sam nie wiedział, jak niby chciał uniknąć tej konfrontacji.

Przecież nie mógł go wpakować do walizki i przewieźć do Korei ot tak, jak bagaż.

— Bardzo.

— Dlaczego?

— Nie chciałbym, jakby to ująć, spotkać nikogo znajomego.

— Żadna praca nie hańbi.

Jeong-guk zmroził go spojrzeniem.

— Mam dobrą pracę. Chodzi o to, że...

— Mam nadzieję, że nie masz chłopaka? — zastrzegł Tae-hyung.

Jeong-guk znów zasztyletował go spojrzeniem i Tae-hyung odpuścił.

— Przepraszam — spokorniał. — Wiem, o co ci chodzi.

Jeong-guk prychnął kpiąco.

— Pierwszy raz jesteś taki zdesperowany, że musisz zapłacić komuś, żeby z tobą poszedł na imprezę? — uszczypnął go, nie pozostając mu tym samym dłużny.

Nie miał zamiaru dać sobą poniewierać, a już na pewno nie takiemu jajogłowemu mądrali.

Teraz Tae-hyung zmierzył go lodowatym spojrzeniem.

— I będziemy się tak do siebie odnosić? To ja podziękuję.

Jeong-guk westchnął.

— Masz rację — przyznał zrezygnowany. — Ja też przepraszam, ale wkurza mnie, jak ktoś tak głupio gada. Mam swoje zasady i się ich trzymam. To nie tak, że biorę każde zlecenie.

— A jakie są te twoje zasady? — zapytał wciąż nieco prześmiewczo Tae-hyung. — Bo skoro tu jeszcze siedzisz, to znaczy, że jesteś zainteresowany współpracą ze mną.

Jeong-guk się uśmiechnął, ale szybko na jego twarz wrócił surowy grymas, a Tae-hyungowi znów przeszedł dreszcz po plecach.

— Nie całuję w usta, nie uprawiam seksu i nie wzbudzam zazdrości byłych partnerów, żeby było jasne.

Każda z nich była zaprzeczeniem jego prawdziwego ja, ale postanowił grać niedostępnego. Ten facet z mózgiem do kwadratu go intrygował i zaczął się zastanawiać, jak głośno stęka w łóżku. Dosłownie poczuł go pod sobą, ale szybko odrzucił od siebie te myśli.

Bądź profesjonalny! — nawarczał sam na siebie. — Zajmij się robotą! — usłyszał w głowie głos Basila.

— A jaka jest twoja stawka?

— Wysoka.

— Czyli ile?

— Tysiąc euro.

— Znośnie.

— Za dzień.

Tae-hyung szybko przeliczył w myślach.

— Okej — znów potwierdził.

To nie było wygórowane honorarium, a już na pewno nie poza zasięgiem Tae-hyunga. Może i żył skromnie, ale zarabiał krocie. Był mu w stanie zapłacić dużo więcej.

— Jeśli to wesele, stawka się podwaja. Pewnie będę musiał wziąć urlop i kupić coś nowego do ubrania — nagle Jeong-guk podniósł stawkę.

Tae-hyung znów na chwilę zamilkł. Przeliczył szybko pieniądze na koncie oszczędnościowym. W tej chwili już nie grały roli. Ten chłopak musiał z nim polecieć. Kiwną głową, że wstępnie się zgadza, ale rozsiadł się wygodnie, opierając plecy nonszalancko o oparcie krzesła, a nadgarstek jednej ręki wsparł o krawędź stołu.

— Nie winduj ceny, bo i tak się zgodzę — zakpił. — Ale nie dam się też okraść. Tysiąc euro za dzień, tak jak mówiłeś pierwotnie i dobijamy targu.

Nagle w oczach Jeong-guka przemienił się z zagubionego jagniątka w geparda na polowaniu.

Łooo! On mi się podoba! — krzyczał jego umysł. — Za bardzo! Wyhamuj ogierze!

— Nie ma mowy — zaprzeczy jednak szybko.

Tak naprawdę chciał sprawdzić, na ile mógł sobie pozwolić.

— Dni jest siedem. Opłacam wszystko, ty tylko musisz się stawić — zadał ostateczny cios negocjacjom Tae-hyung.

Jeong-guk spojrzał na niego jak zahipnotyzowany i otworzył oczy szeroko.

— Okeeeeej — przytaknął, ale czuć było w jego tonie, że jeszcze nie dał się kupić i chce poznać więcej szczegółów.

Tae-hyung uśmiechnął się kącikiem ust. Negocjacje zawsze były czymś, z czym czuł się dobrze. Nie byłby przecież tym, kim był, gdyby nie potrafił się targować.

— To wyjazdowa impreza.

— Dokąd dokładnie pojedziemy? — dopytał Jeong-guk.

Tae-hyung poczuł, że połknął haczyk. Nagle otrzeźwiał całkowicie, choć wciąż był pod silnym urokiem tego nieziemsko przystojnego chłopaka z ogłoszenia napotkanego w wątpliwym zaułku moralności. Jeszcze nigdy nie podrywał faceta w tak oczywisty sposób, jednocześnie zbijając przy tym interes życia, gdzie każdy chwyt był dozwolony.

— Polecimy — poprawił go i uśmiechnął się chytrze. — Tam, gdzie jeszcze nie byłeś — dodał przymilnie, jakby mu właśnie ofiarował gwiazdkę z nieba.

Jeong-guk wbił w niego zaintrygowane spojrzenie. Widać w nim było, że się domyśla i że to mu się podoba. Rozmawiali o tym miejscu dosłownie kilka minut temu i nie mógł pomyśleć o innym. Sam przecież przyznał, że jeszcze nigdy tam nie był.

— Masz ważny paszport? — dopytał Tae-hyung, gdy się zorientował, że Jeong-guk lekko zaniemówił. — Jeśli nie, zdążymy wyrobić. Uroczystość jest za trzy tygodnie.

— Czy to jest w...

— W Korei? Tak, zgadza się — potwierdził mu Tae-hyung, uśmiechając się nonszalancko. — W Busan dokładnie. Masz tam wciąż rodzinę?

Teraz Jeong-guk czuł się, jakby wpadł do zimnej wody.

— Nie. Nikogo. Wszyscy mieszkają już tutaj od bardzo dawna, nawet babcia — odpowiedział jak w transie.

— No widzisz? Nikogo znajomego nie spotkasz — powiedział z przekorą Tae-hyung. — Za to poznasz swoje korzenie. Opłacam twoje honorarium, bilety lotnicze, ubranie i co tam jeszcze masz w tych swoich wymogach.

— Warunkach — poprawił go Jeong-guk.

— Warunkach, niech będzie.

— Co z zakwaterowaniem?

— To stawia mój kuzyn. Możemy mieć z tym trochę kłopotu, bo pewnie będziemy musieli spać w jednym łóżku, ale nie sądzę, aby to stanowiło problem. Zapewniam ci nietykalność. Honoruje wszystkie twoje wymogi...

— Warunki.

— Tak, warunki, przepraszam. Ale na podłodze spał nie będę. Jakoś musisz mnie znieść w łóżku przez tych kilka nocy. Nie będzie tam żadnego mojego byłego partnera, nie musisz się martwić. Nie czuje się też mistrzem całowania, żeby ci się narzucać — zakpił. — Dom weselny to potężny hotel. Uczulam, moja rodzina to bogate snoby, ale nie mam z nimi za wiele wspólnego.

— Bo to homofoby? — rozgryzł go Jeong-guk.

Znał ciemną stronę kultury kraju, z którego pochodził.

Tae-hyung się zmieszał.

— Też — przytaknął mu krótko.

Nie chciał o tym rozmawiać już teraz. Widział w oczach Jeong-guka zaintrygowanie, ale też, że mu zaimponował. Czuł się z tym, jak Czarodziej i nie chciał sobie psuć humoru.

— Przyślij mi linki do swoich portali społecznościowych. I odpowiedzi na pytania z formularza, który do Ciebie wyślę — poinstruował Jeong-guk.

Tae-hyung uniósł brwi.

— Formularz? Portale społecznościowe? Serio aż tak? — podał w kwestię. — Po co?

Jeong-guk westchnął zirytowany. Nie chciał tłumaczyć, ba, w ogóle nie miał zamiaru się do czegokolwiek przyznawać, ale ten facet był mu potrzebny i sam sobie podniósł dla niego poprzeczkę. Musiał dać z siebie wszystko — jak to powiedział Basile.

— Podchodzę do tego, co robię poważnie. Muszę być bezpieczny i jakkolwiek głupio to dla ciebie zabrzmi... odrabiam zadanie domowe. Muszę cię poznać. Jak długo jesteśmy razem?

Tae-hyung znów się zmieszał.

— Blisko dziesięć lat.

— Łooo sporo. Sam widzisz. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nikt nie będzie o nic pytał — stwierdził rzeczowo, ale nie miał zamiaru wypytywać, dlaczego facet taki jak ten tu siedzący przed nim ciągnie tyle lat takie żenujące kłamstwo.

Teraz jednak, dzięki temu argumentowi znów on prowadził w negocjacjach.

— No tak, to prawda, masz rację — przyznał pokornie Tae-hyung.

— Gdy ktoś będzie o cokolwiek pytał, nie jąkaj się i zostaw sprawę w moich rękach. Ja będę mówił. Za to mi płacisz. Chyba że rodzina już coś o nas wie, to musisz mi to napisać.

Tae-hyungowi podobało się to jego podejście. Był rzetelny. Lubił takich ludzi.

— Nie wiedzą kompletnie nic. Nie byłem w domu przez dziesięć lat, więc o mnie też już mało co wiedzą.

— To zupełnie jak ja.

Tae-hyung popatrzył mu w te brązowe przenikliwe oczy pytająco.

— Co masz na myśli?

— To, że przecież nawet nie nazywasz się Nikola, prawda? Chodziłem do szkoły i wiem, kim był Tesla. Twoje wykształcenie nie pozostawia złudzeń, że nakłamałeś w formularzu jak z nut.

Tae-hyung się zaśmiał speszony. Istotnie pierwsze imię, jakie wpadło mu do głowy to imię jego idola.

— Przepraszam, nie przedstawiłem się, jestem Kim Tae-hyung.

Jeong-guk uśmiechnął się zadowolony z siebie, że tak go rozgryzł i pochylił w jego stronę.

— Ładnie, Tae. Ale skoro mam obniżyć cenę, to mam jeden warunek dodatkowy — znów zaczął się handlować.

To był punkt kulminacyjny całej zabawy. Jego dodatkowa korzyść, jeśli nie główna. Może nie zarabiał wiele, ale nie dbał o pieniądze. Ten facet o imieniu Tae-hyung był jego workiem treningowym i był mu niepomiernie potrzebny. Przy okazji miał ochotę się zabawić.

Tae-hyung uśmiechnął się pobłażliwie i też oparł łokcie na blacie. Pochylił się w jego stronę. Zapach jego perfum czuł teraz zdecydowanie mocniej.

— Dawaj. Co tam jeszcze wymyśliłeś?

— Zaczynamy grać od dzisiaj.

Tae-hyung nie chciał dać po sobie poznać, że jest zbity z tropu.

— Co? Po co? — zapytał bardziej zaskoczony, niż to planował ujawnić.

— To oczywiste. Musimy się dobrze poznać. Pójdziemy razem na zakupy. Spotkamy się raz czy dwa na kolacji wśród ludzi. Musimy być wiarygodni, skoro tak długo ze sobą jesteśmy i skoro ta twoja rodzinka taka... specyficzna.

Tae-hyunga zatkało. W bonusie dostał kilka randek?

🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓

Powiem Wam, że tu chyba trafiła kosa na kamień :D
Ale... co tu się odwala tak naprawdę, ktoś, coś?

Do następnego!

Sev.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro