Rozdział 18
JK tuż przed rozpoczęciem spektaklu, stał za kurtyną, uchylając ją lekko i przyglądał się widowni. Obserwował ze ściśniętym sercem, jak miejsca kolejno się zapełniają, ale nie to jedno. Jeszcze kilkanaście minut temu, nie potrafił opanować zdenerwowania. Był pewny, wierzył w słowa babci, że wystarczy znaleźć sposób, a wtedy wszystko się ułoży. Tae-hytung przyjdzie i mu wybaczy. Tymczasem do spektaklu pozostało kilka minut, a jego nie było. Poczuł wszechogarniającą go obojętność. Już na niczym mu nie zależało, nawet na spektaklu.
— Kogo tak wypatrujesz? — zapytał Basile, który pojawił się u jego boku znikąd.
JK drgnął wystraszony.
— Nikogo — bąknął i uciekł wzrokiem. — Po prostu patrzę, ilu ludzi przyszło.
Od przylotu z Korei unikał jego towarzystwa i rozmów z nim. Nie chciał roztrząsać całej sytuacji, nie mówiąc o tym, że to było zwyczajnie bolesne i upokarzające, przyznawać się wciąż przed wszystkimi, że zawinił.
— Pełna sala. Bilety są wyprzedane — powiedział z zadowoleniem Basile.
— Yhm — przytaknął niechętnie JK i ruszył do garderoby.
Wiedział przecież o biletach, ale dla niego sala była pusta, póki miejsce, które zarezerwował dla Tae-hyunga, było wolne.
Spektakl rozpoczął się o czasie. JK grał swoją rolę bez zająknięcia. Idealnie. Ani razu nie korzystał z pomocy suflera. Ale nie dawał z siebie wszystkiego, aż w jednej ze scen musiał się rozpłakać. Zrobił to tak wiarygodnie, że w przerwie za kulisami nie umiał się opanować, bo... płakał naprawdę. Wszystko dlatego, że miejsce, które zarezerwował dla Tae-hyunga, wciąż było puste. Nie przyszedł. Nie wybaczył mu. Marzył, żeby przedstawienie już dobiegło końca. Chciał uciec i się schować. Cierpieć po cichu w samotności, tymczasem okazało się, gdy kurtyna opadła po raz ostatni, a on zszedł ze sceny, że czeka na niego jeszcze przyjęcie.
— Byłeś niesamowity! — klepał go po plecach Basil.
— JK to było mistrzostwo! — chwalili co chwila wszyscy.
Ktoś pocałował go w policzek, a jeszcze ktoś inny wręczył kieliszek z szampanem, ale jedyne co JK widział z daleka i nie umiał oderwać od tego oczu, to ogromny bukiet polnych kwiatów, stojący na toaletce pod ścianą. Białe, fioletowe i żółte drobne kwiatki, przeplatały się ze sobą w bajecznym ułożeniu, upstrzone drobną gryką i trawą. Był pewny, że to te kwiaty, o których rozmawiał z Tae-hyungiem na ślubie. Serce podeszło mu do gardła i ruszył w ich kierunku jak zahipnotyzowany. Już nie słyszał słów uznania, widział tylko te kwiaty.
— JK! Byłeś powalający! — powtórzył ktoś z boku, a on poczuł klepnięcie w plecy.
— Jutro na pewno krytycy cię wychwalą — zapewniał ktoś jeszcze i znów klepał go po plecach.
— To twój niekwestionowany sukces! — chwalił inny aktor, któremu JK wetknął do ręki kieliszek z szampanem.
— Potrzymaj — powiedział i przepychał się przez tłum bez słowa.
Starał się uśmiechać, coś odpowiadać, ale jedyne czego chciał, to dosięgnąć kwiatów, a one jak na złość się od niego oddalały. Nagle tuż przed nim wyrósł jak spod ziemi asystent dyrektora i całkowicie zniknęły mu z oczu. Pojawił się za to tors wysokiego, barczystego chłopa o aparycji Frankensteina.
— Pan dyrektor zaraz tu będzie — oświadczył tubalnym głosem. — Chce ci osobiście...
— Później — warknął JK i przesunął go ręką na bok.
O dziwo wcale nie przyszło mu to z trudem, ale poczuł szarpnięcie za ramię.
— JK, co ty wyprawiasz? — zapytał Basile. — Nie cieszysz się?
Wtedy nie wytrzymał.
— KURWA ZEJDZĆIE MI WSZYSCY Z DORGI DO CHOLERY! — wrzasnął na całą garderobę.
Wszyscy obecni zamarli.
— Zachowuj się — upomniał go Basile.
JK odwrócił się na pięcie, ale nie spojrzał nikomu w oczy. Dyszał ciężko, jakby właśnie przebiegł maraton. Serce biło mu w przełyku. Myślał tylko o kwiatach za swoimi plecami.
— Przepraszam, potrzebuję odpocząć — skłamał, pocierając czoło palcami. — To był trudny spektakl. Potrzebuję chwili prywatności.
Wszyscy zaczęli burczeć coś pod nosem i wychodzić z jego garderoby, a on znów odwrócił się na pięcie i przepchnął w stronę kwiatów. Kiedy w końcu ich dosięgnął, drżącymi palcami odszukał bilecik. Rozłożył go i przeczytał:
„Zacznijmy od początku. Po spektaklu czekam w restauracji na rogu, tam gdzie wtedy. KTH"
Serce podeszło mu do gardła, a pod skórą poczuł znajome zniecierpliwienie. W jedną chwilę rozebrał cały kostium i wkładał swoje jeansy. O mało się znów nie rozpłakał. Wtedy do garderoby zapukał Basile.
— JK? — zwrócił się do niego, wtykając głowę w uchylone drzwi.
— Nie mam czasu Basile — stękał JK, przeskakując z nogi na nogę, wsuwając je do nogawek.
Jedną ręką zapinał pasek, a drugą zmywał rozmazany od płaczu makijaż.
— Wychodzisz? — zapytał zaskoczony Basile i wsunął się do środka.
— Tak, mam coś ważnego — odpowiedział w pośpiechu JK.
— Niby co?
— Muszę wyjść. Tae na mnie czeka.
— Że co? — zapytał zaskoczony Basile.
— Gówno Basile — zirytował się JK i na chwilę zastygł w bezruchu, posyłając mu iście diabelskie spojrzenie. — Nie rozumiesz po ludzku? MUSZĘ WYJŚĆ!
Basile zamknął drzwi i obejrzał się na nie, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno są dobrze zamknięte, a potem wrócił wzrokiem do JK'a.
— Czyś ty stracił rozum? Zaraz dyrektor tu będzie — argumentował, sycząc przez zęby.
Jego kasztanowe loki trzęsły się na jego głowie niepokojąco.
— I co z tego? — zapytał arogancko JK. — Odwaliłem swoją robotę, a teraz muszę wyjść, mam pilne spotkanie — zawarczał.
Na twarzy Basile'a wymalowało się zdenerwowanie.
— Babka z gazety chce z tobą pogadać — wyszukiwał argumenty.
— To niech się umówi na jutro, dziś jestem zmęczony i MUSZĘ WYJŚĆ — ripostował JK.
— Ten cały Tae zawrócił ci w głowie — zdenerwował się na dobre Basile. — Wszystko przez niego zaprzepaścisz. To jakiś dzieciaty, zmanierowany facet...
JK wymierzył w niego palcem.
— Zastanów się dwa razy, zanim powiesz cokolwiek więcej.
— Oszalałeś! Już nie pamiętasz, że cię wynajął?
— Być może, ale wcale nie jest mi z tym źle. To nie tak, że co rusz kogoś wynajmuje. To było jednorazowe. Zakochaliśmy się, nie rozumiesz?
Basile złapał się za głowę i o mało nie rwał z niej włosów.
— Zakochaliście się? Z całym szacunkiem JK, ale ty i miłość to raczej abstrakcja!
JK uśmiechnął się pod nosem.
— A widzisz, jednak mi się przytrafiła — żartował, szukając wzrokiem reszty swoich ubrań.
— Opamiętaj się, bo wszystko spieprzysz — przeklinał Basile.
— Spieprzę, jeśli za chwilę stąd nie wyjdę — mówił drżącym głosem JK i dopinał zamek bluzy z kapturem, którą zarzucił na gołe ciało.
Nie miał czasu szukać koszulki.
— Zmarnujesz to, na co tak ciężko pracowałeś! — podniósł głos Basile.
— Nie obchodzi mnie to! — zawyrokował JK. — Poza tym niby czym? Zagrałem perfekcyjnie, a tylko dlatego, że nie mam czasu na przyjęcie i upicie się w trupa, to mam wszystko zaprzepaścić? Jakim cudem?
Basile oparł się o drzwi plecami.
— Nie wyjdziesz stąd.
JK zastygł w bezruchu i złapał się za boki.
— Odsuń się od drzwi — zażądał. — Nie poproszę drugi raz.
Basile przełknął głośno.
— Jerome za chwilę tu będzie — wytoczył najcięższy argument.
JK westchnął zirytowany i potarł dłonią czoło. Teraz domyślił się, o co chodziło Basilowi.
— Po co? — zapytał, chwytając się za boki.
— Unikasz go. Zadzwonił do mnie. Poprosił o pomoc — tłumaczył pospiesznie Basile.
— Basile, ja z nim TYLKO sypiałem — westchnął rozgoryczony JK.
— Porozmawiaj z nim.
— Po co?
W garderobie rozległo się pukanie.
— To on — powiedział ciszej Basile.
JK złapał go za ramię i odsunął od drzwi jak przedmiot. Otworzył je zamaszyście. Tuż za nimi stał uśmiechnięty szeroko Jerome. Jego zielone oczy błyszczały z zadowolenia, a jasne blond włosy opadały mu na czoło. Ogromny bukiet czerwonych róż wdzięczył się w jego dłoni.
— Jestem z ciebie taki dumny — powiedział z zachwytem.
JK przewrócił oczami i pokręcił głową.
— Jerome, błagam, coś ty sobie uroił? — zapytał, gestykulując przy tym ręką z bezsilności.
Jeromowi zrzedła mina.
— Przyniosłem ci kwiaty, proszę, są dla ciebie. Podobają ci się? — trajkotał, wysuwając w stronę JK'a kwiaty.
JK złapał go za ramiona i potrząsnął nim lekko.
— Jerome. Niczego sobie nie obiecywaliśmy. Sypialiśmy tylko ze sobą. Unikam cię, bo ty sądzisz, że to coś więcej, ale między nami nie ma NICZEGO więcej. Rozumiesz? Jestem zakochany w Tae-hyungu, zrozum na Boga!
Jerome się skrzywił, a potem się zamachnął i z pięści przyładował mu w twarz. JK się zatoczył i upadł na podłogę. Złapał się za policzek. Basile chciał pomóc mu wstać, ale odepchnął jego ręce.
— Dam sobie radę — warknął.
Kiedy wstał, spojrzał na Jeroma spod byka.
— Taki właśnie jesteś. Rozbestwiony i rozkapryszony. Kiedy coś nie idzie po twojej myśli, zachowujesz się jak idiota.
Jeorme wymierzył w niego palcem i skrzywił się nienawistnie.
— Obaj zrujnowaliście naszej rodzinie życie! Ty i ten twój TAE! — wrzasnął. — Powiem ojcu, żeby cię zwolnił — wysyczał rozeźlony.
JK spojrzał na Basila.
— Teraz już rozumiesz? — zapytał hardo. — Dzieciaty facet, a dziecinny facet, to spora różnica i chyba nie muszę ci tłumaczyć, którego wolę i dlaczego? — zapytał złośliwie. — A teraz obaj zejdźcie mi z drogi. MUSZĘ WRESZCIE KURWA STĄD WYJŚĆ!
Jerome i Basile odsunęli się od drzwi. JK z dłonią na policzku wyszedł z garderoby. Wszyscy się na niego gapili, ale on myślał już tylko o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie teatralnego placu.
Biegnąc przez jego środek, przypomniał sobie, jak w pośpiechu szedł na to spotkanie po raz pierwszy. Uśmiechnął się sam do siebie i pchnął drzwi restauracji, gdy nareszcie ich dosięgnął. Spojrzał w kąt pod oknem.
Tae-hyung siedział tam gdzie wtedy. W kremowej, jedwabnej koszuli, którą mu podarował, wyglądał bosko. Na szyi miał sznurek perełek, a na nadgarstku kwadratowy, złoty zegarek ze skórzanym paskiem. Był sobą. Uśmiechnął się niepewnie i serce JK'a zwolniło biegu. Było w domu. W tym jego brązowym spojrzeniu i speszonym uśmiechu znalazło spokój. Nareszcie!
Podszedł do niego i nachylił się nad stołem, opierając się o niego dłonią nonszalancko.
— Całuję w usta, uprawiam seks na pierwszej randce i z całą pewnością będę wkurzał twoich eks.
Tae-hyung uśmiechnął się szerzej.
— A jaka jest twoja stawka? — zapytał, unosząc brwi.
JK przewrócił oczami.
— Dwa euro za truskawki z Auchan i skarpety pod fotelem.
— Stać mnie — zaśmiał się Tae-hyung, ale w tej samej chwili dostrzegł, że policzek JK'a jest zaczerwieniony i opuchnięty. — Co ci się stało? — zapytał z przerażeniem i zerwał się z krzesła.
Delikatnie objął jego twarz dłonią, przyglądając się jej z przejęciem. JK o niczym więcej nie marzył, jak tylko o tym, żeby poczuć jego delikatne palce na swojej skórze.
— To nic takiego — zaprzeczył, ale natychmiast przykrył jego dłoń swoją i przytulił do policzka, ze strachu, że ją zabierze.
— Kto ci to zrobił? — warknął Tae-hyung.
— Jerome, ale to naprawdę nic wielkiego — zapewniał JK i wciąż przytulał jego dłoń do swojego policzka. — Nie zabieraj ręki — poprosił lękliwie niczym mały chłopiec.
Tae-hyung najpierw skrzywił się nienawistnie na wspomnienie tego chłopaka, ale prośba go rozczuliła i się uśmiechnął. Potarł kciukiem jego obolały policzek z czułością, a potem skinieniem głowy wezwał kelnera.
— Możemy prosić o trochę lodu zawiniętego w jakiś ręcznik? — zapytał go, gdy podszedł.
Kelner spojrzał na JK'a i nic się nie odezwał. Zrozumiał w mig. Kiwną tylko głową i zniknął. W tej samej chwili dzwoneczek nad wejściem zadzwonił i do restauracji wtoczyła się grupka młodych ludzi.
— Ten aktor, który grał Jeana, był niesamowicie seksi — powiedziała rozmarzonym głosem jedna z dziewczyn.
— On podobno jest gejem, więc się nie napalaj — wykpiła ją inna.
— Heh, więcej dla mnie — powiedział chłopak z czupryną czarnych loków.
JK się speszył, słysząc ich za plecami. Szybko nałożył kaptur na głowę i choć bardzo nie chciał, musiał puścić dłoń Tae-hyunga. Usiadł przy stoliku, kuląc się w sobie.
— Tae, zabierz mnie stąd — poprosił.
Tae-hyung skinął ręką ponownie na kelnera.
— Jednak wyjdziemy, poproszę o rachunek — powiedział do niego stanowczo.
Kelner sięgnął do kieszeni fartucha i wyciągnął terminal. Tae-hyung przyłożył kartę i chwilę później, ciągnął JK'a przez Plac de l'Odeon do swojego mieszkania. Tam usadził go na sofie, a z zamrażarki wyciągnął mrożonkę i owinął ją kuchenną ścierką. Wrócił do JK'a i usiadł naprzeciw niego na stoliku.
— Przyłóż, bo rano będziesz wyglądał jak balon — poinstruował go. — Nie zabiją cię, są w woreczku.
JK przyłożył zimny kompres do policzka.
— Co to jest? — zapytał zaintrygowany.
— Mrożone truskawki — zaśmiał się Tae-hyung, opierając łokcie o kolana. — Cóż innego mógłbym mieć w zamrażarce? — zapytał kpiąco, a dłonie złożył razem.
JK się uśmiechnął, ale radość nie sięgała oczu.
— Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałem się tu znów znaleźć, Tae.
Tae-hyung milczał, patrząc mu w oczy. Uśmiech powoli zamieniał się w rozgoryczony grymas.
— Zraniłeś mnie — powiedział smutno. — Bardzo. Nigdy nie czułem się taki bezwartościowy.
— Wiem Tae, przepraszam. Proszę, wybacz mi. Nie takie były moje intencje — zaczął się kajać JK, ale Tae-hyung podniósł rękę i zamilkł.
— Mam nadzieję, że przemyślałeś wszystko, zanim przysłałeś mi bilet na spektakl — powiedział poważnie. — Mam dziecko. Będziesz musiał być wyrozumiały, nie mogę go zaniedbać i nie zrobię tego. Nie chcę być jak mój ojciec. Nie chcę żyć gdzieś obok i być głuchy i ślepy na jego potrzeby. Nie chcę też być wpędzany w poczucie winy, że jest dla mnie ważny. Nie będę wybierał.
— Wiem, Tae, zrozumiem to, nigdy nie kazałbym ci wybierać — zapewnił JK. — Ja po prostu... byłem zazdrosny, gdy się dowiedziałem o dziecku i narobiłem głupot. Na weselu cię pocałowałem, bo twoja matka powiedziała, że pewnie kiedyś znajdziesz sobie kobietę i będziesz miał dzieci. Myślałem, że oszaleję.
— Dziś postawiłem cię na pierwszym miejscu, tak jak chciałeś, ale błagam spraw, żebym nie żałował — prosił Tae-hyung.
— Nie będziesz, obiecuję. Chcę być prawdziwy. Jestem — deklarował poważnie JK.
Tae-hyung chwilę milczał, patrząc mu w oczy, a potem się uśmiechnął.
— Faktycznie nie poznałem cię na scenie — pochwalił. — Wszystkim zaparło dech w piersi, gdy się rozpłakałeś.
Brwi JK'a powędrowały w górę.
— Widziałeś? Byłeś na spektaklu?
— Oczywiście, ale się spóźniłem, bo musiałem przez chwilę popilnować Jeana i zamówić kwiaty. Usiadłem na schodach, żeby się nie przeciskać i nikomu nie przeszkadzać.
— Twój syn ma na imię Jean? — zapytał JK, a jego źrenice się poszerzyły.
Tae-hyung uśmiechnął się speszony i przytaknął skinieniem głowy.
— Nie mogłem dać mu na imię inaczej. Mila się zgodziła, gdy zaproponowałem, więc...
Spojrzenie JK'a posmutniało.
— Płakałem naprawdę, bo miejsce było puste. Myślałem, że nie przyszedłeś — wyznał gorzko. — Nie udawałem.
Tae-hyung znów się uśmiechnął kącikiem ust.
— Uznam zatem, że nigdy tak naprawdę nie rozpoznam prawdziwego ciebie i nie będę umiał rozróżnić, ale taka moja cena za bycie twoją muzą — zakpił. — A teraz już mnie pocałuj, bo czekam i czekam, a ty tylko gadasz.
JK się zaśmiał. Czuł się jak nastolatek na swojej pierwszej randce, a gdy opanował emocje, Tae-hyung wciąż patrzył mu w oczy. Niecierpliwie wyczekiwał. Znów miał wypisane na twarzy to pragnienie, które JK widział Pałacu Ślubów i w hotelowym łóżku w Busan. Naprawdę go odzyskał. Odłożył kompres obok na stolik, a potem ześlizgnął się z sofy i uklęknął między jego kolanami. Opuszkami palców złapał za sznurek perełek i przyciągnął jego usta do swoich. Pocałował je miękko.
— Tęskniłem za nimi. Za tobą, Tae.
🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓
Noooo NARESZCIE!!!!
Zadowoleni? Ja bym jeszcze nie była :D
Do jutra!
Sev.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro