Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[6]

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Po kilku dniach dotarłam do Klasztoru, gdzie miałam odnaleźć te księgi...

— Patrz, już jesteśmy! — zawołałam do moich towarzyszy, których wypuściłam po drodze, by się rozruszały. Te po chwili podeszły do mnie i spojrzały na moją personę. 

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Wydawało mi się, że ten Klasztor będzie jakimś pałacem, czy czymś, ale okazało się, że był prostym, dużym domem zbudowanym z kamieni. Wejście wyglądało jak jaskinia. Lekko wahałam się, czy wejść, czy nie, ale postanowiłam, że nic i tak nie mogłam zrobić, odmówić tym bardziej, więc weszłam.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­W środku znajdowało się wiele półek i na nich ksiąg. Wszędzie znajdowało się dużo kurzu i przez to oczywiście kichnęłam.

— Fletchinder! (Popatrz na to!) — wrzasnął Fletch, pokazując dziobem na jakieś książki. Nie wiem, co tam zobaczył, ale i tak poszłam rzucić na to okiem.
Księgi, jak księgi. Wielkie, zakurzone. Lecz jedno mi w nich nie pasowało. Otóż, jedna lekko odstawała. Postanowiłam ją wyciągnąć.

— Huh? — gdy ją wyciągnęłam, okazało się, że za nią jest jeszcze jedna księga. Chwyciłam za nią i obróciłam z każdej strony. Okładka najwidoczniej z starej, trochę już wypłowiałej skóry, lecz stan jej nie był jakiś bardzo masakryczny. Zwyczajna stara książka. Otworzyłam ją i przewróciłam kartki, aż trafiłam widocznie na pierwszą stronę.

— Co to? — moje słowa obiły się echem po pomieszczeniu, wypełniając je w końcu jakimiś odgłosami. Pokemony po prostu zajęły się sobą, więc niewiele było słychać. Podrapałam się po policzku, patrząc na kartkę.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­"Wszystko o Aurze"
­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Noo, ciekawy i dosadny tytuł... przyjemniej nie musiałam rozszyfrowywać jakiś znaków i kazać czytać Lucario całych egzemplarzy.

Lepiej ją weź — Lucario patrzył na mnie z intrygującym spojrzeniem, widząc, jak zaciekawiłam się tytułem w moich rękach. — Może ci się przydać.

— Jasne, wydaje mi się, że jest jednym z ważniejszych tworów tutaj— zamknęłam ją i schowałam to dzieło do torby.

— Froa ki (rozejrzmy się) — niebieska żaba zachęciła mnie, również się rozglądając jak cała reszta moich Pokemonów.

— No dobrze. Chodźmy.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Po dokładnym rozejrzeniu się, zobaczyłam schody, prowadzące w dół. Zeszłam nimi, mając w głowie różne wizje tego, co tam zobaczymy.

— To jakaś pracownia! — Wszędzie były różne rysunki, materiały i niedokończone rzeczy. Z chęcią oglądałam przeróżne tkaniny. Na blacie, w kącie pokoiku stała maszyna do szycia. Zwątpiłam, że działa, więc zaczęłam przeszukiwać pracownię w poszukiwaniu nici i igieł. Bez problemu znalazłam je i zaczęłam powoli zszywać kawałki materiału. W głowie układałam wszystko w całość; chciałam utworzyć coś, na rodzaj kimono, czerwonego kimono. Właściwie, nagły przebłysk geniuszu wcale mnie nie zdziwił. Lubiłam takie ręczne robótki, chociaż rzadko się ich podoływałam. Nie miałam po co zresztą.

— Lucario, może jednak spróbujesz odpalić maszynę do szycia? — zapytałam patrząc z niechęcią na igłę, która kolejny raz wbiła mi się w palec. Niestety, nie znalazłam naparstka.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Lucario spojrzał sfustrowany na maszynę. Nie odpalała się, mimo, że odnalazł kontakt. Nieironicznie, sama byłam lekko zdenerwowana. Szybko mnie wyprowadziła z równowagi ta igła... Ale, jak ciągle tkwi mi w palcu, to mam się cieszyć?

Nie działa. Jak chcesz, mogę ci inaczej pomóc - zaoferował Luca. Westchnęłam lekko, nie marnując czasu, jakim spędziłam na patrzeniu tępo na maszynę do szycia.

— Możesz poszukać więcej narzędzi, tkanin, czegokolwiek. Wszystko może się przydać. — Miałam już przygotowany materiał na szycie. Wyszyć rękawy, idealnie przypasować... To zajmie dzień, lub dwa.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Patrzyłam na tkaninę. Miała bardziej malinowy odcień, lekko szarawy. Bardzo dziwny kolor, lecz to dawało mu wyjątkowości. No i nie dziwota, że trochę wyblakły. Nie wiadomo, ile czasu te przedmioty tutaj tak leżały i ile właściwie miały lat. Jednak, nadal wiele rzeczy było sprawne.

Znalazłem — Luca położył obok mojego wyciętego i zszytego rękawa różnokolorowe nici, naparstki, igły o różnych rozmiarach i inne rozmaite narzędzia do współpracy z materiałami. To uratowało mnie nieznacznie, bo nadal miałam szansę na uszycie wszystkiego. Moja niebiologiczna mama obdarzyła mnie sztuką łączenia ze sobą różnych tkanin. Przydatne, nawet bardzo.

— Dziękuję. Widziałeś resztę? — zapytałam z lekką obawą. W pracowni byliśmy sami. Reszta, nagle zniknęła. Oby się nie zgubili.

Fletchinder i Froakie zaraz przyjdą. Chcą ci coś pokazać.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Po chwili, jak na zawołanie wpadli moi pokeprzyjaciele. Trzymali jakiś album, przez który się przewrócili i potoczył w moją stronę. Lekko się uśmiechnęłam, jednak podeszłam i spojrzałam na ową rzecz.

— Co to jest? — zapytałam, podnosząc go i patrząc na okładkę. Ta sama, skórzana. Jakby wszystko było tworzone w tym samym czasie i z tego samego. Ciekawe.

— Fro akie, kie, kie (Leżało przy wejściu na schodach, więc ją wzięliśmy).

— Spokojnie, już patrzę — Otworzyłam losową stronę. Okazało się, że są tam jakieś szkice, próbki materiałów i tym podobne. Jakby też ktoś się tym interesował. — To jest kogoś szkicownik! — Zauważyłam też, że jest tu idealne odzwierciedlenie tego, co chciałam uszyć oraz jakaś wskazówka... To jakiś znak?

Indumentis adversam, et intus in materia Stapulae... — przeczytał Luca i zamyślił się, jakby dobierając odpowiednio słowa. Nagle nastąpił w nim przebłysk geniuszu i spojrzał na mnie z iskrą w oczach. — To jest Ponnenye!

— Że co to jest? — spojrzałam na niego zdziwiona, nie bardzo rozumiejąc, co znowu ma mi do powiedzenia. Znowu jakieś niezrozumiałe dla mnie rzeczy? Ile można... — Pomyje?

To nazwa na stary język łaciński, którym się posługiwano kilka tysięcy lat temu. Kiedyś służył do normalnej komunikacji. Teraz nikt go nie używa, z wyjątkiem obecnie żyjących Strażników. — Pokemon zignorował moje niemiłe określenie i badawczo nadal przemierzał wzrokiem po kartce.

— Okej... Ale właściwie, skąd ty to wszystko wiesz? — zagaiłam nagle, zanim ugryzłam się w język. Ah, ta ciekawość... Kiedyś na pewno za to mogłam zbić piątkę z jakimś demonem w piekle...

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Ten zesztywniał i uciekł wzrokiem. Coś ewidentnie ukrywał... Jak mnie to irytowało... Każdy musiał koniecznie coś ukrywać. Zrozumiałabym, jakby to były jakieś ważne informacje, ale jak już chodziło o mnie, to aż mi wykręcało żołądek.

Nie... Nie mogę ci nic mówić — pokręcił głową, wyraźnie będąc w stu procentach przeciwny temu, by cokolwiek powiedzieć.— To zbyt... Eh, po prostu nie! — fuknął w końcu z nietęgą miną i odwrócił się, by następnie zająć się przeszukiwaniem jakiejś półki z księgami.

— Jasne... — odparłam, wracając do cięcia materiału. Cóż mogłam na to poradzić?

•••

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Znalazłam strój Strażniczki. Za duży, ale od czego mam nici? Zwężyłam go trochę i od razu było lepiej. Spokojnie go ubrałam, wyglądałam w nim całkiem dobrze. Był również wygodny. Świetny.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Nie byłam jednak zajęta tylko tym, również wyszukałam zbiór pism z tym jakże ciekawym alfabetem. Taa, jak tylko zaczęłam to "czytać", od razu książka została przeze mnie odłożona na zakurzoną półkę. Ale, parę rzeczy zapamiętałam. Chociaż, na co mi to było? Kto potrafi nauczyć się języka w pół godziny?

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Mocno też zgłodnieliśmy, na szczęście miałam jakieś bułki i sok. Jednak to nie wystarczyło, w końcu była nas gromadka, a każdy chciał trochę zjeść. Musieliśmy więc udać się do Shalour.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Było już ciemno, Pokédex wskazywał pół godziny przed północą. Nie miało sensu wyjście w tamtym momencie, również bałam się, że coś mogło by nas zaatakować. A w nocy roi się od różnych, równie krwiożerczych pokemonów... Cóż, moje zdanie zostało zmienione, nie chciałam zagłodzić moich przyjaciół...

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Wyjście nie zajęło mi dużo czasu. Strój wsadziłam do torby, poukładałam rozwalony sprzęt do szycia i to, co miałam zrobić, wylądowało do jakiejś skrzyni, gdzie również też znajdowały się materiały.

— Dobra, jak teraz nie wyjdziemy, to będziemy tu siedzieć aż do rana. Naprawdę nie chcę mi się iść aż do Shalour, ale nie mamy wielkiego wyboru — westchnęłam ociężałe, czując wyraźne zmęczenie po całym dniu wędrówki, a następnie wraz z gromadką podopiecznych, wyszliśmy na dwór. Bezgwiezdna noc szybko mnie zdołowała.

•••

— Jesteśmy kochani... — zmęczona dwugodzinną podróżą patrzyłam już na oświetlone Centrum Pokemon. Froakiego i Lucario jakiś czas temu wsadziłam do Pokeballi, nie chciałam ich bardziej męczyć, chociaż sama ledwie trzymałam się na nogach. Cóż, musiałam dla nich to przejść. Czego się nie robi dla swoich najbliższych?

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Fletchinder siedział na moim ramieniu. Lekko mnie obciążał, jednak nie komentowałam tego, nie było to nawet warte zachodu. Ten rozglądał się, wyczekując, że będzie musiał mnie chronić. I tak też robił od momentu wyjścia z klasztoru.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Gdy weszłam do CP, Fletch zleciał mi z ramienia i złapałam go w Pokeballa. Ruszyłam w kierunku Siostry Joy, która od razu się ze mną przywitała.

— Witamy w centrum pokemon. Pomóc ci w czymś? — zapytała Siostra Joy, uśmiechając się. Jak zawsze miła.

— Proszę, ulecz mi Pokemony — Siostra Joy wraz z Wigglybuffem poszli uleczyć moich podopiecznych. Nie musiałam oczywiście długo czekać, więc wyszłam na dwór i usiadłam na ławce przed pokecentrum. Zaczęłam rozmyślać nad... Wszystkim. Miałam jeszcze chwilę czasu.

Jestem Strażniczką... W dodatku to JA muszę teraz chronić wszystkich w całym Kalos... Jak ja to powiem Ashowi i reszcie? Oni cały czas na mnie czekają...

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Usłyszałam charakterystyczny dźwięk i poszłam odebrać Pokemony. Wszystkie, szczęśliwe i pełne energii. Zadowolona, poszłam do pobliskiego hotelu, który znalazłam w internecie, korzystając z mojego poręcznego tabletu. Zarezerwowałam sobie pokój i zamówiłam sobie żarcie w restauracji. Potem, tylko umyłam się, zmieniłam ciuchy na piżamę i poszłam spać. Szybko zwaliło mnie z nóg.

•••

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Rano porządnie się ogarnęłam. Włosy pierwszy raz, chyba od kilku lat związałam w kitkę, nałożyłam na twarz kosmetyki, żeby mi przypadkiem słońce twarzy nie spaliło, na to biały puder i założyłam niecodzienny strój. Przejrzałam się... ewidentnie czegoś brakowało. Trzeba było zakryć twarz, nie? Zapomniałam dodać, że znalazłam również maskę, na targu. Koloru białego z czerwonymi dodatkami. Z obu stron, na górze maski wystawało niezbyt rozległe poroże.
Również ją założyłam. Wyglądałam jak jakiś samuraj, ninja...
­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Wyglądałam naprawdę fajnie, podobało mi się. Skojarzyłam od razu stare opowiadania typowo Japońskie. Nie chciałam jednak wychodzić w owym przebraniu. Zwykła przymiarka. Szybko zmyłam biały puder, by nie wyglądać jak ściana i założyłam mój tradycyjny strój. Lawendowa koszulka z przylegającymi rękawami, niebieska spódniczka, pod nią czarne, przylegające spodenki, ciemnoniebieska bluza z wstawkami, czarne sportowe buty i ciemne zakolanówki. Wyglądałam już jak typowa ja, tylko chwyciłam torbę i mogłam ruszyć dalej.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Po wszystkim, wyszłam z pokoju, oddałam miłej recepcjonistce klucz i podziękowałam za wizytę. Jako, że wpłaciłam z góry, mogłam jeszcze skoczyć na śniadanko. Słodki omlet z frużeliną z wiśni i do tego szklanka soku pomarańczowego. Dawka cukru postawiła mnie na nogi, w przenośni oczywiście.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Wyszłam na dobre z hotelu. Ósma rano, Shalour wstawało, ludzie witali się miło ma ulicy, każdy spieszył się, lub szedł spokojnie po chodniku.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Niestety, ta pierwsza część musiała spotkać się ze mną.

Ciekawe, czy Ash i reszta tu jest... — myślałam i przez przypadek na kogoś wpadłam. A raczej ta druga osoba. Po chwili moja jakże piękna pupa znalazła się na ceglanym chodniku. Złość zaczęła wrzeć w moich żyłach.

— Uważaj jak leziesz! — krzyknęłam oburzona, szybko wstając i otrzepując spódnicę. Okazało się, że to był chłopak. Cholerny zbieg okoliczności. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale szybko zmienił wyraz twarzy. Chyba równie się wkurzył, co ja.

— Ty też lepiej uważaj — warknął i również się poprawił. Nie wyglądał na tych, którzy wstali dzisiaj prawą nogą.

— Co? W gadce może i jesteś cwany, ale nigdy nie pokonałbyś mnie w walce! — uśmiechnęłam się, wskazując na niego palcem. Każda okazja na wygraną walkę była cenna.

— Nie bądź taka pewna!

•••

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Haruki, jak mi się wcześniej przedstawił, oddał wraz ze mną swoich towarzyszy Siostrze Joy i chwilkę poczekaliśmy. Nie rozmawialiśmy, raczej zabijaliśmy się wzrokiem. Każde pewnie w myślach miało walkę i to, jak pięknie wygrywają.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Po odzyskaniu Pokemonów, gotowi do walki staliśmy przed sobą. Nikt nie sędziował, ale to w żaden sposób nie przeszkadzało. Bo po co? To raczej nie były walki w Lidze Pokemon, gdzie musiał być sędzia.

— Dobrze, zacznijmy! — krzyknął Haruki, a następnie wypuścił Gothitę. Nie próżnując, mój Froakie po chwili znalazł się na wprost mnie. Gotowy do potyczki, rozstawił lekko swoje przednie kończyny.

— Puls wodny! — Froakie spudłował, a moja brew zadrgała. Jak Gothita może być taka szybka? Niż mój partner?

— Konfuzja! — Gothita otępiła Froakiego. No nieźle. Byłam już pewna, że to nie będzie takie łatwe, jak myślałam. To nie byle jaki trener.

— Froakie, Frombelki! — Jednak się ogarnął i trafił w Gothitę. Uśmiechnęłam się, pierwszy krok do wygranej.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Okazało się, że to nie był ten Pokemon... To Zoroark!

— Jak... To? — szepnęłam nerwowo zawijając kosmyk włosów na palcu. Zgłupiałam. Czy to możliwe?

— Zoroark, pazury furii! — Z niesamowitą szybkością Pokemon wykonał atak i rozłożył Froakiego na łopatki. Prawie krzyknęłam, jednak pozostawałam nieugięta. I trochę bardziej rozwścieczona.

— Grr... — warknęłam i ściągnęłam go do Pokeballa. Nic nie mogło mnie już zdziwić.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Wypuściłam Fletchindera. Miałam nadzieję, że da radę. Był bardzo silny i też szybki, więc może nie będzie tak źle?

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Zoroark zmienił się w Fletchindera. Pff. Też mi numery. Ogień jest odporny na ogień. Chyba o tym nie czytał. Wiedza książkowa to władza.

— Zaczynam! Fletchnider, Podmuch! — Tym razem to Fletch miał większą szybkość. Zoroark upadł, lecz podniósł się.

— Żar! — Ponownie zderzył się z ziemią, jednak już nie wstał. 1-1.

— Spisałeś się — mruknął niebieskowłosy i wypuścił Sniviego. — Pchnięcie!

— Stalowe skrzydła i zablokuj! — Fletch zablokował atak Sniviego. Dobrze, że wszystko zareagowałam.

— Dzikie pnącza! — Atak nie miał efektu, gdyż szybkość Fletcha była zbyt duża. Wieli plus.

— Podmuch! — Trafiło w Sniviego, ten z impetem wbił się w ziemię, pod wpływem ataku. Również zemdlał, a nieprzytomny nie mógł walczyć. 2-1 dla mnie.

— Było dobrze — powiedział, raczej do siebie niebieskowłosy i wypuścił Honedge. Sam szybko zaczął kolejną rundę. Nie miałam nic przeciwko.

— Taniec ostrzy! — Jego atak wzrósł. I co mu to da?

— Żar! — Trafił i w dodatku to było super efektywne! Świetnie, Fletchinder!

— Prędkie cięcie! — Uderzył z zawrotną prędkością i powalił Fletcha. Cóż, walczył za dwóch. Nie miałam żadnego żalu wobec niego.

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Zwerbowałam go do Pokeballa i wypuściłam Lucario. It's showtime!

— Metaliczny dźwięk! — Honedge zwiększył sobie specjalną obronę.

— Kościopęd! — Kilkoma ciosami powalił Honedge. Haruki wypuścił Gothitę. Chyba. Ale raczej na pewno.

— Psychopromień! — Lucario minął atak.

— Wzmacniający cios! — Uderzył Gothitę, jednak udało jej się przetrwać. A, raczej też nie zrobiło to na niej większego wrażenia.

— Podwójne klepnięcie! — Uderzyła go 5 razy i.. Powaliła Luca!

— Jak... To? Przegrałam...? — Luca już siedział w Pokeballu. Czy prawdziwa Gothita była aż tak silna?

— Widzisz? Jesteś po prostu słaba — wzruszył ramionami, łapiąc swojego partnera. Zawrzałam.

— Nie jestem słaba! Następnym razem Cię pokonam, po prostu potrzebuję treningu! — odparłam z żywą gestykulacją, na co Haruki prychnął. Żenada!

***

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Kilka godzin trenowałam na obrzeżu miasta. Nie patrzyłam na piekielne zmęczenie. Dzięki Harukiemu zrozumiałam, że muszę się porządnie za siebie wziąć. Nic ostatnio nie robiłam, więc witalność moich Pokemonów trochę spadła.

Daj nam przespać, jesteśmy zmęczeni... — Lucario ledwo nadążał za moimi rozkazami. Byłam wręcz w amoku, chciałam ich przycisnąć, by ewoluowali chociaż ciut bardziej. Im wyższy level, tym lepiej, prawda?

­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­ ­Jednak, po momencie dałam im spokój. Nie chciałam ich zamęczyć i, by zlękli się przede mną.

— Dobra... Idźcie spać, jutro zadzwonie do Asha i się spotkamy. Może będziemy dalej razem podróżować? — to powiedziałam już do siebie. Weszłam do rozłożonego namiotu i wpadłam w głęboką studnię snu.

_____________________
Jej, koniec!
Shinam-Kun (͡° ͜ʖ ͡°)
Edit: Zaktualizowane ^^
Edyta2: Zaktualizowane!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro