Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Cztery Gramy Troski

Drzwi obskurnego baru przy jednej z bocznych ulic na obrzeżach Londynu stanęły otworem i niczym cień wszedł do środka wysoki, chudy mężczyzna o jasnych, poplątanych włosach, mokrych od śniegu, który również oklejał jego połatany, stary płaszcz. Przybyły zdawał się nie zwracać uwagi na tą białą warstwę, która dokładnie przylgnęła do jego odzienia i jedynie zajął to same miejsce co poprzedniego wieczora.

- Butelkę wódki- wymamrotał do kobiety stojącej za ladą, która pokręciła głową z niedowierzaniem.

- A może, chociaż dzisiaj byś coś zjadł- zaproponowała.- Serwujemy tutaj nienajgorsze jedzenie, a poza tym nie wyglądasz na kogoś, kto miał dzisiaj okazje zjeść jakikolwiek posiłek. To by ci lepiej zrobiło od kolejnej butelki wódki.

Mężczyzna podniósł głowę, a wtedy jego zielone, zapadnięte oczy, które otaczały sine cienie, spojrzały na nią, sprawiając, że wręcz poczuł ból i smutek, który mu towarzyszył. Nie wyrażając chęci do dalszego słuchania rad, powtórzył zamówienie i położył na ladzie pomięte banknoty. Barmanka spełniła jego prośbę, a wtedy ten wrak człowieka odkręcił butelkę i wypił pierwszy kieliszek, nawet się nie krzywiąc.

Co sprawiło, że młody, dobrze zapowiadający się czarodziej skończył w tym podrzędnym miejscu, upijając się po raz kolejny? Krótko mówiąc nie miał lekko w życiu, a już na pewno nie w trakcie ostatnich miesięcy, które pozostawiły na nim wiele niewidocznych blizn.

Kolejne dwa kieliszki rozgrzały jego zmarznięte ciało, ale wtedy nowy gość tego podrzędnego baru wpuścił do lokalu porcję lodowatego wiatru, który w połączeniu z mokrym od śniegu płaszczem sprawił, że mężczyzna aż zatrząsł się z zimna. Barmanka spojrzała podejrzliwie na starszego mężczyznę w czarnym, grubym płaszczu, którego niebieskie oczy przemknęły uważnie po całym lokalu, żeby zatrzymać się na młodym, pijącym wódkę mężczyźnie. Na twarzy nowego gościa zamajaczyło coś podobnego do uśmiechu, który jednak szybko zniknął.

- Dobrze cię widzieć Remusie, długo cię szukałem- powiedział, podchodząc do zajmowanego przez mężczyznę stolika.- Chociaż miałem nadzieje, że zastanę cię w lepszym stanie- przyznał szczerze, siadając naprzeciw niego.

- Profesorze Dumbledore, nie mam ochoty na wysłuchiwanie pańskich wykładów- powiedział szczerze, po czym wychylił kolejny kieliszek.

- Ale może powinieneś go posłuchać- młody mężczyzna zwiesił głowę z rezygnacją.- To już trwa kilka zbyt długich miesięcy. Nie możesz żyć w ten sposób...

- Dlaczego?- Remus niespodziewanie się wyprostował i spojrzał Dumbledorowi prosto w oczy.- Nikt nie da mi pracy, nikt się ze mną nie zwiąże i nie mam już bliskich, o których mógłbym się martwić. Nie ma już nawet zadań, które mógłbym wypełnić, więc czemu miałbym rezygnować z tej ostatniej przyjemności jaką dał mi los ?

- Więc postawiłeś zapić się na śmierć ?- młodzieniec wzruszył obojętnie ramionami.- Myślisz, że oni by tego chcieli ?

- Nie waż się o nich mówić!- jego twarz w końcu ożyła, a oczy rozbłysły pełne nienawiści, która tylko w niewielkim stopniu była skierowana na jego rozmówcę.- Byliśmy tylko twoimi pionkami w tej przeklętej wojnie. Ja zostałem z niczym! Ty masz wszystko- nalał kolejny kieliszek i wypił go tak samo szybko jak poprzednie.

Dumbledore przyjrzał się dokładnie temu zniszczonemu przez życie młodemu człowiekowi, który znów zwiesił głowę, jakby nie miał siły jej trzymać uniesionej. To nie był już ten sam Lupin, który kiedyś przemierzał korytarze Hogwartu. Jego radość, pogodność i subtelny dowcip zniknęły pod maską bólu i żalu po tym, co los mu odebrał.

- Ci, którzy byli mi braćmi odeszli- powiedział po chwili, pocierając niezgrabnie obolały kark, po czym wypił kolejny kieliszek.- James i Peter nie żyją, nasza kochana Lily też, a Syriusz...- urwał nagle i ukrył twarz w dłoniach.- Marlena, Alice, Frank... tak wielu straciliśmy, tak wielu odeszło, że już nic tu dla mnie nie ma.

Sposób, w jaki to mówił zdradzał pełne przekonanie, co do sensu tych słów. Gdy Remus opuścił dłonie i spojrzał ponownie Dumbledorowi prosto w oczy, stary dyrektor miał wrażenie, że dostrzegł w nich jedynie pragnienie śmierci.

- Wie pan, panie profesorze jak to jest, gdy nie pozostaje człowiekowi już nic?- Albus nie odpowiedział, jedynie przyglądał się Remusowi, czując jak ogarnia go coraz większe współczucie.- Ja wiem, więc proszę nie próbować mi odbierać, chociaż tego- mówiąc to wstał od stołu, zabierając swoją w połowie pustą butelkę.- Zakon rozwiązano, już nie jestem twoim zmartwieniem.

- Nigdy nie byliście tylko pionkami i dobrze wiesz, że nie przestanę się przejmować twoim losem chłopcze- Remus jedynie skinął głową, chociaż nie przejął się sensem wypowiedzianych przed chwilą słów.

Jedynie głośno westchnął, potarł zmęczoną twarz i opuścił lokal, zamierzając dokończyć butelkę w ciasnej norze, która służyła mu za mieszkanie. Jednak tej nocy wspomnienia odżyły. Ból, który odczuwał od tamtego tragicznego dnia jedynie się nasilił, sprawiając, że znów jedynie mógł całą noc wyć w cierpieniu, którego nie potrafiły wyrazić żadne słowa.

Jego życie dobiegło końca 31 października, a dokładniej dzień później, 1 listopada, gdy zostały zadane mu ostatnie ciosy. Gdy stracił ostanie bliskie osoby i nie pozostało mu już nic poza niekończącym się cierpieniem i tęsknotą. Ile razy marzył, aby cofnąć czas i zostać z Lily i Jamesem, nawet, jeśli przez to miałby sam również zginąć. Ile by dał żeby tamten dzień się nie wydarzył.

Teraz jednak wszyscy się radowali z powodu klęski Voldemorta i niewielu opłakiwało tych, którzy musieli zginąć, aby do tego doszło. Owszem, uznano ich za bohaterów i męczenników w wyższej sprawie, ale nikt nie pomyślał o osobach, które pozostały na tym świcie i każdego dnia musiały nosić żałobę.

Ból, który towarzyszył mu następnej nocy, w trakcie pełni księżyca był niemal ukojeniem. Tylko wtedy był w stanie nie myśleć o tych, którzy odeszli, ale był to krótki stan, po którym potrzebował czasu, aby odzyskać siły, zwłaszcza teraz, gdy właściwie nie jadał i tylko pił.

- Już myślałam, że tamten mężczyzna zdołał cię przekonać do porzucenia tego miejsca raz na zawsze- oznajmiła barmanka, gdy po pięciu dniach ponownie zobaczyła Remusa.

Mężczyzna wyglądał jeszcze gorzej niż wcześniej. Z licznymi zadrapaniami, nieogoloną, zapadniętą twarzą, siną skórą i drżącymi od zimna dłońmi. Nawet nie miał siły poprosić o nic. Usiadł przy barze i oparł się całym ciężarem o ladę.

- Jesteś żołnierzem?- to pytanie sprawiło, że nieznacznie uniósł głowę, aby spojrzeć na kobietę stojącą za barem.- Tamten to był twój jakiś dowódca? Gadaliście dość głośno o jakiejś wojnie i śmierci bliskich.

- W sumie można to tak nazwać- znów opuścił wzrok.- Byłem żołnierzem- tak najłatwiej było wyjaśnić mugolowi, czym zajmował się przez ostatnie lata, z tym, że wojna, na której walczył była znana jedynie czarodziejom.

- Teraz już rozumiem, czemu aż tyle pijesz- podsumowała dziwnie spokojnym głosem.- Nie jesteś pierwszym, który przychodził tu, aby zagłuszyć duchy przeszłości, ale z całą pewnością najmłodszy. Kogo straciłeś?- mężczyzna podniósł ponownie głowę i odchrząknął rozglądając się po sali.

- A jakie to ma znaczenie?- kobieta wzruszyła ramionami.- Było ich zbyt wielu. Podaj mi to, co zawsze i nie pytaj już więcej- poprosił, po czym poszedł zająć ten sam stolik, co zawsze.

Po kilku minutach barmanka pojawiła się koło niego, ale zamiast butelki postawiła przed nim ciepły posiłek. Remus przyjrzał się jej. Wyglądała na trochę starszą od niego. Miała krótkie ciemne włosy i bystre zielone oczy, które spoglądały na niego z dziwną troską.

- Wiem, co znaczy patrzeć jak umiera ktoś bliski. To był bar mojego brata, zginął za tamtymi drzwiami- oznajmiła wskazując wyjście z lokalu.- Mam wrażenie, że piłam dosłownie trzy miesiące bez chociażby jednego dnia przerwy. Prawie udało mi się zapić na śmierć- przyznała szczerze, pochylając się nad stolikiem, przy którym siedział.- Zjedz, jeśli nie poczujesz się, chociaż trochę lepiej to sama ci poleję- obiecała, po czym wróciła za bar.

Remus spojrzał na stojący przed nim talerz z parującym posiłkiem, najlepszym, jaki można dostać w tak obskurnym miejscu jak tamten bar. Nie tego chciał, a przynajmniej nie tego pragnął jego umysł, jednak ciało szybko zareagowało, przypominając mu o głodzie, który towarzyszył mu od pewnego czasu. Żołądek wręcz go zabolał, wydając głośny dźwięk.

Zrezygnowany chwycił widelec i zaczął jeść, a wtedy głód przejął kontrolę nad resztą ciała i pochłonął cały posiłek niemal na raz. Gdy skończył poczuł jak przepełniony żołądek wręcz go rozbolał, ale był to ból, którego wracał życie takiej pustej skorupie, jaką był w tamtej chwili. Pierwszy raz od dawna poczuł jak robi mu się ciepło. Organizm, który od tak dawna właściwie żył z resztek nagle zapragnął snu i można powiedzieć, że udręczony Remus zasnął przy tamtym pustym talerzu nim chociażby zdążył pomyśleć, aby wstać i wrócić do swojej śmierdzącej jamy, którą był wynajmowany pokój, służący dawniej za piwnicę w jednej z pobliskich kamienic.

- Chyba ci dzisiaj nie poleję- stwierdziła barmanka, którą zobaczył tuż po przebudzeniu z niespokojnego snu pełnego okrutnych wspomnień ludzi, których kochał.- Jak się czujesz?- Remus rozejrzał się po pustym, względnie posprzątanym lokalu, a później zerknął na mały zegarek za barem, który wskazywał pierwszą w nocy.- Nie przejmuj się tym, i tak do pracy wstaje po dwunastej- zapewniła go.

- Czemu to robisz?- zapytał, spoglądając w jej zielone, pełne zamyślenia oczy, które nagle jakby się uśmiechnęły.

- Nie lubię patrzeć jak ludzie, którzy mają jakiś wybór, zapijają się na śmierć- odparła szczerze.

- I dlatego prowadzisz bar? Czy to nie, aby trochę dziwne podejście, wziąwszy pod uwagę twoje podejście do kwestii picia?- kobieta wzruszyła ramionami i otworzyła apteczkę, której wcześniej nie dostrzegł.

- Obejrzę ci te zadrapania, wyglądają jakby nikt wcześniej tego nie zrobił, nawet ty sam- stwierdził oglądając ropiejący strup na jego dłoni.

Remus chciał zaprotestować, po prostu stamtąd wyjść, ale nie pozwoliła mu i nim zdążył powiedzieć, chociaż jedno słowo, zabrała się do pracy, oczyszczając wszystkie rany, do których miała dostęp. Mężczyzna przyglądał się jej, czując jak narasta w nim tęsknota i ból za tymi, którzy kiedyś byli na miejscu tej barmanki. Pomyślał o Lily, która czasami godzinami oglądała jego zadrapania i sińce po pełni, gdy jego przyjaciele nie zdołali go utrzymać w spokojnym zaciszu Wrzeszczącej Chaty. Rudowłosa miała równie delikatne dłonie, ale spojrzenie jej zielonych oczu było pełne współczucia, miłości i troski. To którym obdarzyła go barmanka było podobne, ale to nie była ta osoba za którą tęsknił.

- Nie wiem, co dokładnie cię w życiu spotkało ani dlaczego sprawiasz sobie aż tyle cierpienia, ale wiem jedno- spojrzała w jego smutne, pełne bólu oczy.- Jeśli się poddasz to ci, których kochałeś, umarli na marne. Musisz żyć w ich imieniu nie ważne jak trudne to będzie. Spraw, że gdy spotkacie się kiedyś w niebie uśmiechną się do ciebie, a ty powiesz im, że miałeś dobre życie, mimo całej tej tęsknoty i cierpienia, która teraz sprawia, że nie potrafisz stać prosto. Bądź tym człowiekiem, któremu oni wierzyli, którego kochali i wspierali, a wtedy mimo bólu przypomnisz sobie, co to znaczy tak naprawdę żyć.

Remus wpatrywał się w nią bez słowa, zaszklonymi od łez oczami, czując palące uczucie wstydu. Kim on się stał, jak mógł sięgnąć aż takiego dna.

- Jesteś dobrym człowiekiem- uśmiechnęła się do niego, poprawiając bandaż na jego dłoni.- Staniesz na nogi, a jeśli została ci, chociaż jedna osoba, która ci w tym pomoże to chwyć jej dłoń i nie pij tu więcej, szkoda na to życia.

Było coś znajomego w tej kobicie, coś, co nagle przypomniało mu o wszystkich tych, których stracił. Czarne włosy jak u Jamesa, zielone oczy jak u Lily, łobuzerski uśmiech jak u Syriusza i niewinność spojrzenia niczym u Petera. Wpatrywał się w nią czując jakby właśnie stanęli przed nim wszyscy jego najbliżsi przyjaciele i w jednej chwili poczuł tak ogromny wstyd, że wręcz zerwał się z tamtego krzesła i wybiegł z baru nie wypowiedziawszy chociażby jednego prostego „dziękuję".

Tak wiele stracił, ale czy dawało mu to prawo by zatracić samego siebie? Czym zasłużył na tą troskę i słowa otuchy skoro sam się poddał, zrezygnował ze wszystkiego, co miał żeby pić całymi dniami, wydając ostatnie grosze, które udało mu się zaoszczędzić przez dotychczasowe życie. Jakże obrzydliwą stał się istotą, gdy ci, których miał za braci i siostry odeszli. Jakże on siebie nienawidził w tamtej chwili. Bo jeśli niebo istniało, to z pewnością ci, których kochał byli tam i patrzyli na tą skorupę, wrak człowieka i z pewnością czuli zawód i współczucie.

Nie tak powinno być, nie tak powinien się czuł. Żałoba i łzy nie są niczym złym, ale to, co on robił już dawno zaprowadziło go na niewłaściwą ścieżkę. Czy kimś takim już zawsze miał być niegdyś wesoły, przyjacielski Remus Lupin?

************************************

Witam wszystkich czytelników w moim nowym opowiadaniu, które nie będzie zbyt długie ale mam nadzieję, że się wam spodoba. Liczę na szczere komentarze i oczywiście gwiazdeczki 

A teraz małe zadanie na start, kto znalazł wszystkie Cztery Gramy Troski?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro