[5]
Ostatnia lekcja przeszła tak szybko, że ponownie znalazłam się poza klasą. Zmuliło mnie, okrutna lekcja biologii prowadzona przez prawie emerytowaną nauczycielkę i niegdyś nawet naukowca. Cóż, chociaż prowadziła dobrze lekcje, to tak miernie, zero jakiegokolwiek życia. Wszyscy spali, a jej to nie przeszkadzało najwidoczniej. Mi tam rybka, często odsypiałam na jej lekcji i wynosiłam dobre oceny, ale przez to, że niestety ściągałam i dopisywała oceny, gdy coś komuś brakowało do średniej. Ja zaś aż tak dobrą uczennicą nie jestem, lecz często słyszałam, że nawet najlepsi uczniowie tak robią. Czemu by nie?
Kamila, która wyszła chwilę po mnie ze swojej lekcji, patrzyła na mnie bardzo zaskoczona, jednocześnie z rumieńcami na twarzy, wyglądała na mocno podnieconą, co od razu mnie zaciekawiło.
— Dziewczyno, Olek do mnie napisał! — szybko wyciągała swojego IPhone'a i pokazała na czat prowadzony z Aleksandrem Adamskim. Mój bliski znajomy, wręcz przyjaciel, ale raczej nie wychodziłam z nim za często. Przyszedł za mną do szkoły, bo uważa, że jestem najlepszą osobą do motywacji. Cóż, uznałam to za komplement.
— Olek? Co od ciebie chciał? — zapytałam, odrywając się od chwilowej zadumy, po czym dopiero zaczęłam czytać całą konwersacje. Zdziwiłam się przez sam fakt, że Adamski był w stanie do niej napisać po długim okresie, gdy z nią nie rozmawiał i wyskoczyć z tekstem, że jego znajomy chce ją poznać.
— Kurde, może w końcu będę mieć chłopaka! — szatynka zaczęła się chichrać, co spotęgowało narastającą niechęć.
— W takim razie, zapytaj go osobiście. On raczej nie jest dobrym materiałem na swatkę, ale to chyba dobrze wiesz — powiedziałam całkiem poważnie, mając na uwadze sam fakt, że takie rzeczy nie zdarzają się z dnia na dzień, a on miał problemy z pomaganiem zakochanym. Miał kompleks straszny, nie lubił par. Więc co mu się stało? Sama nie byłam w stanie sobie odpowiedzieć na to pytanie.
— Dziękuje, że się tym przejęłaś. Agata uznała, że to głupie i nie lubi takich rzeczy, po czym sobie poszła. Fajna babka, ale nie lubię gdy tak olewa prawdziwe zdarzenia! — ekstytacja brązowookiej nie kończyła narastać.
— W takim razie dam ci soczek, napij się, przemyślisz to w domu, masz w sumie dziesięć minut do tramwaju — przypomniałam dziewczynie, która nagle oprzytomniała.
— Kurde, chyba nie skorzystam z soczku. Lecę, do jutra, papa! — wyleciała jak proca, krzycząc jakieś przekleństwa po drodze, gdyż wiadome było, że potrzebowała dużo czasu na przepakowanie się.
Sama jednak nie zamierzałam bezczynnie stać, więc ruszyłam do szafki i przełożyłam szybko książki. Telefon do łapy, zamknęłam drzwiczki i zeszłam szybko na dół. Nawet nie dziwił mnie fakt, że moja przyjaciółka miała owy sprzęt cały czas ze sobą, mimo zakazu używania ich. Każdy próbował się jakoś wyrwać z ram.
Weszłam do szatni po odpowiedni ubiór nawierzchny, by potem pójść żwawym krokiem na autobus. Całe szczęście, przyjechał dopiero, gdy zdążyłam ledwo co usiąść obok jakiegoś starszaka z zajęć, na które uczęszczałam.
Po chwili zostałam złapana za ramię kręconowłosego. Zawał zaliczyłam porządny. Natychmiast się wróciłam w jego kierunku.
— Kurwa, chcesz, żebym na zawał zeszła?! — wykrzyknęłam, zapominając, że wokół mnie są ludzie.
— No przepraszam, ale musiałem tak cię złapać. Nie jedziesz autobusem, mamy lepszy transport. Chodź za mną. I tak nie musisz wracać teraz do domu — mrugnął i zaczął mnie ciągnąć za ramię na parking za szkołą.
Tam czekał na mnie duży, czarny pojazd, którego nie chciałam identyfikować, bo i tak się na nich nie znałam. Może coś w stylu znajomości języka hiszpańskiego przez moją starszą siostrę. A mieszka na Niderlandach. A aktualnie siedzi w Warszawie... czy gdzieś tam.
— Pragnę się zapytać, ale gdzie ja właściwie zaraz trafię? Chcesz mnie sprzedać na organy? Czy może jednak lepiej trafiłam? — zapytałam w połowie poważnie, z teatralnym niedowierzaniem i strachem.
— Poznaj Kubę, pracuje ze mną, tak jakby — pokazał mi wychodzącego z samochodu smukłego czarnowłosego faceta, z włosami prawie do ramion i ciepłym uśmiechem. Nie wyglądał źle, po prostu był dużo starszy.
— Jakub Chuptyś. Nie musisz mi się przedstawiać — wciął się w moje zdanie, co lekko mnie zirytowało, ale nadal się nie uśmiechałam — Wojtek wyświadczył mi pewną przysługę, więc podwiozę was do niego.
Zamrugałam zdruzgotana, mając realny topór nad szyją. Mój fajrant się skończył i musiałam iść do swojej pracy. Kelnerowałam, miałam zmianę za godzinę, a tu taka niespodzianka.
— Przepraszam, ale- — cóżeś ja zrobiłam, że ponownie zostałam uciszona przez Laskowskiego, po czym wepchnięta do samochodu? W dodatku zaczęłam się stresować, starając nie wybierać numeru do szefa, który urwałby mi głowę za niedyspozycję. Mimo że nie musiałam pracować, lubiłam to robić, po prostu. A fakt, że się nie stawię... co ja będę robić z wolnym czasem?
Jechaliśmy kilka minut, bo Kuba dobrze prowadził. W końcu zrozumiałam, kim był. Gargamel i jego super filmy, które oglądałam. Nie byłam jednak skora do rozmowy, więc tylko pochwaliłam go za dobrą robotę, na co się zaśmiał i stwierdził, że już raczej nie będzie do tego wracać, a może jeszcze mu się odwidzi. Zaiste ciekawe.
Wojtek specjalnie usiadł z tyłu, co mnie jeszcze bardziej wprowadziło w zbędny stres, bo generalnie powinnam siedzieć z tyłu. Ale tradycyjne "kobiety przodem" wygrało batalię o miejsce...
Wjechaliśmy na ulicę, która znana była jako ta "jedna z prestiżowych", skąd pochodziły dzieciaki bez końca pieniędzy od rodziców. Ja nie mieszkałam na takiej, zaś obok schludnych domków i blisko biedronki. Cieszyłam się, że nie musiałam mieszkać w bloku. Nie dałabym rady.
Jego dom znajdował się jako trzeci od początku. Pomalowany na zgniło zielono, z domieszką brązowego. Okna przestrzenne, dach z czarnych płytek i ładnie przystrzyżona trawa zza marmurkowych kolumn z czarnym płotem pomiędzy, który był całkiem wysoki. Do drzwi prowadziły schodki, a do posesji brama i furtka. Również wszystko czarne. Schludne, nie wywyższające się. Bardzo ładnie.
— Dobra, bawcie się dobrze — powiedział na odchodne Chuptyś i zniknął równie szybko, jak się pojawił, gdy wyszliśmy z samochodu. Kręconowłosy otworzył furtkę i mnie przepuścił. Wtedy zobaczyłam okazały ogródek, w kącie na przeciwko była altana w kolorach podobnych do domu, krzewy różowych róż przy płocie na wprost i posadzone obok altany niezapominajki. Zaś za domem dostrzegałem jeszcze szklarnię.
— Hodujecie coś w niej? — zapytałam, wskazując na skrawek szklistych ścian.
— Moja mama to uwielbia. Nie kupujemy za dużo warzyw, właściwie to niezdrowe, dlatego to fajna alternatywa. Ja tego nie lubię robić, może kiedyś się przekonam do ogrodnictwa, ale jeszcze dla mnie za wcześnie — uśmiechnął się pogodnie, po czym poprowadził mnie chodnikiem z już lekko zszarzałych betonowych płyt do wejścia na schody. Wyciągnął klucze z plecaka i otworzył brązowe drzwi do środka.
— Zapraszam — wskazał ręką, po czym niepewnie przekroczyłam próg.
Długi, ciemny korytarz z lustrem po lewej stronie prawie na wprost i szafkami na buty lub inne rzeczy. Zdjęłam z przyzwoitości buty, po czym je odłożyłam, tam, gdzie stały inne.
— Czekaj, pomogę ci. Tutaj daj, obok moich. Bo zazwyczaj mama mi je wkłada do szafek i nie mogę ich potem znaleźć — powiedział, gdy zamknął drzwi od środka i zapalił światło. Również zdjął mi wierzchne odzienie i zawiesił na osobnym wieszaku.
— Zgaduje, że planowałeś mnie tutaj przywieźć od dawna — uświadomiłam, patrząc na niego spod byka — i nawet tego ze mną nie kwestionowałeś. Mam za niedługo robotę, tak pracuję, a musiałabym tłuc się autobusem z dobrą godzinę z przesiadkami — warknęłam do tego, a on lekko uniósł brwi.
— Myslalam, że się ucieszysz...
— Ucieszyłabym się, gdybyś to ze mną omówił albo przynajmniej zapytał, czy mam czas. Teraz bardzo spieprzyłeś i to mi się nie podoba ani odrobinę — wskazującym palcem dźgnęłam go w pierś, stając się bardziej złym małym pieskiem niż wściekłym, zionącym smokiem.
— Nieważne, zadzwoń do szefa, że odchodzisz z pracy — oznajmił nagle, strącając mnie z gruntu. Aż wydałam z siebie dźwięk mocnego zdziwienia.
— Czy ja się przesłyszałam? — przetarłam oczy i odgarnęłam włosy z ucha, by lepiej to usłyszeć — mam zerwać umowę dla twojego widzi-misię?
— Ależ skądże. Wiem, że sama to lekceważysz. Pytałem się Kamili, a ona wie najlepiej, bo sama tam pracowała, gdy obie poszłyście do niej — pogładził mnie po włosach, a ja prawie uderzyłam go w twarz, spychując dramatycznie rękę z mojej głowy — dobrze, przepraszam, ale nie sądzę, że coś się zmieni. Masz super alternatywy dla morderczej pracy. Bez sensu, jeśli miałabyś dalej tam się męczyć.
— Ale nie chodzę tam z przymusu. To czyste zaangażowanie, a nie chodzę czasami z powodu złego samopoczucia i jakoś problemów nie miałam, bo zdarza się to dosyć rzadko. Człowieku, właściwie cię nie znam, a ty chcesz mi układać życie? Zajmij się wpierw swoim, debilu.
— Jestem Wojciech, nie debil. Nie robię tego dla siebie, tylko dla ciebie. Akurat to nie był w stu procentach mój pomysł. Nie wiń mnie w każdym detalu. Chodź do mojego pokoju, bo tu jest zimno.
Miałam ochotę wydrapać mu oczy, ale w końcu musiałam ustąpić. Przecież nie będę z nim stać na korytarzu.
Tuż po lewej były schody na górę. Parę pokoi, na samym końcu widniała łazienka, a po prawej zaraz przy barierkach był pokój chłopaka. Wpuścił mnie i powiedział, bym usiadła na fotelu, tuż przy wejściu.
— Rozgość się. Nie przejmuj się swoją pracą, robię to dla ciebie. Rozmawiałem z Kamilą, chciała, bym ci coś przekazał — usiadł na czarnym, gejmerskim fotelu i spojrzał w moją stronę z powagą. Nadal byłam zła, ale chciałam się czegos dowiedzieć.
— "Rozumiem, że to ciężkie, a wiem doskonale, że lubisz coś ze sobą robić i nie tracić zbędnego czasu, ale zauważyłam, że za każdym razem, kiedy wracasz z pracy, wyglądasz jak ostatnie nieszczęście. Przemęczasz się i w dodatku mówisz, że przecież tak nie jest. Nie! Nie pozwolę, żebyś robiła wszystko wbrew sobie. Ulżyj sobie. Posiedź z Wojtkiem i nie martw się pracą." — przeczytał z telefonu. Mówił to tak, jakby sama Kamila obok mnie usiadła i robiła mi reprymendę, gorzej niż moja matka.
Brew mi drgnęła. Jak zwykle zostałam znokautowana przez swoją przyjaciółkę. Nie lubiłam, gdy ktoś wtryniał się w nie swoje sprawy.
— Ona mówi prawdę — powiedział mi bardzo łagodnym głosem — chill. Pokażę ci to, jak montuję, okej?
— Musiałabym wpierw zadzwonić do pracy, że już nie wrócę... — westchnęłam przegrana, wyciągając telefon.
— Cieszę się, że zrozumiałaś. Jak musisz wyjść, to zaczekam.
Westchnęłam, po czym wyszłam z pokoju i zamknęłam drzwi za sobą. Oparłam się o ścianę. Co za popieprzony dzień...
•••
Hej hej!
Bardzo przepraszam za tak długą nieobecność, ale szkoła, w dodatku miałam problem zdrowotny. Ale myśle, że będzie już tylko lepiej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro