Rozdział czwarty - Nico
Wepchnąłem klucz do zamka.
Przekręciłem go powoli.
Słyszałem to charakterystyczne kliknięcie.
Otworzyłem drzwi.
Mój pokój wyglądał przeciętnie.
Ponieważ nie byłem w pięciogwiazdkowym kurorcie na wybrzeżu Hawajów, moje tymczasowe lokum wyglądało trochę brudno.
Zamykając za sobą drzwi i przekręcając klucz, wszedłem do środka, upuszczając walizkę na skrzypiące deski podłogowe.
Spojrzałem dookoła.
Była tam mała łazienka, biurko z wiszącym nad nim lustrem i łóżko przyciśnięte do ściany ze stolikiem nocnym po obu jego stronach.
Położyłem klucz na biurku w drodze do łóżka.
Usiadłem na skraju i westchnąłem, kopiąc buty, a następnie kołysząc nogami tam i z powrotem w duchu nudy.
Nudne, bezbarwne pomieszczenie nie pomagało, choć nie było tak, jakbym chciał
- żadnych kolorów.
Nienawidziłem jasnych rzeczy.
Usłyszałem pukanie do drzwi. Będąc zbyt leniwy, by wstać, wezwałem szkielet, by otworzył mi drzwi.
- Hej, sąsie... - urwał wesoły głos. - Nico, co ja ci mówiłem o podziemnych mocach?
Podkradałem się do blondyna przy drzwiach.
- Masz na myśli siedem lat temu? Żeby ich nie używać? Żartujesz? - Machnąłem ręką i szkielet stopił się z ziemią. - Możesz wejść, chyba - powiedziałem, opadają na kapę.
Słyszałem, jak zamykają się drzwi i podeszwy butów Will'a szurają po drewnianej podłodze, gdy przechodził i usiadał obok mnie na łóżku.
- Hej, Death Boy - zaczął delikatnie.
- Nie nazywaj mnie tak - mruknąłem zaciskając zęby.
- Neeks?
- Nie.
- Nico - jęknął irytująco.
- Tak, William? - Odpowiedziałem niewinnie.
- Ha ha ha - parsknął. - Zabawne.
Usiadłem i spojrzałem na niego.
Już się nie uśmiechał.
- Czego w ogóle znów chciałeś?
Jego twarz rozjaśniła się, gdy uśmiechnął się jeszcze raz.
- Jestem taki znudzony. Nie mam co robić - skarżył się.
- Na zewnątrz jest cały, wielki Londyn, co chcesz, żebym niby zrobił? - Zapytałem, wkurzony.
- Chcę się z tobą spotkać, Nico! Daj spokój, poważnie! - Dąsał się.
Rzucając się, położyłem się na łóżku.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi, Solace. Byłeś moim lekarzem przez trzy dni po wojnie z Gają siedem lat temu. Rozmawialiśmy o tym z dziesięć razy od tamtej pory.
- A czyja to wina? - Will spytał, ze złością, jakby mnie obwiniał.
Co, przy okazji, było śmieszne. Dlaczego miałby mnie winić?
Wściekłość bulgotała we mnie, wirowała w jelitach, wspinała się po przełyku i uciekała mi z ust.
- Twoja, oczywiście! - Powiedziałem, teraz wściekły podnosząc się - Jak myślisz, kogo? Nigdy nie chciałem się zaprzyjaźnić! Dlaczego obwiniasz mnie za to, że nie zrobiłem pierwszego ruchu dla czegoś, czego chcesz? Jeśli tego chcesz, Will, musisz działać! Nie powinieneś oczekiwać, że inni zrobią to za ciebie! Chcesz być przyjacielem wszystkich, Will, ale nie rozumiesz, że nie wszyscy chcą być twoimi przyjaciółmi! Nie możesz czekać, aż ludzie przyjdą do ciebie jak zawsze; musisz do nich iść. - Zdenerwowany wdychałem powietrze przez nos i wydychałem ustami. - Nauczyłem się tego w trudny sposób.
Twarz Willa zmieniła się ze zszokowanej, do zranionej, naprawdę zranionej, do zszokowanej, i znowu do zranionej.
- Mówisz o Percy'm? - zapytał wściekle, stojąc.
Ja też stanąłem przed nim.
- Dlaczego na Hadesa miałby mówić o Percy'm?- Prawie krzyczałem.
Will wyglądał, jakby miał zamiar odpowiedzieć, ale chyba się rozmyślił.
Przez jakieś dwie sekundy panowała całkowita cisza, kiedy nagle zrozumiałem.
- Poważnie? Mówisz o tym? To się stało dziesięć lat temu, a ty o tym wspominasz!? Naprawdę? Nie mogę uwierzyć, Solace! - Na początku krzyczałem, potem mój głos powoli stawał się cichszy, aż stałem się śmiertelnie spokojny.
Will westchnął głęboko i podniósł ręce, poddając się.
- Masz rację. To niedorzeczne, a nie powinienem był. Przepraszam. - Zwiesił głowę. - Wybacz mi.
Wzdychałem i skrzyżowałem ręce.
Stuknąłem nogą o podłogę i przewróciłem oczami.
- Wybaczam ci.
Will spojrzał ponownie w górę i uśmiechnął się do mnie jasno.
- Czy to znaczy, że możemy być teraz przyjaciółmi?
Skuliłem się.
- Może jutro, Will. Naprawdę potrzebuję teraz trochę czasu dla siebie. Przepraszam.
Wyglądał na zaskoczonego przez dobrą chwilę.
- Nie, nie! Jest w porządku. Każdy potrzebuje czasu dla siebie, rozumiem. - Posłał mi uśmiech, który z jakiegoś powodu rozgrzał mi policzki.
Hmm, może to ta cała sprawa z Apollo/Słońcem, sprawia, że pokój jest ciepły, kiedy Will jest szczęśliwy.
Odsunął się i podszedł do drzwi.
Kiedy do nich dotarł, otworzył je, posłał mi jeszcze jeden uśmiech i wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi.
Westchnąłem, opadając z powrotem łóżko.
Zamknąłem oczy, chcąc zasnąć, ale stwierdziłem, że nie jestem na tyle zmęczony, by to zrobić.
Pomyślałem, że może gdybym tylko położył się tam i pozwolił, aby mój umysł dryfował, w końcu bym zasnął, więc to właśnie zrobiłem.
Moje myśli wędrowały przez jakiś czas, nie wiem na jak długo, zanim wpadłem w pułapkę.
Pojedyncza myśl, ale gdy już o tym pomyślałem, moje myśli nie mogły pójść nigdzie indziej.
Po prostu nie mogłem jej wyrzucić z głowy.
Co miałem na myśli, kiedy powiedziałem "nauczyłem się tego w trudny sposób"?
Myślałem o tym przez jakiś czas. A potem jeszcze dłużej.
Po prostu nie mogłem zrozumieć, co wyszło z moich własnych ust.
Po tym, jak rozważałem to już dłuższą chwilę, myślę, że w końcu to rozgryzłem.
Zawsze czułem, że czegoś mi brakuje.
Człowieka, być może.
Zawsze wiedziałem, że jestem wyrzutkiem, emo synem Hadesa, z którym nikt nie chce rozmawiać, ani się przyjaźnić.
Oczywiście, mam swoich przyjaciół, siostrę, a mimo to zawsze to czułem.
Pustkę.
Uczucie, że czegoś, lub kogoś, brakuje.
Wróciłem myślami do wczorajszego dnia, kiedy powiedziałem sobie, że chcę mieć chłopaka i zdałem sobie sprawę, że może o to chodzi.
To jest to.
To jest to, czego potrzebuję.
Miłość.
Gdzie ja to znajdę?
Więc to właśnie miałem na myśli - pomyślałem sobie.
Żałuję, że nie wykonałem żadnego ruchu i nie znalazłem miłości.
Bo nikt do mnie nie przychodzi. Muszę do nich iść.
Ta myśl zarówno zrelaksowała mnie, jak i spięła.
To znaczy, w końcu zrozumiałem, czego mi brakuje i co miałem na myśli, ale potem, zrozumiałem, że prawdopodobnie nigdy nie znajdę takiego kogoś, to taka przerażająca myśl.
Wiedza, że potrzebuję kogoś, jest jeszcze straszniejsza.
Zawsze myślałem, że mogę zrobić wszystko sam.
Że mógłbym żyć sam i nie przejmować się niczym i nikim innym.
Ale nie mogę.
Potrzebuję kogoś.
Każdy kogoś potrzebuje.
Ale ja nawet nie wierzę w bratnie dusze, ani w żadne z tych miłosnych bzdur od pierwszego wejrzenia.
I wiem, że nie ma nikogo, kto sprawiłby, że czułbym się tak samo, jak sprawiał to Percy, oh tak dawno temu.
Wiedząc, że nie mam nic do zrobienia, próbowałem znów zasnąć, ale gdy tylko znowu zamknąłem oczy, poczułem jakby głowa mi pękała.
- Agh! - podniosłem się gwałtownie, trzymając się za głowę i głęboko oddychając.
Rzuciłem wiązankę przekleństw w mieszaninie starożytnej greki, łaciny, włoskiego i angielskiego.
Mój wzrok był zamazany, czarne plamy tańczyły przed moimi oczami, czułem, że jestem przytomny, ale zanim coś zrobiłem, usłyszałem w głowie głos, który rozpoznałem jako Hekate.
- Wygodnie pominęłam szczegół, że błogosławieństwo ci tak zrobi. Zazwyczaj nie dzieje się tak, gdy błogosławię śmiertelne dzieci, ale to, które ci dałam, jest szczególne. Zdobywasz nie tylko zdolność do magii, ale także wiedzę o tym, jak jej używać i wiedzę o świecie Czarodziejów. Kiedy jutro się obudzisz, będziesz wiedział wszystko o wszystkim. I nie będziesz musiał znowu czuć tego bólu. Śpij dobrze!
- Po tym, ostatnią rzeczą, jaką czułem, było uderzenie głową w poduszkę, zanim zemdlałem.
Kochani mamy To!
Dzisiejszy rozdział był dość długi, a ja nadal po setnych poprawkach mam wrażenie, że coś jest nie tak.
Wolicie częściej rozdziały podzielone na pół czy takie jak teraz?
Postanowiłam też dać wam miejsce do dyskusji.
Ci Sądzicie o:
• Wyborze Hekate - uważacie, że wybrała odpowiednich ludzi? Kogo wy byście wybrali gdybyście szli do szkoły magii?
• Dialogu Nico i Will'a - kto według was ma rację?
• Monologu Nico - którą kwestia najbardziej was poruszyła?
• Wątku Percy'ego - Co sądzicie o jego relacji z Nico?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro