Rozdział 11
Tae-hyung spał kilkanaście godzin, a kolejnego dnia, gdy otworzył oczy, udawał, że nic wielkiego się nie stało.
JK widział wyraźnie, że to tylko poza ale tak jak i wczoraj, postanowił, że nie będzie drążył tematu. Tae-hyung był dorosłym mężczyzną. Rozważnym i inteligentnym, więc jeśli nie czuł potrzeby roztrząsania sytuacji, jaka zaszła w jego rodzinnym domu, JK tym bardziej nie miał zamiaru go to tego nakłaniać. Uważał, że są to osobiste sprawy Tae-hyunga, do których nie powinien się wtrącać, jeśli on sam nie wyrażał na to chęci i zgody. I to nie tak, że pozostawał na nie obojętny i miał zamiar biernie się temu przyglądać, gdy ktoś przekracza granicę przyzwoitości i go zwyczajnie krzywdzi, ale po prostu zostawiał mu przestrzeń na osobistą decyzję, co z tym zrobi, do czasu, gdy sam będzie potrafił się przed tym obronić.
Zjedli więc razem śniadanie, potem skorzystali z hotelowego basenu, a jeszcze później wyszli zwiedzić najbliższą okolicę. Popołudniu zjedli obiad w ulicznym barze, choć Tae-hyung się upierał przy restauracji, a potem wrócili do hotelu. Musieli się przygotować do imprezy kawalerskiej Ji-mina, która odbywała się tego wieczoru.
— Jaki on jest? — zapytał JK, gdy zapinał guziki koszuli. — No wiesz, ten twój kuzyn, Ji-min.
Tae-hyung się zaśmiał, przeciągając nogi przez nogawki spodni.
— Taki jak ty, lekkoduch.
Palce JK'a zastygły w bezruchu, a oczy otworzyły się szerzej.
— Ej, ej, bez takich.
Tae-hyung parsknął śmiechem, ostentacyjnie.
— Ale to prawda, założę się, że się od razu dogadacie — argumentował. — Obaj macie to samo poczucie humoru i to lekkie podejście do życia.
— Ale ja się nie hajtam i wcale nie mam nawet zamiaru — obruszył się JK.
— To jedyna różnica między wami, żadnej więcej nie widzę — zakpił Tae-hyung. — Ji-min jest po prostu od ciebie starszy.
JK ni to się uśmiechnął, ni czuł się urażony. Sam nie wiedział, co o tej uwadze sądzić.
— To ja znów jestem ten niedojrzały, prawda? — sarknął.
Tae-hyung się skrzywił.
— To ty to powiedziałeś — odepchnął od siebie oskarżenie.
Jeong-guk już nic więcej nie powiedział. Napięcie jednak zawisło między nimi w powietrzu i nijak nie dało się zniwelować. Kiedy wychodzili, JK znów rzucił przelotne spojrzenie w stronę komody. Perełki jak leżały na niej, tak leżały. Porzucone. A gdy znaleźli się w klubie, w którym odbywał się wieczór kawalerski owego Lekkoducha Ji-mina, od pierwszej chwili, gdy go zobaczył, uśmiechniętego i zabawiającego swoich gości, wiedział, co Tae-hyung miał na myśli. Ji-min to był chodzący przykład duszy towarzystwa. Przystojny, rozgadany, pełny charyzmy. Oczy wszystkich lgnęły do niego, ilekroć powiedział choć słowo. Wierzyć mu się nie chciało, że taki ktoś się żeni. Klub był ogromny i calutki zapełniony jego znajomymi. Dosłownie każdy go zaczepiał i chciał pogadać. Ubrany jak spod igły w eleganckie spodnie i jasno-niebieską koszulę, wyglądał jak model albo celebryta.
— Skąd on ma tylu znajomych? — zapytał JK, dyskretnie rozglądając się wokoło, gdy przystanęli przy barze.
Tae-hyung popatrzył na niego zdumiony, a dłonią skinął na barmana.
— Ji-min jest producentem filmowym i aktorem, nie mówiłem ci?
JK otworzył oczy szerzej.
— Aktorem?
Tae-hyung przytaknął tylko skinieniem głowy, a u barmana zamówił dwa drinki. JK rozejrzał się po klubie, jakby znów szukał J-mina wzrokiem.
— Nie wiedziałem, nic mi nie powiedziałeś — powiedział, a jego słowa brzmiały jak zarzut. — Jest sławny? — dopytał, drapiąc się w głowę.
Tae-hyung się zaśmiał.
— Na tyle, że twoja babcia na pewno widziała go w jakiejś dramie, a już na pewno widziała dramę, której jest producentem — powiedział z dumą w głosie, uśmiechnięty od ucha do ucha. — Myślę, że jak poprosisz dla niej o autograf, to sprawisz jej idealny prezent.
JK spojrzał na niego nieco obruszony.
— Babcia nie zbiera autografów. Co za nonsens.
Tae-hyung się zmieszał i uciekł wzrokiem. Poczuł się głupio, że się tak przechwalał pozycją kuzyna.
— Sam widzisz, nie było się czym chwalić — skwitował.
JK szybko się zreflektował.
— Przepraszam — stęknął skruszony.
— Nic się nie stało — bąknął Tae-hyung, wciąż zakłopotany.
Po raz pierwszy poczuł się przy JK'u niezręcznie. Jakoś tak nieswojo. Zupełnie nie wiedział dlaczego. Wiedział za to, że JK tego chciał. Chciał go uszczypnąć i to było coś nowego. JK przecież taki nie był.
— Naprawdę przepraszam, nie wiem, co mnie napadło — tłumaczył JK i złapał go za rękę. — To wszystko — stęknął. — Twoja rodzina, wasz status materialny, to jest po prostu trochę przytłaczające — przyznał, choć niezupełnie było to prawdą.
Poczuł się jak oszust, którym był w każdym calu. To, co ich połączyło, zatoczyło właśnie koło i złapało go w jego własne sidła.
Jak ja mu to wytłumaczę? — pytał sam siebie w myślach, ale nie miał zbyt wiele czasu na rozmyślanie.
Tae-hyung się uśmiechnął. Ciężkość i zakłopotanie ustąpiły miejsca zrozumieniu.
— Okej. Jestem w stanie to zrozumieć, ale pamiętaj, że ja jestem ten zwykły, prosty facet, mieszkający na poddaszu — zapewnił. — A teraz chodź, przedstawię cię — dodał i uścisnął mocniej jego dłoń.
— TAE-HYUNGIEEEEE! — wrzasnął Ji-min, gdy go zobaczył.
Chwilę później wpadł mu w ramiona z impetem.
— Cześć łajdaku — przywitał się z nim Tae-hyung, ściskając go mocno.
Teraz gdy trzymał go w ramionach, zdał sobie sprawę, jak bardzo za nim tęsknił. I choć nie widzieli się dziesięć lat, DZIESIĘĆ, DŁUGICH, CHOLERNIE PO BRZEGI WYPEŁNIONYCH TĘSKNOTĄ LAT, to Ji-min był wciąż tym samym Ji-minem. Empatycznym, zawsze w dobrym humorze i zadowolonym z życia, człowiekiem sukcesu.
— Nie masz pojęcia, jak mi ciebie brakowało! — powiedział z rozrzewnieniem.
Potem złapał go za ramiona i popatrzył w oczy. Potrząsną Tae-hyungiem jak workiem ryżu. Jego własne uśmiechały się zawadiacko.
— Jesteś tu! Jakie to nieprawdopodobne! — cieszył się jak dziecko.
— Nie przesadzaj. Paryż nie jest w kosmosie — zaśmiał się Tae-hyung.
— A jednak przez dziesięć lat cię nie było — mówił wciąż szeroko uśmiechnięty Ji-min.
Tae-hyung zrobił minę.
— Samoloty latają w obie strony, jakbyś nie wiedział — wytoczył kontrę.
Ji-min pokiwał głowa na boki.
— Niby tak, masz rację — przytaknął.
Tae-hyung obrócił się półbokiem i przygarnął do siebie JK'a.
— Ji-min, to jest JK, mój partner — przedstawił ich sobie, nieco niepewnym głosem.
Ji-min spojrzał na JK'a i uśmiechnął się nikczemnie.
— Miłość twojego życia — powiedział z przekorą. — Jesssu! Nareszcie cię chłopie poznałem! — ryknął na cały regulator i złapał go za ramiona.
Próbował potrząsnąć tak samo, jak Tae-hyungiem, ale z marnym skutkiem, bo JK stał jak głaz. Ji-min spojrzał na Tae-hyunga.
— Gada po koreańsku, nie? — zapytał, jakby JK miał go nie zrozumieć.
JK wciąż stał jak sparaliżowany, a Tae-hyung się roześmiał.
— Tak — stęknął JK. — Miło mi. Jestem JK.
— Słyszałem, słyszałem, nie musisz powtarzać. Już cię uwielbiam — powiedział Ji-min i poklepał go po ramionach. Zwrócił się znów do Tae-hyunga. — Jutro o szesnastej, Hwasa* chce z wami zjeść obiad — zaanonsował swoją narzeczoną.
Tae-hyung zgodził się skinieniem głowy i wsunął nonszalancko ręce do kieszeni spodni.
— Starczy czasu, żeby jej wybić ciebie z głowy — zażartował.
JK stał wciąż oniemiały.
— Przepraszam, muszę do toalety — bąknął.
Ji-min wskazał mu kierunek i puścił wolno. JK umknął do toalety. Sam nie wiedział, dlaczego to spotkanie tak go zdenerwowało. Przecież nie miał napisane na czole, że jest oszustem, a jednak badawczy wzrok Ji-mina przyprawiał go o dreszcze. Kiedy się w miarę uspokoił i wyszedł z toalety, od razu za drzwiami wpadł z impetem na...
— Tae, przepraszam, nie zauważyłem cię — powiedział, chwytając go za ramiona, żeby ten nie upadł.
Solidnie przyłożył mu drzwiami. Mężczyzna jednak nie był Tae-hyungiem.
— Oj, przepraszam, pomyliłem pana z kimś znajomym — natychmiast się zreflektował, ale mógłby przysiąc, że facet wyglądał jak Tae-hyung, z tą różnicą, że kilka lat starszy.
— Nic się nie stało — odpowiedział mężczyzna, uśmiechając się miło.
Jego oczy miały dosłownie ten sam kształt, jedynie lekkie zmarszczki wokół nich powodowały, że wyglądał poważniej. Włosy miał zaczesane do tyłu i tak samo pofalowane na końcach, jak miał Tae-hyung.
— Jeszcze raz bardzo przepraszam — powiedział do niego JK, a potem zaintrygowany spotkaniem, ruszył w stronę boksu, w którym czekał na niego prawdziwy Tae-hyung.
Kiedy dostrzegł go z daleka, uśmiechnął się z ulgą, że nie ma przy nim Ji-mina, a gdy podszedł, Tae-hyung poklepał miejsce obok siebie, żeby przy nim usiadł.
— Twój drink — wskazał dłonią na szklankę.
— Dzięki — powiedział zadowolony JK.
Upił dwa duże łyki, żeby uspokoić swoje lęki.
— Spotkała mnie przezabawna sytuacja tam w korytarzu — postanowił opowiedzieć.
Tae-hyung obrócił swoją szklankę w palcach.
— Jaka? — dopytał zaciekawiony.
— Kiedy wychodziłem z toalety, wpadłem na jakiegoś faceta — zaczął opowiadać JK. — Myślałem, że to ty, był taki do ciebie podobny. Nawet zwróciłem się do niego twoim imieniem, ale okazał się od ciebie sporo starszy — zaśmiał się, gdy to mówił. — Przysięgam, że się pokłoniłem, jak mi przykazałeś wczoraj u twoich rodziców — zarzekał się, podnosząc dłoń, jak do przysięgi.
Tae-hyung uniósł brwi.
— Pomyliłeś mnie z jakimś starym dziadem? Tak źle wyglądam? — zapytał z żartem.
JK zaśmiał się głośniej.
— Nie był jakimś dziadkiem. Ot facet dobrze po czterdziestce, ale nawet ubranie miał podobne. Nie masz jakiegoś wujka czy kuzyna, do którego jesteś podobny?
— Matka ma brata, ale nie sądzę, abym był do niego podobny i żebyś go spotkał w korytarzu, bo nieszczęśnik zachlał się na śmierć kilka lat temu. A nawet jeśli mam kogoś takiego w rodzinie, to nie zapominaj, że nie widziałem się z nimi ponad dziesięć lat, nic o nich nie wiem. Nigdy się tym nie interesowałem ani oni mną, więc sam rozumiesz.
— O! Spójrz, tam siedzi — wskazał dyskretnym skinieniem głowy JK.
Tae-hyung spojrzał równie dyskretnie w tamtą stronę. Przy drugim końcu baru stał Ji-yeon, przyrodni, młodszy brat jego ojczyma, który tak, jak i on był czarną owcą w rodzinie. Owoc romansu ich ojca z jakąś sprzątaczką czy kimś podobnym. Pojawił się na chwilę w ich życiu, namącił, obdarł ojca z kasy i wyjechał do Stanów jako niespełna osiemnastolatek. Widzieli się może kilka razy w życiu, gdy Tae-hyung był jeszcze dzieckiem, ale w tej chwili ich podobieństwo było naprawdę porażające.
W jedną sekundę połączył wątki.
To był jego ojciec. Był tego pewien. Podobieństwo było tak ogromne, a jednocześnie tak podejrzane, że aż niezaprzeczalne. Matka dlatego patrzyła na niego z taką trwogą przy obiedzie? Bała się? A jakże. Oczywiście, że się bała. Jej wzrok, gdy zobaczyła go w wejściu, teraz znalazł punkt odniesienia. Teraz już wiedział, dlaczego tak na niego patrzyła. I ten pomysł z asystentem, też miał swój cel. Oboje z ojcem chcieli, żeby znów uciekł przed ich brakiem akceptacji, bo chcieli przykryć swój własny wstyd. W życiu nie czuł się bardziej upokorzony.
— Tae? — wybudził go z letargu JK.
Tae-hyung zamrugał kilka razy.
— No, faktycznie podobny, ale nie znam gościa. Nie przypominam go sobie — skłamał, uciekając wzrokiem.
JK chwilę patrzył to na niego, to na faceta przy barze i mógłby przysiąc, że to nie był jakiś tam człowiek. Kolory z twarzy Tae-hyunga znów odpłynęły w takim tempie, jak w samochodzie po wyjściu z domu jego rodziców i miał wrażenie, że za chwilę zemdleje, a on sam, choć miał go na wyciągnięcie ręki, to nie zdąży go złapać. Skinął dłonią na barmana i poprosił o szklankę wody.
— Napij się — poinstruował, zamieniając wodę z drinkiem miejscami.
Tae-hyung spojrzał na niego zmieszany i uniósł drżącą dłonią szklankę do ust.
— Dzięki — powiedział słabym głosem, upijając z niej łyk.
Był mu wdzięczny nie tylko za wodę, ale i za to, że po raz kolejny nie drążył tematu. Już chyba zdążył się zorientować, że wszystko, co tu zobaczył to jedno wielkie śmietnisko hipokryzji i zakłamanie.
Ji-yeonowi przyglądał się pół wieczoru. Śledził go wzrokiem, a gdy udało mu się w końcu złapać go na osobności w toalecie, postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Przecież i tak nie miał zamiaru więcej wracać do Korei, bo i po co? To nie był ani jego dom, ani miejsce, w którym czuł się dobrze. Marzył o powrocie do Paryża.
— Tae-hyungie — uśmiechnął się do niego nerwowo Ji-yeon, gdy mył ręce nad marmurową umywalką.
Ta jego nerwowość dała Tae-hyungowi zupełną pewność, że i on dostrzegł zarówno podobieństwo jak to, że Tae-hyung połączył wątki.
— Fajna impreza, nie? — zagadywał wesoło. — Słyszałem, że mieszkasz w Paryżu i że masz własną firmę — dodał z uznaniem. — Mój brat mówił, że przyleciałeś z asystentem, ale ludzie gadają, że jesteś gejem i że to twój facet. Prawda to? — próbował tej samej sztuczki, co jego szanowny brat i bratowa.
Chciał skompromitować Tae-hyunga i odwrócić jego uwagę od głównego tematu. Obryzgał wodą lustro, otrzepując dłonie z wody nieco przesadnie, ale chyba chciał tym zamaskować zdenerwowanie. Widział podejrzliwe spojrzenia Tae-hyunga cały wieczór i chyba bał się tego spotkania.
— Gdzie byłeś całe moje życie? — zapytał z gulą w gardle Tae-hyung.
Ji-yeon zastygł w bezruchu.
— Nie wiem, o czym mówisz — stęknął, a Tae-hyung mógłby przysiąc, że dostrzegł, jak poci mu się czoło.
— Pytam, gdzie byłeś, gdy on traktował mnie jak gówno — zapytał z żalem w głosie o swojego ojczyma, a jego brata. — Było ci wszystko jedno? Aż takim skurwysynem jesteś?
Ji-yeon się zmieszał i uciekł wzrokiem.
— Chyba za dużo wypiłeś, chodź, musisz ochłonąć — powiedział spłoszony i złapał go za rękaw marynarki.
Tae-hyung mu się wyszarpnął.
— Pytam! GDZIE KURWA BYŁEŚ!
— MIAŁEM SIEDEMNAŚCIE LAT! — wrzasnął w odpowiedzi Ji-yeon.
Wszystko było jasne. Tae-hyung poczuł tylko, jak zasycha mu w gardle. Stał przed nim jego własny ojciec, którego zawsze chciał poznać. Marzył, że któregoś dnia przyjedzie po niego i zabierze go z tego domu pełnego zakłamania i szyderstw, kaleczących jego chłopięcą duszę.
— Jak myślisz, gdzie byłem? — wrzeszczał dalej Ji-yeon. — Siedziałem w szkolnej ławce na peryferiach Daegu, idioto! Nie miałem grosza przy dupie! Matka mi zmarła i zostawiła mnie z długami. Zakochałem się w twojej matce, ale ona była bogata. Nie miałem jej nic do zaoferowania. Mój i jej ojciec zapłacili mi tyle, że nie było się nad czym zastanawiać!
Tae-hyung zastygł w bezruchu. Popatrzył na niego z niedowierzaniem.
— Sprzedałeś mnie za długi? — zapytał w szoku. — Ty kurwa kanalio! — wrzasnął i złapał za poły marynarki.
Przyparł do ściany i uniósł pięść, żeby go zdzielić w mordę, ale ktoś złapał go za nią nim opadła na jego twarz.
— Tae, opanuj się, nie warto — usłyszał głos JK'a za swoimi plecami.
Odsunął się od Ji-yeona i zakrył twarz dłońmi. Było mu tak strasznie wstyd, że nie wiedział co ze sobą zrobić.
— Chodź — odezwał się Ji-yeon. — Musimy się napić i pogadać — nakazał, szarpiąc go znów za rękaw.
— Nie ma mowy — zaoponował JK i złapał Tae-hyunga za ramię.
Tae-hyung czuł się jak dzieciak, ale odtrącił jego rękę i posłuchał Ji-yeona. Chciał się z nim rozliczyć. Dowiedzieć się więcej o sobie, o nim, o całej sytuacji. Posłusznie dał się poprowadzić do wyjścia.
— Będziemy na górnym parkiecie — rzucił przez ramię Ji-yeon do JK'a, gdy wychodzili z toalety.
JK wyszedł za nimi i odprowadził ich wzrokiem, aż zniknęli na schodach na górną kondygnację. Stanął przy barze, a minuta zaczęła płynąć za minutą i zmieniać się najpierw w jedną godzinę, a potem w drugą. W końcu nie wytrzymał. Wpadł tam i rozejrzał się wokoło. Dostrzegł Ji-yeona na parkiecie. Facet miał ewidentnie kryzys wieku średniego. Nadęty, bogaty dupek, któremu się wydawało, że za pieniądze kupi sobie drugą młodość. Podszedł do niego szybko.
— Gdzie jest Tae? — zapytał ostro.
Ji-yeon popatrzył na niego zaskoczony.
— A skąd mam wiedzieć? — odpowiedział opryskliwie. — Wypił za dużo, zaczął się głupio zachowywać, więc się od niego zmyłem.
— Ty gnoju! Jak mogłeś zostawić go samego! — warknął JK i złapał go za koszulę. — Ty bydlaku!
— Odczep się ode mnie. Obaj się odczepcie! Nie chcę mieć z wami nic do czynienia — zaczął się awanturować Ji-yeon i wyszarpnął się z jego uścisku.
JK dał mu spokój. Bał się, że ochrona wyprowadzi go z klubu, zanim odnajdzie Tae-hyunga. Rozejrzał się raz jeszcze wokoło. Sekcja z lożami była na prawo, a toalety na lewo. Wybrał kierunek w stronę toalet. Skoro się upił, to pewnie rzygał jak kot. I miał rację.
Odnalazł go niemalże nieprzytomnego w jednej z kabin.
— Tae! — próbował go przywołać do siebie, gdy przy nim uklęknął. — Coś ty narobił? — zapytał, ale już spokojnie i wcale nie czekał na odpowiedź.
Złapał go za barki i podniósł do siadu. Oparł o ścianę.
— Chciałem być fajny — wybełkotał żałośnie Tae-hyung.
— Tae, przecież jesteś fajny — westchnął z żalem JK i pogładził go po policzku.
Potem oplótł się jego ramieniem wokół karku i postawił jako tako na nogi. W przejściu między barem a parkietem dopadł ich ochroniarz.
— Mój... przyjaciel się upił, chciałem go tylko stąd zabrać, niech mi pan pomoże — wyjaśnił mu szybko JK.
Ochroniarz złapał V za drugie ramię i pomógł JK'owi wsadzić go do taksówki, gdy już byli na zewnątrz. JK podał adres hotelu. Nie miał pojęcia, jakby sobie poradził, gdyby nie znał języka. Kiedy dotarli do pokoju, położył Tae-hyunga na łóżku i rozebrał najpierw z butów, potem z koszuli i spodni. Ułożył na boku, żeby nie kręciło mu się w głowie i sam też się rozebrał do bielizny. Położył się obok na pościeli. Wtedy Tae-hyung przysunął się do niego i objął go ramieniem.
— Czasem jestem taki samotny... — jęknął z zamkniętymi oczami. — Ale to pewnie dlatego, że jestem taki beznadziejny...
JK zamrugał ze zdumienia.
— Nie jesteś beznadziejny Tae — powiedział do niego, ale Tae-hyung tylko chrapnął, pogrążony w alkoholowym upojeniu.
JK przekręcił się na bok i zaczął przyglądać się jego twarzy. Była spokojna. Ciemna oprawa oczu i wiśniowe usta pasowały do siebie, tworząc idealne połączenie. Włosy opadały mu na czoło i odgarnął mu je opuszkami palców za ucho. Wyglądał teraz jak chłopiec. Uśmiechnął się na ten widok. Tae-hyung trochę się jak chłopiec zachowywał. Naprawdę jest samotny? — zapytał sam siebie w myślach, obejmując jego policzek dłonią. Spojrzał na te jego wiśniowe usta i potarł je kciukiem. Zapragnął pocałować. Przez myśl przeszło mu, że mógłby to zrobić. Podniósł się na łokciu i ostrożnie przysunął do niego. Musnął ustami jego ciepłe wargi. Tae-hyung przełknął głośno.
— Jeszcze raz... proszę... — stęknął przez sen.
JK zastygł w bezruchu, sparaliżowany, ale Tae-hyung wydawał się spać głęboko. Mimo to chciał spełnić jego życzenie. A może przede wszystkim swoje. Zbliżył twarz do jego twarzy i pocałował miękko jego usta. Uchyliły się i odpowiedziały na pocałunek.
— Jeszcze... — stęknął Tae-hyung, wpychając mu swój język do ust. — Chcę jeszcze... tak bardzo — wyjęczał, stając się coraz bardziej napastliwym.
Objął jego twarz dłońmi, kurczowo przyciągając ją do swojej i nagle w jednym momencie leżał tuż obok, całując go zapamiętale, a w drugim zawisł nad nim niczym gradowa chmura, patrząc na niego władczo, choć wciąż mętnym od alkoholu spojrzeniem.
— Nie masz pojęcia, co miałbym ochotę z tobą zrobić — warknął.
JK rozłożył ręce na płasko, oniemiały. Ogień w oczach Tae-hyunga go hipnotyzował. Miał ochotę oddać mu się cały.
— Cały czas o tobie myślę. Coraz trudniej mi udawać, ale jestem taki pijany — jęknął żałośnie Tae-hyung i ułamek sekundy później leżał już na poduszce obok.
Zasnął, jakby ktoś odciął mu prąd w ciele. Był pijany w trupa i JK o tym doskonale wiedział, ale jego usta smakowały nieziemsko. Miękkie i zmysłowe wywróciły mu myśli do góry nogami, a władczość, z jaką się na niego rzucił i to wyznanie przyprawiały go o gęsią skórkę. Miał ochotę całować go do utraty tchu. Dotykać jego proste, męskie ciało. Błądzić dotykiem po czułych zakamarkach i dręczyć je do omdlenia. Zadowalać go sobą. Czuł każdą cząstką, że wiedziałby jak sprawić, żeby poczuł się wyjątkowo. Tae-hyung nie był skomplikowany ani kapryśny. Był spragniony, bardzo, a on chciał to pragnienie ugasić. Wziął głęboki oddech, żeby uspokoić ciężko bijące serce. Był zagubiony w tym, co czuł, a czego nie powinien czuć. Ten facet wrył mu się pod powierzchnię czaszki i nie mógł go stamtąd nijak wyciągnąć. A najgorsze było to, że uczucie sięgało serca. Wiedział, co się stało. Zakochał się w nim, a jedyne co go z nim łączyło to umowa, która lada dzień miała wygasnąć.
Długo w noc nie umiał zmrużyć oka. Wciąż tylko zerkał na niego. Głaskał po włosach jak on jego w samolocie. Zasnął dopiero nad ranem, a mimo to obudził się pierwszy. Denerwował się, że Tae-hyung będzie pamiętał pocałunek i że będzie miał mu za złe, że to wykorzystał, gdy był pijany, ale on obudził się z ciężką głową, za która złapał się dłońmi, poczekał chwilę, aż zawroty mu przejdą, a potem wstał i zachwiał się w futrynie łazienki, w której się mijali. JK odruchowo złapał go za pas i przytrzymał sztywno. Tae-hyung spojrzał mu w oczy, a potem na jego usta. Speszył się, bo śniło mu się, że się pocałowali i teraz wydawało mu się, że ma to wypisane na czole.
— Przepraszam za wczoraj — bąknął.
JK struchlał i uciekł wzrokiem.
— O czym dokładnie rozmawiamy? — dopytał, bo dla niego wszystko sprowadzało się do jednego.
Do pocałunku.
— O tym, że się upiłem — wyjaśnił Tae-hyung.
Niczego nie pamiętał. JK był jednocześnie wdzięczny za to losowi i tym samym zawiedziony.
— A to. To nic takiego — zlekceważył i chciał go puścić.
Tae-hyung jednak nie dawał za wygraną. Przytrzymał go za ramię.
— To dlaczego jesteś taki dziwny?
— Nie jestem, wydaje ci się, jestem tylko trochę zmęczony.
— Ach, rozumiem, po prostu nie chciałbym, żebyś był zły. Wiem, upiłem się, jest mi wstyd, zachowałem się jak głupek, a do tego sprawa z Ji-yeonem...
— Nic się nie martw. Każdy czasem musi odreagować. Nie jestem zły. Idź się myć, za dwie godziny mamy się spotkać z twoim kuzynem i jego narzeczoną — ponaglił go i poklepał po tyłku.
— A tak, obiad z Ji-minem — speszył się Tae-hyung, ale po chwili znów nabrał rezonu. — A może... — urwał.
— A może? — dopytał JK.
Tae-hyung się zaśmiał.
— A może nie pójdziemy na obiad? — zapytał zagadkowo. — Wymówię nas czymkolwiek, a w zamian może pokazałbym ci Busan? Co ty na to?
JK się uśmiechnął.
— Kuzyn nie będzie zadowolony — stwierdził, choć zdecydowanie wolał wycieczkę niż obiad w restauracji.
— Kuzyn niech się zajmie swoim ślubem. Poza tym pewnie zdycha po wczorajszym i błaga przyszłą żonę, żeby mu wybaczyła wczorajszy striptiz.
JK zmarszczył brwi.
— Nie było żadnej rozbierającej się dziewczyny.
Tae-hyung parsknął śmiechem.
— Dziewczyny? Przecież to on się rozebrał!
JK wybuchł śmiechem. Ji-min faktycznie zdjął połowę garderoby, jaką miał na sobie, a potem wszedł na stół i odtańczył dziki taniec. Polubił tego chłopaka, był dokładnie taki, jak opowiadał o nim Tae-hyung, ale musiał przyznać, że miał temperament.
— To może zróbmy tak, że pójdziemy z Ji-minem na ten obiad jutro, a dziś oprowadzisz mnie po Busan?
Tae-hyung popatrzył na niego opuchniętymi, ale uśmiechniętymi oczami.
— Dobrze kochanie — zażartował. — Ty zawsze masz rację.
JK znów się roześmiał.
— Podoba mi się to, chyba zmienię zdanie co do ślubów i ci się oświadczę. Będziesz mi prał, gotował i słuchał się mnie. Idealnie.
— Niedoczekanie twoje, łajzo — zaprzeczył Tae-hyung i wypchnął go z łazienki. — Wynocha, muszę się wykąpać. Cuchnę jak świnia.
— Nie zaprzeczę — parsknął JK, a Tae-hyung tylko kopnął go w tyłek i zatrzasnął za nim drzwi.
Godzinę później jedli obiad znów w ulicznym barze, bo JK się uparł, a jeszcze kolejną później, siedzieli w wagoniku kolejki, która sunęła wysoko nad morzem. Milczeli, podziwiając widok tonącego w bursztynie wody, zachodu słońca. JK złapał Tae-hyunga za rękę i przyciągnął do siebie. Objął ramieniem.
Taea-hyung spojrzał na niego pytająco.
— Chcesz się poprzytulać? — zażartował.
JK uśmiechnął się z pobłażaniem. Oczywiście, że chciał, ale nie takie były jego intencje. W nocy bardzo uderzyły w niego słowa Tae-hyunga, że czuje się samotny. Widząc na własne oczy realia, w jakich dorastał, wcale się temu nie dziwił.
— Pomyślałem, że przyda ci się chwila wytchnienia — wytłumaczył.
Tae-hyung domyślał się, że chodzi o wizytę w domu rodziców i o wczorajsze spotkanie z Ji-yeonem, ale mimo to dopytał:
— Dlaczego?
— Bo przyjazd tutaj kosztował cię więcej, niż chciałbyś przyznać — stwierdził rzeczowo JK, wciąż patrząc na horyzont.
Tae-hyung oparł głowę o jego ramię i usadowił się wygodnie. Uścisnął jego dłoń w swojej. Ciepłą, opiekuńczą i dającą ukojenie.
— To prawda — westchnął.
JK przytulił go mocniej, opierając policzek o czubek jego głowy.
— Nie myśl o niczym — powiedział cicho. — Odpocznij.
Tae-hyung zamknął oczy.
— Dzięki.
— Zupełnie nie ma za co.
— Jest — zaprzeczył Tae-hyung. — Przecież nie musisz tego robić.
JK zaśmiał się cicho.
— Już ci mówiłem, Tae. Jestem człowiekiem, nie tylko facetem do wynajęcia.
Nie to chciał usłyszeć Tae-hyung, bo... on już się w nim zakochał. W tej jego ludzkiej naturze. Opuszkami palców dotknął swoich ust. Pocałunek ze snu wydawał się taki realistyczny. I choć jeszcze przed chwilą, nie chciał o niczym rozmawiać, tak teraz, tu, w tym silnym, opiekuńczym objęciu JK'a, czuł się bezpiecznie i gotowy, żeby stanąć z wydarzeniami twarzą w twarz.
— Sądziłem naiwnie, że te wszystkie lata rozłąki dadzą im do zrozumienia, że to nie jest tego warte — wyszeptał, mając na myśli swoich rodziców.
— Tae, daj spokój, nie myśl o tym — powiedział cicho JK i znów uścisnął go mocniej.
Sam nie wiedział, co właściwie chciał tym osiągnąć. Chyba tylko tyle, żeby Tae-hyung się nie zadręczał.
— Ale ja myślę o tym od dziesięciu lat i nie umiem przejść obok tego obojętnie, dlaczego? — zapytał zdesperowany Tae-hyung.
— Bo ich kochasz, to proste — odpowiedział cicho JK. — Masz dobre serce. Zaimponowałeś mi na tej kolacji u twoich rodziców.
Tae-hyung prychnął cicho.
— Niby czym? — zapytał, ale nie podniósł głowy, żeby na niego spojrzeć.
Było mu tak dobrze w tych jego opiekuńczych ramionach. Chciał się cieszyć tym doznaniem nieprzerwanie, skoro mógł. Kapsuła kolejki sunęła cicho w powietrzu i nieuchronnie zbliżał się koniec przejażdżki.
JK pogładził jego włosy i pocałował go w czoło.
— Pomimo wszystkich tych cierpkich rzeczy, jakie ci powiedzieli, ty wciąż ich szanowałeś. Podziękowałeś matce za kolację, a tego faceta, który powiedział ci w oczy, że nie jest twoim ojcem i tak nazwałeś tatą. Ja bym tak nie postąpił. Nie wytrzymałbym. Ręce mi się trzęsły ze złości, gdy cię tak upokarzali, a ty ze stoickim spokojem odpowiedziałeś im spokojnie i wciąż darząc ich szacunkiem. To naprawdę godne podziwu, Tae.
Tae-hyung chwilę milczał. Wcale nie czuł się godny podziwu, bo...
— Myślę, że to po prostu samotność — westchnął. — Muszę to powiedzieć otwarcie. Nie ma tu czego podziwiać. Nie mam nikogo bliskiego i chciałbym, żeby wreszcie ktoś mnie zaakceptował, takiego, jakim jestem. Żeby moja seksualność mnie nie definiowała, a bardziej to, że jestem zdolny kogoś bezwarunkowo pokochać. To samotność pcha mnie do takiego zachowania. Czołgałbym się przed nimi, żeby mnie tylko chcieli w swoim życiu. Oddałbym wszystko, żeby tylko zmienili zdanie. Żałosne, wiem, ale taka jest prawda. Dziś jednak zrozumiałem, że to bez sensu.
— Co sprawiło, że doszedłeś do takiego wniosku?
— Kłamstwa. Oni kłamali, ja kłamałem. Za dużo tego. Kłamstwa zamykają każdą drogę i oddalają od siebie ludzi.
JK przełknął głośno. Zastanawiał się, czy to dlatego pocałował go w nocy. Czy to była tylko desperacja? Samotność go do tego nakłoniła? Ale nie to martwiło go najbardziej. Głaz, który przed chwilą jeszcze ciążył mu jedynie na sercu, teraz przygniótł go całego. Przegrał.
Był przecież Tae-hyungakłamstwem i kłamcą, jednocześnie.
🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓
Czyżby JK był na straconej pozycji? Coraz bardziej zaczynam sądzić, że nie będzie happy-endu :/
*Hwasa - Bożeeeee, zawsze chciałam to zrobić :D
A teraz z innej beczki. Ostatnio wyszła sesja zdjęciowa V dla ElleKorea. Czy te perełki też komuś rzuciły się w oczy, czy tylko mi? xD
I powiem Wam, że to nie pierwszy tego typu "przypadek". Dziś to są perełki, a jak ponad tydzień temu wystawiałam TikToka z zapowiedzią Countryside heart, to podłożyłam pod niego piosenkę JVKE Golden hour - dzień później JK powiedział na livie o tej piosence, że to ostatnio ulubiona piosenka Tae-hyunga :D
Następne w kolejce są Ogrody Luksemburskie. Osaddzając fabułę w Paryżu i wysyłając ich na spacer, zupełnie byłam nieświadoma, że V ma stamtąd zdjęcia xD
Przechodzili dosłownie obok niego ;D I tu owszem, było postfactum, najpierw V był w Paryżu, a dopiero później ja wysłałam ich tam na spacer, ale zrbiłam to na kompletnej nieświadoce :D
Że nie wspomnę, że napisałam kiedyś Kings Desire, a rok później JK miał sesję zdjęciową, w której był ubrany doładnie tak, jak jego postać opisana w moim ff i mało tego również schował się za zasłoną :D
Normalnie zacznę sądzić, że mnie czytają :D
Tymczasem do następnego!
Sev.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro