5. Kropelka czystej miłości
Czas powoli mijał, a niewidzialne dla ludzkiego oka rany zasklepiały się dzięki determinacji Remusa oraz wsparciu kilku osób. Po pełni, gdy doszedł do siebie, udało mu się znaleźć pracę w jednym z magazynów nad rzeką. Mugolski kierownik pozwalał mu z góry zaplanować grafik, jako że była to praca dorywcza i mało kto wytrzymywał tam długo, zwłaszcza, że praca nie była lekka. To jednak nie zniechęciło Lupina i można powiedzieć, że pierwszy raz od upadku fabryki Potterów miał stabilną pracę, a wypłacana co tydzień pensja dała mu szansę na stosunkowo normalne życie.
Jednak nie tylko pracą człowiek żyje. Czując się znacznie lepiej w mugolskim świecie, Remus spędzał niemal każdy wieczór w barze, poznając lepiej Allison, właścicielkę lokalu. Chodził tam by zjeść coś ciepłego, porozmawiać z kimś i czasem pomóc z nazbyt pijanym klientem. Od czasu do czasu zdarzało się, że spotkał tam trzech młodych mężczyzn, którzy nie tak dawno postawili mu herbatę, gdy przeżywał jedne z gorszych dni. Rozmowa z nimi była równie przyjemna. Chociaż sami mieli dobrą pracę w porównani z nim, nie oceniali go. Byli raczej pod wrażeniem faktu, że ilekroć go widzieli, nigdy nie pił alkoholu, chociaż na początku wzięli go za jednego z miejscowych pijaczków.
- Nie masz nic lepszego do roboty?- zapytała pewnego wieczoru barmanka, gdy zaproponował, że odprowadzi jakiegoś na wpół przytomnego mężczyznę do domu.
- Niezbyt, ale odprowadzę go i sam pójdę odpocząć- odparł, uśmiechając się przyjaźnie.
- Dziękuję Remusie, jesteś najlepszy.
Mężczyzna cieszył się ilekroć ktoś powiedział coś podobnego na jego temat. Dzięki temu czuł się więcej wart, a jego niechęć do samego siebie powoli znikała. Nie był jeszcze gotowy żeby powrócić do świata czarodziei, ale w tym mugolskim zakątku czuł się powoli niczym w domu. Nawet z swoimi sąsiadami nawiązał jakieś pozytywne relacje. Gdy przestał sprawiać wrażenie zapijaczonego nieudacznika inni dostrzegli w nim sympatyczną osobę, którą zawsze można było zagadnąć, nie ważne jak wykończony wracał z pracy. Sprzedawca w pobliskim sklepie spożywczym wręcz się uśmiechał ilekroć go widział.
- To co zwykle?- zapytał, gdy następnego dnia wieczorem po pracy Remus przyszedł po zakupy.
- Tak i dodatkowo paczkę herbaty.
Mężczyzna szybko spakował pieczywo, masło, ser, trochę szynki, czekoladę i paczkę porządnej herbaty.
- Jak tam w pracy, ponoć strasznie ciężko tam utrzymać normę- zauważył sprzedawca, wydając mu resztę.
- Trzeba się spiąć, ale rzeczywiście bywa trudno. Dopóki się nic lepszego nie znajdzie, nie ma co narzekać.
- Podobno na poczcie szukają ludzi do pracy, może tam spróbuj, zawsze trochę lżej.
- Dziękuję za informację, sprawdzę to. Do zobaczenia- z torbą zakupów wyszedł i spokojnie skierował się do swojego mieszkania.
Zaskakujące jak łatwo można stać się częścią jakiejś społeczności, wystarczy tylko trochę się otworzyć i uwierzyć w siebie a nagle wszystko nabiera innego obrotu. Remus wręcz czuł się lubiany i chociaż nie było to, to co czuł przy swoich przyjaciołach to i tak ilekroć ktoś go zagadnął, czuł ukłucie radości.
- Wiesz co, ja w sumie dalej nic o tobie nie wiem, poza tym, że byłeś w wojsku- oznajmiła pewnego wieczora barmanka.
- Nie ma nic ciekawego do opowiadania- wzruszył ramionami, rozglądając się po lokalu.- Poza tym nudny ze mnie koleś.
- Gdzie się uczyłeś? Gdzieś do szkoły chodziłeś na pewno- zauważyła nalewając dwa piwa.
- Szkoła z internatem w Szkocji- odparł bez entuzjazmu.- Jakie to ma znaczenie?
- Przyjaciele powinni to wiedzieć- te słowa sprawiły, że Remus aż się wyprostował i przyjrzał dziewczynie dość niepewnie.
- A jesteśmy nimi?- zapytał zszokowany tym określeniem.
- Jak dla mnie, powoli się nimi stajemy- wyszła z za baru żeby podać piwo klientom.- Z nikim ostatnimi czasy więcej nie rozmawiam. To że straciłeś jednych nie znaczy, że nie możesz znaleźć sobie nowych.
- Wpuść miłość do swego życia- wybełkotał nagle pijaczek siedzący przy drugim końcu lady
- Posłuchaj człowieka z bardziej zniszczoną wątrobą niż twoja- zażartowała dziewczyna, znikając na chwilę na zapleczu.
Gdy wróciła, Remusa już nie było. Poczuł się dość dziwnie, gdy nazwała go przyjacielem. Czy potrafił jeszcze pełnić tą rolę? Najdłuższa więź jaką udało mu się zbudować z innymi, została brutalnie zniszczona i nie dało się jej już odbudować, nie było z czego. Ale co z innymi ludźmi? Czy Remus Lupin był już gotowy żeby zaprzyjaźnić się z kimś innym?
Owszem czuł się lepiej, gdy miał z kim porozmawiać i spędzić czas, ale czy mogło to być coś więcej niż niezobowiązująca relacja zza baru? Nie był pewny. Było za dużo rzeczy o których powinien i których nie chciał zdradzać na swój temat. Mugole nie najlepiej znosili prawdę o świecie czarów, a gdy do tego dodać likantropię to szczerze wątpił, że ktoś by to wytrzymał. Wolał nie musieć nikomu modyfikować pamięci, nie potrafił by później spojrzeć tej osobie w oczy.
Czy można jednak przyjaźnić się z kimś, nie będąc do końca szczerym? Trudno powiedzieć, ale właściwie swoich przyjaciół też długo okłamywał nim dowiedzieli się o jego małym futerkowym problemie.
To sprawiło, że następnego dnia również zawitał do tamtego lokalu. Nie chciał tracić tego, co już zbudował. Wystarczyło, że nadchodziła kolejna okrutna pełnia, która z jakiegoś powodu okazała się znacznie gorsza od poprzednich.
Gdy dobiegła końca, Remus był w tragicznym stanie, a wszystko za sprawą rany na plecach, której powstania nie potrafił wytłumaczyć. Ledwo miał siły żeby się teleportować, ale przez wyczerpanie nie trafił do swojego mieszkania. Jakaś jego część pomyślała o barze. Jednak z racji tego, że dopiero świtało, nikogo tam nie było. Czując jak traci resztki sił spojrzał na kamienicę naprzeciwko, w której jak zauważył mieszkała Allison czyli obecnie jego jedyna przyjaciółka. Prawdopodobnie był to bardzo głupi pomysł, ale doszedł do wniosku, że bez czyjejś pomocy nie poradzi sobie z raną, a wolał uniknąć udania się do świętego Munga.
Niemal tracąc przytomność dostał się pod właściwe drzwi i zaczął w nie uderzać resztką sił. W końcu stanęła w nich zirytowana dziewczyna.
- Jesteśmy przyjaciółmi?- zapytał nieśmiało.- Bo potrzebuje pomocy...
- Remusie, co się stało?- dziewczyna otworzyła szerzej drzwi i pomogła mu wejść do środka. Z jej pomocą opadł na krzesło, unikając oparcia się plecami o mebel.
- Pewnie nie uwierzysz, ale w sumie nie pamiętam- dziewczyna przyjrzała się mu dokładnie, ale nie było od niego czuć alkoholu, a jego źrenice reagowały normalnie. Jako ktoś kto na co dzień pracuje z ludźmi pod wpływem, od razu rozpoznała, że nie o to tutaj chodzi.- Lunatykowałem.
- Chyba po jakimś lesie- Allison wątpiła w to i chciała się dowiedzieć jak najwięcej, ale nie było na to teraz czasu.- Jesteś ranny?- mężczyzna skinął głową
- Na plecach.
Na więcej nie miał już siły. Jego organizm był wyczerpany. Tęsknił za czasami, gdy jego przyjaciele przemycali go niezauważeni do skrzydła szpitalnego w Hogwarcie gdzie szkolna pielęgniarka się nim opiekowała bez chociażby cienia pogardy dla jego przypadłości. Tym razem tą dobroć okazała mu Allison.
Ostrożnie pomogła mu zdjąć górną część garderoby odsłaniając ranę oraz kilka sińców i dawnych blizn, które pozostały mu po dawnych pełniach. Widząc to, kobieta jedynie mocno zacisnęła usta. Oto dowody, że w swoim dotychczasowym, krótkim życiu, przeżył tak wiele. Miał raptem dwadzieścia dwa lata, a jego życie napiętnowane tak wieloma bolesnymi chwilami, które tylko czasem dodawały mu sił. Innym razem potrzebował pomocy.
Tak było tamtego poranka. Był na tyle wyczerpany, że gdy leżał na brzuchu, a Allison opatrywała jego plecy, zasnął mimo odczuwanego bólu. Liczyło się tylko to, że czuł się tam bezpiecznie.
Dzięki temu spał mocno aż nie nastała noc.
- Ty żyjesz- zażartowała dziewczyna, widząc jego otwarte oczy.- Spałeś tak mocno, że nic cię obudzić nie zdołało.
- Przepraszam- wymamrotał siadając ostrożnie.- Przeze mnie nie otworzyłaś baru.
- Nic się nie stało, wieczór trzeźwości jeszcze nikogo nie zabił- stwierdziła, przyglądając mu się.- Więc lunatykujesz?
- I to od dawna- stwierdził, ubierając koszulkę, którą dziewczyna musiała uprać w trakcie jego snu.- Czasem budzę się w naprawdę dziwnych miejscach- potarł zesztywniałą twarz, patrząc jak Allison stawia przed nim talerz z jedzeniem.- Dziękuję.
- Nie ma za co. Od tego są przyjaciele, nawet jeśli ich nieźle nastraszysz. Zastanawiałam się nawet czy nie wezwać pogotowia, gdy nie chciałeś się obudzić.- Remus potarł kark.- Może przywiązuj sobie do palca sznurek i dzwoneczek, ponoć to pomaga lunatykom.
- Za słabe to dla mnie- odparł biorąc do ręki widelec.
Barmanka przez chwilę mu się przyglądała, a później utkwiła ponownie wzrok w telewizorze, który oglądała dotychczas. Leciała jakaś komedia romantyczna, która mimo przewidywalnej fabuły była dość znośna. Remus w swoim życiu miał okazję obejrzeć tylko kilka filmów, a wszystko za sprawą Lily, która czasem zabierała ich do kina.
- Co za stek bzdur- oznajmiła po chwili dziewczyna.- Miłość od pierwszego wejrzenia, co to za żart? Czemu ludzie się tak łapią na ta bajkę? Po tylu nieudanych randkach i związkach wątpię, że to w ogóle coś takiego istnieje- Remus przyjrzał się scenie, która rzeczywiście wyglądała dość tandetnie, a później oznajmił jak gdyby nigdy nic:
- Widziałem prawdziwą miłość, obserwowałem jak rozwija się przez lata mimo wszystkich idiotycznych zachowań i trudności. Moi przyjaciele, Lily i James- Remus zamilkł na chwile.- Gdybyś ich widziała to ani przez chwile byś nie zwątpiła w miłość ich łączącą.
- Co się z nimi stało?- zapytała cicho. Nie spodziewała się, że Remus zechce jej opowiedzieć coś na temat swojej przeszłości, zwykle szczelnie ukrywał wszelkie informacje o tym, co się działo w jego życiu
- Zginęli, razem. James próbował ją ochronić, ale wróg był za silny- mężczyzna szybkim ruchem ręki otarł twarz.- Nie było mnie z nimi, miałem inne zadanie. Nasz inny przyjaciel, Syriusz nie dotrzymał obietnicy i wystawił ich na odstrzał. Powinni byli być bezpieczni, ale jego słabość...- Remus zamilkł.
- Opowiedz mi o nich, o tym co było wcześniej- poprosiła.
- Opowiedzieć o nich? Jakby to ująć?- zamilkł na chwilę.- Peter był z nas najbardziej nieśmiały i zawsze podążał za nami, raczej nie wychodził z inicjatywą, ale był po naszej stronie. James, on miał talent do pakowania się w kłopoty, podobnie zresztą jak Syriusz. Obaj potrafili naprawdę wstrząsnąć całą szkołą. Ja byłem tym, który starał się jakoś trzymać ich w ryzach, ale jakoś zawsze dawali radę namówić mnie na swoje głupie dowcipy. Byli mi jak bracia- było widać, że w oczach Remusa zagościła nostalgia, tęsknił za tymi trzema młodymi mężczyznami.- Jedynie Lily potrafiła ich jakoś poskromić. Z początku nikt nas tak nienawidził jak ona, ale później powoli zaczęła się do nas przekonywać. Była nie tylko bystra, ale i dobra do szpiku kości. Zawsze opiekowała się każdym kto potrzebował pomocy, była gotowa narazić się na niebezpieczeństwo żeby pomóc komuś nawet zupełnie obcemu. Sam nie wiem ile razy zajmowała się mną, gdy tego potrzebowałem. Z nimi mogłem się bawić, ona była tą z którą dało się dyskutować i całą noc o książkach, i najróżniejszych teoriach naukowych. Gdy związała się z Jamesem, stała się częścią naszej paczki i wszystko stało się trochę inne, lepsze. Tak wyjątkowo upartej osoby nie spotkasz na każdym kroku- po jego twarzy przemknął uśmiech pełen czułości dla wspominanej dziewczyny.
- Kochałeś ją?- zapytała wywołując tym samym kilka chwil ciszy.
- Myślę, że każdy z nas ją jakoś kochał, mniej lub bardziej. Śmiem nawet twierdzić, że tylko przez nią nasza przyjaźń mogłaby się rozpaść, ale z drugiej strony nikt nie kochał jej aż tak mocno jak James a i ona pokochała go całym swoim sercem. My mogliśmy być jej braćmi i mam wrażenie, że zaakceptowaliśmy to natychmiastowo, chociaż z nas wszystkich tylko Syriusz zdołał zakochać się w kimś innym.
- I co się stało, masz z nią jakiś kontakt, mimo straty przyjaciela?- zapytała, przyglądając się jego kamiennej twarzy.
- Zginęła kilka miesięcy wcześniej- odparł spokojnie. Allison zmarszczyła czoło. Ilość utraconych przyjaciół przez Remusa zaczynała ją coraz bardziej i bardziej szokować.
- To nie była wojna o jakiej słyszałam- stwierdziła w końcu dziewczyna.- Twoi bliscy nie zginęli gdzieś na bliskim wschodzie, twoja historia dotyczy czegoś innego, nieprawdaż?
- To była wojna o której naprawdę nieliczni wiedzą- odparł uśmiechając się lekko.- Może kiedyś ci o niej opowiem, ale teraz nie chcę o tym myśleć. Wolę nie zagłębiać się w te wspomnienia, bo wraca chęć by coś wypić- dziewczyna skinęła głową na znak, że rozumie.- Powiem tylko jedno. Przy tych ludziach, nawet największy potwór czuł się kochany. Sprawiali, że świat był lepszym miejscem.
- Został ci ktoś taki, kto dawałby ci takie poczucie?- Remus uciekł gdzieś daleko myślami, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Jest ktoś taki, ale nie mamy już kontaktu, coś nas podzieliło dawno temu- odparł enigmatycznie.
Wtedy Allison zrozumiała dlaczego Remus był takim wrakiem człowieka na początku ich znajomości. Co prawda nie do końca wiedziała jak do tego doszło, że jeden mężczyzna mógł stracić wszystkich przyjaciół i to z powodu ich śmierci, ale rozumiała, że przez to mógł stracić chęć do życia. Cud, że nie wybrał skuteczniejszej metody skończenia ze sobą niż zapicie się na śmierć. Mało kto utrzymałby taki ciężar nie mając nikogo, kto służby pomocą. To ta samotność kryła się za tymi zgarbionymi ramionami i pustymi oczami.
- Wiesz co Remusie? Istnieje jedna osoba, która jeśli jej pozwolisz zawsze będzie cię kochała- mężczyzna nie rozumiał o czym dziewczyna mówi.- To ty sam. Jeśli ty pokochasz to kim jesteś, zaakceptujesz siebie w pełni, wtedy łatwiej będzie ci odnaleźć właściwą drogę i szczęście.
Remus przez chwilę milczał, przyglądając się jej przez kilka sekund dość intensywnie. Czy jej słowa miały sens? Jak najbardziej, chociaż on doskonale wiedział jak trudne jest to zadanie, pokochać samego siebie mimo likantropi.
- Wiesz co- zaczął tym razem on.- W pewnym sensie bardzo mi ich przypominasz- stwierdził w końcu.- Co jakiś czas mówili mi coś podobnego.
- Mądrzy ludzie, mieli rację- uśmiechnęła się do niego.- A skoro ja potrafię pokochać swoje rozdwojone końcówki i rozstępy to ty też znajdziesz na to sposób- porównanie ich mankamentów do siebie było raczej zabawne, ale Remus i tak je przytaknął.- Jak chcesz to możesz przespać się na tej kanapie do rana, bo ja chętnie położyłabym się już, ktoś mi rano przerwał sen
- Przepraszam za tamto- Remus pomyślał o swoim pustym mieszkanku, w którym nikt na niego nie czeka i poczuł olbrzymią chęć by tam zostać.- Jeśli to nie problem to zostałbym. Właściwie to dalej chce mi się spać.
Dziewczyna nie widziała problemu żeby go ugościć. Dostał poduszkę i koc, i pierwszy raz od dawna nie został sam. Allison wykazując się pełnym zaufaniem do niego spokojnie zasnęła w swoim łóżku, pod czas gdy Remus leżał, wpatrując się w sufit.
Czy kochał samego siebie? Trudno powiedzieć. Na pewno kochał część siebie z przed lat, tego wesołego chłopaka, który zawsze bronił i pomagał swoim przyjaciołom. Tego kolesia kochał za oddanie i dobroć, wystarczyło zrozumieć, że dalej ma w sobie tą osobę żeby poczuć ciepłe uczucie, które aż przyprawiło go o kilka samotnych łez.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro