Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⁷ - ᴛʜᴀᴛ ᴡᴀꜱɴ'ᴛ ᴀ qᴜᴇꜱᴛɪᴏɴ

↷ 슬픔은 영원 할 것이다

─── ・ 。゚☆: *.☆ .* :☆゚. ───


Dzisiejszy trening nie należał do jego ulubionych.

Było dużo rozciągania i niepotrzebnych ćwiczeń, które tylko go nudziły.

On chciał grać, testować nową taktykę, czuć tą adrenalinę.

A zamiast tego czuł się jak przedszkolak na pierwszej lekcji wuefu.

Do tego jeszcze jego team przegrał mecz.

Drugi raz z rzędu.

Powoli go to dobijało i ciągle zastanawiał, co mogło pójść nie tak, że ich strategia podupadała.

Był kapitanem.

Musiał się o to martwić, tak samo, jak o swoich zawodników.

To byli jego koledzy, których znał już dobry kawałek czasu.

Chciał wprowadzić jakieś zmiany. 

Powiew świeżości, który nada im skrzydeł i nowego zapału do gry.

Problem polegał na tym, że nie wiedział jak ma się do tego zabrać.

Od czego miał zacząć?

Wściekły, jako pierwszy zszedł z boiska, gdzie rzucając swoją torbą, udał się do szatny, by wziąć prysznic i zebrać myśli.

Nie szło mu z nauką, dlatego jego pozycja była zagrożona, a jakby tego było mało, własna drużyna mu się rozpadała.

Miał dość dzisiejszego dnia i najchętniej poszedłby spać, gdyby nie dystans, który musi pokonać spod szkoły do domu.

Pytał o podwózkę nawet swojego przyjaciela, jednak ten zbył go, mówiąc coś o nowym obiekcie westchnień.

Prócz słów "kwiaty", "boski" i "szansa", nie bardzo rozumiał o czym nadawał mu do ucha.

Chittaphon bywał nieobliczalny, lekkomyślny, najpierw robił, i dopiero po tym myślał oraz zbyt szybko się zakochiwał.

Wróć, źle to ujął.

On skakał z kwiatka na kwiatek, obdarzając swoim zainteresowaniem nowego chłopaka, średnio dwa razy w tygodniu.

Dlatego nie brał też jego słów zbyt na poważnie.

Wiedział, że to nie będzie nic szczególnego i Ten uzna, że po raz kolejny jest dla tego faceta zbyt dobry.

Żegnając się z kilkoma osobami z szatni, wyszedł powolnym krokiem z budynku, zakładając kaptur na głowę.

Wyciągnął z kieszeni bluzy telefon i zajął się przeglądaniem social mediów

Nic nie przykuło jego uwagi, a droga do domu była daleka.

Skanował zdjęcia ludzi ze szkoły, którzy dzielili się ze światem swoimi ulubionymi momentami z życia.

Patrzył na ich uśmiechnięte twarze, wymodelowane pozy i sytuację, które zdarzały się tylko na potrzeby social mediów.

Westchnął głośno, zastanawiając się nad tym, co będzie robił, gdy wróci do domu.

Musiał zająć swoje myśli czymś konkretnym, by przestać myśleć o sporcie.

Był w tym tak pogrążony, że nie zauważył, jak prawie wszedł komuś pod koła.

Tak pochłonęły go jego własne problemy i obawy, że nie zauważył dużego, czarnego samochodu, który w ostatniej chwili zatrzymał się kilka centymetrów przed nim.

— Jak jeździsz cymbale? Nie wiesz, że się nie jeździ po chodnikach? — Próbował wyjść na poszkodowanego, byle tylko nie przyznać się do tego, że była to jego wina.

Zamyślił się i to on prawie spowodował wypadek.

— Yuta, nic ci nie jest?

Słysząc głos właściciela samochodu, o mało co nie zamienił się w naruto i uciekł daleko przed siebie.

Nie miał go kto inny potrącić, tylko jego irytujący i przygłupi nauczyciel od historii sztuki?

Jak bardzo życie musiało go nienawidzić, by do tego doszło?

W tej chwili zaczął żałować, że jednak nic go nie potrąciło.

Głuchy na jego zapewnienia nauczyciel, który zaczynał przypominać kolorem skóry ducha, zaczął go oglądać od stóp do głów.

— Dlaczego to musiał być akurat pan?

— Po jaką cholerę wychodziłeś na tą ulicę? Nie oglądasz reklam? — Denerwując się tak przypominał nastolatkowi postać z gry angry birds, która jak była zła to wybuchała.

Wymachujący rękoma w górę Dong już nie był przestraszony, tylko zły.

Potrzebował wrócić do domu, gdzie czekała już na niego gorąca kąpiel  w wannie i nowy odcinek dramy do obejrzenia.

To miał być spokojny dzień, gdzie odetchnie od tej bandy rozkrzyczanych dzikusów.

Dzisiejsze lekcje były dla niego tak męczące, jak pierwszy dzień praktyk, gdzie prawie popłakał się na widok kilkunastu par oczu zwróconych w jego stronę.

— Mama mówi, że telewizja jest szkodliwa — Odpowiedział złośliwym tonem, na co ten miał ochotę zdzielić go w tył głowy czymś ciężkim.

Nie miał z nim przez dwa dni zajęć i już zdążył się odzwyczaić od tego,jak działał mu na nerwy.

— Mów jak człowiek, a nie pajacujesz. Nie mam na to siły —Złapał go za ucho i przyciągnął bliżej siebie, że prawie stykali się nosami — No śmiało

— Cokolwiek — Powiedział, patrząc mu prosto w oczy.

— Dlaczego cały dzień otaczają mnie idioci? — Mruknął do siebie, puszczając go i robiąc krok do tyłu.

Poprawił rękawy swojej koszuli, które wystawały spod dobrze skrojonego, płaszcza o kolorze palonych ziaren kawy.

Pokręcił kilka razy głową, przenosząc swój wzrok na zdezorientowanego Yute.

— Bądź tak miły i się pospiesz, zaraz będziemy tu siedzieć do zmroku 

Odwrócił się na pięcie i zaczął iść w kierunku swojego samochodu, nie oglądając się za siebie.

— Gdzie mam się spieszyć? — Miał rację, pan Sicheng był po prostu dziwny i było kwestią czasu, jak cała szkoła to pojmie.

Musiał dzisiaj oglądać, jak podstarzała pani od biologii próbuje pokazać mu swoje wdzięki, gdy pożyczał od niej projektor i uśmiechając się promiennie, spowodował u ponad połowy klasy pojawienie się czerwonych wypieków na twarzy.

Irytowało go to, jak wszyscy wręcz go ubóstwiali i darzyli chorą adoracją.

Nie rozumiał tego do końca.

— Wsiadaj do samochodu, odwiozę cię do domu

— Nigdzie nie idę, nie będę jeździł z obcymi 

— Jestem twoim nauczycielem — Wydusił, zaciskając coraz mocniej dłonie na kierownicy.

Wizja rozjechania go, w tej chwili była naprawdę kusząca.

— Poza szkołą się nie znamy — Rzucił lekko żartobliwie, jednak pożałował tego z chwilą, gdy oślepił go blask reflekorów, a kilka sekund później wysiadł mocno zirytowany już Sicheng, który prawie siłą wpakował go na siedzenie obok siebie.

— Ja cię zaraz mogę poznać, jak chcesz — Burknął, odjeżdżając stamtąd z piskiem opon.



















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro