³¹ - ɪᴛ'ꜱ ᴛʜʀᴇᴇ ɪɴ ᴛʜᴇ ᴍᴏʀɴɪɴɢ ᴀɴᴅ ɪ'ᴍ ᴛʀyɪɴɢ ᴛᴏ ᴄʜᴀɴɢᴇ yᴏᴜʀ ᴍɪɴᴅ
↷ 슬픔은 영원 할 것이다
─── ・ 。゚☆: *.☆ .* :☆゚. ───
— Powiedziałem przynieś szklanki, a nie demolujesz mi pół lodówki!
Był sobotni wieczór i pogoda wyjątkowo dopisywała, co wprawiało Yute w dobry humor.
Podczas całodziennego siedzenia w domu i jedzenia ramenu z paczki oraz picia piwa imbirowego wpadli na pewien pomysł.
Dom japończyka był pusty i oprócz niego nie było żywej duszy, która by kontrolowała jego wyskoki, czy pomysły, które nie były do końca mądre i bezpieczne.
Chittaphon był tego głównym pomysłodawcą, a on jako dobry przyjaciel nie protestował.
Robili to wielokrotnie i jeszcze ani razu coś przebiegło nie po ich myśli.
Tym razem postanowili zaprosić gości, by trochę urozmaicić ich zabawę.
We dwójkę gra się w to średnio, a im więcej osób, tym lepiej.
Padło na Sichenga i Johnny'ego.
Chi zadzwonił do nich i poprosił o przyjazd, dając im tylko godzinę na ogarnięcie i kupno alkoholu.
Bez tego by ich nie wpuścili.
Adresu im nie podawał, chińczyk był u Nakamoto wielokrotnie i wiedział doskonale, gdzie mieszkał.
— Zrobiłem się głodny — Odpowiedział Taj, wracając z powrotem do salonu ze szklankami i paczką solonych orzeszków w rękach.
Japończyk przewrócił oczami, postanawiając nie komentować zachowania swojego przyjaciela.
Nie mógł zliczyć na palcach ile razy zdarzały się sytuacje, że jego przyjaciel pochłaniał niezliczoną ilość jedzenia z jego lodówki, nie pytając go nawet o zgodę czy pozwolenie.
Zdążył się do tego przyzwyczaić na przestrzeni lat, chociaż wielokrotnie go to bawiło jak takim małym ciele mieściło się tyle jedzenia.
Chłopak nie trenował, ani nie był miłośnikiem sportu.
Ciężko było go namówić na treningi i oprócz grania w jednej drużynie, nie widział ćwiczącego nastolatka ani razu.
Pomimo tego był szczupły i masę ciała miał zbliżoną do ucznia klas szkoły podstawowej.
— Ty zawsze robisz się głodny, jak trzeba coś zrobić, albo w czymś pomóc
— Taka moja natura, sakura — Odpowiada z uśmiechem, siadając na kanapie, gdzie oglądał jak japończyk próbuje naprawić nóżkę od stolika kawowego, który zepsuli grając w just dance.
— Beer pong?
Nie miał żadnych planów na weekend, który zamierzał po prostu przesiedzieć w domu i poczytać książki wypożyczone niedawno w bibliotece.
Dlatego też ucieszył się z zaproszenia Yuty i nie mógł doczekać się aż go znowu zobaczy.
Trochę się za nim stęsknił, chociaż widzieli się nie tak dawno jak wczoraj.
Ale co mógł poradzić na to, że w jego towarzystwie się czuł po prostu dobrze?
Gdy tylko pojawił się z Johnny'm na miejscu, do jego uszu dotarła głośna kluba muzyka połączona z wesołymi okrzykami dwójki chłopaków, którzy przybiegli im na powitanie, ubrani w dopasowane białe koszulki ich drużyny, krótkie spodenki dresowe i rażąco zielone skarpetki do połowy łydki.
Był to niecodzienny widok, ale dość zabawny, jeśli ma być szczery.
— Beer pong — Powtarza Japończyk, uśmiechając się szeroko — Taka amerykańska gra popularna wśród młodzieży, zwłaszcza studentów
— Wiem co to jest beer pong, też byłem na studiach
— Wiesz?
— Gdybyś wiedział jaki z niego był mistrz podrywu na studiach, to nieźle byś się zdziwił — Papał Johnny, nie zwracając uwagę na swojego współlokatora, który patrzył na niego wzrokiem mordercy, modląc się w duchu, by jak najszybciej zamilkł.
— Seo siedź cicho, ani słowa — Syczy półgłosem, jednak przez głośną muzykę zdaje się on go kompletnie nie słyszeć.
Zajęty był rozmową z Yutą, który z ogromnym uśmiechem wymalowanym na twarzy słuchał go uważnie, co jakiś czas zerkając na chińczyka, który czuł się co najmniej zmieszany całą sytuacją.
Jego studenckie wybryki z których nie był do końca dumny nie należały do czegoś, czym można było się chwalić na prawo i lewo.
Miał wtedy dwa kolczyki w nosie, po cztery w obydwu uszach i jeden mały tatuaż, którego nie widział nikt, oprócz jego ostatniej partnerki.
Nawet Seo nie był świadomy o pokrytym czarnym tuszem fragmencie jego skóry, który nie był widoczny na pierwszy rzut oka.
Czekając na jakikolwiek cud ze strony świata, odetchnął z ulgą widząc Chittaphona zbliżającego się do nich z tacką na których niósł cztery ogromne drinki.
— ZACZNIJMY NASZ BALET STULECIA SUCZKI!!
Jak na początku był dość sceptyczny co do całego grania w beer ponga, tak z czasem jego nastawienie się zmieniło i bawił się wyśmienicie.
Był w drużynie z Yutą, który za punkt honoru wziął sobie, by wygrać i to tylko po co, by upić się bardziej, niż było to konieczne.
Pierwsze dwie godziny siedział skrępowany na kanapie nie potrafiąc się zbytnio rozluźnić.
Siedział w domu jednego ze swoich uczniów, gdzie lał się alkohol, a z głośników leciał amerykański rap, który brzmiał bardziej jak wyrafinowane przekleństwa z chwytliwą melodią.
Zajęło mu to, by zmienić nastawienie na bardziej przyjazne i zacząć traktować dwójkę chłopaków jak zwykłych znajomych, z którymi spędzał weekend.
Grał najlepiej jak potrafił ale i tak nie mógł równać się z młodszymi, którzy niczym mistrzowie, opracowali strategię wartą miliona dolarów.
Nie ważne jak dobry by był, albo jak bardzo starał się rozkojarzyć go Johnny, gdy zobaczył jak jego chłopak niszczy Sichenga na drobny mak, nie mrugając nawet oczyma.
— Proszę cię, nie próbuj już uciekać...
Gdy zabawa dobiegła końca, gdzieś około czwartej nad ranem, a wszyscy oprócz chińczyka byli już porządnie nasączeni alkoholem, a ich świadomość nie pracowała tak, jak u normalnego człowieka... postanowił posprzątać po imprezie.
Umył naczynia, wyrzucił śmieci i puste puszki po piwie.
Wyłączył ledy i schował resztę gukbapu do lodówki, zostawiając przyczepioną do lodówki karteczkę, na której przypomniał sobie o odgrzaniu zupy rano, gdy skacowane towarzystwo wstanie głodne, gdzieś około południa.
Jednak największy problem miał z japończykiem, który dość porządnie się upił i postanowił, że Dong ma się z nim pobawić w berka i biegał po całym domu, o włos nie wpadając na duże szklane drzwi od tarasu, których nie zauważył będąc pod wpływem alkoholu.
Złapał go dopiero, gdy obiecał, że da mu kolejne piwo do wypicia.
— Jak obiecasz, że pójdziemy na piknik i będziemy oglądać latające motyle, pijąc różowe wino i jedząc winogrona
— Jest czwarta rano Yuta, teraz jedyne co możesz zobaczyć, to komary —Odpowiada, łapiąc go za ramie, ostrożnie prowadząc chłopaka do jego pokoju, by ten położył się spać.
— Nie jestem Yuta, tylko sakura — Mamrocze pod nosem, na co chińczyk pokręcił głową z rozbawieniem — Bliscy mówią na mnie sakura
— Dobrze sakura, zapamiętam na przyszłość. Teraz chodź grzecznie do swojego pokoju, gdzie położysz się spać, tak?
— A jak nie pójdę spać, to co? Zmusisz mnie?
— Będę ci opowiadał nudne ciekawostki historyczne, dopóki twój mózg się nie podda i ogłosi kapitulacje
— Jesteś nieśmieszny Sichengie
— No niestety ktoś musi być panem marudą w tej relacji — Mówi, otwierając delikatnie drzwi do pokoju Nakamoto, zapalając przy okazji światło.
Pierwsze co zauważył, to porozwalane na podłodze ciuchy i puste puszki po energetykach
"Przydałoby się tu porządnie posprzątać"
Powiedział w myślach, starając się w nic nie wdepnąć.
Posadził chłopaka na łóżku, gdzie pomógł mu położyć się na środku, po czym przykrył go szczelnie kołdrą.
Było dość chłodno na dworze i mógł łatwo się przeziębić w każdej chwili, zwłaszcza po alkoholu.
— Pójdziesz teraz spać i jak się obudzisz, to porozmawiamy o tym, gdzie ma być ten piknik, dobrze? — Pyta, uśmiechając się lekko.
Jak on to robił, że po pijaku wyglądał tak ładnie, nawet gdy jego włosy były w nieładzie, a jedyny zapach jaki było od niego czuć, to odpychająca woń alkoholu?
— Obiecasz, że pójdziemy na piknik?
— Obiecuje sakura, pójdziemy na ten piknik
— Dlatego jesteś najlepszym crushem na świecie — Mówi nieco zbyt głośno, podnosząc się do pozycji siedzącej, by następnie pocałować Donga w policzek — Pomimo tego, że momentami jesteś nieśmieszny i zbyt poważny
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro