Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Siódmy - Nico

A: Ostrzeżenia: Depresja, wulgarny język, znaki LGBTQ+ i shipy (jeśli masz z tym problem, możesz uprzejmie wyjść z tej historii i wiosłować, wiosłować, wiosłować delikatnie z klifu. Dziękuję) Uwaga: Być może będę musiał dodać więcej ostrzeżeń w przyszłości, jeśli zdecyduję się dodać więcej elementów do historii, które tego wymagają

          ________________________________

Will i ja rozmawialiśmy luźno, popijając kawę oraz w jego przypadku jedząc tosty z masłem.

Nie rozmawialiśmy o niczym konkretnym, rozmowa po prostu przeskakiwała między tematami i płynęła, zmieniając się jak nurt strumienia, ale nasza rzeka słów w końcu dotarła do tamy.

Kobieta, którą od razu rozpoznałem jako nikogo innego jak Hekate, usiadła spokojnie na siedzeniu tuż obok Willa.

Natychmiast przestaliśmy rozmawiać.

Pochyliłyśmy głowy w szacunku dla bogini i przywitałyśmy się z nią.

- Hekate. - Skinęła nam głową.

- Chłopcy. - Obróciła się na obrotowym taborecie przy barze i stanęła przed nami.

- Mam rozkazy. - Wyciągnęła otwartą dłoń, gdzie zmaterializowały się dwie koperty.

Wręczyła każdemu z nas kopertę. Moje imię było napisane po grecku na odwrocie koperty, tak samo jak Willa.

- W każdej kopercie znajduje się lista przedmiotów, które trzeba kupić i gdzie można je znaleźć. Nie zgubcie ich - ostrzegała.

Trzecia koperta zmaterializowała się w jej ręce, wraz z dziwnie wyglądającym kluczem.

- Ta koperta zawiera twoje alibi. Jedno przeczytanie sprawi, że nigdy go nie zapomnisz. Musisz wiedzieć, co powiedzieć. I potrzebujesz też swoich wymówek, żeby być wiarygodnym. Nie chcemy, żeby czarodzieje robili się podejrzliwi.

Ten klucz otwiera skarbiec. Ten sam  pojawia się w każdym banku czarodziejów na całym świecie. Zawsze ten sam. Skarbiec Dwunasty. Jestem pewien, że potrafisz zrozumieć, dlaczego jest to numer Dwanaście, to nie wymaga geniuszu...

- Czekaj, - przerwałem jej. - Dlaczego musimy jechać do banku? Dlaczego nie mogliśmy dostać wszystkich potrzebnych nam pieniędzy w tym samym czasie, kiedy ty dałaś te pieniądze na nasze biurka? Gdzie tu jest logika?

Hekate wyglądała jakby chciała mnie udusić, ale wzięła głęboki oddech i spróbowała się uspokoić.

-Pieniądze, Nico, - zaczęła - nie były dostarczone przeze mnie. Jak wszystkie pieniądze, metale, klejnoty i inne cenne przedmioty, zostały dostarczone przez Hadesa. Albo, właściwie, Plutona. A on nie chciał ci dać tak dużo pieniędzy. W ogóle nie chciał wykonywać żadnych wielkich gestów z tobą związanych. Chciał, żeby wyglądało to tak, jakby po prostu roztargniony dał mi trochę pieniędzy, kiedy o nie prosiłem. Ale gdyby ten gest był zbyt wielki, czułby się w obowiązku przyjrzeć się mu, co w konsekwencji wskazywałoby na Hazel w tym czy innym momencie. Wie, że gdyby świadomie ją uznał, musiałby zabrać ją z powrotem do podziemi, a wiesz, jak bardzo tego nie chce.

Westchnąłem.

- A gobliny? W Gringocie? Jak oni na mnie zareagują?

Hecate rzuciła mi spojrzenie, które zdawało się mówić,"nie bądź Narcyzem".

- Jako istoty z cennych materiałów, więc pod dowództwem Plutona, będą cię szanować o wiele bardziej niż ktokolwiek inny, ale nie zrobią nic zbyt rzucającego się w oczy. Gdyby to była Hazel, z drugiej, rzymskiej  strony, pewnie by się jej pokłonili. Ale ciebie mogą po prostu traktować cię z mniejszą pogardą niż zwykle. Gobliny nie są najbardziej przyjaznymi i godnymi zaufania stworzeniami.

Zerknęła na mnie, a następnie na Willa kilka razy, jakby upewniając się, że nie mamy nic więcej do powiedzenia.

- W każdym razie, jak już mówiłam, -  kontynuowała Hecate, kąciki jej ust nagle uniosły się do góry, - dziś idziesz na zakupy, więc bądźcie przygotowani, panowie, bo macie dużo do kupienia i noszenia.

          ________________________________

Kiedy zarzuciłem mój jeszcze pusty, czarny plecak na lewe ramię, a prawą ręką zamknąłem pokój i wsunąłdm klucz z powrotem do kieszeni moich czarnych dżinsów, uważając, aby nie uszkodzić pasa, na boku którego wisiał mój stygijski żelazny miecz, osłonięty, ale gotowy do wyciągnięcia w każdej chwili.

Ponieważ miałem na sobie również ciemnoszary t-shirt i moją ulubioną kurtkę pilotkę, zrobiło mi się bardzo gorąco. Ciemne kolory przyciągały ciepło z zewnątrz przez każde okno, a ciepła kurtka wcale nie pomagała.

Postanowiłam, że pierwszą rzeczą, jaką zrobię, gdy dostanę różdżkę, będzie ochłodzenie się ładnym, chłodnym, mglistym podmuchem wiatru.

Zszedłem po schodach, nie zawracając sobie głowy nieznaną techniką telepotracji, i zatrzymałem się przed Willem, który sprawdzał listę rzeczy, które musiał kupić. - - Hej - powiedział, uśmiechając się i patrząc na mnie

Nie odpowiedziałam.

Will przewrócił oczy.

- W porządku, Gburku, nieważne.

Rozejrzał się po pokoju. Dookoła nas ludzie byli rozproszeni przy różnych stołach, mówili cicho, starali się zachować nie wypowiedziany stały, cichy ład.

- Hej. Myślisz, że powinniśmy przeczytać alibi przed czy po wyjściu? - Will zapytał.

- Po. Jeśli ktoś spróbuje nas o coś zapytać, powiemy mu, żeby pilnował swoich spraw. Nie musimy odpowiadać przed obcymi - mruknąłem.

Will skinął głową, potwierdzając moją odpowiedź.

- Zmieniając temat, jakia jest twoja animagiczna forma? W zupełnie niepowiązanej formie, jaki jest twój animag?

Uśmiechnąłem się nikło.

Naprawdę podobała mi się moja forma animaga, myślę, że dobrze mnie definiuje. Zamiast odpowiadać, skoncentrowałem się na tym, by zmienić się w zwierzę. To było łatwe. Musiałem wcześniej zrobić to tylko raz, aby móc zrobić to ponownie w mgnieniu oka.

Czułem jak moje kości przesuwały się i deformowały. Moje kończyny stały się krótsze. Czarne, gęste włosy porosły całe moje ciało. Upadłem na podłogę, a moje dłonie i nogi zamienione w łapy służyły mi za podporę. Mój plecak leżał na podłodze niedaleko mnie. Moja twarz wydłużyła się, aż stała się szpiczastym pyskiem. Moje uszy podniosły się, ogon tak samo.

- Jesteś czarnym lisem! - sapnął Will

Przykucnął, aby zrównać się że mną wzrostem i uważnie obserwował moją nową zwierzęcą forme.

- Nie wiem, czy to jest przerażające, ale jesteś cudowny! Jesteś pięknym lisem, Nico.

Czułem, że moja twarz płonie, niczym trawiona przez ognie rzeki flegeton.

Wyobrażam sobie, że gdyby moja twarz nie była pokryta czarnym futrem, byłbym czerwonym lisem. Bardzo czerwonym lisem.

Will wstrzymał oddech, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, czy to dobry pomysł. Patrzył na mnie tylko przenikliwie tymi jego błyszczącymi, niebieskimi oczami. Wyglądało na to, że podjął decyzję.

- Czy mogę... - westchnął niepewnie - Mogę cię pogłaskać?

Zrobił się czerwony jak pąki róży.

- O bogowie, brzmię tak... dziwnie. - wymamrotał.

Zadrżałem. Nienawidzę, gdy ludzie mnie dotykają, ale pomyślałam, że w tej formie było inaczej.

Spojrzałem na ziemię. Widziałem, jak moje wąsy opadają i kołyszą się za każdym razem, gdy ruszam głową. To było hipnotyzujace. Zacząłem agresywnie potrząsać głową, próbując spojrzeniem podążać za moimi wąsikami.

- N- Nico? - Zaniepokojony głos Willa wyrwał mnie z mojej zadumy wywołanej ADHD. - Wszystko w porządku?

Przestałam potrząsać głową i zamiast tego spojrzałem na Willa, siadając jak lis. To było dziwne uczucie.

- Wezmę to za "nie"? - Głos Willa był pełen rozczarowania i  nawet nie próbował się ukryć.

Pokręciłem glową.

- Nie?

Zrobiłem to jeszcze raz i chyba wreszcie zrozumiał.

- Tak? - jego głos wydawał się ożywiony i podekscytowany. 

Kiwnąłem powoli głową.

Will powoli, ale z iskrzącymi oczami położył rękę na mojej futrzastej głowie.

Zaczął muskać moje gęste futro.

Nienawidzę się do tego przyznawać, ale to było takie pocieszające i miłe, jak ciepłe objęcie od Hazel, czy Bianki, czy nawet Jasona, z jego braterskimi wyskokami.

Wstałem, gdy Will zaczął głaskać mnie po grzbiecie. Poczułem się nieswojo, gdy próbował kilka razy szturchnąć mnie w brzuch, chichocząc niekontrolowanie, jakby próbował mnie wkurzyć.

Wpadłem w panikę i zrobiłem najgłupszą możliwą rzecz; obróciłem się i zatopiłem w nim małe kły.

Szybko zabrał rękę, gdy zadrapanie na dłoni pokryło kroplami szkarłatu.

Szybko przemieniłem się z powrotem człowiekieka i chwyciłem go za rękę, by go zobaczyć ranę, jednocześnie wstając.

Relatywnie duże zadrapanie, w porównaniu z normalnym psim ugryzieniem, utworzyło się na jego dłoni. Nie było to nic poważnego i prawdopodobnie bolało tak bardzo, jak kłucie zwykłe ukłucie igły. Ku mojemu przerażeniu, odkryłem jednak kroplę krwi Willa na środkowym palcu prawej ręki.

- Przepraszam - wymamrotałem cicho, praktycznie szeptem. - Spanikowałem, kiedy zacząłeś szturchać mnie w brzuch.

- W porządku - zapewnił mnie Will i jakby się zawahał. - Mogę zabrać moją ręke z powrotem?

Zdając sobie sprawę, że nadal trzymam  nadgarstek Willa, wydałem z siebie dziwny odgłos między kaszlem, a sapaniem, i puściłam go wolno. Jęknąłem.

- Cóż, może to twoja własna głupoya, że dźgnąłeś lisa w brzuch -  zrzędziłem. - Może mam instynktowny impuls lisa, który mnie do tego zmusił. Nie skrzywdziłbym cię celowo.

Will przewrócił oczami.

Chciałem go zapytać, jaka jest jego forma animagu, kiedy ten niespodziwenie rzucił:

- Jestem golden retriewerem, na wypadek gdybyś się zastanawiał.

Kiwnąłem głową.

- To w sumie... - zawahałem się - pasuje. Myślę, że powinniśmy już iść.

Po tym, jak barman Tom otworzył dla nas wejście na Pokątną, przeszliśmy przez ceglany łuk i zatrzymaliśmy się, stojąc tam i podziwiając tętniącą życiem ulicę. Wróciłem na ziemię, przed Willem i czekałem z niecierpliwością, aż skończy się gapić, ale on po prostu wpatrywał się oczarowany w ulice.

- Will - zawołałem, próbując zwrócić jego uwagę. Nic. - Solace - Wciąż nic.

Uderzyłem go w głowę, podejrzewając, że to poskutkuje.

- Ej! Za co to było?

Will skrzywił się, pocierając bolące miejsce. Chyba trochę za mocno uderzyłem.

- Nie chciałam ciągle powtarzać twojego imienia. Wyglądałeś jakbyś był w transie, z którego nigdy byś się nie wydostał.

Wyprzedziłem go i ruszyłem wzdłuż ulicy w kierunku dużego białego budynku, który rozpoznałem jako bank Gringotta.

- Idziesz czy nie? - zawołałem do niego, nie odwracając się.

Nawet nie widząc go, mogłem stwierdzić, że gapił się na mnie ze zdumieniem i niedowierzaniem.

W końcu podbiegł, doganiając mnie. Zwolnił, a my szliśmy obok siebie w komfortowej ciszy.

Will nadal patrzył na każdą godną uwagi rzecz, którą mijaliśmy, ale tylko trzymałem wzrok w jednym miejscu, prosto przed siebie.

Nie przeszkadzała mi jego ciekawość.

Nie odwróciłem się i nie przeprosiłem osób, na które wpadłem.

Trzymałem tylko oczy na moim teraźniejszym celu i modliłem się w ciszy do wszystkich bogów, aby wnętrze banku nie było tak zatłoczone jak na zewnątrz.

Moje serce biło zbyt szybko.

Czułem każde uderzenie głośno i wyraźnie w mojej głowie i uszach.

Moje usta były suche i miały metaliczny smak, jakbym zdecydował się na dietę a'la satyr i jadł blaszane puszki jako przekąskę.

Obficie się pociłem. Praktycznie czułem, jak pot spływa mi z tyłu szyi, ociekając pod kurtką i wsiąkając w koszulę.

Zapomniałem wziąć rano moje tabletki antydepresyjne i antylękowe.

Cholera.

Byłem tak pochłonięta tym, że mogłem zamienić się w lisa, że zupełnie zapomniałem o swoich zwyczajach.

Musiałem dostać leki jak najszybciej.

Dotarliśmy do banku i weszliśmy.

Wnętrze było marmurowe praktycznie na każdej powierzchni. Podeszliśmy do biurka, za którym siedział goblin, przeglądając jakieś papiery. Ja zostałem kilka stóp z tyłu, a Will podszedł do goblina.

- Cześć - zaczął.

Goblin zerkał znad papierów, żeby mu się przyjrzeć przez mniej niż ułamek sekundy, a potem wrócił do oglądania swoich dokumemtów.

- Przepraszam? - spróbował jeszcze raz.

Tym razem goblin nawet nie spojrzał w górę.

Will mi zdesperowane spojrzenie

Wzdychałem, jakby wydychając całą wewnętrzną lękliwość, którą miałem i zastępując ją pewnością siebie wdychaniem.

Przypadkowo popchnąłem Willa i podszedłem do goblina. Położyłem rękę na ladzie i powiedziałam "Hej" nonszalancko.

Goblin w końcu spojrzał w górę, jego twarz wyraźnie ukazywała jego irytację.

- Ach, synu Plutona. Miło cię tu widzieć. - rzekł - Czego chcesz?

Przewróciłem oczy.

- Cóż, po co większość ludzi tu przychodzi? Chcę otworzyć skarbiec, ty gnojku.

Ten goblin wzdychał nawet więcej niż ja.

-  A co to może być za skarbiec?

- Skarbiec 12.

Spojrzałem na niego. Goblin spojrzał na Willa, a potem spojrzał za siebie, unosząc. Will zauważył to, uśmiechnął się i pomachał.

- Will Solace. Syn Apolla. - przedstawił się.

Uniosłem kącik ust się, wręczając goblinowi klucz. Zszedł zza lady i zaprowadził nas przez drzwi i do wózka jak z kopalni.

Ruszyliśmy.

Rozpędzał się powoli, jak na każdej kolejce górskiej, ale prędkość gwałtownie rosła i wkrótce jechaliśmy po torach z tą samą prędkością co rydwan słoneczny Apolla, kiedy pozwolił Thalii kierować.

Will cieszył się jazdą, ale oczywiście nie czuł się komfortowo, będąc tak głeboko pod ziemią. Ja za to przyzwyczajony do przebywania w podzieniach się komfortowo, ale jak tylko przestaliśmy jechać, wychyliłem się i zwymiotowałem.

Will pochylił się nad moim ramieniem i zbadał moje wymioty. Potem, gdy wysiadał z wozu, zaczął mnie nękać wykładem o tym, że muszę więcej jeść. Dużo więcej.

Gapiłam się na niego, ale jego zaniepokojony wyraz twarzy nie zmienił się.

Ja też wyszedłem z wozu, tak jak goblin, który włożył unikalny klucz do zamka i ujawnił zawartość Skarbca Dwunastego.

Całe góry złotych, srebrnych i brązowych monet leżały dookoła. Mury wyłożone były grecką, rzymską, a nawet bardziej nowoczesną bronią. Były tam również Drachmy, a także wiele innych rodzajów śmiertelnych walut. Dolary amerykańskie, japoński jen, izraelski szekel, polskie złotówki.

Will wskazał na kilka woreczków w rogu sklepienia. Każdy z nas wziął po dwa, wypełniając jedną z nich Drachmami, aby móc korzystać z iryfonu, a drugą z czarodziejskimi pieniędzmi by mieć na wszystko inne, co być może będziemy potrzebowali - lub chcieli - kupić.

Will, który nawet nie przywiózł ze sobą broni do Anglii, niechętnie wziął łuk i zaczarowany kołczan pełen strzał, po tym jak nakłoniłem go, żeby go zabrać. Niektóre strzały były nawet zaczarowane różnymi magicznymi właściwościami, ale większość z nich po prostu robiła  hałas, kiedy i gdzie wylądowały - ulubiony urok strzał Will'a.

Następnym miejscem, do którego udaliśmy się po Gringottach, był Ollivander's. Will i ja weszliśmy do starego sklepu w tym samym czasie, gdy jeszcze starszy człowiek wyszedł zza labiryntu regałów z tyłu.

Ale dziwne, że regały nie wydawały się zawierać książki, ale raczej małe, długie pudełka.

- Wydajesz się trochę za stary na swoją pierwszą różdżkę - powiedział spokojnym, hipnotyzującym głosem. Jego oczy błyszczały życzliwie.

- Zgubiłem swoją - Will powiedział człowiekowi, którego uznałem za pana Ollivandera. - A on, -  kontynuował, wskazując na mnie. - złamał swoją.

Przewróciłem oczami. Oczywiście, że to ja byłem tym, który "zniszczył" różdżkę.

Will pewnie wyobrażał sobie, że celowo złamałem ją na dwie części w przypływie szału.

Pan Ollivander skinął głową. Nie wydawał się przekonany. Zbadał nas trochę, potem poszedł na półki i zaczął wyciągać pudła. Otworzył jedno i podał mi różdżkę, która była w środku. Po spojrzeniu na niego z oczywistym zdziwieniem, poinformował mnie, że mam nią machnąć.

Chciałem to zrobić, mimo, że pan Ollivander wyrwał mi różdżkę z ręki, zanim nawet mogłem spróbować, mrucząc wielokrotnie "Nie" pod nosem.

Próbowałem użyć jeszcze kilka różdżek.

Raz wybiłem wszystkie okna.

Innym razem pokryłem lodem wszystkie powierzchnie w sklepie, w tym podłogę, i sprawiłem, że Will poślizgnął się i upadł na tyłek.

Następnie... Wiesz co? To nie jest ważne. Ale ważne jest to, że w końcu dostałem tą właściwą.

Wykonałem ruch różdżką. Każde źródło światła w pokoju zostało momentalnie zgaszone.

Cienie podpływały do mnie.

Czułem się jakbym właśnie był porażony przez Thalię, ale mniej boleśnie, a bardziej w dobry sposób.

Potem wróciły światła, cienie wróciły z powrotem do swoich naturalnych pozycji, a ja widziałam głupie spojrzenia zarówno na twarzy Ollivandera, jak i Willa.

- Drewno topoli, rdzeń z włosia testala, 12 ¾, sztywna. Dobra do różnych rodzajów magii bojowej. Gratulacje -  powiedział cicho Ollivander.

Czułem się zadowolony z mojej różdżki, myślę, że mi to odpowiada. Drewno topoli? Włosy z ogona testala? To jak jakiś kolosalny żart.

Will musiał przejść tylko przez dwie inne różdżki, zanim znalazł tę właściwą. Kiedy to zrobił, pokój zaczął stawać się coraz jaśniejszy. Will zaczął świecić, spowity w złotą aurę, ale potem jego blask zaczął być oślepiający. Ollivander i ja musieliśmy osłaniać nasze oczy przed blaskiem Willa, jak gdyby był bogiem odsłaniającym prawdziwą formę. Światło opadło, i tym razem to ja i Ollivander patrzyliśmy z podziwem.

- Oh, młodzieńcze, zostałeś wybrany przez różdżkę wierzbową, z rdzeniem z jednorożca, 13 ¼, giętką. Doskonała do leczenia.

Ollivander uśmiechnął się.

          ________________________________

Will i ja wracaliśmy do Dziurawego Kotła, niosąc nasze zakupy.

Wiele torebek zawierało książki, szaty, małe pudełka z naszymi różdżkami w nich i dziwne cukierki Czarodziejskiego Świata. Wraz z książkami, których potrzebowałem do prowadzenia zajęć, kupiłem też kilka książek historycznych do lekkiej lektury, a nawet kilka powieści.

Po drodze minęliśmy sklep zoologiczny, a Will nalegał, żebyśmy go sprawdzili. Byłem przeciwny temu pomysłowi, jako dziecko Hadesa, wszystkie zwierzęta automatycznie mną gardziły, ale Will nie chciał mnie słuchać.

Weszliśmy do sklepu i od razu wszystkie zwierzęta zaczęły syczeć, strzelać, chichotać i krzyczeć na mnie. Jeden tłusty, biały kot próbował mnie nawet zaatakować, ale ja delikatnie odepchnąłem go stopą.

Wiedząc, że nie dostanę własnego zwierzaka, wyszedłem ze sklepu, a Will się rozejrzał.

Kilka minut później wyszedł ze sklepu z karmelową sową na ramieniu, która, muszę przyznać, była całkiem... urocza.

Sowa od razu zaczęła do mnie skrzeczeć i próbowała do mnie podlecieć i prawdopodobnie wydłubała mi oczy, ale Will złapał ją w połowie lotu.

- Jak to nazwiesz? -  Zapytałam Willa, obserwując tego małego diabła.

-  Chyba będę go nazywał Sonny, -  odpowiedział Will.

Spojrzałem z góry na złego ptaka i rzuciłem  Willowi wymowne spojrzenie.

Wzruszył ramionami.

- Podoba mi się. Zapłaciłem za niego, więc tak będę go nazwać. Ale możesz go pożyczyć w każdej chwili.

Uniosłem jedną brwi.

- Dzień, w którym zbliże się do tej rzeczy, jest dniem, w którym Thalia i ja zostaniemy przyłapani się na całowaniu.

Will zmarszczył brwi.

- Bo jesteś gejem, a Thalia jest wieczną panienką?

Rzuciłem mu spojrzenie, które mówiło: "Jestem zbyt zmęczony, aby poradzić sobie z twoimi gównianymi pomysłami, więc po prostu będę się na ciebie gapić z zamkniętymi oczami i mrugać powoli wiele razy, jakbym zasypiał, ale wiedz, że jeszcze się doigrasz".

- Nie, nie dlatego, że jestem gejem, a Thalia jest wieczną panną. Ale dlatego, że gdybyśmy kiedykolwiek zdecydowali się być razem, nigdy nie dalibyśmy się złapać jak jacyś idioci. Jestesmy na to zbyt sprytni.

Popchnąłem go i jego głupią sowę i kontynuowałem drogè do Dziurawego Kotła, z zwycięskim uczucie w moim sercu.

          ________________________________

T: Witajcie!
Wiem, że była długa przerwa w dodawaniu rozdziałów, ale nawałnica obowiązków mnie przygniotła i czułam się bardzo słabo, co skutkowało małą przerwą od Wattpada.
Teraz, gdy większość rzeczy się uspokoiło mogłam dokończyć tłumaczenie rozdziału, ale trochę to zajęło. Chciałam, żeby był jak najlepszy, bo wasze komentarze są takie miłe i motywujące!
Propo komentarzy - postanowiłam zrobić specjalny rozdział na koniec, gdzie was wyróżnie, bo zwyczajnie nie jestem w stanie wybrać.

W każdym razie - mam nadzieję, że podoba wam się rozdział!

Miejsce na dyskusję ----->

+ Znacznie różdżek jest naprawdę ciekawe, nie jestem pewna czy Autorka to widziała, (Pewnie tak) ale na wiki harrypoterowskiej to wszystko jest ładnie rozpisane.

Lisica

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro