6. Kilka ziaren poczucia przynależności
Kochać samego siebie. Była to umiejętność znacznie trudniejsza niż jakiekolwiek zaklęcie czy eliksir, ale po tamtym wieczorze Remus zrozumiał, że bez tego nie przetrwa, nie po tym jak stracił tak wiele i nie pozostało już niemal nic innego z przeszłości czego mógłby się złapać.
Kochać samego siebie, gdy żyje się z groszy harując po dziesięć albo i dwanaście godzin? Trudne to zadanie. Remus postanowił jednak nie tracić nadziei. Gdy nastał czerwiec i postanowił znów udać się do świata czarodziei aby wpłacić kolejną sumę na swoje konto w Banku Gringotta. Z tej okazji ubrał swoje nowe, schludne ubranie i postanowił przy okazji odwiedzić kilka miejsc aby rozejrzeć się za pracą. Dzięki zarobkom i względnie regularnym posiłkom, wyglądał dużo lepiej niż gdy ostatnio przechadzał się tymi ulicami. Już niemal zapomniał jakie to cudowne uczucie chodzić wśród magicznych stoisk i sklepików gdzie na każdym kroku ktoś korzysta z magii. Młodzież była jeszcze w Hogwarcie dzięki czemu miasto nie było zatłoczone, a z racji tego, że mroczne dni minęły, wszystko nabrało jakby nowych kolorów. Ludzie witali się ze sobą przyjaźnie i zażarcie domagali zniżek na produkty.
Będąc tam, Remus nie mógł nie zajść do sklepu z magicznymi słodkościami. Tamtejsze czekoladki były warte każdego grosza i przypominały mu o najpiękniejszych podróżach pociągiem z przyjaciółmi. Nie zawsze mu się to jeszcze udawało, ale powoli uczył się, wspominać tylko to co dobre i cieszyć się z każdej chwili, która była mu dana. Długo jednak żył z dala od tego magicznego świata i nie miało mu co przypomnieć o okrutnych dniach. Tutaj wystarczyło spojrzeć do Proroka Codziennego by dostrzec informację nawiązującą do mrocznych dni.
Remus kupił jeden egzemplarz żeby poszukać ofert pracy, gdy trafił na artykuł odnośnie schwytania kolejnego Śmierciożercy i postawieniu go przed sądem. Co prawda wcześniej o nim nie słyszał, ale jak donosił dziennikarz udowodniono mu morderstwo całej mugolskiej rodziny jednego z pracowników ministerstwa. Tragicznym historiom dalej nie było końca, ale Remus miał jedynie nadzieję, że te czasy już nie powrócą.
Nie myśląc o tym więcej, zjadł jedną z pysznych czekoladek po czym poszedł poszukać sobie pracy, która odpowiadałaby jego wiedzy i umiejętnościom. Nie bał się przy tym zaglądać również do miejsc, w których już go kiedyś odrzucono. Świat się zmieniał i należało dawać mu jak najwięcej drugich szans. Tym razem, ze względu na schludny wygląd i pewność siebie część grzecznie odmawiał, a inni zapewniali, że dadzą znać, gdy coś się zwolni.
Remus niezbyt wierzył w te zapewnienia, ale przynajmniej ani razu nikt go nie przegonił. Kto wie, może tym razem miał szansę coś znaleźć, a szczerze mówiąc pomogłoby mu to w pełni stanąć na nogi i uwierzyć w siebie, a nie uciekać od przeszłości do świata gdzie nikt nie wiedział o tragicznych zdarzeniach, w których brał udział.
- Z drogi!- zawołał jakiś zdenerwowany czarodziej, maszerując dziarskim krokiem przez sam środek zatłoczonej uliczki.- Z drogi ludzie!- zawołał ponownie.
Remus dostrzegł kątem oka, dużą czarną klatkę, przykrytą płótnem, w której coś się mocno szamotało i jęczało niczym ranne zwierze. Młody Lupin szybko zrozumiał, że mężczyzna pewnie ze względu na stan zamkniętej tam istoty wolał udać się pieszo do punktu leczenia magicznych stworzeń niż teleportować się. Kto wie czy nie pogorszyłoby to stanu. Na dodatek, kilka metrów za mężczyzną podążała mała dziewczynka, z zaczerwienioną od płaczu twarzą.
Lupin przyglądał się temu uważnie. Sam nie wiedział dlaczego aż tak dotykało go cierpienie magicznych stworzeń, ale nie potrafił pozostać obojętny gdy, któreś z nich cierpiało. Chcąc wiedzieć jak zakończy się ta sytuacja, podążył w ślad za mężczyzną i jego maleńkim orszakiem. Gdy dotarli do magicznego weterynarza okazało się, że w klatce był młody, ranny Szczuroszczet, którego ponoć brutalnie pobili mugolscy chłopcy.
- Wiem jak mu pomóc tylko brak mi tego zioła!- powiedział głośno mężczyzna, zirytowany postawą medyka.- Brakło mi go w sklepie po to tu przyszedłem- wyjaśnił.- Trzeba mu z tego okładu i będzie żył.
- Ale my też tego nie mamy- powiedział mężczyzna.- Spróbujmy innego okładu, coś na pewno znajdę.
- Mogę pomóc?- wtrącił się Remus- Znam się trochę na tych zwierzętach- przyznał podchodząc do lady.
Gdy nikt nie wyraził sprzeciwu Remus zaczął działać. Najpierw uśpił zwierzę, które w końcu przestało się szamotać i dało się dokładnie obejrzeć. Jeden eliksir i dwa grube okłady z wodorostów później młodemu Szczuroszczetowi nic nie zagrażało. Obserwatorzy pogratulowali zgodnie Remusowi udanej interwencji i tylko medyk nie był zadowolony.
- Przeklęty kundel- wymamrotał pod nosem. Warto tu zauważyć, że młody Lupin kilka razy był tam w potrzebie po leki na dolegliwości wynikające z likantropi przez co został zapamiętany przez pracownika tego punktu.
Na szczęście Remus tego nie usłyszał, właściwie to określenie dotarło jedynie do uszu mężczyzny, który przyprowadził tam ranne zwierze. Ten komentarz w połączeniu z widocznymi bliznami sprawił, że ten poczciwy właściciel sklepu zielarskiego zrozumiał z jaką dolegliwością zmaga się nasz bohater i bynajmniej nie poczuł obrzydzenia czy strachu.
- Niezła robota, ja o tym nie pomyślałem- zauważył, gdy wyszli z lecznicy.
- Coś mi tam jeszcze zostało w głowie z czasów szkolnych- odparł skromnie. Mężczyzna przyjrzał się mu dokładnie. Spotkał już kilku wilkołaków, ale ten pierwszy sprawiał wrażenie porządnego człowieka, który jakoś sobie w życiu radził.- Na mnie już pora...
- Szukasz pracy?- zapytał wskazując na wystające z teczki CV.
- Jakaś by się przydała, życie wśród mugoli nie jest spełnieniem marzeń- oznajmił szczerze
- Specjalizujesz się w czymś konkretnym?- zagadnął, ciekaw z kim ma do czynienia.
- Głównie w obronie przed czarną magią, ale równie dobrze radziłem sobie z zielarstwem i znam się też dość na magicznych stworzeniach- wyjaśnił pokrótce.- A czemu to pana interesuje?
- Tak po prostu. Bystry z ciebie chłopak. Daj mi jeden egzemplarz, możliwe, że będę miał coś dla ciebie niebawem.
Remus uśmiechnął się mimowolnie i podał mu arkusz papieru. Pierwszy raz ktoś go poprosił o to, zwykle musiał innym wciskać swoje podanie, wiedząc, że najprawdopodobniej nikt tego nie przeczyta. Teraz mogło być inaczej.
Właściciel sklepu zielarskiego wrócił do siebie, zastanawiając się czy już kiedyś nie spotkał tego chłopaka. Z jego podania dowiedział się jedynie o dobrych wynikach szkolnych i wcześniejszej pracy w fabryce Potterów, ale nie było innych wzmianek, które mogłyby mu pomóc przypomnieć sobie ich poprzednie spotkanie.
- A ty co taki zamyślony?- zapytała jego żona wieczorem.- Skup się bo ci ktoś nos odstrzeli.
Ten niemający większego sensu komentarz sprawił, że mężczyzna odnalazł właściwe wspomnienie, chociaż było ono niebywale krótkie. W trakcie wojny nie opowiedział się po żadnej ze stron, jeśli było trzeba to pomagał każdemu kto przyszedł ranny lub chory, ale też nigdy nikogo nie skrzywdził. Pewnej nocy, gdy wracał do domu stał się świadkiem walki między Śmierciożercami a ich przeciwnikami i tam właśnie pierwszy raz zobaczył Remusa. Młody chłopak, który ledwo skończył szkołę walczył ze starszymi przeciwnikami niczym równy z równym i wygrał. Gdy walka dobiegła końca pomógł wstać przyjacielowi i zniknął.
Teraz już wiedział, że młodzieniec najpewniej należał do tajnego stowarzyszenia nazywanego Zakonem Feniksa. Tylko oni uparcie walczyli do końca. Zafascynowany wspomnieniami z wojen i chęcią poznania historii tego młodego człowieka zajrzał do archiwum gdzie trzymano gazety, ale tylko raz napotkał postać Remusa Lupina. Znajdowała się ona w artykule o zwycięstwie, triumfie maleńkiego Harry'ego Pottera i śmierci jego rodziców. Okazała się, że Remus był ich druhem, przyjacielem bohaterów wojennych. Skromna postawa tego młodzieńca nie zdradzała tego, nie szczycił się tym jak co poniektórzy i dlatego mężczyzna postanowił dać mu szansę, i wysłał mu sowę z zaproszeniem na rozmowę o pracę.
- Zaskoczyła mnie ta wiadomość- przyznał Remus w trakcie ich rozmowy.
- No cóż, pomoc mi się tu przyda, a ty pokazałeś, że znasz się na roślinach lepiej niż większość absolwentów Hogwartu, że sam na to nie wpadłem- pokręcił głową po czym przyjrzał się młodzieńcowi.- Jest coś co powinienem wiedzieć nim cię zatrudnię?- uśmiech zniknął z twarzy Remusa.
- Tak się niestety składa, że jest- przyznał ze smutkiem w głosie.- Od dzieciństwa cierpię z powodu... likantropi- po jego postawie było widać, że jest to fragment jego osoby, które wstydzi się najbardziej.
- Czyli byś potrzebował każdego miesiąca kilka dni wolnego?- to pytanie sprawiło, że Remus zamrugał jakby nie zrozumiał, co zostało do niego powiedziane.- W trakcie pełni pewnie nie będziesz się nadawał do pracy.
- Zgadza się... to znaczy... takiej reakcji jeszcze nie spotkałem- przyznał w końcu, sprawiając, że poczciwy mężczyzna roześmiał się, klepiąc go po ramieniu.
- A no tak podejrzewam. Widziałem już jednak dość dużo żeby wiedzieć, iż mogę ci zaufać mimo tego problemu- przyznał nieco enigmatycznie.- Możesz zacząć od poniedziałku?
To pytanie sprawiło, że Remusowi serce szybciej zabiło. Udało się, w końcu się udało. W morzu ludzi, którzy nim gardzili znalazła się wysepka, które postanowiła dać mu pewnego rodzaju schronienie. W końcu poczuł, że ma swoje miejsce, punkt, w którym będzie mile widziany nie musząc rezygnować ze swojej magii.
W barze świętował to z Allison popijając najlepszą herbatę jaką dostał w okolicy i częstując jej gości czekoladkami.
Czy praca, którą dostał była trudna? Po wyprawie kutrem w morze, przerzucaniu ciężkich pakunków i braniu udziału w wojnie, było to wręcz niebo na ziemi. Szybko doceniono jego wiedzę, umiejętności i ciężką pracę, a gdy nastała pełnia i musiał zniknąć na kilka dni, po powrocie przywitano go z życzliwością. Żona jego szefa traktowała go niczym dalekiego krewnego, przynosząc mu kanapki dzięki czemu zdołał nieco przybrać na wadze.
Po kolejnym miesiącu, czuł się tam już niemal jak u siebie. Klienci go rozpoznawali, przełożony go uwielbiał i zlecał najróżniejsze zadania, ani razu nie przejawiając niechęci do jego przypadłości. Można powiedzieć, że znalazł swój kąt, zwłaszcza, że udało mu się przenieść do nieco mniej zniszczonego mieszkanka, które nie było tak duże, ale przytulniejsze i bardziej zadbane.
W końcu znalazł ścieżkę by wieść dobre życie, a dzięki temu, patrząc od czasu do czasu w lustro, mógł szczerze powiedzieć.
- Lubię cię chłopie- i uśmiechnąć się do swego odbicia niczym do dobrego przyjaciela.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro