Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

JK tuż przed rozpoczęciem spektaklu, stał za kurtyną, uchylając ją lekko i przyglądał się widowni. Obserwował ze ściśniętym sercem, jak miejsca kolejno się zapełniają, ale nie to jedno. Jeszcze kilkanaście minut temu, nie potrafił opanować zdenerwowania. Był pewny, wierzył w słowa babci, że wystarczy znaleźć sposób, a wtedy wszystko się ułoży. Tae-hytung przyjdzie i mu wybaczy. Tymczasem do spektaklu pozostało kilka minut, a jego nie było. Poczuł wszechogarniającą go obojętność. Już na niczym mu nie zależało, nawet na spektaklu.

— Kogo tak wypatrujesz? — zapytał Basile, który pojawił się u jego boku znikąd.

JK drgnął wystraszony.

— Nikogo — bąknął i uciekł wzrokiem. — Po prostu patrzę, ilu ludzi przyszło.

Od przylotu z Korei unikał jego towarzystwa i rozmów z nim. Nie chciał roztrząsać całej sytuacji, nie mówiąc o tym, że to było zwyczajnie bolesne i upokarzające, przyznawać się wciąż przed wszystkimi, że zawinił.

— Pełna sala. Bilety są wyprzedane — powiedział z zadowoleniem Basile.

— Yhm — przytaknął niechętnie JK i ruszył do garderoby.

Wiedział przecież o biletach, ale dla niego sala była pusta, póki miejsce, które zarezerwował dla Tae-hyunga, było wolne.

Spektakl rozpoczął się o czasie. JK grał swoją rolę bez zająknięcia. Idealnie. Ani razu nie korzystał z pomocy suflera. Ale nie dawał z siebie wszystkiego, aż w jednej ze scen musiał się rozpłakać. Zrobił to tak wiarygodnie, że w przerwie za kulisami nie umiał się opanować, bo... płakał naprawdę. Wszystko dlatego, że miejsce, które zarezerwował dla Tae-hyunga, wciąż było puste. Nie przyszedł. Nie wybaczył mu. Marzył, żeby przedstawienie już dobiegło końca. Chciał uciec i się schować. Cierpieć po cichu w samotności, tymczasem okazało się, gdy kurtyna opadła po raz ostatni, a on zszedł ze sceny, że czeka na niego jeszcze przyjęcie.

— Byłeś niesamowity! — klepał go po plecach Basil.

— JK to było mistrzostwo! — chwalili co chwila wszyscy.

Ktoś pocałował go w policzek, a jeszcze ktoś inny wręczył kieliszek z szampanem, ale jedyne co JK widział z daleka i nie umiał oderwać od tego oczu, to ogromny bukiet polnych kwiatów, stojący na toaletce pod ścianą. Białe, fioletowe i żółte drobne kwiatki, przeplatały się ze sobą w bajecznym ułożeniu, upstrzone drobną gryką i trawą. Był pewny, że to te kwiaty, o których rozmawiał z Tae-hyungiem na ślubie. Serce podeszło mu do gardła i ruszył w ich kierunku jak zahipnotyzowany. Już nie słyszał słów uznania, widział tylko te kwiaty.

— JK! Byłeś powalający! — powtórzył ktoś z boku, a on poczuł klepnięcie w plecy.

— Jutro na pewno krytycy cię wychwalą — zapewniał ktoś jeszcze i znów klepał go po plecach.

— To twój niekwestionowany sukces! — chwalił inny aktor, któremu JK wetknął do ręki kieliszek z szampanem.

— Potrzymaj — powiedział i przepychał się przez tłum bez słowa.

Starał się uśmiechać, coś odpowiadać, ale jedyne czego chciał, to dosięgnąć kwiatów, a one jak na złość się od niego oddalały. Nagle tuż przed nim wyrósł jak spod ziemi asystent dyrektora i całkowicie zniknęły mu z oczu. Pojawił się za to tors wysokiego, barczystego chłopa o aparycji Frankensteina.

— Pan dyrektor zaraz tu będzie — oświadczył tubalnym głosem. — Chce ci osobiście...

— Później — warknął JK i przesunął go ręką na bok.

O dziwo wcale nie przyszło mu to z trudem, ale poczuł szarpnięcie za ramię.

— JK, co ty wyprawiasz? — zapytał Basile. — Nie cieszysz się?

Wtedy nie wytrzymał.

— KURWA ZEJDZĆIE MI WSZYSCY Z DORGI DO CHOLERY! — wrzasnął na całą garderobę.

Wszyscy obecni zamarli.

— Zachowuj się — upomniał go Basile.

JK odwrócił się na pięcie, ale nie spojrzał nikomu w oczy. Dyszał ciężko, jakby właśnie przebiegł maraton. Serce biło mu w przełyku. Myślał tylko o kwiatach za swoimi plecami.

— Przepraszam, potrzebuję odpocząć — skłamał, pocierając czoło palcami. — To był trudny spektakl. Potrzebuję chwili prywatności.

Wszyscy zaczęli burczeć coś pod nosem i wychodzić z jego garderoby, a on znów odwrócił się na pięcie i przepchnął w stronę kwiatów. Kiedy w końcu ich dosięgnął, drżącymi palcami odszukał bilecik. Rozłożył go i przeczytał:

„Zacznijmy od początku. Po spektaklu czekam w restauracji na rogu, tam gdzie wtedy. KTH"

Serce podeszło mu do gardła, a pod skórą poczuł znajome zniecierpliwienie. W jedną chwilę rozebrał cały kostium i wkładał swoje jeansy. O mało się znów nie rozpłakał. Wtedy do garderoby zapukał Basile.

— JK? — zwrócił się do niego, wtykając głowę w uchylone drzwi.

— Nie mam czasu Basile — stękał JK, przeskakując z nogi na nogę, wsuwając je do nogawek.

Jedną ręką zapinał pasek, a drugą zmywał rozmazany od płaczu makijaż.

— Wychodzisz? — zapytał zaskoczony Basile i wsunął się do środka.

— Tak, mam coś ważnego — odpowiedział w pośpiechu JK.

— Niby co?

— Muszę wyjść. Tae na mnie czeka.

— Że co? — zapytał zaskoczony Basile.

— Gówno Basile — zirytował się JK i na chwilę zastygł w bezruchu, posyłając mu iście diabelskie spojrzenie. — Nie rozumiesz po ludzku? MUSZĘ WYJŚĆ!

Basile zamknął drzwi i obejrzał się na nie, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno są dobrze zamknięte, a potem wrócił wzrokiem do JK'a.

— Czyś ty stracił rozum? Zaraz dyrektor tu będzie — argumentował, sycząc przez zęby.

Jego kasztanowe loki trzęsły się na jego głowie niepokojąco.

— I co z tego? — zapytał arogancko JK. — Odwaliłem swoją robotę, a teraz muszę wyjść, mam pilne spotkanie — zawarczał.

Na twarzy Basile'a wymalowało się zdenerwowanie.

— Babka z gazety chce z tobą pogadać — wyszukiwał argumenty.

— To niech się umówi na jutro, dziś jestem zmęczony i MUSZĘ WYJŚĆ — ripostował JK.

— Ten cały Tae zawrócił ci w głowie — zdenerwował się na dobre Basile. — Wszystko przez niego zaprzepaścisz. To jakiś dzieciaty, zmanierowany facet...

JK wymierzył w niego palcem.

— Zastanów się dwa razy, zanim powiesz cokolwiek więcej.

— Oszalałeś! Już nie pamiętasz, że cię wynajął?

— Być może, ale wcale nie jest mi z tym źle. To nie tak, że co rusz kogoś wynajmuje. To było jednorazowe. Zakochaliśmy się, nie rozumiesz?

Basile złapał się za głowę i o mało nie rwał z niej włosów.

— Zakochaliście się? Z całym szacunkiem JK, ale ty i miłość to raczej abstrakcja!

JK uśmiechnął się pod nosem.

— A widzisz, jednak mi się przytrafiła — żartował, szukając wzrokiem reszty swoich ubrań.

— Opamiętaj się, bo wszystko spieprzysz — przeklinał Basile.

— Spieprzę, jeśli za chwilę stąd nie wyjdę — mówił drżącym głosem JK i dopinał zamek bluzy z kapturem, którą zarzucił na gołe ciało.

Nie miał czasu szukać koszulki.

— Zmarnujesz to, na co tak ciężko pracowałeś! — podniósł głos Basile.

— Nie obchodzi mnie to! — zawyrokował JK. — Poza tym niby czym? Zagrałem perfekcyjnie, a tylko dlatego, że nie mam czasu na przyjęcie i upicie się w trupa, to mam wszystko zaprzepaścić? Jakim cudem?

Basile oparł się o drzwi plecami.

— Nie wyjdziesz stąd.

JK zastygł w bezruchu i złapał się za boki.

— Odsuń się od drzwi — zażądał. — Nie poproszę drugi raz.

Basile przełknął głośno.

— Jerome za chwilę tu będzie — wytoczył najcięższy argument.

JK westchnął zirytowany i potarł dłonią czoło. Teraz domyślił się, o co chodziło Basilowi.

— Po co? — zapytał, chwytając się za boki.

— Unikasz go. Zadzwonił do mnie. Poprosił o pomoc — tłumaczył pospiesznie Basile.

— Basile, ja z nim TYLKO sypiałem — westchnął rozgoryczony JK.

— Porozmawiaj z nim.

— Po co?

W garderobie rozległo się pukanie.

— To on — powiedział ciszej Basile.

JK złapał go za ramię i odsunął od drzwi jak przedmiot. Otworzył je zamaszyście. Tuż za nimi stał uśmiechnięty szeroko Jerome. Jego zielone oczy błyszczały z zadowolenia, a jasne blond włosy opadały mu na czoło. Ogromny bukiet czerwonych róż wdzięczył się w jego dłoni.

— Jestem z ciebie taki dumny — powiedział z zachwytem.

JK przewrócił oczami i pokręcił głową.

— Jerome, błagam, coś ty sobie uroił? — zapytał, gestykulując przy tym ręką z bezsilności.

Jeromowi zrzedła mina.

— Przyniosłem ci kwiaty, proszę, są dla ciebie. Podobają ci się? — trajkotał, wysuwając w stronę JK'a kwiaty.

JK złapał go za ramiona i potrząsnął nim lekko.

— Jerome. Niczego sobie nie obiecywaliśmy. Sypialiśmy tylko ze sobą. Unikam cię, bo ty sądzisz, że to coś więcej, ale między nami nie ma NICZEGO więcej. Rozumiesz? Jestem zakochany w Tae-hyungu, zrozum na Boga!

Jerome się skrzywił, a potem się zamachnął i z pięści przyładował mu w twarz. JK się zatoczył i upadł na podłogę. Złapał się za policzek. Basile chciał pomóc mu wstać, ale odepchnął jego ręce.

— Dam sobie radę — warknął.

Kiedy wstał, spojrzał na Jeroma spod byka.

— Taki właśnie jesteś. Rozbestwiony i rozkapryszony. Kiedy coś nie idzie po twojej myśli, zachowujesz się jak idiota.

Jeorme wymierzył w niego palcem i skrzywił się nienawistnie.

— Obaj zrujnowaliście naszej rodzinie życie! Ty i ten twój TAE! — wrzasnął. — Powiem ojcu, żeby cię zwolnił — wysyczał rozeźlony.

JK spojrzał na Basila.

— Teraz już rozumiesz? — zapytał hardo. — Dzieciaty facet, a dziecinny facet, to spora różnica i chyba nie muszę ci tłumaczyć, którego wolę i dlaczego? — zapytał złośliwie. — A teraz obaj zejdźcie mi z drogi. MUSZĘ WRESZCIE KURWA STĄD WYJŚĆ!

Jerome i Basile odsunęli się od drzwi. JK z dłonią na policzku wyszedł z garderoby. Wszyscy się na niego gapili, ale on myślał już tylko o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie teatralnego placu.

Biegnąc przez jego środek, przypomniał sobie, jak w pośpiechu szedł na to spotkanie po raz pierwszy. Uśmiechnął się sam do siebie i pchnął drzwi restauracji, gdy nareszcie ich dosięgnął. Spojrzał w kąt pod oknem.

Tae-hyung siedział tam gdzie wtedy. W kremowej, jedwabnej koszuli, którą mu podarował, wyglądał bosko. Na szyi miał sznurek perełek, a na nadgarstku kwadratowy, złoty zegarek ze skórzanym paskiem. Był sobą. Uśmiechnął się niepewnie i serce JK'a zwolniło biegu. Było w domu. W tym jego brązowym spojrzeniu i speszonym uśmiechu znalazło spokój. Nareszcie!

Podszedł do niego i nachylił się nad stołem, opierając się o niego dłonią nonszalancko.

— Całuję w usta, uprawiam seks na pierwszej randce i z całą pewnością będę wkurzał twoich eks.

Tae-hyung uśmiechnął się szerzej.

— A jaka jest twoja stawka? — zapytał, unosząc brwi.

JK przewrócił oczami.

— Dwa euro za truskawki z Auchan i skarpety pod fotelem.

— Stać mnie — zaśmiał się Tae-hyung, ale w tej samej chwili dostrzegł, że policzek JK'a jest zaczerwieniony i opuchnięty. — Co ci się stało? — zapytał z przerażeniem i zerwał się z krzesła.

Delikatnie objął jego twarz dłonią, przyglądając się jej z przejęciem. JK o niczym więcej nie marzył, jak tylko o tym, żeby poczuć jego delikatne palce na swojej skórze.

— To nic takiego — zaprzeczył, ale natychmiast przykrył jego dłoń swoją i przytulił do policzka, ze strachu, że ją zabierze.

— Kto ci to zrobił? — warknął Tae-hyung.

— Jerome, ale to naprawdę nic wielkiego — zapewniał JK i wciąż przytulał jego dłoń do swojego policzka. — Nie zabieraj ręki — poprosił lękliwie niczym mały chłopiec.

Tae-hyung najpierw skrzywił się nienawistnie na wspomnienie tego chłopaka, ale prośba go rozczuliła i się uśmiechnął. Potarł kciukiem jego obolały policzek z czułością, a potem skinieniem głowy wezwał kelnera.

— Możemy prosić o trochę lodu zawiniętego w jakiś ręcznik? — zapytał go, gdy podszedł.

Kelner spojrzał na JK'a i nic się nie odezwał. Zrozumiał w mig. Kiwną tylko głową i zniknął. W tej samej chwili dzwoneczek nad wejściem zadzwonił i do restauracji wtoczyła się grupka młodych ludzi.

— Ten aktor, który grał Jeana, był niesamowicie seksi — powiedziała rozmarzonym głosem jedna z dziewczyn.

— On podobno jest gejem, więc się nie napalaj — wykpiła ją inna.

— Heh, więcej dla mnie — powiedział chłopak z czupryną czarnych loków.

JK się speszył, słysząc ich za plecami. Szybko nałożył kaptur na głowę i choć bardzo nie chciał, musiał puścić dłoń Tae-hyunga. Usiadł przy stoliku, kuląc się w sobie.

— Tae, zabierz mnie stąd — poprosił.

Tae-hyung skinął ręką ponownie na kelnera.

— Jednak wyjdziemy, poproszę o rachunek — powiedział do niego stanowczo.

Kelner sięgnął do kieszeni fartucha i wyciągnął terminal. Tae-hyung przyłożył kartę i chwilę później, ciągnął JK'a przez Plac de l'Odeon do swojego mieszkania. Tam usadził go na sofie, a z zamrażarki wyciągnął mrożonkę i owinął ją kuchenną ścierką. Wrócił do JK'a i usiadł naprzeciw niego na stoliku.

— Przyłóż, bo rano będziesz wyglądał jak balon — poinstruował go. — Nie zabiją cię, są w woreczku.

JK przyłożył zimny kompres do policzka.

— Co to jest? — zapytał zaintrygowany.

— Mrożone truskawki — zaśmiał się Tae-hyung, opierając łokcie o kolana. — Cóż innego mógłbym mieć w zamrażarce? — zapytał kpiąco, a dłonie złożył razem.

JK się uśmiechnął, ale radość nie sięgała oczu.

— Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałem się tu znów znaleźć, Tae.

Tae-hyung milczał, patrząc mu w oczy. Uśmiech powoli zamieniał się w rozgoryczony grymas.

— Zraniłeś mnie — powiedział smutno. — Bardzo. Nigdy nie czułem się taki bezwartościowy.

— Wiem Tae, przepraszam. Proszę, wybacz mi. Nie takie były moje intencje — zaczął się kajać JK, ale Tae-hyung podniósł rękę i zamilkł.

— Mam nadzieję, że przemyślałeś wszystko, zanim przysłałeś mi bilet na spektakl — powiedział poważnie. — Mam dziecko. Będziesz musiał być wyrozumiały, nie mogę go zaniedbać i nie zrobię tego. Nie chcę być jak mój ojciec. Nie chcę żyć gdzieś obok i być głuchy i ślepy na jego potrzeby. Nie chcę też być wpędzany w poczucie winy, że jest dla mnie ważny. Nie będę wybierał.

— Wiem, Tae, zrozumiem to, nigdy nie kazałbym ci wybierać — zapewnił JK. — Ja po prostu... byłem zazdrosny, gdy się dowiedziałem o dziecku i narobiłem głupot. Na weselu cię pocałowałem, bo twoja matka powiedziała, że pewnie kiedyś znajdziesz sobie kobietę i będziesz miał dzieci. Myślałem, że oszaleję.

— Dziś postawiłem cię na pierwszym miejscu, tak jak chciałeś, ale błagam spraw, żebym nie żałował — prosił Tae-hyung.

— Nie będziesz, obiecuję. Chcę być prawdziwy. Jestem — deklarował poważnie JK.

Tae-hyung chwilę milczał, patrząc mu w oczy, a potem się uśmiechnął.

— Faktycznie nie poznałem cię na scenie — pochwalił. — Wszystkim zaparło dech w piersi, gdy się rozpłakałeś.

Brwi JK'a powędrowały w górę.

— Widziałeś? Byłeś na spektaklu?

— Oczywiście, ale się spóźniłem, bo musiałem przez chwilę popilnować Jeana i zamówić kwiaty. Usiadłem na schodach, żeby się nie przeciskać i nikomu nie przeszkadzać.

— Twój syn ma na imię Jean? — zapytał JK, a jego źrenice się poszerzyły.

Tae-hyung uśmiechnął się speszony i przytaknął skinieniem głowy.

— Nie mogłem dać mu na imię inaczej. Mila się zgodziła, gdy zaproponowałem, więc...

Spojrzenie JK'a posmutniało.

— Płakałem naprawdę, bo miejsce było puste. Myślałem, że nie przyszedłeś — wyznał gorzko. — Nie udawałem.

Tae-hyung znów się uśmiechnął kącikiem ust.

— Uznam zatem, że nigdy tak naprawdę nie rozpoznam prawdziwego ciebie i nie będę umiał rozróżnić, ale taka moja cena za bycie twoją muzą — zakpił. — A teraz już mnie pocałuj, bo czekam i czekam, a ty tylko gadasz.

JK się zaśmiał. Czuł się jak nastolatek na swojej pierwszej randce, a gdy opanował emocje, Tae-hyung wciąż patrzył mu w oczy. Niecierpliwie wyczekiwał. Znów miał wypisane na twarzy to pragnienie, które JK widział Pałacu Ślubów i w hotelowym łóżku w Busan. Naprawdę go odzyskał. Odłożył kompres obok na stolik, a potem ześlizgnął się z sofy i uklęknął między jego kolanami. Opuszkami palców złapał za sznurek perełek i przyciągnął jego usta do swoich. Pocałował je miękko.

— Tęskniłem za nimi. Za tobą, Tae.

🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓

Noooo NARESZCIE!!!!

Zadowoleni? Ja bym jeszcze nie była :D

Do jutra!

Sev.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro