Epilog
Chmury zaczęły zbierać się na niebie już kilka godzin przed pojawieniem się gości na ustalonym spotkaniu. Zapowiadało się na burzę.
– Mistrzu Błyskawic! Mistrzu Błyskawic! – krzyczał Shi Qingxuan, wbiegając do gabinetu i zatrzymując się dopiero przy biurku, za którym siedział wywoływany mężczyzna. – Proszę coś zrobić!
– Z czym? – zapytał, nie przerywając pisania i nawet nie upominając go, że wszedł, a wręcz wbiegł bez pukania. – Twój Maestro znów kazał ci ćwiczyć Liszta i śniłeś o nim?
Ta sprawa nadal była świeża. Skrzypek przez kilka dni z kolei siedział po nocach w bibliotece na wyspie Czarnych Wód i przez to spóźniał się na poranne ćwiczenia, nie przestrzegając też stałych pór posiłków. Zasypiał potem ze smyczkiem w dłoni i przez nieregularne spożywanie posiłków schudł kilka kilogramów. He Xuan pobłażał mu w wielu sprawach, ale miał tego dość. Przez całą dobę czuwał przy nim i nadzorował katorżnicze ćwiczenia przy grze utworów Lisza. Chłopak go nie lubił. Melodie nie były radosne, a ich granie wywoływało tylko ból głowy, bo nie "czuł" tej powagi i w żaden dźwięk nie potrafił włożyć swojej pasji.
Po tym dniu Shi Qingxuan często zjawiał się w gabinecie Mistrza Błyskawic i narzekał, że wszędzie słyszy tego "dobijającego" Liszta! Wiekowy mężczyzna nawet nie pamiętał, ile razy skrzypek pytał z oburzeniem "I kto normalny nazywa swojego syna Ferenc? Ci Węgrzy są beznadziejni w wymyślaniu imion!".
Jednak tym razem nie chodziło o żadnego kompozytora ani o muzykę.
– Niedługo będą goście – zaczął mówić. – Z Yushi Huang i Ban Yue zaczęliśmy rozkładać stoły na dworze i zawieszać lampiony, ale czy widziałeś, co dzieje się na niebie?
Mistrz Błyskawic spojrzał za okno, powracając do pisania.
– Chmurzy się – odpowiedział obojętnie.
– No właśnie! Idzie burza!
Zrobił kilka kroków w jedną stronę i drugą, gestykulując dłońmi i kontynuując rozemocjonowany:
– Już zaczyna wiać, więc nie zapowiada się, aby przeszła obok. A jak nie przejdzie obok, to znaczy, że trafi prosto na nas. Przecież to będzie katastrofa! Cała nasza praca pójdzie na marne, nie wspominając już o tym, że będziemy musieli przenieść się do posiadłości. A tu ściany są takie zimne i nieprzyjemne – ciągnął, głośno wzdychając. – Wiadomo, że na dworze będzie o wiele lepiej, ale jak zacznie lać, to będziemy mogli o tym tylko pomarzyć.
– Wznieście barierę – zaproponował.
– Ale to nic nie da! Maestro powiedział to samo, ale... nie. To nie będzie to. Przecież cały klimat diabli wezmą. W jaki sposób mamy się cieszyć spotkaniem, jeśli ponad naszymi głowami będą te złowieszcze, czarne chmury! – Nagle się zatrzymał i oparł obie dłonie na blacie biurka. – Mistrzu Błyskawic – rzekł mocno, czekając, aż mężczyzna na niego spojrzy – proszę, nie, bardzo proszę, użyj swoich mocy i rozgoń te chmury.
Wyprostował się i znów zaczął chodzić w prawo i w lewo, deptając świeżo wypolerowaną wiekową klepkę swoimi kapciami z długimi króliczymi uszami. Nie przeszkadzało mu noszenie ich nawet do ładnych ciemnozielonych chinosów i odświętnej białej koszuli.
– Najpierw poprosiłem o to Maestro, ale stanowczo odmówił. Poszedł namawiać starszego mistrza, żeby wyszedł chociaż na jeden wieczór. Pewnie nie wróci szybko, a tu trzeba działać błyskawicznie.
Zatrzymał się i skłonił nisko. Stał tak przez kilka sekund, a potem niepewnie uniósł głowę, patrząc na mężczyznę za biurkiem przenikliwymi szmaragdowymi oczami.
– Mistrzu Błyskawic, w tobie nadzieja całej ludzkości!
Mężczyzna w końcu przerwał pisanie i odstawił pióro. Utkwił wzrok w skrzypku, łącząc ze sobą palce.
– Co chcesz, żebym zrobił?
Uczucie ulgi i triumfu odmalowało się na młodej twarzy.
– Rozgoń chmury – powtórzył. – Najlepiej na wschód. Czytałem, że w Kalifornii panuje fala upałów, przyda się im trochę deszczu. Na pewno rośliny będą się cieszyć. Jakby burza była dostatecznie duża, to może też zahaczyłaby Nevadę, a Yushi Huang nawet dziś mówiła, że przez brak deszczu usychają jej zioła w ogrodzie!
Mistrz Błyskawic nie chciał pokazać po sobie rozbawienia, ale ten chłopak był po prostu niezwykły. Nie miał pojęcia, jak He Xuan potrafił być przy nim taki opanowany i jak to się stało, że obaj dzielą tę samą duszę.
Przymknął oczy, zastanawiając się, dlaczego zgodził się na to wszystko – na goszczenie na wyspie kilkunastu osób. Może i sam był tu gościem, ale jak He Xuan, ten samotnik mógł na to przystać?
Patrząc na stojącego przed nim Shi Qingxuana ze szczeniackim, proszącym spojrzeniem mógł się domyślić, że żyjąc przy nim od lat, nabrał niewyobrażalnej tolerancji na wszelkie krzyki, prośby, narzekania, głośne zawodzenie i tak częsty harmider, jaki towarzyszył skrzypkowi. Wręcz, gdzie on się pojawiał, tam stawało się głośno.
Miał jeszcze do zapisania kilka informacji, dlatego stwierdził, że im szybciej mu pomoże, tym szybciej wróci do swojego zajęcia. Nie wierzył, że odmowa była brana przez niego pod uwagę.
Prędzej uklęknie na biurku i będzie zawodził, że jestem wprost stworzony do wzniosłych czynów lub wymyśli temu podobne bzdury, nie pozwalając mi w spokoju pisać – myślał i wcale nie był daleki od prawdy.
Wstał i zamknął otwarte dotąd okno.
– Idź na dwór i przytrzymajcie wszystkie obrusy – polecił. – Przez chwilę będzie bardziej wiało.
– Dziękuję! – krzyknął i niemal w podskokach wybiegł z gabinetu, nawet nie zamykając za sobą drzwi.
– Sprowadziłeś tu prawdziwy huragan, He Xuanie – mruknął i jako "nadzieja ludzkości" poszedł przegonić chmury i skierować je w stronę amerykańskiego kontynentu.
*
– Widzieliście tę burzę? – Pei Ming zapytał zaraz po przybyciu na wyspę.
Był cały przemoczony. Beżowe eleganckie spodnie z brązowym paskiem oraz jasnoniebieska jedwabna koszula przykleiły mu się do wyrzeźbionego ciała. Yushi Huang we wrzosowej letniej sukience na cienkich ramiączkach podeszła do niego z ręcznikiem i otarła twarz.
– Dziękuję, moja pani – powiedział z ciepłym uśmiechem, przytrzymując jej dłoń na własnym policzku. – Nie mogliśmy przełożyć zawodów. To najważniejszy tegoroczny wyścig – zaczął się tłumaczyć. – Spieszyłem się z przylotem, ale musiałem poruszać się na małej wysokości, bo ruch lotniczy akurat teraz się wzmógł. Za nic nie mogłem minąć tych czarnych chmur. Tu też padało, czy was ominęło?
Shi Qingxuan udawał, że niczego nie słyszy i interesuje go tylko polerowanie sztućców.
Alchemiczka za to uśmiechnęła się do niego i odparła:
– Szczęśliwie nas ominęła. – Teoretycznie nie skłamała. A to, że ktoś jej "pomógł" zboczyć z kursu, było małym szczegółem. – Czy poza deszczem nie spotkały mistrza inne nieprzyjemności?
– Tylko takie, że nie mogłem przylecieć tu z tobą. – Posłał jej "oczko" i krótko pocałował trzymaną dłoń.
– Yin Yu znajdował się w okolicy, więc przybyliśmy razem. Quan Yizhen był tak uprzejmy, że na swój miecz wziął Ban Yue i Pei Xiu. Jak wyścig? Wygrałeś? – zapytała, prowadząc go do posiadłości.
Mistrz Błyskawic przewidział, że któryś z gości może mieć wspomniane nieprzyjemności w dotarciu do tego położonego na środku oceanu miejsca, więc przyszykował pokój gościnny z wydzieloną łazienką i zapełnioną garderobą.
Udali się tam oboje, a Quan Yizhen w białym opiętym na piersi i ramionach T-shircie oraz wytartych jeansach, który obiegł już dwukrotnie wyspę, pojawił się na świeżo skoszonym trawniku. Zabrał ze stołu jeden z dzbanków z sokiem i wprost z niego się napił. Shi Qingxuan go upomniał, ale w podzięce chłopak podał mu naczynie i zaproponował, żeby też się poczęstował.
Spotkanie miało się zacząć za godzinę, a nadal brakowało kilku gości. Mistrz Błyskawic najbardziej wyczekiwał właśnie ich.
*
Minął miesiąc od wydarzeń w dawnym Królestwie Wuyong. Wiele się zmieniło, a jednocześnie tak dużo zostało po staremu.
Yin Yu oraz Quan Yizhen na jakiś czas zrezygnowali z występów w cyrku i wrócili na szczyt Qi Ying. Głównym pomysłodawcą był młody mistrz. Po pamiętnych walkach stwierdził, że przyda mu się więcej treningu, bo wcale nie jest taki silny, jak mu się wydawało. Zobaczył u siebie wiele luk, więc razem ze swoim nauczycielem postanowił ćwiczyć każdego dnia i przyjąć od niego więcej rad. Nawet uparł się, żeby poznać techniki tworzenia barier, choć głównie po to, by znaleźć ich słabe punkty i szybciej zniszczyć.
Para muzyków zdecydowała się do września odsunąć od świata i zrobić sobie wakacje, a powrócić w październiku. Wtedy wrócić do Rzymu i reaktywować orkiestrę Czarne Wody. Początkowo wynajęli apartament w San Salvadorze i zwyczajnie odpoczywali. Jednak Shi Qingxuan już po dobie bez skrzypiec zaczął nucić pod nosem sonaty Mozarta, a po kolejnej przez sen poruszał palcami, jakby zmieniał chwyty na gryfie. Nie było innego wyjścia, jak odebrać zamówione w San Salvadorze skrzypce i udać się do spokojnego miejsca, gdzie będzie mógł ćwiczyć do woli. Z tego powodu He Xuan postanowił zabrać go na swoją wyspę. Zamieszkiwały ją tylko cztery osoby, a najgłośniejszymi istotami były ptaki ćwierkające o poranku na pobliskich drzewach. He Xuan z natury był małomówny i żył lata w odosobnieniu, więc nawet nie można było uznawać go za istotę wywołującą jakikolwiek hałas. Z kolei Mistrz Błyskawic większość dnia przesiadywał w swoim gabinecie i pisał, lub podróżował po niebie. Trzecia osoba nie opuszczała swojej samotni od kilkudziesięciu lat.
Z tego względu dla dyrygenta wyspa była najlepszym wyborem, jeśli myślał o odpoczynku i zregenerowaniu sił. Choć skrzypek wprowadzał tutaj nieznany dotąd mieszkańcom harmider, He Xuan był do niego przyzwyczajony. Można było się pokusić o stwierdzenie, że jego głośne zachowanie traktował jako naturalny element w życiu i funkcjonowaniu. Poza tym lubił jego grę, więc podobało mu się, że w zalegającej tu przez większość dnia ciszy słyszy utwory wychodzące spomiędzy chudych palców i skrzypiec. Kiedy nie ćwiczył, He Xuan krok po kroku tłumaczył mu najważniejsze zagadnienia świata kultywacji, a potem pokazywał proste techniki i sposoby medytacji. Shi Qingxuan, tak jak w przypadku gry, był bardzo pilnym i pojętnym uczniem, który szybko przyswajał wiedzę.
Troje alchemików przez większość czasu podróżowała, często kontaktując się z Yin Yu i wymieniając z nim informacjami o miejscach, gdzie potrzebna była ich pomoc. Pei Ming, gdy nie jeździł w wyścigach Daytona, towarzyszył im i pomału starał się zaskarbić sobie względy Czcigodnej Uzdrowicielki.
Wszystkim cztery tygodnie minęły bardzo szybko.
Nikt nie wiedział, co w tym czasie działo się z pozostałymi osobami zaproszonymi tego dnia na wyspę.
Reporter otrzymał wiadomość i potwierdził przybycie, ale poza krótką informacją "Będziemy", nic więcej nie napisał. Aż do ustalonego dnia nie widzieli żadnej z trzech osób. Trzech, ponieważ poza Xie Lianem, do którego nikt nie miał kontaktu, podobna sytuacja miała się też z Bai Wuxiangiem. Dawny wróg, obecny... nadal nie potrafili określić jego statusu i odgadnąć intencji, dlatego nazwali go "sojusznikiem", przez miesiąc pozostawał poza ich zasięgiem. Wierzyli jednak, że się pojawi, bo Hua Cheng dostał jasną informację.
"Zapraszamy na spotkanie na teren Czarnych Wód. Xie Lian oraz Bai Wuxiang również są zaproszeni".
I głównie z jego powodu zniecierpliwiony Quan Yizhen właśnie zaczynał trzecią rundę po plaży ciągnącej się przez całą linię brzegową wyspy. Dobrze pamiętał zapewnienia, że jeśli się ponownie spotkają, powalczą dłużej. Przecież obaj to lubili, więc nie mogli przepuścić żadnej okazji do przyjemnego spędzenia czasu na świeżym powietrzu i rekreacyjnym, całkowicie relaksującym oddawaniu się satysfakcjonującemu wysiłkowi fizycznemu. A że ktoś mógł przy tym zostać zraniony – przecież żaden sport nie gwarantował całkowitego bezpieczeństwa i wszędzie zdarzały się małe kontuzje.
Małe lub odrobinę większe.
Ale zdrowa rywalizacja jest ważna w życiu każdego prawdziwego mężczyzny!
*
Shi Qingxuan stał przy stole i przekładał owoce na trzypoziomowej paterze.
Czy winogron powinien być przy kiwi, czy lepiej prezentuje się obok truskawek? – zastanawiał się. – Nie, lepiej dajmy go do czereśni. – Kiwnął sobie głową. – Mocna czerwień i zieleń ładnie ze sobą wyglądają, tylko... co mam teraz zrobić z bananem?
Ustawił kompozycję na nowo i spojrzał krytycznie na swoje dzieło. Zmienił ze sobą plastry ananasa z pestkami granata w kokilce. Uśmiechnął się usatysfakcjonowany, gdy nagle stół zatrząsł się i część kiści deserowych winogron wysunęła się poza górny talerzyk patery. Po chwili w jego ciele pojawił się dziwny ucisk. Maestro już zdążył przyzwyczaić ciało swojego skrzypka do naturalnego reagowania na niebezpieczeństwo i uaktywniania zapasów qi, by szybciej krążyła po całym wnętrzu. Gdzieś w pobliżu jakiś kultywator uwolnił dużą ilość energii i było to tak mocno wyczuwalne, że prawie zadrżał.
He Xuan podszedł do niego i wziął za rękę. Wpuszczał do ciała odrobinę własnej energii, żeby je uspokoić. Nie wyglądał na przestraszonego lub przejętego, że na jego terenie pojawiła się jakaś groźna i potężna siła.
– Powieszę go za nogi na najwyższej gałęzi, jeśli cokolwiek na wyspie zostanie zniszczone – rzucił chłodnym tonem.
Tymczasem zielone oczy chłopaka były szeroko otwarte i błyszczały strachem.
– Ma-Maestro, wiesz kto to? To jakiś wróg? Dowiedział się o tym miejscu i przyszedł nas zaatakować? Czy poradzimy sobie z nim? To znaczy, czy ty sobie poradzisz? Ja wiem, że jest tu dużo silnych osób, ale ta aura jest taka potężna!
Twarz dyrygenta nie wyrażała niczego poza obojętnością.
– To tylko Quan Yizhen. Jego siła jak zwykle jest chaotyczna i...
Nie skończył. Niebo przeciął jasny blask i zatrzymał się wysoko na niebie. Jakby na nocnym nieboskłonie spadał meteor i nagle zgasł.
– Nasi ostatni goście nareszcie się pojawili. – Puścił Shi Qingxuana i z utkwionym w błękicie wzrokiem dodał: – Zaraz wrócę. Niech ten idiota nie myśli pojedynkować się na moim terenie.
Wyskoczył w górę, materializując w dłoni miecz o rękojeści z rybich łusek i szybko poleciał. Do skrzypka podszedł Mistrz Błyskawic i poprawił kiść winogron, wyskubując z niej kilka gron.
– Nawet jeśli to Quan Yizhen zaczął, Bai Wuxiang raczej nie będzie na tyle głupi, żeby przyjąć jego wyzwanie. – Zjadł kilka owoców i po krótkiej analizie uzupełnił: – Chyba.
Ku uldze wszystkich, do starcia nie doszło. He Xuan podleciał do gości, dostrzegając w dłoni Bai Wuxianga ogromny miecz, na którym podróżował Quan Yizhen i w myślach przeklął go kilka razy. Goście lecieli we trzech. Hua Cheng był w czerwonej koszuli na guziki – w sportowym stylu, lecz na jego ciele prezentującej się bardzo elegancko, oraz w czarnych spodniach. Obok miał Xie Liana ubranego w biały lniany komplet: proste spodnie oraz koszulę z rękawami trzy czwarte – luźne, aby materiał powiewał podczas lotu, lecz w odpowiednich miejscach opięte i podkreślające jego szczupłe, ładnie zbudowane ciało. Po jego lewej stronie na srebrnym mieczu z misternie rzeźbionymi płomieniami na rękojeści stał dawny generał Królestwa Wuyong.
– Żadnego niszczenia mojej wyspy. – He Xuan rzucił im na wstępie zamiast powitania, a potem pokierował w stronę posiadłości usytuowanej w centrum wyspy między wiekowymi, wiecznie zielonymi drzewami.
Wszyscy zaczęli się witać, podchodząc do Bai Wuxianga z dystansem. Był w swojej zwyczajnej, długiej, białej szacie i z rozpuszczonymi, sięgającymi pasa czarnymi włosami. Nadal nosił maskę. Może z przyzwyczajenia, a może nie lubił swojej twarzy. Nie zdjął jej nawet podczas wymiany krótkich "witam" z każdą osobą.
W ciągu minuty zza drzew wyłonił się Quan Yizhen, który niemal wpadł w najnowszych gości i objął za szyję Hua Chenga oraz Xie Liana.
Bai Wuxiang stał dość blisko, dlatego wbił w ziemię rzucony jako "rękawica" ogromy dwuręczny miecz, mówiąc mu wprost:
– Przyjmuję wyzwanie. Jutro, na moim terenie. – Obrócił głowę do He Xuana. – Nie możemy urazić mistrza Czarnych Wód i okazać niewdzięczność za jego gościnę – powiedział to w taki sposób, że nie było do końca jasne, czy sobie z niego kpi, czy jest szczery.
Nie w pełni cieszyło to Quan Yizhena, bo krew w nim buzowała i pragnął jak najszybciej pozbyć się nadmiaru energii, tak jak zrobił to przed kilkoma minutami, rzucając w niebo swoją broń, ale i tak nie mógł przestać się uśmiechać. Puścił obu mężczyzn i zabrał miecz, dematerializując go w dłoni.
– Tym razem nauczyłem się tego i owego, więc nie będziesz musiał się wstrzymywać.
– Nie będzie więc nudno. Doceniam w mistrzu chęć stoczenia przyjemnego pojedynku. Będziemy sami, więc nie musimy się z niczym ograniczać.
Yin Yu podszedł do nich i także zabrał głos:
– Tak naprawdę, to również chciałbym w tym uczestniczyć. Oczywiście jako widz.
Choć maska zakrywała Bai Wuxiangowi całą twarz, wszyscy mieli wrażenie, że się uśmiecha.
– Dobrze, lecz nie zapewniam nikomu bezpieczeństwa – uprzedził ze spokojem.
– Czy obecność jeszcze innych osób będzie problemem? – spytał Pei Ming.
– Skądże, lecz na tych samych zasadach.
– Im więcej nas, tym weselej! – krzyknął uradowany Quan Yizhen. – Po co się rozdrabniać, jeśli możemy jutro zabawić się wszyscy!
Były osoby przeciwne temu pomysłowi, jak na przykład He Xuan, lecz ostatecznie dzisięć osób postanowiło udać się do dawnego Kraju Ognia. Tylko Hua Cheng oraz Xie Lian widzieli, co skrywa bariera. Pozostali nadal byli ciekawi, w jakim stanie jest teraz królestwo.
Choć pewna sugestia nie została głośno powiedziana, takie osoby jak Mistrz Błyskawic oraz Xie Lian dobrze wiedziały, że Yin Yu, zadając pierwsze pytanie, nie nastawiał się na oglądanie widowiskowej walki, lecz ciągle nie ufał Bai Wuxiangowi. Nie miał powodów, by to robić. Zachowanie mężczyzny i jego pomoc pozostawały zagadką nie tylko dla niego.
Natomiast sam dawny generał Królestwa Wuyong wyglądał na niewzruszonego, a przynajmniej nie zawracającego sobie głowy takimi szczegółami jak zaufanie. Nawet nie próbował zachowywać się przyjaźnie. Pod tym względem przypominał trochę He Xuana. Biła od niego obojętność, ale też dziwna pewność siebie i swojej siły. Bo kto na jego miejscu faktycznie pojawiłby się w miejscu pełnym mistrzów, sam będąc bratem bliźniakiem wroga ludzkości?
Na pewno nikt słaby.
– Mistrzu Błyskawic, może wykorzystamy jutrzejszą gościnę Bai Wuxianga i także się zmierzymy? – zaproponował Quan Yizhen, kiedy szli w kierunku stołów. – Nadal mamy zaległą walkę, a już chyba udało nam się "naprostować świat".
Bai Wuxiang wnet podłapał temat.
– Miesiąc temu nasze miecze także się spotkały, ale nie wymieniliśmy ze sobą wielu ciosów, więc także weź pod uwagę dokończenie tego małego starcia ze mną. Zrobisz mi tym zaszczyt.
Srebrne oczy zmierzyły mężczyznę i minęła dłuższa chwila zanim odpowiedział.
– Obawiam się...
– Razem z Gege i He Xuanem – wtrącił się Hua Cheng, kładąc dłoń na barku Xie Liana – rozstawimy taką barierę, żeby nic nikomu się nie stało. Tym bardziej kiedy będą z nami alchemicy oraz Shi Qingxuan. Nie możemy dopuścić do niczyjej krzywdy.
– Ja także przyszykuję odpowiednie talizmany – dodała Yushi Huang.
– Mistrz Błyskawic nie będzie się musiał niczego obawiać i trochę się rozerwie. – Kiedy się lepiej poznało reportera, w obecnym uśmiechu można było wychwycić odrobinę figlarności. – Tak jak zawsze sugeruje mu to Quan Yizhen.
Xie Lian najlepiej rozumiał większość zgromadzonych tu osób. Dobrze znał stosunek Mistrza Błyskawic do nadużywania swojej siły. W przypadku walki z tak doświadczonym wojownikiem, jakim był Bai Wuxiang, na pewno by do tego doszło.
Obaj mogli sami sobie zaprzeczać, że nie lubili walczyć, ale gdy nikt nie musiał umierać, mierzenie się z silną osobą było bardzo satysfakcjonujące. Dodatkowo można było sprawdzić swoje ograniczenia i czegoś się nauczyć.
Pod swoją maską uśmiechu sam Hua Cheng zapewne także liczył na niezłe widowisko.
Ostatni miesiąc ciągle podróżował. Oczywiście nie sam, mając za towarzysza osobę, której nigdy nie chciał już odstępować.
Najpierw odwiedzili mnichów na Koya-san, u których spędzili trzy dni. Xie Lian podziękował za opiekę i podarowanie dachu nad głową – miejsca, gdzie mógł w spokoju egzystować. Przeprosił za późniejsze problemy, kiedy zostali zaatakowani i mnichom pomógł Bai Wuxiang. Mei Nianqing słuchał go z delikatnym uśmiechem na ustach. Nie wypytywał, jak to się stało, że odzyskał wzrok, słuch i głos. Może wiedział więcej niż to, co mówił i do niektórych rzeczy się nie przyznawał, a może akceptował wszystko jako wolę Buddy. W końcu był buddystą, który odrzucił emocje oraz ludzkie przyjemności dla harmonii. Spokoju ducha i równowagi z naturą.
Dwóch kultywatorów spędzało czas bardzo przyjemnie. Pierwszego wieczoru oglądali gwiazdy z udostępnionego im pokoju zajmowanego wcześniej przez reportera, a drugiego siedząc na drewnianym podeście budynku, gdzie przez dziesięć lat mieszkał Xie Lian.
Kiedy zostawali sami, dużo rozmawiali o przeszłości, swoich zainteresowaniach, przyzwyczajeniach, ale także zwyczajnie siedzieli lub leżeli obok siebie, trzymając się za ręce i ciesząc bliskością. Spokój, który dawny książę i zniesławiony generał odczuwał przy drugim mężczyźnie, powoli leczył niewidoczne rany. Nadgarstki za sprawą maści Yushi Huang i częstego dzielenia się demoniczną energią goiły się także. Nadal były obwiązane bandażami, lecz częściej po to, aby nikt nie przyglądał się jego ranom, niż zatrzymać krwawienie – ono całkiem ustąpiło.
Hua Cheng wiedział, że ten nowy czas, który dla nich nadszedł, różni się od tygodnia spędzonego ze sobą na Koya-san, potem w Salwadorze, ostatecznie kończąc się na bitwie w Chinach. To był bardzo intensywny okres. Wszystko działo się bardzo szybko, a im towarzyszyła ciągła niepewność o "jutro". Niebezpieczeństwo mogło nadejść z każdej strony, więc z tyłu głowy mieli pytanie: Czy damy radę powstrzymać wroga?
Może dlatego w tamtym okresie tak bardzo się do siebie zbliżyli.
Od dnia walki z Jun Wu już nie przekraczali pewnej granicy intymności między sobą. Kiedy ogromny ciężar spadł z ich barków, zwolnili, aby poprzedni pośpiech uzupełnić o zaznajomienie Xie Liana ze światem, którego przecież nie widział od dwudziestu pięciu lat, a także oswajaniem się z posiadania przy boku drugiego człowieka – wyjątkowego, tego najważniejszego.
Wyciszenia i poukładania sobie uczuć potrzebowało także jego serce. Obaj czuli, że chcą być przy sobie bliżej niż po przyjacielsku, ale reporter dał przestrzeń Xie Lianowi. Nie popędzał go z niczym, aby więź między nimi pogłębiała się naturalnie i w swoim tempie.
Był cierpliwy, otaczając mężczyznę troską i będąc zawsze obok. Nareszcie rozumiał, z jakim brzemieniem zmagał się latami. Sam. Teraz Xie Lian potrzebował tylko czasu, aby wspomnienia się zatarły i zastąpiły je nowe – te szczęśliwe. Z nim. Hua Cheng był pewny, że może je dać i zadba o drugiego mężczyznę jak nikt inny.
Liczył na to, że w przyszłości jego uczucie, ich uczucia do siebie uleczą duszę, która była najbardziej uszkodzona.
Na szczęście czasu na to obaj mieli pod dostatkiem.
To, co dotąd między nimi zaistniało: przytulenia, pocałunki, słodkie słowa – to wszystko było prawdziwe. Teraz wystarczyło tylko pielęgnować ciepłe uczucia i pozwolić im rozkwitnąć.
Po zejściu z góry i opuszczeniu Japonii złożyli wizytę kilku uratowanym kultywatorom, przeprowadzając małe dochodzenie. Istniało ryzyko, że Mistrzowi Błyskawic i pomagającemu mu Yin Yu, Pei Mingowi oraz He Xuanowi nie wszystkich udało się wytropić. Sami ponownie sprawdzili laboratoria Qi Ronga i zniszczyli każdy ślad zakazanych technik oraz pieczęci, demonicznych talizmanów i ksiąg, które nie powinny trafić w niepowołane ręce.
Dopiero wtedy spotkali się z Bai Wuxiangiem. Xie Lian nigdy nie przypuszczałby, że uratowanie życia małemu chłopcu kiedyś pomoże jemu, a podarowanie komuś drugiej szansy zmieni wroga w sojusznika.
Jak jedna walka, kilka słów, dobry uczynek potrafiły zmienić czyjś los. Nie tylko jednostki.
Powstrzymując władcę Królestwa Wuyong, uratowali świat.
Jun Wu dostał to, na co zasłużył, a Xie Lianowi dobroć zwróciła się po stokroć – tak uważał, wielokrotnie patrząc na ciepły uśmiech Hua Chenga, znajdując się w jego ramionach i będąc świadomym uczuć, które do siebie żywili, coraz mocniej przyciągając ich do siebie, gdy coraz trudniej było im się rozstać choćby na kilka godzin.
Czas, który spędzili ze sobą po spotkaniu na leśnej ścieżce Koya-san, był krótki, ale czy siłę miłości można mierzyć ilością spędzonych ze sobą godzin? Czasami nie wystarczy całe życie, by kogoś pokochać, podczas gdy zaledwie jedno spojrzenie, złapanie się za ręce, uścisk lub uśmiech, by ktoś skradł nam serce.
Nie tylko na jedną noc, ale na całe życie.
W dawnym Królestwie Wuyong rozmowa dwóch generałów pod czujnym okiem Hua Chenga nie trwała długo. Xie Lian podziękował za pomoc i przyznał, że nie przypuszczał, iż generał dotrzyma swojego słowa, przez tyle lat pamiętając o obietnicy i jemu uratuje życie. Bai Wuxiang odparł krótko, że nigdy nie zapomniał o stoczeniu najlepszej walki, nawet jeśli ją przegrał.
Jednej i drugiej.
Wymienili się jeszcze kilkoma uprzejmościami i w zgodzie rozstali.
Przez kolejne dwa tygodnie obaj podróżowali z kraju do kraju. Hua Cheng otrzymał prośbę o pomoc w odzyskaniu łączności z innym zaginionym reporterem wojennym, więc Xie Lian, nawet się nie zastanawiając, zaoferował swoją pomoc. Odnaleźli mężczyznę pojmanego i przetrzymywanego przez grupę partyzantów z Palestyny, a po jego uwolnieniu udali się do Azerbejdżanu, nawiązać kontakt z tamtejszym podwójnym agentem. Na końcu, w Ugandzie, przeprowadzili wywiad z jednym z muzułmańskich żołnierzy, który zdradził, gdzie w najbliższych dniach uderzą grupy rebeliantów.
W Afryce zostali dwa dni, próbując zapobiec tragedii i przekazując informacje wojsku. Bezpośrednio stamtąd polecieli na wyspę Czarnych Wód, po drodze wstępując po Bai Wuxianga i dalszą część podróży odbywając wspólnie.
W taki oto sposób pojawili się chwilę przed umówioną godziną i zostali przywitani pędzącym w ich stronę mieczem Quan Yizhena, który złapał rozbawiony Bai Wuxiang. Początkowo nie był przekonany do przyjęcia zaproszenia, ale na takie niespodzianki nie mógł narzekać.
Cieszył się, że przybył.
*
Przy stołach usiedli w nieco innej kombinacji niż w San Salvadorze. Tu, na głównym miejscu, przy węższej stronie zasiadał He Xuan z Shi Qingxuanem. Mistrz Błyskawic był naprzeciwko, mając obok siebie wolne krzesło. Po jego lewej, przy dłuższej krawędzi znajdował się Yin Yu, Pei Xiu z Ban Yue oraz Yushi Huang wraz z Pei Mingiem. Natomiast naprzeciwko mieli Hua Chenga, Xie Liana, Bai Wuxianga i na końcu Quan Yizhena.
Dawny generał zdjął swoją maskę, ukazując przystojną twarz, na której tkwił oszczędny uśmiech. Każdy, kto widział Jun Wu, mógłby przysiąc, że to on z nimi teraz siedzi, choć jednocześnie ten wyraz twarzy nie mógł należeć do niego. Był za bardzo swobodny, rozluźniony, przyjemny. Jego czarne oczy i jasnobrązowe sąsiada spotkały się i zatrzymały na sobie na kilka sekund. Xie Lian skinął, jakby chciał przekazać dawno wypowiedziane słowa "Tylko z zewnątrz jesteście podobni. Wasze dusze i to, co macie w sercu, należy do dwóch zupełnie różnych osób".
Tak właśnie było.
Quan Yizhen ani na chwilę nie odstępował generała, aktualnie wypytując go o techniki manipulacji qi, które sprawiałyby, że grzbiet dłoni stanie się ostry jak miecz. Mistrz Błyskawic wymieniał się wiadomościami ze świata z Yin Yu, a troje alchemików prowadziło żywą debatę z Pei Mingiem na temat planowanych testów nowatorskiego antidotum. Mistrz szczytu Ming Guang od razu zgłosił się na ochotnika jako królik doświadczalny, mówiąc, że ufa Yushi Huang i jest gotów przetestować każdy przygotowany przez nią preparat.
Atmosfera była luźna, jakby wszyscy znali się od lat, a niedawne przykre wydarzenia nigdy nie miały miejsca.
He Xuan wstał i zakręcił szklanką, w której nie do tak dawna znajdowałaby się zapewne brandy lub whisky, lecz dziś był tylko sok ze świeżych pomarańczy, które własnoręcznie wyciskał Shi Qingxuan.
Upił mały łyk, kładąc dłoń na barku skrzypka. Mina dyrygenta była chłodna jak zawsze.
Kiedy rozmowy ucichły, a wszystkie oczy skierowały się na niego, przemówił:
– Wyłącznie z uwagi na niedawne wydarzenia – podkreślił – wraz z Mistrzem Błyskawic chcielibyśmy...
He Xuan w połowie zdania zamilkł i obrócił się. Obszedł krzesło, zrobił skłon i przykucnął na jednym kolanie. Jak na zawołanie wstał także Xie Lian, Mistrz Błyskawic, a nawet Bai Wuxiang. Podeszli do He Xuana i opuścili głowy.
Reszta gości nie wiedziała, dlaczego tak się zachowują, dopóki nie zobaczyli mężczyzny wychodzącego zza domu. Nie wyglądał na starszego od pozostałych. Wysoki, choć nie tak jak Mistrz Błyskawic. Miał na sobie długą, czarną szatę związaną szerokim biało-niebieskim materiałowym pasem. Na wierzch narzucił równie czarne haori u dołu zakończone motywem błękitnych wzburzonych fal oceanu, które ciągnęły się przez całą szerokość stroju. Dłonie trzymał ukryte w rękawach na wysokości piersi.
Wyciągnął je teraz przed He Xuanem i położył na jego głowie.
– Spóźniłem się? – zapytał powoli głębokim, przyjemnym głosem.
– Mistrz jest w samą porę – odpowiedział He Xuan.
– Mistrzu – powiedziało jednocześnie trzech pozostałych.
Mężczyzna skinął im krótko, patrząc po kolei na każdego: zaczynając od Mistrza Błyskawic, a kończąc na osobie w białej szacie. Palce mistrza pozostały rozluźnione. Nie dobyły miecza zawieszonego przy udzie, choć "tę" twarz dobrze znał. Jednak jedno spojrzenie na niego wystarczyło, by wiedział wszystko.
Stanął bezpośrednio przed Bai Wuxiangiem i poczekał, aż na niego spojrzy. Czarne oczy u obu nie wyrażały żadnych emocji.
– Nawet wasze serca biją tak samo spokojnie – rzekł, doskonale domyślając się prawdy.
Poprzedni mistrz Czarnych Wód rzadko ruszał się ze swojej wyspy, ale jego słuch był tak samo ostry jak intuicja. Mógł nigdy wcześniej nie widzieć twarzy Bai Wuxianga – generała Królestwa Wuyong, ale poznał Jun Wu. Wszystko wskoczyło na swoje miejsce. O nic nie pytał, niczego nie komentował.
Uśmiechnął się do pozostałych gości i zapytał:
– Jak mojemu uczniowi udało się znaleźć tylu przyjaciół?
– Mistrzu, proszę, to wcale nie... – He Xuan próbował zaprzeczyć insynuacjom, jakby dodatkowe osoby na wyspie były jego przyjaciółmi, lecz tylko na próbach się skończyło.
Shi Qingxuan i Quan Yizhen już do nich podbiegali, krzycząc jednocześnie:
– To pan jest mistrzem He Xuana? W końcu cię spotkałem!
– Mistrzu Maestro! Nareszcie! Tak dużo o tobie słyszałem! Tak naprawdę to niewiele, bo Maestro mało mi mówi o kimkolwiek, ale...
Reszta osób także zaczęła podchodzić, aby przywitać się z osobą, która, podobnie jak Mistrz Błyskawic, od stuleci była tak samo sławna i poważana wśród innych kultywatorów.
– Nie spodziewałem się, że dwóch najsilniejszych generałów w historii, będących podczas wojny po przeciwnych stronach, teraz stanie przede mną ramię w ramię – powiedział starszy mistrz Czarnych Wód.
Naraz zrobiło się cicho.
– Dwóch generałów? – Pierwszy zareagował Quan Yizhen. – Kto? Kto jest drugim? – Rozejrzał się uważnie dookoła, zatrzymują wzrok na He Xuanie. – Ty?
Jak na zawołanie zapytany mężczyzna dał mu bolesnego pstryczka w czoło.
– Zgłupiałeś? Przecież ja nie mam nawet dwustu lat.
– A skąd ja mam to wiedzieć? – Potarł piekącą skórę. – Może i coś tam wspominałeś, ale przecież nie muszę pamiętać wszystkiego. No dobra, dobra, jeśli nie ty, to może...
– Na mnie nie patrz. – Pei Ming od razu uniósł dłonie.
Pytający wzrok Quan Yizhena przeniósł się na swojego mistrza.
– O takich rzeczach na pewno bym ci powiedział – oznajmił, ucinając bezsensowne domysły.
– A więc...
– To ty, Xie Lianie? – Głos Yushi Huang rozbrzmiał jak strzała, wypuszczona z napiętej cięciwy i trafiająca w osobę, która stała obok Bai Wuxianga. – Ty jesteś generałem Fang Xinem?
Oczy wszystkich skierowały się na osobę, której spojrzenie orzechowych oczu utkwione było w alchemiczce.
– En. To...
– Juuhuuu! – wykrzyczał Quan Yizhen, zamykając Xie Liana w niedźwiedzim uścisku i unosząc go nad ziemię. – No i świetnie! To nawet więcej niż świetnie, bo prześwietnie! Teraz będę mógł się zmierzyć i z tobą, i z Bai Wuxiangiem!
– Chyba jednak nie powinniśmy...
– Gege – Hua Cheng oderwał dłonie Quan Yizhena z pleców mężczyzny i sam przyciągnął go do siebie – nie musisz być taki delikatny dla tego narwańca jak wcześniej He Xuan i nie wahaj się uderzyć go mocniej.
– No co? Ja tylko chciałem, żebyśmy się dobrze bawili. Przecież Mistrz Błyskawic mówił, że obaj generałowie lubili pojedynki. I nareszcie mnie oświeciło, dlaczego jesteś taki silny!
Ban Yue, Pei Xiu, Pei Ming, Yin Yu oraz Shi Qingxuan byli zaskoczeni tą nowiną. Yushi Huang miała pewne podejrzenia, ale nie sądziła, że Xie Lian okaże się być aż tak potężną i znaczącą w historii osobą. Nikogo już nie dziwiło, że między nim a Mistrzem Błyskawic istniała zażyłość. Podczas szturmu na Alasce mistrz przyznał, że się znają, ale nie zdradził nic więcej.
Poznając Xie Liana podczas pobytu w Salwadorze, widząc jego czyny, spokojny charakter i przyjazne usposobienie, domyślali się części prawdy stojącej za słowami Mistrza Błyskawic podczas jednego z posiłków w teatrze.
"Prawda nie zawsze jest taka, jak wszyscy powtarzają".
Nic nie wiedzieli o dawnym zniesławionym generale, a sami powtarzali zasłyszane słowa. Kto by pomyślał, że wyrażając się tak nieprzychylnie o osobie, której nie znali, obrażą człowieka siedzącego z nimi przy jednym stole!
Dopiero późnym wieczorem na wyspie Czarnych Wód, gdy wszyscy już zjedli, Mistrz Błyskawic opowiedział historię ich znajomości i naświetlił prawdziwą historię Wojny Czterech Królestw i dwóch generałów.
Jednak teraz, zaraz po usłyszeniu nowości, Quan Yizhen nagle zapomniał, że wcześniej nazwał go bestią. Dlatego bez żadnych wyrzutów sumienia nie przestawał namawiać do pojedynku.
– Skoro wszyscy i tak spotkamy się na terenie dawnego Królestwa Wuyong, to możemy zabawić się w więcej osób! Prawda? – sugerował wesoło.
Przyjemny rozgardiasz z minuty na minutę stawał się jeszcze głośniejszy, ale nawet wrażliwy słuch obu mistrzów Czarnych Wód nie potrafił stłumić ciepła w ich sercach.
He Xuan zbliżył się do Shi Qingxuana, biorąc go za rękę. Hua Cheng zaczepił małe palce z Xie Lianem, Yushi Huang położyła dłoń na ramieniu Pei Minga, uśmiechając się do niego, a pozostali... byli szczęśliwi tą chwilą na swój własny sposób: spokojem, jaki zapanował na świecie lub zbliżającą się walką, a nawet patrzeniem na uśmiechnięte twarze innych. Ta chwila była tak miła, że mogłaby trwać wiecznie.
Mogłaby... gdyby nie radosny okrzyk Quan Yizhena:
– Skoro jesteśmy już wszyscy, to co, chyba pora, żeby coś wszamać!
* * *
Klucz zabrzęczał w zamku i po chwili drzwi się otworzyły.
– Poczekaj, Gege, zapalę światło. – Przy futrynie pojawiła się smukła dłoń, która wymacała włącznik i go nacisnęła. – Proszę, wejdź pierwszy.
Po tygodniach podróży Hua Cheng w końcu mógł wrócić do swojego mieszkania w Holandii.
Przedpokój był wąski, ale panował w nim porządek. Czerwona kurtka wisiała przy dużym lustrze, na szafce stał podręczny notatnik i długopis, z wysokiego kosza wystawała drewniana rączka czerwonego parasola, a na małym haczyku wisiał pęk kluczy.
Xie Lian wszedł, rozglądając się ciekawie. Zdjął buty i odstawił je na gumową wycieraczkę przy szafce. Padało i zanim się schronili, zdążyli zmoknąć.
– Jutro podjadę po nasze rzeczy, które wysłaliśmy do redakcji, więc dziś po prostu pożyczę ci coś mojego – powiedział reporter, wchodząc za nim. Zamknął drzwi na klucz i dodatkowo rygiel łańcucha wsunął w prowadnicę.
– W porządku, San Lang. To nie pierwszy raz, kiedy coś od ciebie dostaję – odparł mężczyzna z zakłopotanym uśmiechem.
– I pewnie nie ostatni – dodał, mrugając mu porozumiewawczo.
– Ciągle cię wykorzystuję. Ciebie i twoją dobroć.
– A ja na przekór temu cały czas czuję się za mało wykorzystywany.
Zaśmiał się i wprowadził mężczyznę do przestronnego salonu.
– Tam jest kuchnia, obok łazienka, sypialnia – tłumaczył, wskazując na poszczególne drzwi. – Nie wiem, jak bardzo jesteś zmęczony, Gege. Czy masz ochotę na coś ciepłego do picia lub jedzenia, czy chcesz najpierw się odświeżyć?
– Wiem, że dopiero skończyliśmy podróż, ale może napijemy się, a potem odświeżymy? Ciągle pamiętam, że chciałeś odwdzięczyć się herbatą za tę na Koya-san.
Sugestia Xie Liana została przyjęta szerokim uśmiechem.
– Dobrze, Gege. Obiecałem to nawet w Salwadorze. Usiądź na kanapie i poczekaj chwilę, zaraz wszystko przyszykuję.
– Pomóc ci? – zapytał, idąc za nim do kuchni, ale dłonie go zatrzymały i lekko popchnęły plecy w stronę wiśniowej kanapy w kształcie litery L.
– Zamierzasz zabrać mi przyjemność zaparzenia ci herbaty? Usiądź, rozgość się, porozglądaj – zaproponował. – Tylko się nie przestrasz, bo wszędzie jest kurz – mówił, wchodząc do kuchni, a Xie Lian w tym czasie podszedł do gablotki z książkami. – Oczyszczacze powietrza działały każdego dnia razem z robotem sprzątającym, ale nie na wiele się to zdało.
Oczyszczacz powietrza, robot sprzątający? – powtarzał w myślach Xie Lian. – Chyba czeka mnie jeszcze dużo nauki tej technologicznej terminologii.
– San Lang, nie musisz się niczym przejmować tylko przez wzgląd na mnie.
– Dzięki pomocy Gege mam teraz tydzień urlopu, więc wytrzymaj jeszcze chwilę, a doprowadzę wszystko do porządku.
– W takim razie ci pomogę.
– Gege, tobie należy się odpoczynek, a nie domowe obowiązki.
– Domowe obowiązki – mruknął, przesuwając palcem po blacie czarnej komody i przyjrzał się szaremu kurzowi na opuszku – nigdy... nigdy ich... we własnym domu...
– Gege – Xie Lian prawie podskoczył, słysząc przy uchu głos reportera – wiesz, że dom to nie tylko cztery ściany i miejsce, gdzie trzymamy swoje rzeczy?
Xie Lian obrócił głowę, dostrzegając obok mężczyznę. Był blisko, a on nawet nie wiedział, w którym momencie podszedł. Spoglądał jednak nie na niego, ale na książki ustawione za szklaną szybą.
– Herbata już się zaparza – poinformował. – Czy Gege ma ochotę coś poczytać?
– Nie dzisiaj – odparł. – Przez długi czas otaczało nas wiele osób i pomyślałem, że... – zacisnął palce w pięść – moglibyśmy po prostu porozmawiać. Pobyć tylko we... tylko...
– Tylko we czterech? – zagadnął, a jego wyraz twarzy w ogóle się nie zmienił. Zabrzmiał obojętnie.
– We czterech? – powtórzył, nie rozumiejąc.
Spodziewasz się gości, San Lang?
Dopiero teraz Hua Cheng popatrzył na niego i się uśmiechnął.
– Ty, ja – zaczął wymieniać, prostując palce – Ruoye i E-Ming. Razem cztery. Czy źle liczę?
– Nie...
– Nie mogłeś się doczekać, aż będziemy tylko we czterech? Męczyła cię obecność innych osób?
– Nie mogłem się doczekać aż będziemy... we czterech – powtórzył niemal automatycznie i w końcu zrozumiał.
Czuł, jakby kłamał, choć przecież mówił prawdę, ale intencja tego przekazu była prosta.
"Chciałem zostać z tobą, San Lang. Żadną inną osobą".
Powiedzenie tego w taki sposób zabrzmiałoby na tyle intymnie, że słowa nie chciałyby przejść przez gardło Xie Liana. Jednak zmienione na "we czterech", licząc Ruoye, który zawsze z Xie Lianem był oraz E-Minga, który również stanowił nierozerwalną część Hua Chana – pół demona, były normalne.
Choć znaczyły dokładnie to samo.
Hua Cheng uśmiechnął się do niego z nową radością, aż oczy mu błysnęły, a czarne źrenice się rozszerzyły.
– Już w kolejnej sprawie jesteśmy całkowicie zgodni, Gege.
Po tych słowach poszedł do kuchni, a Xie Lian wziął głęboki oddech, trzymając na wodzy emocje i uspokajając je. Chwilę później usadowili się podobnie jak na Koya-san – Xie Lian na dłuższej części kanapy, a gospodarz prostopadle, przy węższej "L". Sączyli herbatę, ciesząc się jej delikatną słodyczą równoważoną herbacianą goryczką.
– Bardzo smaczna, San Lang. Dziękuję.
– Proszę. Cieszę się, że ci smakuje.
Wymienili się kolejnymi uprzejmościami, po których Hua Cheng dyskretnie wstał i ze słowami "poszukam czegoś na przebranie" zniknął za drzwiami prowadzącymi do sypialni.
Xie Lian wypuścił powietrze z płuc i ukrył twarz w dłoniach.
Jak dziecko, zachowuję się jak nastolatek, a nie jak dorosły mężczyzna. Na litość boską, weź się w garść, Xie Lianie! Przecież to San Lang, "twój" San Lang! Tyle czasu byliście razem w najróżniejszych sytuacjach, wielokrotnie sami, często blisko, każdej nocy trzymaliście się za ręce, przekazywaliście sobie energię, wspieraliście się, pisaliście sobie wiadomości na dłoniach lub zwyczajnie przytulaliście... Nie, wcale nie tak zwyczajnie. Wiesz, że nic nie było w tym zwyczajnego i twoje usta dobrze pamiętają dlaczego. – Wziął kilka oddechów. – DLACZEGO tak się stresuję? Nie dzieje się przecież nic dziwnego. San Lang cię w niczym nie popędza, do niczego nie namawia, nic nie sugeruje – tłumaczył sobie, kiwając głową. – Ale ta sprawa ciągle wisi w powietrzu. Tak. Muszę powiedzieć mu wprost, że... moje uczucia z wtedy nic się nie zmieniły. Nadal pragnę bliskości i ciepła. Sam chcę je dać... Tak – postanowił twardo – muszę mu o tym powiedzieć. Najlepiej jak najszybciej. Teraz.
Wstał i podszedł do drzwi. Wziął jeszcze jeden uspokajający wdech i nacisnął na klamkę.
Reporter trzymał uniesioną rękę wysoko przy ścianie, a poniżej na metrowej komodzie piętrzyły się dokumenty. Popatrzył na wchodzącego z dziwną obawą.
Xie Lian od razu dostrzegł to niecodzienne zachowanie i zanim zdążył o cokolwiek zapytać, usłyszał pośpiesznie wypowiedziane słowa:
– Gege, pozwól mi się wytłumaczyć.
Drugi mężczyzna nadal nie wiedział, co takiego się stało, że miałby się mu tłumaczyć. Jednak wystarczyło krótkie spojrzenie w bok na ogromną korkową tablicę, aby jego usta opuściło ciche "Och".
Dziesiątki wycinków z gazet z niewyraźnymi zdjęciami osoby z długimi włosami i w bieli: obróconej tyłem i mieczem w dłoni lub z innej perspektywy w masce oraz setki szkiców jego twarzy, oczu – to wszystko zdobiło jedną ścianę sypialni, na wprost łóżka.
Najpierw pojawił się szok, niedowierzanie, zaskoczenie. Przesuwał wzrokiem od szkicu do fotografii, od pożółkłych wycinków z gazet z informacjami o "tajemniczej osobie", która pomagała przypadkowym ludziom i znikała do niedużych barwnych obrazów jego osoby na płótnie i zawieszonych pod sufitem. W końcu zatrzymał wzrok pośrodku, gdzie stał Hua Cheng, a na wysokości jego głowy wisiało przyczepione zdjęcie osoby w czarnej szacie i czarnej szarfie przesłaniającej oczy. Jego zdjęcie.
Drżącą dłonią odczepił pinezkę i wziął fotografię w dłoń.
– To nie...
...Moje. – Reporter chciał dokończyć.
Ale co to miało być za tłumaczenie? Że akurat to jedno zdjęcie nie tkwiło tu przez niego? A co z całą resztą?
Xie Lian obrócił papier i odczytał ciąg liczb. Pismo było pochyłe, ale czytelne. Za bardzo czytelne.
W przeciwieństwie do pisma San Langa...
Podał mężczyźnie fotografię i jeszcze raz uniósł głowę na górną część ściany. Zrobił dwa kroki w tył, a czując pod łydkami łóżko, usiadał na nie.
– Masz talent, San Lang – powiedział, przełykając sucho i odrobinę się uśmiechając.
– Gege, ja naprawdę... – zrobił krok w jego kierunku i przystanął z obawą. – To nie jest tak jak myślisz...
– Tak? – Zerknął na niego przelotnie, powracając do obrazów na płótnie oraz szkiców siebie w różnych pozach. Na każdym, na którym było widać jego twarz, uśmiechał się. Tak naprawdę, to od dnia, kiedy uratował małego chłopięcego demona, aż do ponownego ich spotkania uśmiechał się bardzo rzadko. – A co twoim zdaniem myślę?
Oczy reportera wędrowały od Xie Liana do zdjęć, szkiców, własnych dłoni, by ostatecznie spocząć na piersi mężczyzny.
– Nie mam pojęcia i boję się zgadywać – wyznał.
– A jesteś ciekawy?
– Jeśli Gege chce mi powiedzieć... niech tak będzie – rzekł słabym głosem.
– Podejdź bliżej.
Hua Cheng nie patrzył, ale zrobił jeden niepewny krok.
– Jeszcze bliżej.
Przełknął, ale podszedł do Xie Liana, zatrzymując się przy jego stopach.
– A teraz pochyl się.
– Gege, nie wiem...
– Wiem, że nie wiesz – przerwał mu – dlatego ci pokażę.
Reporter zamknął oczy i pochylił w przód. Spodziewał się złapania za policzki i ściśnięcia ich, smutnych brązowych oczu z wyraźnym uczuciem zawodu. Wytargania za uszy, zimnych, nieprzyjemnych słów, że zawiódł jego zaufanie, dziesiątek innych bolesnych słów, a nawet uderzenia z "liścia".
Jednak Xie Lian tylko złapał go za kark. Ścisnął, ale nie mocno. Ściągnął go niżej, aż ich czoła się zetknęły. Hua Cheng czuł ciepło bijące z drugiego ciała i szybszy niż zazwyczaj oddech. Słyszał, jak mężczyzna otwiera i zamyka usta, jakby wahał się co do obelg, jakimi go obrzuci, począwszy od stalkowania po bycie obleśnym.
– Spójrz na mnie.
– Wolałbym nie...
Palce na jego karku odrobinę mocniej go ścisnęły.
– San Lang...
– Gege...
Powiedzieli jednocześnie, ale w kolejnej wypowiedzi o sekundę szybszy był dawny generał.
– San Lang, lubię cię.
– Gege, musisz mi to wybaczyć... Co? – W ogóle nie zarejestrował i nie zrozumiał, co właśnie usłyszał.
– Nie wybaczysz mi tego, że cię lubię? Czy nie mówiłeś mi także, że mnie lubisz? Kłamałeś?
– Nie! – Otworzył oczy i odsunął się gwałtownie. – Gege, nie kłamałem! Ja cię bardzo lubię, a nawet więcej. Przecież ja cię... Przez te wszystkie lata... Gege...
Xie Lian nie puścił go całkowicie dlatego teraz krótkim ruchem pociągnął na siebie i unieruchomił, mocno obejmując. Reporter był większy i cięższy od niego, więc od niespodziewanego "ataku" uderzył z impetem w pierś, przygniatając mężczyznę do materaca. Spróbował się podnieść, ale znalazł się w żelaznym uścisku. Nie miał najmniejszych szans na ucieczkę.
Po chwili nad jego głową rozbrzmiał śmiech.
– Och, San Lang, czym mnie jeszcze zaskoczysz? Hmm? Ile razy zamierzasz wywołać mały zawał w moim sercu i...
– Gege... nie jest zły?
– Jestem! Zdążyłeś już ściągnąć połowę z tablicy, a ja chciałbym zobaczyć wszystko. Poza tym naprawdę pięknie malujesz.
Mięśnie reportera się rozluźniły, pozwolił sobie nawet na niewielki uśmiech.
Leżeli przez chwilę, jeden na drugim, obaj ze stopami nadal na podłodze, aż w końcu Hua Cheng wsunął ramiona pod mniejsze ciało, uniósł je i odwrócił ich pozycję. Teraz całkowicie położyli się na materacu, a głowa Xie Liana znalazła się obok drugiej.
Nadal się przytulali, ale atmosfera się zmieniła.
– To nie ja tak dobrze maluję, to model jest idealny pod każdym względem – odpowiedział. – A co do reszty... – westchnął, już bardziej uspokojony – skoro widziałeś połowę tak krępujących rzeczy, nic się nie stanie, jak zobaczysz resztę.
– Dlaczego nazywasz je krępującymi?
– Bo to nie jest do końca normalne, żeby znaleźć w czyjejś sypialni całą ścianę zapełnioną własnymi zdjęciami, rysunkami, a nawet obrazami.
Xie Lian zaśmiał się przy jego szyi.
– Kto nie tak dawno mi powiedział, że nie musimy być normalni jak inni i możemy sobie pozwolić na dziecinne zachowania? Nikt nie ma prawa nas osądzać i nam nakazywać, jak mamy się zachowywać. Może jakbyś był obcą mi osobą, to od razu bym stąd wyszedł zaalarmowany zobaczeniem takiej ściany. Ale to jesteś ty, San Lang. Dlatego dla mnie jest to wyłącznie dowodem, jak wiele o mnie myślałeś, jak dużo czasu poświęciłeś na szukanie mnie i jak przez dwieście lat nie potrafiłeś o mnie zapomnieć.
– Nie czujesz się... zniesmaczony lub przytłoczony?
– A ty nie czujesz się zniesmaczony lub przytłoczony moją przeszłością? – odbił jego pytanie.
– Ani przez chwilę, Gege.
– A moje rany na nadgarstkach?
– Pokazują, jak wiele wycierpiałeś i jak silny jesteś.
Nastąpiła chwila ciszy. Xie Lian poruszył się niespokojnie i zapytał już odrobinę ciszej:
– To może jesteś przytłoczony moim ciężarem?
– Gege jest za lekki. – Przesunął dłonie po jego plecach w górę i w dół, przyciskając go mocno do klatki piersiowej. – Zdecydowanie. Obiecuję, że będziemy jedli co najmniej pięć posiłków dziennie, żebyś przytył i żebym w końcu mógł być choć trochę przytłoczony, kiedy znów będziesz na mnie leżał.
Skóra Xie Liana zaczęła się robić cieplejsza, czemu na pewno pomagały gorące dłonie na plecach oraz to, co przed chwilą usłyszał, zobaczył i jak wiele to mówiło o Hua Chengu.
Nigdy o nim nie zapomniał. Zawsze pozostawał blisko jego serca.
– Gege?
– Tak, San Lang? – odparł, gdy opuszki palców delikatnie gładziły jego skórę na karku pod włosami.
– Dziękuję, Gege. Nigdy nie zwątpiłeś w moje intencje – zdradził, patrząc w sufit. – I to prawda. Myślałem o tobie od dawna. Chciałem cię spotkać, zobaczyć, zamienić kilka słów, ale nigdy mi się to nie udawało. Zawsze byłeś o krok przede mną albo to ja nie mogłem przewidzieć, gdzie się udasz. Tamto zdjęcie... tylko dzięki niemu się spotkaliśmy i teraz mogę trzymać cię w ramionach. – Czubkiem nosa przesunął po skórze za uchem, zaciągając się zapachem tak charakterystycznym dla drugiej osoby: delikatnie słodkim, świeżym, niezwykle uzależniającym. – A Bai Wuxiang... naprawdę zasługuje na podziękowania. Sam muszę to odpowiednio zrobić. Myślisz, że ten człowiek czegoś potrzebuje?
– Chyba tylko walki. Z tego czerpie najwięcej radości. – Głos miał odrobinę zachrypnięty.
– Więc zaproponuję mu walkę, jakiej nie zapomni – rzekł z cwanym uśmiechem i czuł, jak jego demoniczna strona nie może się tego doczekać.
– Polecę z tobą. Również chciałbym ją zobaczyć.
– Bez ciebie nawet się nie ruszę, Gege.
Reporter był zaskoczony, kiedy podczas odwiedzin Bai Wuxianga dowiedział się, że przez dwieście lat drogi obu generałów nie raz się przecinały. Potrafił odnaleźć Xie Liana w każdym miejscu – nigdy nie miał z tym trudności. Może to ich serca wojowników w tym pomagały i przez to myśli szły podobnym torem, a może to generał Wuyong podświadomie szukał sposobu, aby odwdzięczyć się Xie Lianowi i ruszyć swoją własną drogą.
– San Lang? – usłyszał głos człowieka, za którym także dwieście lat podążał, ale, w przeciwieństwie do Bai Wuxianga, kiedy go już odnalazł, nie zamierzał opuścić.
– Słucham, Gege?
– Ja też ci dziękuję. – Wcisnął głowę bardziej pomiędzy bark, a szyję mężczyzny.
– Za co Gege mi dziękuje? – spytał ze śmiechem.
– Za to, że pojawiłeś się w moim życiu i za wszystko co dla mnie zrobiłeś i robisz. Za lata, w których o mnie nie zapomniałeś. Za to, że teraz mogę z tobą być. Że po wszystkim mnie nie opuściłeś i...
– Gege – przerwał mu niższym głosem – jeśli w tej chwili powiesz coś jeszcze, to nie powstrzymam się, żeby cię nie pocałować.
Xie Lian umilkł. Miesiąc temu byli w podobnej sytuacji. Przy strumieniu, zaraz po walce z Jun Wu. Wtedy ledwo się znali. Obaj lgnęli do siebie, ale bał się własnych uczuć. Przyznać się do nich otwarcie. Tyle z tym zwlekał, a przecież nawet przed wejściem do pokoju obiecał sobie, że będzie szczery.
Ze swoim San Langiem i samym sobą.
Miał nic nie ukrywać, dlatego przezwyciężając ogromny wstyd, oznajmił:
– Nie musisz się wstrzymywać...
Hua Cheng zaśmiał się radośnie, pocierając miękką część ucha Xie Liana między opuszkami.
– A mogę w usta? – Jego ton był w połowie wesoły, w połowie psotny, tak bardzo jak lis potrafi być. – Bo jeśli nie, to zacznę od innych części ciała i jak pocałuję je wszystkie, to mam nadzieję, że wtedy Gege pozwoli mi ucałować jego usta.
– Ugh, San Lang... – Czuł ciepło oddechu na skroni.
– Biorę to za pozwolenie. Aaaa... mogę dłużej niż jedno cmoknięcie? – dopytywał.
– En...
– A uniesiesz się, żebym mógł cię dobrze widzieć?
– San Lang! – krzyknął, ale po kilku sekundach spełnił prośbę, trzymając ręce po dwóch stronach jego głowy, nad którą zawisł.
Czarne włosy były rozsypane po czerwonej pościeli, ciemne oczy wpatrzone w niego, długie rzęsy drżały, cera była blada, choć policzki delikatnie zaróżowione. Może od gorąca, może od ich bliskości. Jego usta się śmiały, a cała twarz jaśniała radością.
Przez to, że Xie Lian musiał się podpierać, nie miał dużej możliwość ruchu. Hua Cheng wykorzystał to, by jedną dłonią odgarnąć opadające brązowe włosy za ucho. Przesunął palce na kark, a drugą dłoń przyłożył do policzka i ostrożnie go potarł.
– Jestem największym szczęściarzem na świecie.
Chyba raczej ja – pomyślał Xie Lian, ale nie udało mu się powiedzieć tego głośno.
Ich usta spotkały się w połowie drogi: Hua Cheng uniósł głowę, a Xie Lian ją opuścił.
To był słodki i delikatny pocałunek. Pełen czułości i troski, akceptacji i miłości. Smakował tęsknotą miesięcznej podróży, gdy tylko trzymali się za ręce, potrzebą nawiązania głębszej więzi, chęcią ofiarowania czegoś niezwykłego. Szczęściem ogarniającym ich serca i scalającym dusze.
Początkiem i końcem.
Był kolejnym krokiem naprzód, jaki robili na swej drodze. Wyglądaniem przyszłości i żegnaniem się z przeszłością.
To pocałunek będący ich remedium i furtką do nowego życia.
Ich życia.
Razem.
* * *
Jeśli istnieje dobro i zło, jasność i ciemność, to każdemu problemowi zawsze towarzyszy remedium na nie.
Dla Xie Liana stał się nim Hua Cheng, a dla lisiego półdemona jego obrońca – generał wrogiego kraju i człowiek, którego później poszukiwał całe swoje życie.
A miłość, jaka się między nimi narodziła – czy coś mogłoby stanowić jej granicę?
Granica jest tylko taka, jaką dwie kochające się osoby same postawią.
Poza nią istnieje tylko czysta miłość.
The End ^_^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro