Rozdział 14
Przyjęcie weselne zarezerwowane było tylko dla najbliższej rodziny i przyjaciół. Dlatego wszyscy fotoreporterzy, dziennikarze oraz znajomi Ji-mina i Hwasy z pracy zniknęli krótko po wyjściu z Pałacu Ślubów.
— Miało być kameralnie, nie? Czy coś pomyliłem? — zapytał szeptem JK, gdy w sali bankietowej hotelu Hilton, w którym pomieszkiwali z Tae-hyungiem, zawitało sporo gości i sala wypełniła się nimi po brzegi.
— Taaa to właśnie znaczy kameralnie w mojej rodzinie — zadrwił cicho Tae-hyung w odpowiedzi, ale jego słowa brzmiały znów sztywno i powściągliwie.
Bo choć w powietrzu unosiła się miła mieszanka zapachu kwiatów oraz dobrego jedzenia, a w tle gdzieś z głośników przygrywała cicha muzyka, atmosfera zgęstniała. JK wiedział dlaczego. W pałacu ślubów wszystko było w porządku, bo rodzina wymieszana była z obcymi ludźmi, ale tu sala bankietowa pełna była osób, które Tae-hyung znał, a to powodowało u niego paraliż. Bał się ich oceny. Tego, co sobie o nim pomyślą. O nich.
— Tae! — wykrzyknęła jakaś kobieta i z uśmiechem na twarzy podeszła do niego, gdy go zobaczyła. — Przyleciałeś! Tak się cieszę! Ji-min nie mógł przestać o tym mówić — dodała uradowana, ściskając go na powitanie.
Na oko JK'a miała jakieś sześćdziesiąt lat, była niska, ale z daleka było widać, że jest kimś ważnym. Rysy jej twarzy choć surowe, zmiękczał serdeczny uśmiech. Kogoś mu przypominała, co było dziwnym doznaniem. Nikogo przecież tu nie znał.
Tae-hyung uścisnął ją z takim samym uśmiechem.
— Dzień dobry ciociu — przywitał się, a ona odchyliła się od niego i uścisnęła jego ramiona.
— Tak dawno cię nie widziałam. Zmężniałeś. Przystojny z ciebie mężczyzna — pochwaliła i spojrzała na JK'a. — Kogo przywiozłeś ze sobą?
Tae-hyung się zmieszał.
— Ciociu, to jest JK... JK to jest ciocia Hye-ja, mama Ji-mina.
JK natychmiast odnalazł w pamięci jego uśmiechnięte oczy i połączył wątki, dlaczego kobieta wydała mu się znajoma. Spojrzał na Tae-hyunga i jego wykrzywione nagle strachem usta. Znał już ten grymas i tę bladość na jego twarzy, żeby nie rozpoznać, czym są spowodowane. Tae-hyung był w potrzasku swoich własnych obaw. Gorycz zalała JK'owi trzewia na ten widok. Chciał go za wszelką cenę uratować.
— Dzień dobry pani, bardzo mi miło panią poznać. Nazywam się JK i... — urwał i znów przelotnie spojrzał na uciekającego spojrzeniem Tae-hyunga. — Jestem asystentem Tae-hyunga.
Widział kątem oka, jak znieruchomiał i wbił w niego zaskoczone spojrzenie. Sam nie wiedział, czy chciał wywołać w nim tę reakcję, tak na opamiętanie, czy po prostu mu ulżyć. Na pewno czuł rozgoryczenie, że był do tego zmuszony jego zachowaniem.
— Bardzo mi miło — przywitała się ciotka, ale patrzyła na niego przez chwilę uważnie. Badawczo. Jej uśmiech przybladł jakby zawiedziona odpowiedzią. — Jak się wam podobała ceremonia? — zapytała politycznie, próbując utrzymać miły nastrój i wróciła wzrokiem do Tae-hyunga.
Ten uśmiechnął się sztucznie.
— Było bardzo pięknie, ale teraz przeprosimy cię na chwilkę, dobrze? — zapytał grzecznie, ale już z mniejszym wyczuciem szarpnął JK'a za rękaw marynarki i pociągnął w stronę holu.
Tam przyparł go do ściany w zaułku prowadzącym do szatni i zmierzył surowym, wręcz karcącym spojrzeniem.
— W co gramy? — warknął na niego, chwytając się za boki.
JK westchnął rozżalony.
— Nie wiem, Tae, ty mi powiedz — odpowiedział z pretensją. — Nie wiem, jak mam się zachować, gdy uciekasz wzrokiem i dukasz do kogoś, przedstawiając mnie, jako... — urwał i wzruszył ramionami. — Nie wiem, kogo? Jakiegoś JK'a, który chyba jest tu zbędny — odgryzł się.
— Dlaczego zbędny? — zapytał z pretensją Tae-hyung.
JK spojrzał mu w oczy hardo.
— NIE WIEM, powiedziałem ci, ty mi powiedz — warknął znów. — Może mów od razu: to jest JK, facet znikąd i właściwie nie wiem, co tu ze mną robi. Wszyscy będziemy przynajmniej wiedzieć, na czym stoimy. Równie dobrze możesz odesłać mnie do pokoju, oszczędzisz mi przymuszania się do tej imprezy.
Tae-hyung patrzył na niego wciąż surowo. To zabolało, jakby JK wymierzył mu policzek.
— Przymuszania się?
JK westchnął i spojrzał gdzieś w bok. Był zrezygnowany.
— Przyleciałem tu dla ciebie. Z tobą — wytłumaczył gorzko. — Ale... skoro z tobą tu nie jestem, to co innego mi zostało, jak nie przymuszanie się? — zapytał hardo i znów spojrzał mu w oczy. — Szczerze? Ja nawet nie lubię wesel.
Tae-hyung spuścił głowę. Chciał zapytać, po co w takim razie się zgodził, ale przypomniał sobie, że przecież JK jest w pracy. Potarł palcami czoło, zakłopotany. Czuł się jak w paszczy lwa. JK westchnął ciężko raz jeszcze, widząc go takiego. Żałował, że to przez niego.
— Tae, ja wiem, że to dla ciebie trudne — powiedział z wyrozumiałością i położył mu dłoń na ramieniu. Uścisnął je opiekuńczo. — Ale musisz też zrozumieć mnie. Przyleciałem tu z tobą w konkretnym celu, a ty teraz mnie z niego wytrącasz. Nie wiem, jak mam się zachować, żeby było dobrze. Jeśli jakoś inaczej, niż ustaliliśmy na początku, to tylko mi powiedz... — urwał znowu, bo cała ta sytuacja zaczęła go przerastać. — Ja nie chcę ci tego utrudniać. Tylko tyle.
Czuł coś, czego chyba nie powinien i to go strasznie bolało. Bolał go widok skrępowanego Tae-hyunga, zawstydzonego nimi, razem. Bolało go to, jak go traktował, jakby naprawdę byli w związku, a on nagle nie chciał się do niego przyznać.
— Czuję się zagubiony — przyznał z goryczą.
Tae-hyung spojrzał mu znów w oczy. Żałość, którą usłyszał w jego głosie, poruszyła w nim ten czuły punkt, tę odczuwalną fizycznie samotność i jednocześnie chęć przynależności do kogoś takiego jak on.
— Zagubiony? Dlaczego?
JK zabrał dłoń z jego ramienia i złapał tę jego. Potarł palcami jej wierzch i spuścił wzrok.
— Nie wiem, Tae — skłamał, ale szybko odzyskał rezon. — Mówiłem ci, ja też jestem tylko człowiekiem i chyba odbieram to jakoś tak... osobiście. Za mocno — wyznał i przewrócił oczami ze skrępowania. — Teraz wiem, co czułeś wtedy w przebieralni, gdy ten chłopak, ekspedient, chciał zapiąć mi koszulę. Przepraszam, wiem, że łączy nas tylko umowa, ale to faktycznie nieprzyjemne, gdy tak przed ludźmi się do mnie nie przyznajesz.
— To ja przepraszam — przerwał mu Tae-hyung.
Za nic w świecie nie chciał usłyszeć więcej słowa „umowa". Serce podeszło mu do gardła na samą wzmiankę o niej. Dla niego już dawno nie istniała, a fakt, że JK odczuwał to wszystko osobiście, było jak przypływ nadziei, że obaj czują to samo. Chciał, żeby czuł to, co on i jednocześnie nie chciał, żeby czuł w ten zły sposób. Nagle nabrał odwagi. Tu i teraz. Nie w Paryżu po powrocie. Teraz.
— Więcej się to nie powtórzy. Obiecuję — powiedział poważnie i uścisnął jego dłoń w swojej. — Przyleciałeś tu jako mój partner. Niczego nie będziemy zmieniać — dodał twardo.
JK podniósł na niego niedowierzające spojrzenie, ale gdy Tae-hyung się uśmiechnął, wiedział, że mówi poważnie. Znów był sobą.
— Zabawmy się, jak należy — powiedział żartobliwym tonem Tae-hyung.
JK parsknął śmiechem.
— Uważaj, czego sobie życzysz — pogroził JK. — Jestem w tym dobry.
Tae-hyung się roześmiał.
— To ty uważaj — zastrzegł. — Nie znasz mnie z tej strony — dodał i wymierzył w niego palcem. — Bywam stanowczy i na pewno zaborczy, jeśli masz zamiar bawić się z kimś innym — punktował w jego klatkę piersiową.
JK uniósł brwi.
— Nie obiecuj — zakpił, stawiając mu wyzwanie.
Koniecznie chciał zobaczyć, chociaż jeszcze tylko raz tego Tae-hyunga, który przygwoździł go do materaca, tam na górze w ich pokoju i pocałował w ten zachłanny sposób, o którym nie umiał przestać myśleć.
Tae-hyung roześmiał się jeszcze głośniej, jakby czytał mu w myślach, a następnie pociągnął go za rękę z powrotem w stronę sali. Po drodze minęli matkę Ji-mina.
— Ach, ciociu — zaczepił ją, uśmiechnięty od ucha do ucha. — Przepraszam, że tak nagle wyszliśmy i nie przedstawiłem ci JK'a, jak należy — powiedział odważnie. — Zatem to jest JK, mój partner.
Ciotka spojrzała na nich osłupiała, ale po chwili dotknęła ramienia JK'a i uścisnęła je z serdecznością.
— Bardzo mi miło — powiedziała miłym głosem, a następnie spojrzała na Tae-hyunga poważnie. — Od początku wiedziałam, że ta twoja matka gada głupoty. Kto przylatuje z drugiego końca świata na wesele z asystentem? — zapytała jakby w eter i popukała się palcem po czole. — Ona i ten twój ojciec, wciąż żyją w jakimś zaścianku — zadrwiła. — Nie gniewaj się Tae, ale nawet ja, stara baba, mam więcej świadomości niż oni. A teraz wybaczcie, idę zająć się wnukami, bo rozwalą imprezę, miłej zabawy — zawyrokowała i ruszyła przez tłum w stronę grupki dzieci, wśród których bawiła się też Min-ju. Kiedy ich spostrzegła, pokiwała do nich rączką i posłała im szczerbaty uśmiech, ubrana w białą sukienkę i uczesana w dwa warkoczyki.
Uśmiechnęli się do niej w odpowiedzi, a potem trzymając się za ręce, ruszyli do swojego stolika. Były okrągłe i usiane wokoło całego parkietu. Przystrojone znów białymi kwiatami i złotymi zdobieniami, wyglądały jak z bajki.
— Widzisz? To nie takie trudne — zakpił JK z sytuacji, a Tae-hyung tylko pokręcił głową z niedowierzaniem, jednak gdy odnaleźli miejsca z ich imionami, mina mu zrzedła i znów lekko struchlał.
Przy stole zostali usadzeni z jego wystrojoną w żółtą koktajlową suknię matką, ojcem jak zwykle w szarym garniturze, siostrą będącą jeszcze nastolatką i która miała minę mówiącą tylko o tym, że chce stąd zniknąć, bo sukienkę miała wypisz wymaluj jak dla starej baby oraz dwoma ciotkami, które na ich widok przewróciły oczami. JK dyskretnie uścisnął jego dłoń.
— Spokojnie Tae, jesteśmy tu razem, ja cię poprowadzę, zaufaj mi — obiecał szeptem.
Tae-hyung uścisnął jego dłoń porozumiewawczo, że się zgadza, następnie przywitali się z rodzicami i usiedli. Zjedli obiad, nieszczególnie ze sobą rozmawiając. JK widział, że rodzice Tae-hyunga śledzą każdy ich ruch. Postanowił trochę z nich zadrwić.
— Tae, spójrz, to ciasto wygląda tak samo, jak te, które lubisz. Nałożę ci — powiedział przymilnie i faktycznie wstał, żeby sięgnąć po kawałek sernika z galaretką i truskawkami.
Spojrzał w stronę matki Tae-hyunga.
— Zawsze mu je piekę na specjalne okazje — powiedział z satysfakcją i uśmiechnął się do niej. — Bo wie pani, to ja gotuję, a on sprząta.
Siostra Tae-hyunga parsknęła cichym śmiechem, zakrywając usta. Podobało jej się to show.
Matka odwzajemniła jego uśmiech, a córkę klepnęła upominająco pod stołem w udo. JK był przekonany, że w środku płonie ogniem piekielnym i gdyby mogła, wrzuciłaby go do kotła ze smołą na samym jego dnie. Dwie ciotki udawały, że nic nie słyszały i tylko wymieniły się porozumiewawczym spojrzeniem, a potem poprawiły się nerwowo na krzesłach. Ojciec niczym kamień węgielny tkwił na swoim miejscu, choć stół był okrągły i nawet powieka mu nie drgnęła. Zignorował całe zajście. Tae-hyung uśmiechnął się pod nosem. Było mu już wszystko jedno i jednocześnie niesamowicie dobrze. Przecież właśnie po to tu przyjechał. Pokazać im wszystkim, jaki jest szczęśliwy. Zebrał w sobie wszystkie pokłady odwagi i postanowił zagrać o całą stawkę. Chociaż raz!
Skosztował ciasta.
— Ty pieczesz zdecydowanie lepsze — odpowiedział z pełnymi ustami.
JK o mało nie parsknął śmiechem, bo uwielbiał właśnie tego Tae-hyunga. Tego nieskrępowanego sobą faceta z perełkami na szyi i lubiącego truskawkowy sernik z galaretką. W tym czasie Ji-min i Hwasa zatańczyli pierwszy taniec. Tuż po nim Ji-min zaczął po kolei podchodzić do każdego stołu i rozmawiać przez chwilę z każdym z gości. W końcu zjawił się przy ich stoliku.
— Co wy tu robicie? — zapytał zaskoczony i rozejrzał się po osobach usadzonych z nimi. — Nie tu mieliście siedzieć. Osobiście rozpisałem każde miejsce.
Tae-hyung spojrzał na niego równie zszokowany.
— Tu były nasze wizytówki — odpowiedział zgodnie z prawdą.
— Obsługa musiała się pomylić. Zaraz was przesadzę — powiedział stanowczo Ji-min i zaczął szukać wzrokiem kelnera.
— Nie, nie, nie rób sobie kłopotu — zaprzeczył Tae-hyung. — Bardzo dobrze nam się tu siedzi, prawda mamo? — zapytał matkę, a ta uśmiechnęła się znów sztucznie.
Czerwone, wypielęgnowane paznokcie zacisnęła na przedramieniu ojca, który wciąż zaklęty w kamień węgielny, siedział niezwruszony.
Ji-min spojrzał wymownie na JK'a, a ten mrugnął do niego porozumiewawczo.
— W takim razie musimy się napić — zawyrokował.
— O nie, nie — zaprzeczył Tae-hyung i sięgając po swój kieliszek, odwrócił go do góry dnem. — Nie powinienem pić. Po alkoholu robię głupie rzeczy.
JK natychmiast spojrzał na niego zaskoczony i tym samym zdradził, że ostatnim razem, gdy się upił, do czegoś doszło, z tym tylko, że Tae-hyung nie bardzo to pamiętał. JK stwierdził, że skoro już się wysypał, to musi to wykorzystać. Uśmiechnął się nikczemnie.
— Lubię, gdy robisz głupoty — powiedział przekornie i wypchnął językiem policzek. Sięgnął po kieliszek i odwrócił go z powrotem. — Koniecznie musisz się napić — zadrwił.
Chichot siostry Tae-hyunga dosięgnął jego uszu i uśmiechnął się nikczemnie. Był pewny, że nocami ogląda ukradkiem gejowe porno.
W tym momencie Tae-hyung już był święcie przekonany, że coś między nimi zaszło i ciepłe uczucie rozlało mu się po ciele, bo to oznaczało, że JK'owi się to naprawdę podobało. Albo tylko grał? — pytał sam siebie w myślach i gdzieś głęboko pośród tego ciepła poczuł gryzącą cierpkość.
Ji-min buchnął śmiechem i przysunął sobie krzesło, żeby na chwilę z nimi przysiąść.
— Nalewaj — nakazał. — Tylko szybko, póki Hwasa nie widzi — zażartował. — Tae-hyung musi ci się wreszcie oświadczyć — powiedział stanowczo do JK'a. — Za długo już jesteście razem, żeby tego nie zalegalizować. Z chęcią odwiedzę Paryż — zrobił wstęp, a ojciec Tae-hyunga wstał energicznie od stołu. — Eun-ji? Dokąd idziesz? Nie napijesz się z nami? — zapyta go.
JK zamrugał oczami i pochylił się dyskretnie w stronę Tae-hyunga.
— Dlaczego mówi do twojego ojca po imieniu?
— Ji-min jest najmłodszym kuzynem mojej matki. Właściwie powinienem mówić do niego „wujku".
JK parsknął cicho śmiechem.
— To byłoby zabawne.
Tae-hyung spojrzał na ojca.
— Tato?
— Przynosisz wstyd naszej rodzinie — syknął na niego.
W JK'u zagotowało się w jedną sekundę i uśmiech zniknął mu z twarzy, ale Tae-hyung wciąż był spokojny. Milczał przez chwilę i spuścił oczy na swoje dłonie, a potem spojrzał na matkę i znów wrócił wzrokiem do ojca. Wstał, tak, jak miał to w zwyczaju robić, gdy z nim rozmawiał, darząc go wciąż szacunkiem.
— Zupełnie jak twój brat, prawda? — zapytał nieco arogancko. — Chyba mamy to w genach — stwierdził z taką pewnością siebie, że matka aż jęknęła, kręcąc się niespokojnie na siedzeniu.
Jej piękna żółta sukienka nagle zbladła tak, jak ona. Dwie starsze ciotki siedzące obok, gdyby mogły, zapadłyby się pod ziemię. Jedna odzyskała rezon i też wstała.
— Chłopcy — zwróciła się do ojca i do Tae-hyunga, jakby byli dziećmi. — To chyba nie pora na takie dramaty.
Tae-hyung uśmiechnął się do niej serdecznie.
— Bardzo słuszna uwaga — zgodził się z nią. — Więc? — zwrócił się do ojca. — Pijesz z nami zdrowie młodej pary?
Pewność siebie dosłownie z niego emanowała i JK patrzył na niego jak na Boga. Tae-hyung w tej chwili był jego guru. Podziwiał go za opanowanie i bycie ponad całą tą hipokryzją. Wciąż szanował ojca, choć ten nie był wart funta kłaków.
Ojciec się żachnął i ruszył w stronę wyjścia. Tae-hyung usiadł, wziął butelkę do ręki i nalał wszystkim kolejkę. Matka milczała, ale upiła z kieliszka łyk wina, które poprosiła, aby jej nalał, gdy wzniósł toast i tylko się wszystkiemu przyglądała. JK cały czas czuł jej oceniające spojrzenie na sobie. Tae-hyung sądził, że wyjdzie za ojcem, ale ona siedziała twardo przy stole. Teraz to ona była kamieniem węgielnym. Chwilę później dołączyła do nich Hwasa. Z nią również wznieśli toast raz jeszcze i zaczęli rozmawiać o ceremonii, o poranku, gdy zaspali z Ji-minem i śmiali się z tego w najlepsze.
— Kochanie, czas na tort — powiedziała w końcu zdecydowanym głosem do Ji-mina.
Ten uderzył dłońmi o kolana.
— Panowie, obowiązki mnie wzywają — zawyrokował. — Zastanówcie się dwa razy, zanim się hajtniecie — zażartował, a Hwasa klepnęła go w ramię.
— Uważaj! — ostrzegła. — Bo jak w nocy będziesz do niczego, to jutro sama wystąpię o unieważnienie.
Przekomarzając się, wstali od stolika i zniknęli. Wtedy matka Tae-hyunga przysunęła się bliżej nich.
— To skoro już tu jesteście, może opowiedzcie mi, jak się poznaliście? — zapytała znienacka i stuknęła kieliszkiem o kieliszek JK'a. — Nie miałam okazji zapytać przy obiedzie, tak szybko wyszliście.
Tae-hyung zamarł. Panika zalała mu trzewia. Tego się nie spodziewał.
— To było dawno temu, mamo — próbował się wykręcić.
— Na kajakach — odpowiedział natychmiast JK, krzywiąc się od wypitego alkoholu.
Tae-hyung spojrzał na niego zaskoczony.
— Na kajakach?
JK odstawił kieliszek na stół.
— Tae, ja wiem, że to było dawno temu, ale czy ja ci naprawdę tak spowszedniałem, że nawet tyle nie pamiętasz? — zażartował i pogładził go po plecach z uczuciem. — Obaj byliśmy na spływie, ale wie pani, ja byłem świeży — tłumaczył z przejęciem. — Kajak mi się odwrócił do góry dnem — gestykulował drugą dłonią, chcąc nakreślić dramatyzm sytuacji, w jakiej się znalazł. — Prawie się utopiłem. Tae-hyung zrobił mi sztuczne oddychanie metodą usta-usta, sama pani rozumie, że się zakochałem.
Siostra tym razem zarechotała jak żaba. Matka też niby się zaśmiała, ale rozbawienie nie sięgało oczu. JK dosłownie czuł, jak gęsia skórka pełznie jej po ciele z obrzydzenia, ale tego właśnie chciał. Chciał zagrać jej na nerwach, zrobić jej na złość, pałał do niej dosłownie nienawiścią za ten oceniający wzrok i grymas obrzydzenia ukryty pod sztucznym uśmiechem.
Tae-hyung patrzył na JK'a z otwartą gębą.
— Ja? — zapytał zszokowany.
— Nie inaczej, kochanie — potwierdził JK.
Matka z krzywym uśmiechem odsunęła się znów w swoją stronę stołu. JK był pewny, że z trudem powstrzymywała dreszcz obrzydzenia.
Tae-hyung wciąż patrzył zdumiony na JK'a.
— Kajaki? — zapytał szeptem.
— Masz zdjęcie w kajaku na Instagramie — odpowiedział mu półgębkiem JK.
Tae-hyung zrobił rozbawioną minę.
— To był jedyny raz, kiedy do niego wsiadłem. To ja się wtedy o mało nie utopiłem — zakpił.
JK uśmiechnął się zadowolony.
— Zatem przekułem twoją porażkę w sukces — parsknął śmiechem i puścił mu oczko. — Zdobyłeś wtedy miłość życia.
Przelotnie spojrzał na matkę Tae-hyunga i choć nie patrzyła na nich, to nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ona wciąż ich obserwuje. Kiedy Tae-hyung wyszedł do toalety, został z nią sam przy stoliku, ona znów przysunęła się do niego z podejrzeniem wymalowanym na twarzy.
— Ile ci zapłacił? — zapytała wprost.
JK zamarł, ale przecież nie byłby sobą, gdyby cokolwiek dał po sobie poznać.
— Słucham?
— Możesz mnie uważać za złą matkę, ale ja znam swojego syna — powiedziała jadowicie. — On i kajaki to jak kot i kąpiel, że nie wspomnę o jakimkolwiek wysiłku fizycznym — zadrwiła.
W JK'u znów się zagotowało. Ta kobieta przechodziła jego najśmielsze wyobrażenie o tym, jak bardzo potrafi być podła.
— Widocznie sporo się zmienił przez te dziesięć lat, przez które go pani nie widziała — odgryzł się, ale podejrzenie gryzło go w sam środek jestestwa.
Jakim cudem nas rozgryzła? — pytał gorączkowo sam siebie. Miał ochotę uciekać.
— Znam jego zagrywki. Taką szopkę to możecie odgrywać w Paryżu. Tae-hyung był krnąbrnym dzieckiem. Zawsze chciał nam zrobić na złość i to dlatego cię tu przywiózł — skwitowała.
— Od zawsze pani żałuje, że go urodziła, prawda? — bardziej stwierdził, niż zapytał JK. — Nie liczy się dla pani jego sukces, jaki osiągnął w życiu. Nie liczy się dla pani to, że jest szczęśliwy.
Kobieta prychnęła z pogardą.
— Szczęśliwy? Sukces? — zakpiła. — Jesteśmy właścicielami największej firmy handlującej tytoniem w kraju. Sukces osiągnie wtedy, gdy zbuduje coś większego, niż mógł dostać zupełnie za nic.
— Ależ nie tak zupełnie za nic — wyszydził jej słowa JK. — Tylko za to, żeby wyrzekł się siebie.
Matka Tae-hyunga spojrzała na niego jadowitym spojrzeniem.
— Mój syn nie jest gejem.
W jej oczach płonęła czysta nienawiść. JK zastanawiał się, czy ta rozmowa na pewno toczy się naprawdę. Ona wierzyła w to, co powiedziała, podczas gdy Tae-hyung był najbardziej gejowym facetem, jakiego poznał w życiu.
Po tej cierpkiej rozmowie wieczór nie rozkręcił się dla niego tak, jak dla Tae-hyunga, któremu nie pisnął o niej ani słowa. Wodzirej, który rozdzierająco darł się co chwila do mikrofonu, zabawiał gości, a Tae-hyung wypiwszy kilka głębszych, dał mu się wciągnąć w każdą zabawę.
Istotnie po alkoholu robił rzeczy, których zwyczajnie próżno było się po nim spodziewać.
JK jednak nie miał na to ochoty, czuł ciężkość i rozgoryczenie po rozmowie z matką Tae-hyunga, ale patrzył na niego oniemiały, gdy ścigał się wokoło stołu z kuzynem imieniem Ho-seok, aby zdobyć taniec z młodą panią, a potem na siłę wyciągał do tańca innego imieniem Yoon-gi, który bronił się zawzięcie, ale ostatecznie przegrał.
Wtedy już nic nie było go w stanie powstrzymać. Wodzirej ogłosił kolejną zabawę, a on na tę również przystał. Pierwszy poniósł rękę i wstał od stolika, zgłaszając się do niej.
Zabawa polegała na tym, aby balon umieszczony pomiędzy osobami pękł w jak najszybszym czasie, gdy oni musieli się ściskać. Tae-hyung stał bezradnie jak sierota na środku parkietu i szukał wzrokiem kogoś do pary. JK liczył, że wybierze jego, ale on w swoim upojeniu alkoholem wybrał tak samo niemrawego, jak on, obcego kolesia. Jego łapska lepiły się do Tae-hyunga i JK ledwo znosił ten widok. Całe to zajście z matką Tae-hyunga na czele, a teraz ten widok już dobrze grało mu na nerwach i kiedy tak przyglądał się całym tym niemrawym staraniom, zdał sobie sprawę, że zazdrość, którą czuł, czuł naprawdę. Paliła go od środka i truła mu umysł.
Tae-hyung przegrał pojedynek. Jako jedynym nie udało im się sprawić, żeby balon pękł.
— Co za ofermy — syknął sam do siebie zirytowany JK.
Wstał i ruszył na środek parkietu. Kiedy się tam znalazł, strącił ramię kolesia z ramienia Tae-hyunga i złapał za balon. Przytrzymał przy brzuchu, a potem tak mocno przyciągnął do siebie Tae-hyunga, że balon pękł z hukiem od razu.
Tae-hyung spojrzał na niego zaskoczony, a on uśmiechnął się do niego i puścił oczko.
— Tak to się robi kochanie. Nie, żeby mi często pękała guma, ale ty ewidentnie źle dobierasz partnerów — upomniał go surowo.
Tae-hyung uśmiechnął się speszony.
— Wybacz kochanie, następnym razem wybiorę idealnie — zażartował.
Prawdą jednak było, że ta „gra" między nimi dwoma i te zaczepne, dwuznaczne żarciki coraz bardziej mu się podobały.
A zwłaszcza miny wszystkich wokoło.
— No ja myślę — odgryzł się JK, nie mogąc ukryć rozdrażnienia.
Ruszył z powrotem do stolika. Tae-hyung wyczuł to od razu i potulnie poszedł za nim. Usiedli, a JK'owi brwi się zbiegły i usta wykrzywiły w grymas.
— Jesteś zły? — zapytał Tae-hyung.
Jeong-guk starał się opamiętać, ale sam już nie wiedział, czy to, co czuje, powinien czuć, czy to nie przesada i właściwie nie wiedział co z tym zrobić. Trochę się zagubił, ale szybko pozbierał myśli i przypomniał sobie, że przecież udają.
— Byłem zazdrosny, przepraszam — wyznał zgodnie z prawdą, ale nie wiedział do końca z którą, bo przecież czuł to, tam głęboko w środku i poczuł ulgę.
Dobrze było to z siebie wyrzucić.
— Przepraszam kochanie. Następnym razem na pewno wybiorę ciebie — obiecał Tae-hyung i cmoknął go w policzek.
JK poczuł jeszcze większą ulgę, a zaraz po niej znów ogromny spadek nastroju. Tae-hyung tylko grał. Przecież. A on już czuł to, co czuł, naprawdę. Był zły na siebie.
— Szanowni państwo! — zawołał do mikrofonu wodzirej, aż Tae-hyungowi zadźwięczało w uszach.
— Czy on musi się tak drzeć? — zapytał cicho, a JK się zaśmiał.
— Ciekawe, co tym razem wymyślił? — zakpił. — Ale to chyba nie ma znaczenia, bo ty dziś zgodzisz się na wszystko.
— Nie kuś losu — zadrwił Tae-hyung.
— Zapraszam na środek wszystkich kawalerów — darł się dalej wodzirej.
— Ja nie idę — zaoponował szybko JK. — Wiem, co się święci i nie mam zamiaru się hajtać w najbliższym czasie, a już na pewno nie będę kusił losu — przedrzeźnił Tae-hyunga.
— Pan Młody będzie rzucał muszką. Wróżba głosi, że kawaler, który ją złapie w najbliższym roku sam stanie na ślubnym kobiercu!
Tae-hyung oczywiście ta zabawa wcale nie przeszkadzała. Lubił je wszystkie, bez wyjątku, a przy okazji chciał utrzeć nosa JK'owi i tym muchom, które w nim miał od jakiejś chwili.
— A ja wręcz przeciwnie — zaoponował. — Chętnie się z kimś hajtnę, jeśli tylko nadarzy mi się okazja — zawyrokował i wstał z krzesła, udając się na środek sali.
JK poczuł ukłucie zawodu. Chętnie by mu się oświadczył. Nawet tu i teraz. Z nim jednym nie wiedzieć czemu umiał sobie to wyobrazić. Postanowił, że gdy wrócą do pokoju, wszystko mu wyjawi. Już nie chciał czekać, aż wrócą do Paryża. Już nie było na to czasu. Miejsce, atmosfera i ten uścisk w piersi nie pozawalały mu czekać dłużej. Postanowił, że powie całą prawdę, kim jest i zaprosi go na prawdziwą randkę. Taką z prawdziwymi kwiatami, truskawkami i pocałunkiem. Z seksem, którego wyobrażenie siało spustoszenie w jego głowie.
Umówi się ze mną, jestem tego pewny — pomyślał i uśmiechnął się sam do siebie, odzyskując nieco humor.
Tymczasem wodzirej darł się w najlepsze do mikrofonu, dopingując gromadkę kawalerów, a Ji-min rzucił muszką. JK patrzył, jak frunie wprost w ręce kilku napalonych chłopaków. Każdy wyciągał ręce w górę, podskakiwał, a ona odbiła się od ich palców jak żaba i trafiła najpierw Tae-hyunga w twarz, a następnie spadła wprost w jego dłonie.
Chłopaki stanęli w bezruchu. Wodzirej zamilkł. To było takie zaskakujące, że cała sala oniemiała, bo Tae-hyung niespecjalnie się o tę muszkę starał. Ułamek sekundy później wodzirej zaczął się śmiać z całego zajścia, chłopaki zaczęli klaskać w dłonie i śmiać się głośno, a oniemiały Tae-hyung odwrócił spojrzenie w stronę JK'a.
JK siedział rozwalony na krześle i zafalował brwiami zalotnie. Pocałował dwa palce i posłał mu buziaka. Tae-hyung się speszył, za to jego matka dla niepoznaki, zaczęła zagadywać kuzynkę siedzącą obok.
— Mówię ci moja droga — zwróciła się do niej stanowczym tonem. — Jestem pewna, że w końcu znajdzie sobie porządną dziewczynę — mówiła z przekonaniem.
Siostra znów zaczęła rechotać, tym razem jednak już tego nie ukrywała, że śmieje się z matki. Kuzynka rzuciła wymowne spojrzenie JK'owi, który miał wrażenie, że za chwilę dostanie spazmy od tego pierdolenia. Miał już dobrze w czubie, a do tego cała ta sytuacja zaczęła go mocno irytować. Miał ochotę wstać i nawrzeszczeć na te dwie głupie baby, że mają nasrane pod kopułą, ale się opamiętał. Nie tego by chciał Tae-hyung. Wpadło mu za to do głowy co innego. Mila i dziecko, które miało się lada dzień urodzić. Był o nich zazdrosny, a wypity alkohol potęgował uczucie rozdrażnienia i mieszał mu w głowie. Nie chciał, żeby Tae-hyung należał do wyobrażenia swojej matki. Nie chciał, żeby następnym razem to ich tu przywiózł i przedstawił jako swoją rodzinę oraz spełnienie marzeń i oczekiwań rodziców. Chciał, żeby należał do niego. Wiedział, co musi zrobić. To był idealny moment. Wstał od stolika i bez namysłu podszedł do Tae-hyunga stojącego na środku sali. Objął jego policzki dłońmi i pocałował miękko w usta, przytrzymując swoje przy jego odrobinę dłużej, niż wypadało. Smakowały tak, jak wtedy w nocy. Alkoholem. Potem spojrzał mu oniemiałemu w oczy.
— Kochanie, liczę, że to za mnie wyjdziesz — powiedział tak, żeby wszyscy słyszeli. — A teraz czekam na ciebie w naszym pokoju — dodał i cmoknął go raz jeszcze w usta.
Potem znów chwilę patrzył mu w te wystraszone oczy, aby utwierdzić go w przekonaniu, że mówi śmiertelnie poważnie i znów się uśmiechnął.
— Zamknij usta kochanie, bo ludzie patrzą — zakpił i trącił zaczepnie jego brodę palcami.
Chwilę później już go nie było na sali. Wokół zapanowało poruszenie, ale Ji-min zaczął klaskać w dłonie.
— Szanowni państwo, następne wesele w Paryżu! — zawołał, a goście zaczęli klaskać wraz z nim.
Tae-hyung chwilę udawał skrępowanego, ale tak naprawdę był w szoku. JK przecież zastrzegał, że nie całuje w usta, nie uprawia seksu, a teraz zrobił coś takiego na oczach wszystkich, a do tego zaprosił go do pokoju?
Spojrzał w stronę drzwi sali, w których zniknął.
Mówił poważnie? — zapytał sam siebie, ale nie mógł zaprzeczyć, że na to liczył.
Usiadł na chwilę przy stoliku, żeby się nad tym zastanowić, a jego uwadze nie umknęło, że mama i ciotki skrzywiły się z niesmakiem. Nie było to przyjemne, ale był już na to odporny. To już się dla niego nie liczyło. Liczył się tylko on. JK. I to zaproszenie do pokoju. Wciąż zerkał w stronę drzwi, a chwilę później niewiele myśląc, wstał i wyszedł z sali. W holu minął kilku ciekawskich gości, którzy spoglądali na niego ukradkiem i wspiął się kręconymi marmurowymi schodami na piętro. Tam przywitał go półmrok korytarza i cisza. Zgiełk i muzyka ucichły gdzieś w czeluściach parteru. Przystanął w połowie drogi do pokoju. Obejrzał się za siebie, jakby się bał, że zostanie tu przyłapany na robieniu czegoś złego. Potem znów spojrzał na drzwi pokoju. Czuł, jak ciągnie go w tamtą stronę niezidentyfikowana siła.
Co ja tu niby robię? — pytał sam siebie. — Serio jestem taki naiwny?
Oczywiście, że był. Chciał być. Miękkość i smak ust JK'a nie chciał mu wyjść z głowy. Dotknął swoich opuszkami palców. Znów miał to nieodparte wrażenie, że czuł już jego usta na swoich.
Potem podszedł do drzwi, wyciągnął kartę z kieszeni i przyłożył do czytnika. Blokada się zwolniła, a on wszedł cicho do środka. W apartamencie było ciemno.
— JK? — zawołał, ale nikt mu nie odpowiedział.
Po chwili w drzwiach sypialni pokazał się JK. Ich oczy spotkały się w mroku.
— Przyszedłeś.
Tae-hyung przełknął ciężko suchość w ustach.
— Powiedz, że się nie wygłupiłem — stęknął.
JK stanął na szeroko rozstawionych nogach i schował dłonie w kieszeniach nonszalancko. Uśmiechnął się lekko, wciąż patrząc mu w oczy. W czarnej, rozpiętej pod szyją koszuli i tych eleganckich spodniach, które opinały jego tyłek w taki sposób, że Tae-hyungowi kręciło się w głowie, wyglądał jak model. Luksusowe wnętrze apartamentu potęgowało doznania wzrokowe. Miał wrażenie, że właśnie dał się uwieść największemu uwodzicielowi świata.
— Gdybyś się wygłupił, nie byłoby mnie tutaj — powiedział otwarcie JK.
Tae-hyung właściwie nie wiedział, czy mu ulżyło, czy poczuł jeszcze większą panikę. To nie był uwodziciel. To był zakurwiście seksowny facet, który wiedział, czego chce. Nikczemny Bóg Seksu, który chciał właśnie JEGO! Miał wrażenie, że śni.
— To nie był nasz pierwszy raz, gdy się pocałowaliśmy, prawda?
JK z rękami w kieszeniach podszedł do niego i stanął tuż przed nim. Blisko. Chwilę milczał, patrząc mu w oczy. Głowę przechylił lekko na bok, a na twarzy miał wymalowane zastanowienie: Co ja mam z tobą zrobić? Jak cię ukarać? A Tae-hyung CHCIAŁ zostać ukarany. JK jeszcze się wahał, ale po chwili zbliżył się jeszcze bardziej. Wyciągnął rękę z kieszeni i opuszkami palców przeciągnął po jego ramieniu od palców po bark, wodząc przy tym za nimi oczami. Usta mu się lekko uchyliły i nabrzmiały, a jego oddech stał się ciężki. Oczy przybrały ten kształt i wyraz mówiący tylko jedno: „chcę cię".
Tae-hyung stał jak sparaliżowany, a JK sięgnął palcami do linii jego szczęki i kciukiem potarł policzek. Znów spojrzał mu w oczy. Chciał wybadać sytuację, choć obaj wiedzieli, po co się tu zjawili. Tae-hyung poczuł tylko, jak dreszcz biegnie mu wzdłuż kręgosłupa od tego ciężkiego spojrzenia i ciepła opuszków jego palców, które czuł na skórze.
Spojrzenie JK'a ześlizgnęło się od jego oczu na jego usta. Objął jego policzek silną dłonią i palce zacisnął na jego karku.
— Zdecydowanie nie. I zdecydowanie nie ostatni. Bosko smakują — wyszeptał, mając na myśli jego usta i sięgnął po nie swoimi. Ugryzł zachłannie dolną wargę. — Nie mogę przestać o nich myśleć.
Tae-hyung odpowiedział natychmiast. Oparł się całym ciałem o jego ciało i odwzajemnił pocałunek zaborczo. Był dokładnie taki, jakiego chciał go JK. Stanowczy i żądny.
Hol natychmiast wypełnił się kakofonią ciężkich oddechów i jęków, gdy zatoczyli się na ścianę, a potem wtoczyli się po niej do pokoju, zdyszani jak po biegu. Tu, tak samo, jak w holu panował półmrok. JK całował usta Tae-hyunga bez opanowania. Wplótł palce w jego włosy i odgarnął mu je do tyłu.
— Marzyłem, żeby to zrobić — wystękał, gdy Tae-hyung przygryzał jego dolną wargę.
— Wyskakuj z ubrań — wydyszał i zaczął rozpinać jego koszulę.
Kiedy dotarł palcami do ostatniego guzika, rozpoczął ustami wędrówkę po jego umięśnionym torsie.
JK dyszał jak lokomotywa i chwilę się temu przyglądał, rozkoszując się doznaniami, ale gdy Tae-hyung dotarł do paska spodni, rozpiął go z zamiarem ściągnięcia mu ich razem z bielizną...
— Kurwa, Tae-hyung... o tym też marzyłem... ale nie teraz... dojdę od samego patrzenia — stęknął i złapał go za nadgarstki. Pociągnął w górę. — Chodź tu do mnie i nie przerywaj — zażądał. — Chcę cię całować.
— O czym jeszcze marzyłeś, powiedz mi — dopytywał między pocałunkami Tae-hyung.
Oddechy pędziły im obu i odgłos całujących się ust odbijała echem po ścianach pokoju.
— Żeby cię przelecieć — dyszał JK, rozpinając mu spodnie.
Tae-hyung stęknął głośno, gdy włożył mu rękę do bielizny i zacisnął palce szczelnie na jego erekcji.
— Przeleć mnie...
— Nie powinienem łamać własnych zasad, nie sądzisz? — zapytał, choć w tym momencie było to niesamowicie bezsensowne.
— Chciałbym, żebyś je złamał... tylko dla mnie — stęknął Tae-hyung.
Tyle JK'owi wystarczyło. Objął go w talii i poprowadził do łóżka. Przewrócił go na nie, a sam wyszedł ze spodni, zrzucił koszulę i przylgnął do niego gołym ciałem. Uśmiechnął się, patrząc na niego z góry. Rozpiął mu koszulę, a potem oswobodził ze spodni. Jego ciepłe dłonie co rusz uwalniały dreszcz na ciele Tae-hyunga, gdy gładził zmysłowo jego tors i wymknęło się im obu ciche stęknięcie.
— Zrób to ze mną wreszcie, bo oszaleję — zirytował się Tae-hyung.
JK oblizał obleśnie palce i sięgnął dłonią między jego nogi. Wdarł się wilgotnymi palcami między jego pośladki. Tae-hyung wyprężył ciało, gdy poczuł je głęboko w sobie. Oczy wywróciły mu się białkami do góry.
— O ja pierdole... — stęknął, gdy JK trącił opuszkami ten kłębek nerwów, który skręcał go od środka. — Chcesz mnie zabić?
JK zarechotał z zadowolenia w jego szyję. Przetoczył się między jego nogi i przerwał zadowalanie go palcami. Splunął na swoją rękę i przeciągnął nią po grubej erekcji. Potem wpasował się znów między jego pośladki, ale na chwilę przed tym, zanim naparł na niego, złapał jego spojrzenie. Było w nim coś niepokojącego. Objął jego twarz drugą dłonią.
— Odpręż się — poinstruował go i dopiero gdy zobaczył w jego oczach spokój, naparł na niego mocno.
Tae-hyung stęknął odurzony przyjemnością i odchylił głowę do tyłu.
— Właśnie tak — pochwalił go JK, a usta Tae-hyunga wygięły się w satysfakcjonujący uśmiech.
JK rozpoczął powoli, ale z każdą chwilą nabierał tempa. Przytrzymywał go mocno jedną ręką za biodro, drugą opierał się sztywno obok jego głowy. Co chwila poprawiał sobie jego nogę owiniętą wokół swojej talii, ale i tak mu się wymykał i jego głowa powoli zsuwała się z materaca, bo leżeli w poprzek łóżka. Nie mógł oderwać wzroku od jego twarzy. Od tych brązowych oczu, półprzymkniętych ciężkimi powiekami, a zwłaszcza od niemo uchylających się coraz szerzej ust. Miał ochotę wbijać się jednocześnie między jego pośladki i w te usta. Dłonią zaczął masować mu szyję owiniętą sznurkiem perełek. Dosłownie pieprzyło mu się od tego w głowie, a każde kolejne pchnięcie stawało się trudniejsze od poprzedniego. Wszystko trwało zaledwie parę minut. Cała skumulowana przez tych kilka dni energia spłynęła mu po kręgosłupie i niemalże natychmiast zebrała się w dole brzucha od tego widoku. Czuł, jak gorące fale zaczynają przepływać mu przez ciało.
— Tae, nie panuję nad tym... dochodzę — wyszeptał drżącym głosem, wbijając się w niego coraz bardziej zapalczywie. Bez kontroli. Pchała go jedynie dzika chęć zaspokojenia żądzy.
— Jeszcze... chwila... błagam — jęczał Tae-hyung i odchylił głowę bardziej do tyłu.
Niemalże zwisała z materaca. Jego dłonie zaczęły panicznie szukać czegoś, czego mogłyby się złapać. Zacisnął jedną mocno na prześcieradle, a drugą na przedramieniu JK'a i zastygł w bezruchu, owładnięty spełnieniem.
Krótko po nim JK wydał z siebie głuche stęknięcie.
— Tae, do... dochodzę... O Jezu... — jęknął, nie panując ani nad słowami, ani nad ciałem.
Z grymasem na twarzy i żyłami tętniącymi na szyi, sparaliżowany spazmatycznym skurczem z trudem znosił spełnienie, sycząc i warcząc przez zaciśnięte zęby. Potem opadł na niego ciężko, wpychając się między jego pośladki po raz ostatni.
— Kurwa, co to było? — zapytał zdyszany Tae-hyung.
JK ledwo łapał powietrze. Czołem opierał się o jego mostek i próbował opanować drżenie mięśni.
— Pojęcia nie mam, ale czy to ma znaczenie? Podobało mi się — wydyszał z trudem i zsunął się z niego, opadając ciężko na materac obok. — To było piorunujące. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem.
Jego płuca wciąż pędziły jak szalone. Wyciągnął po niego rękę i przyciągnął go do siebie. Potem sięgnął po swoją koszulę i wytarł ich obu.
— A ty? — dopytał.
Tae-hyung przełknął ciężko suchość w ustach, ale nie był w stanie nic odpowiedzieć. Zaprzeczył, jedynie kręcąc głową i wtulił się w niego.
— Nie wracam na dół. Nie dam rady — powiedział w końcu, gdy oddech nieco mu się uspokoił.
— Ani ja, śpijmy. Impreza i tak już się pewnie kończy — przytaknął mu JK i pocałował go w czoło. — Poza tym po tym przedstawieniu, jakie daliśmy, chyba nie warto. Twoja matka zakopie nas żywcem w ogródku — zażartował i jeszcze raz sięgnął po jego usta, zdyszany. Wplótł palce w jego włosy i odgarnął mu je do tyłu. — Dawno tego nie robiłem — wyznał.
Tae-hyung uśmiechnął się szyderczo.
— Kłamca — zadrwił.
— Naprawdę — zaprzeczył JK. — Nie wierzysz mi?
Tae-hyung zarechotał.
— Wcale. Jak taki facet jak ty mógł nie uprawiać seksu?
Tym razem JK zarechotał.
— Ale ja nie mówiłem o tym.
Tae-hyung zamrugał powiekami.
— A o czym?
JK się speszył i schował twarz w zagłębieniu jego obojczyka.
— Nie poprawiałem komuś włosów.
Tae-hyung zastygł na ułamek sekundy w bezruchu. Wygłupił się na całego, ale już się tym nie przejmował. JK zdobył go tym wyznaniem. Niezaprzeczalnie ujął go zarówno tym gestem, jak i tymi słowami. Miał ochotę zaproponować, aby robił to częściej, najlepiej już zawsze, ale zamiast tego postanowił się obruszyć.
— Ty łajzo.
JK parsknął śmiechem i uniósł się na łokciu. Znów odgarnął mu włosy do tyłu, a potem pocałował jego usta.
— Nie mam ich dość — stęknął i zgłębił pocałunek, delektując się nim. — Całuj mnie jeszcze, proszę... za krótko były moje.
Ich usta zwolniły, a cały wszechświat ułożył się jakby pod ich dyktando. Byli sami w tej ogromnej przestrzeni.
— Chciałbym cię uszczęśliwiać — wyszeptał na wpół przytomny JK.
Tae-hyung tylko się uśmiechnął.
Zasnęli wtuleni w siebie, ale rano, gdy JK otworzył oczy, Tae-hyung właśnie wychodził z łazienki. Był już ubrany w białą koszulę, jasne spodnie od garnituru i kamizelkę. Marynarkę właśnie zdejmował z wieszaka, a jego walizka stała spakowana przy drzwiach. Minę miał posępną.
— Dzień dobry? — odezwał się zaczepnym tonem JK.
Tae-hyung nawet na niego nie spojrzał.
— Dla ciebie pewnie idealny — warknął. — Schodzę na dół. Samolot mamy popołudniu. Przebukowałem bilety na dzisiaj. Taksówkę zamówiłem na piętnastą. Spotkamy się przy wyjściu.
— Czekaj, że co?
— To, co słyszałeś.
Jeong-guk zerwał się na równe nogi. W popłochu odnalazł bieliznę wzrokiem i sięgnął po nią.
— Co się stało? — dopytywał, wciągając ją na tyłek.
Dopiero teraz Tae-hyung na niego spojrzał.
— Nic. Dostałeś, co chciałeś, a ja ci jeszcze za to zapłaciłem — sarknął i wyciągnął grubą kopertę spod marynarki. Rzucił na łóżko. — Jesteś zwykłą dziwką JK, a nie profesjonalistą — powiedział bez emocji i zanim złapał za klamkę, rzucił wymowne spojrzenie w stronę jego telefonu leżącego na szafce nocnej.
Otworzył drzwi i wytoczył walizkę przez próg.
— Że co? — wrzasnął JK, ale Tae-hyung wcale go nie słuchał.
Zatrzasnął drzwi i zostawił go samego.
JK złapał za telefon, a tam... na wyświetlaczu pokazały się dwie wiadomości. Złapał się za głowę. Telefon leżał na szafce po stronie Tae-hyunga. To dlatego tak się zachowywał. Pewnie je widział.
„Przeleciałeś już tego Mózga do kwadratu? Mam nadzieję, że był, chociaż tego wart i że się dobrze bawiłeś".
„Wczoraj spotkałem Jeroma. Cały w skowronkach mówił, że byłeś u niego dzień przed wyjazdem i że wróciliście do siebie. Dwa razy".
— Kurwa! Basil tydebilu! Gówno mnie obchodzi Jerome!
🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓
No zjeb*łeś JK. Co tu dużo gadać. Sporo było dziś czytania, więc nie strzępię klawiatury i nie zadaję pytań. Z resztą, i tak nie odpowiadacie.
Do następnego!
Sev.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro