Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. A wszystko zaczyna się od bajek

Za business klasę w samolocie często trzeba płacić pięć, a nawet osiem razy więcej niż za klasę ekonomiczną, ale podróż nią dawała poczucie komfortu. Fotele były szersze i wygodniejsze, większy wybór jedzenia i bardziej urozmaicone posiłki oraz, co najbardziej istotne dla niektórych podróżnych – bogata oferta alkoholi.

He Xuan zaraz po starcie i osiągnięciu przez samolot odpowiedniego pułapu poprosił o whisky dla siebie i osoby siedzącej obok. Jego skrzypek nie przepadał za wysokoprocentowymi napojami, dlatego nie był zdziwiony, kiedy mężczyzna wypił swoją porcję oraz jego. Spodziewał się tego. Zupełnie trzeźwy He Xuan był rzadkością, a on nawet po tylu latach nie wiedział, jaki był powód jego picia i jak jego wątroba mogła to wytrzymywać.

Maestro z natury był mrukliwym mężczyzną. Nie mówił dużo, zwłaszcza kiedy nie musiał. Nie miał przyjaciół, poza swoim skrzypkiem oczywiście, nie udzielał się towarzysko, nawet zapraszany na bale, gale i święta – po prostu każdorazowo odmawiał. Nie przepadał za tłumami i wolał zaszyć się w swoim domu na skraju lasu ze szklanką mocnego trunku, niż spotykać się z kimkolwiek. Shi Qingxuan był wyjątkiem, ale może bliżej temu było do określenia, że skrzypek po prostu wpraszał się do niego do domu i robił to tak często, aż praktycznie tam zamieszkał. W pewnym momencie stał się stałym elementem życia, a nawet wyposażenia jego kuchni, gdzie najczęściej przebywał, gotując, lub pokoju muzycznego, gdzie ćwiczył swoją grę.

Nerwowość dyrygent miał wpisaną w swój trudny charakter, lecz starał się trzymać emocje na wodzy. Różnie mu to wychodziło, ale nie dopuścił się rękoczynów na żadnym z członków orkiestry Czarne Wody.

W tej chwili byłej orkiestry.

Jedynym, co go w życiu interesowało, to muzyka. Dla niej wstawał rano z łóżka i całymi nocami siedział zamknięty w gabinecie, opracowując dokładny plan prób. Jego nuty wyglądały jak totalny chaos stworzony przez szalonego naukowca, ale przed próbami He Xuan rozmawiał z każdym członkiem orkiestry z osobna, dając mu dokładne wytyczne, co i kiedy ma poprawić w swoim graniu i przekazując rady, nad czym powinien popracować, aby stać się jeszcze lepszym, a dźwięk jego instrumentu był czysty. Według niego najbliżej doskonałemu brzmieniu był zielonooki skrzypek, ale obaj mężczyźni wiedzieli, że zapracował sobie na to codziennymi ćwiczeniami, na które poświęcał każdą wolną chwilę, nie omieszkując nawet okupowania fotela He Xuana, aby dał mu kolejne rady. Ich więź ograniczała się przede wszystkim do muzyki, którą obaj uwielbiali.

Dla Shi Qingxuana jego mentor był skarbnicą wiedzy, osobą o genialnym słuchu i zmyśle muzycznym. Czasami sam coś tworzył i pokazywał to swojemu podopiecznemu, ale nie zamierzał wychodzić z tym poza własny pokój. Shi Qingxuan podziwiał go także za znajomość każdego instrumentu, jaki stworzyła ludzka dłoń. Na każdym grał perfekcyjnie, potrafiąc wydobyć z niego najpiękniejsze dźwięki. W takich momentach, rzadkich i dlatego tak cennych, chłopak zamykał oczy i dawał się porwać w jakiś nieznany odległy świat, gdzie istniała tylko muzyka wypełniająca cały jego umysł.

Jakby ktoś go zapytał, kto jest jego idolem, odpowiedziałby: He Xuan. Wszystkie najlepsze przymioty podarowałby właśnie jemu. No może z małym minusem przy piciu alkoholu, ale czy by pił, czy nie, wiedział, że jest niezwykłym człowiekiem.

Tak niezwykłym w jego życiu, że na pytanie "Myśląc o miłości, jaka osoba pierwsza nasuwa ci się na myśl?"

Bez wahania odpowiedziałby "Maestro He Xuan!"

Nawet jeśli tak go uwielbiał, właśnie w tej chwili uświadomił sobie, że nic nie wie o mężczyźnie siedzącym obok niego w grafitowym fotelu, sączącym czwartą szklankę brązowego płynu. Był normalnym człowiekiem jak on, czy jego znajomi lub rodzina, a jednocześnie czasami zachowywał się jak obcy. Jak nie He Xuan, tylko ktoś inny. W takich momentach nie wiedział, co ma myśleć i jak się czuć. I z tego powodu starał się o tym myśleć jak najmniej. To, czego nie rozumiał i nie potrafił objąć swoim prostym umysłem, łatwiej było zapomnieć, udać, że tak naprawdę nic się nie stało, niż zacząć to drążyć. Na przykład, niby jak przeżył bez żadnego zadrapania zawalenie się mu na głowę całej hamburskiej filharmonii? Jak przeżył pożar? Jak oni przeżyli.

Zepchnął te niespójne mankamenty poza krawędź umysłu...

Lecz jak ze szpitalnego pokoju przenieśli się w chwilę do parku?

Przymknął oczy.

Podczas ataku terrorystów miałem po prostu niesamowite szczęście. Nie zostałem tak całkiem bez urazu, bo na pewno dostałem czymś w głowę i dlatego zdarza mi się mieć luki, a przynajmniej jak na razie jedną lukę w pamięci. Nic poza tym. – W taki sposób próbował sobie uporządkować niedawne nie całkiem jasne wydarzenia.

Uśmiechnął się i ukradkiem zerknął na swojego Maestro. Zaczepił właśnie stewardessę o długich nogach, z blond włosami i powiedział:

– Jeszcze raz to samo dla mnie i dla mojego towarzysza. – Jego twarz była nieruchoma, a oczy utkwione wprost w kobietę w szarym uniformie.

– Dobrze, już podaję – powiedziała, uśmiechając się i ukazując szereg białych zębów.

To był tak zwany "firmowy uśmiech" i Shi Qingxuan dobrze go znał. Nieraz sztucznie szczerzyli się tak do nich właściciele oper i mało znanych filharmonii, prosząc o koncert. O dziwo, He Xuan czasami decydował się na wystąpienie w prawie nieznanych miejscach za niewygórowaną kwotę. Nie wiadomo, czy miał wtedy dobry humor, czy głos pytającej go osoby mu się podobał, bo nie było wiadomo, jakie kryteria przyjmował. A może miał lepszy dzień? Może wystarczyło, żeby się wyspał lub próba była udana? A może wypił tyle, że nie zdawał sobie sprawy, co mówił? Opcji było mnóstwo, ale nikt tak naprawdę nie wiedział, co, oczywiście poza muzyką i alkoholem, lubił ten człowiek.

Stewardessa podała jedną szklankę z bursztynowym płynem skrzypkowi, drugą dyrygentowi, ale ten ostatni jeszcze nie pozwolił jej odejść.

– Proszę poczekać – odezwał się, a potem zwrócił do siedzącej w fotelu po drugiej stronie wąskiego korytarza siwej kobiety: – Szanowna pani lubi whisky?

Spojrzała na niego znad grubych szkieł i odpowiedziała:

– Moje serce nie pozwala mi już na picie w tym wieku, młodzieńcze.

– Czy mógłbym więc zamówić dla pani szklaneczkę i wypić za pani zdrowie?

Och, Maestro... To chyba szczyt bezpośredniości... Naprawdę nie masz umiaru i żadnych zahamowań.

Kobieta patrzyła na niego, nie do końca rozumiejąc. Zauważyła szklankę w jego dłoni i kiwnęła głową, uśmiechając się. Wyglądała teraz na młodszą o co najmniej 10 lat.

– Szanowna pani poleje temu gentelmanowi za mnie i za mojego męża. – Utkwiła chłodniejszy wzrok w pracownicy linii lotniczych. – Proszę nie żałować. Chcę dożyć setki w zdrowiu i szczęściu z moim kochanym małżonkiem.

– Hę? – usłyszeli słaby męski głos.

Starsza kobiecina przekręciła się i powoli, ale głośno wytłumaczyła:

– Ten uroczy człowiek chce, abyśmy żyli długo i szczęśliwie. Czy to nie miłe, kochanie?

– He? – Ze swojego fotela podniósł się wysuszony staruszek, który nie wyglądał na mniej niż dziewięćdziesiąt lat. Obrzucił wzrokiem dwóch muzyków, odrobinę zdziwioną stewardessę, a na końcu kobietę. – Bardzo – powiedział i z powrotem opadł w miękki fotel. Po chwili usłyszeli chrapanie.

– Proszę zapełnić obie szklanki tych młodych, przystojnych panów – zwróciła się ponownie do stojącej w przejściu blondynki. A potem mrugnęła do niej porozumiewawczo.

Pracownica nie miała wyjścia, jak posłuchać życzenia. Wyciągnęła butelkę i zapełniła obie szklanki tak, że płyn prawie się wylewał. Skłoniła się lekko i odjechała wózkiem do kolejnych pasażerów.

– Dziękuję – odezwał się He Xuan, spoglądając na staruszkę i wznosząc toast uniesieniem szklanki. Ona uśmiechnęła się w podzięce i oparła o własny fotel. W ciągu kilkunastu sekund poszła za przykładem męża i także usnęła.

He Xuan natomiast duszkiem wypił swoją whisky i z rąk Shi Qingxuana wziął tę przeznaczoną dla niego. Żaden z nich nie był zdziwiony, u kogo w żołądku ten płyn wyląduje.

Skrzypek westchnął cicho i spojrzał w lewo, w małe okienko, za którym rozciągało się czyste niebo. Promienie słoneczne padały z drugiej strony samolotu, więc mógł podziwiać tylko niezmierzony błękit i białe chmury kilometry poniżej. Co jakiś czas w dole przebijała tafla Oceanu Atlantyckiego, ale poza tym widok był cały czas taki sam i miną jeszcze długie godziny, zanim się zmieni.

Rozłożył mały stolik i położył na nim ramiona, a potem głowę, zwróconą w stronę widoku za grubą plastikową szybą. W nocy spał dobrze, ale szum silników samolotu i błękit były za bardzo uspokajające. Jeszcze raz westchnął i przymknął oczy. Pozycja może nie była najwygodniejsza, ale nie była też taka zła. Nie przejadł się, więc nie dokuczał mu ból brzucha, który mógłby nasilić obecny ucisk. Tak naprawdę, to rzadko pozwalał sobie na leżenie na wyciągniętych w górę ramionach. Wszystkie jego dni były wypełnione przede wszystkim obowiązkami, grą i ciągłymi ćwiczeniami, więc nie miał czasu, takiego dla siebie, aby odpocząć. Gdyby nie tragiczne zdarzenie, do którego doszło w filharmonii i ta dziwna sugestia Maestro, aby udać się do "ciepłych krajów", na pewno wróciłby do codzienności.

Ale... kiedy ostatnio miał w dłoniach skrzypce? Swoje ulubione stracił, ale to nie problem, by zdobyć nowe, choć naprawdę dobrych musiałby poszukać u najlepszych muzycznych koneserów.

Poruszał palcami, jakby grał jakiś utwór. Na razie nie wyszedł z wprawy, a dłonie nadal pamiętały, jak idealnie naciskać na struny, płynnie zmieniać gamy i grać całe utwory.

Ach, brakuje mi tego.

Zacisnął palce mocniej na własnych ramionach i spróbował o tym nie myśleć. Nic mu nie da użalanie się nad sobą. Po krótkich wakacjach na pewno wrócą do domu i Maestro będzie starał się wskrzesić orkiestrę Czarne Wody. Może będzie większa, może będzie więcej instrumentów. Może... może będzie jeszcze lepiej. Miał taką nadzieję. Na razie Maestro zachowywał się jak zawsze.

Straciłeś tylu utalentowanych podopiecznych i cudem uniknąłeś śmierci, a zachciało ci się jechać na wakacje. Tylko ty, Maestro, możesz być taki beztroski!

Usłyszał, jak osoba siedząca obok przełyka swój napój, a potem mówi "dziękuję". Domyślał się, że oddał wszystkie szklanki pracownikowi linii lotniczych. Zastanawiał się, czy jeszcze będzie pił. I w ogóle dlaczego Maestro tyle pił? Chyba został już alkoholikiem.

Szkoda, bo jest przecież taki młody...

Młody?

Nie miał pojęcia, jaki był jego wiek, ale odkąd się poznali, nic się nie zmienił, więc z góry założył, że ich spotkanie miało miejsce, gdy był nastolatkiem. Wyrośniętym i dojrzale wyglądającym nastoletnim chłopakiem.

Prawie przysypiał, kiedy coś opadło na jego głowę i poruszyło się na niej. Opuszki palców zanurzyły się głębiej i wraz z całą dłonią przesuwały w przód i w tył. W lewo i prawo. Czasami dyrygent tak robił, a Shi Qingxuan nigdy nie narzekał. Lubił duże dłonie i ten gest. Lubił spokój na jego obliczu i rozluźnienie, które udzielało się i jemu. Może i czuł się jak dziecko, ale od kiedy się poznali, minęły lata, a jednocześnie chwila. Jak mrugnięcie okiem lub jak pojedynczy dźwięk wydobywający się ze strun, które pocierał nasmarowany smyczek, wzbijając w górę obłok białej kalafonii.

Pierwszy raz spotkał go, kiedy miał osiem lat i płynął z bratem oraz rodzicami na luksusowym statku w podróży dookoła świata. Nudził się w swojej kajucie, więc wyszedł na zewnątrz, usiadł przy rufie i zaczął grać na ustnej harmonijce, którą dostał od rodziców, żeby "nie zawracał im głowy i zajął się czymś". Tak też robił.

Oparł się o barierkę. Ze skrzyżowanymi nogami i instrumentem przy ustach, dmuchał, próbując zagrać piosenkę z jego ulubionej bajki. Z początku fałszował i sam nie mógł słuchać swoich dźwięków, ale po kilku dniach melodia zaczęła przypominać tę zapamiętaną. Nucił ją pod nosem, a potem przykładał do ust harmonijkę i dmuchał w nią. Im więcej ćwiczył, tym lepiej mu szło. Aż w końcu bezbłędnie i bez fałszu potrafił zagrać całość. Utwór był skoczny i wesoły, więc kiedy kilka razy z rzędu zagrał go poprawnie, odsunął od ust instrument i uśmiechnął się pogodnie. Mewy latały dookoła statku, niebo było bezchmurne, a horyzont bezkresny.

Wyciągnął w górę ramiona, aby je rozprostować i nagle coś trąciło jego nadgarstek. Zdążył zobaczyć tylko duże białe skrzydło i poczuł pustkę w dłoni, gdzie trzymał srebrną harmonijkę.

– O nie! – krzyknął, obracając się szybko i wyglądając przez barierkę w dół na ocean. – Nie nie nie... – mamrotał pod nosem, coraz bardziej wychylając się między szczebelkami, jakby mógł wypatrzeć coś, co było już dziesiątki metrów pod wodą.

Wydawało mu się, że dostrzegł ją i wychylił się jeszcze dalej. Większa fala uderzyła w dziób i statkiem lekko zakołysało. Górna część ciała chłopca niebezpiecznie zawisła za burtą. Czuł, że zaraz spadnie. Nie miał nawet czasu złapać się za barierkę, bo była już za daleko i grawitacja sama zadziałała. Zacisnął mocno powieki. Strach ścisnął mu gardło. Nie mógł krzyknąć, aby kogokolwiek poinformować, że zaraz spadnie.

Już wyobrażał sobie, jak woda zalewa mu usta, widział siebie otoczonego bąbelkami powietrza, powoli tonąc i zbliżając się do dna, gdzie nawet światło nie docierało, gdy niespodziewanie coś złapało go za kołnierzyk koszulki i szarpnięciem wciągnęło z powrotem na pokład.

Upadł na plecy, oddychając głośno i szybko. Ktoś stanął nad nim, bo usłyszał szelest materiału i poczuł przy głowie ruch powietrza. Pełen obaw powoli otworzył jedno, a potem drugie oko. Zobaczył pochylającego się nad nim mężczyznę. Jego długie czarne włosy opadały aż na podłogę. Oczy miały koloru słońca i pachniał morską bryzą, jakby cały dzień stał na szczycie najwyższego masztu i przesiąkł oceanem.

Ośmiolatek przełknął, czując zbliżającą się srogą burę od nieznanego dorosłego, lecz ten poklepał go tylko czymś twardym, zimnym po czole i wstał.

– To chyba należy do ciebie – przemówił mocnym, aksamitnym i niezwykłe dźwięcznym głosem, pokazując, co trzyma w dłoni.

To była jego harmonijka!

Zielone oczy wpatrywały się w przedmiot, a strach na jego twarzy zaczął zmieniać się w radość. Podniósł się z powierzchni pokładu i potarł czoło. Poprawił ubrania, aby wyglądać przyzwoicie, bo jego starszy brat zawsze naciskał i powtarzał mu każdorazowo przed wyjściem z domu, że podczas rozmowy z obcymi ma prezentować się jak najlepiej. Dłonią przeczesał jeszcze potargane włosy i dziarsko wyciągnął otwartą dłoń w stronę wysokiej osoby. Stali tak kilka sekund, które przedłużyły się do dwudziestu, a potem do minuty.

Chłopiec był coraz bardziej skonsternowany, aż nie mógł wytrzymać tej ciszy i zapytał:

– Czy odda mi pan harmonijkę?

– Oddam – odparł, lecz nawet nie drgnął.

Wąski, błyszczący w promieniach słońca przedmiot ciągle spoczywał w jego dłoni.

– Czy... – Shi Qingxuan zawahał się – mogę prosić o oddanie jej?

– Możesz.

– Więc... proszę?

Nieznajomy kiwnął głową, a potem minął go i oparł się tyłem o barierkę.

– Zanuć tę swoją melodię, którą grałeś.

Chłopiec obrócił się do niego i natychmiast rozpogodził.

– Mogę ją nawet zagrać!

– Zanuć – powtórzył.

Choć nie rozumiał, zrobił to, o co go poproszono. Mężczyzna słuchał i przyglądał się mu z uwagą, a potem przystawił harmonijkę do ust i od lewej do prawej, i prawej do lewej dmuchnął po kolei w dziurki.

Kiedy skończył, utkwił w ośmiolatku wzrok i poważnie oznajmił:

– Słuchaj uważnie, bo więcej dla ciebie nie zagram. – Odpowiedziało mu energiczne kiwanie głowy.

Harmonijka znów znalazła się przy ustach mężczyzny. Wziął głęboki oddech i dmuchnął w cienkie blaszki.

Gdy rozbrzmiał pierwszy dźwięk, oczy dziecka rozbłysły jak dwa szmaragdy. Już pierwsza nuta była czysta, bez ani jednego fałszu, jakby mężczyzna spędził całe życie grając. Nie przeszkadzała mu słaba jakość i wykonanie instrumentu, usłyszana tylko raz melodia, skrzek ptaków lub fale rozbijające się o ostry dziób statku.

Shi Qingxuan słuchał i patrzył jak urzeczony. Jego ciało wypełniło dziesiątki uczuć. Rozchylił usta, wstrzymując oddech, zacisnął małe piąstki, trzymając powieki szeroko otwarte, by przypadkiem nie przegapić żadnego ruchu mężczyzny, zapamiętując i utrwalając w pamięci każdą pojedynczą nutę oraz tę magiczną chwilę.

Wiatr rozwiewał mężczyźnie długie czarne włosy, a słońce padało na niego, wywołując wrażenie, że jego ciało błyszczało, jakby stał na scenie sam jeden w blasku reflektorów i dawał koncert. Prawdziwy, niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju.

Dla ośmioletniego chłopca.

Wraz z ostatnim dźwiękiem, który rozszedł się po oceanie na wiele kilometrów młody chłopak z zarumienionymi policzkami rzucił się w pas mężczyźnie i krzyknął z zachwytem:

– Jesteś jak prawdziwy Maestro, który wyszedł z telewizora!

Nieznajomy podniósł wyżej ręce, ewidentnie nie spodziewając się, że ktoś się na nim uwiesi i krytycznie spojrzał na niego z góry, podczas gdy dziecko podniosło głowę i wbiło w niego swój wzrok.

Początkowo chciał oderwać od siebie jego ramiona, ale to czyste, całkiem szczere uwielbienie powstrzymało go na sekundę, a ona wystarczyła, żeby zamiast odsunąć się od niego, położyć dłoń na brązowych jak mleczna czekolada włosach i zapytać:

– Dokąd płyniesz?

– Dookoła świata.

– A skąd zacząłeś podróż?

Chłopiec zamyślił się i odpowiedział:

– Z jakiegoś portu, ale mieszkam z rodzicami w Rzymie. Często się przeprowadzamy, bo tato pracuje w różnych miejscach – tłumaczył. – Rzym jest całkiem fajny i dużo tam muzyki!

Teraz mężczyzna na chwilę zamilkł, by po pół minucie powiedzieć:

– Rozumiem. – Zabrał dłoń z włosów i wręczył chłopakowi jego własność. – Kiedy zagrasz ten utwór tak jak ja, to odnajdź mnie w Rzymie. Nauczę cię wtedy jak grać naprawdę.

– Naprawdę? To znaczy grać na przykład na... oboju? – spytał, gdyż kiedyś słyszał nazwę tego instrumentu, choć w życiu nawet nie widział go na oczy.

– En.

– Albo na saksofonie? – Nieznajomy znów przytaknął. – Na skrzypcach? Na fortepianie? Na bębnach? – pytał i za każdym razem otrzymywał pozytywną odpowiedź. – W takim razie będę codziennie ćwiczył!

– Liczę na to.

– Dziękuję panie... a jak pan się nazywa?

– He Xuan.

– Dziękuję, Maestro He Xuan!

To było dawno, teraz dorosły już Shi Qingxuan ciągle pamiętał o tym wydarzeniu. Zmieniło jego życie i nadało mu sens. Odnalazł pasję, którą na dodatek mógł dzielić z drugą osobą, zakochaną w dźwiękach nie mniej niż on. Nawet ten głęboki głos, którym przemawiał do niego kiedyś, był taki sam jak teraz – spokojny, cierpliwy i choć zawsze zimny, kryła się w nim troska, do której nie przyznałby się nawet na torturach.

I jeszcze dotyk – ta duża dłoń na jego głowie oraz powolne, ostrożne przesuwanie palców, kiedy spał, jakby bał się go obudzić. To wszystko przypominało mu dziecięce lata, gdyż wtedy także zachowywał się w ten sam sposób.

Może dla He Xuana nadal miał osiem lat?

Palce z włosów przesunęły się niżej na krótko przystrzyżoną górną część karku i ciepłą szyję. Pocierał ją wierzchem dwóch palców, którymi trzymał batutę – wskazującym i środkowym.

Młody mężczyzna nie ruszał się, oddychał spokojnie. Jego oczy były zamknięte, żaden mięsień mu nie drgnął, lecz osoba obok niego odezwała się, jakby wiedziała, że wcale nie śpi. Jakby wiedziała też, że dotyk nie będzie jej przeszkadzał.

– Rozłóż sobie fotel. Ramiona będą cię bolały od takiego leżenia.

– Wcale nie jest niewygodnie – odpowiedział, uśmiechając się pod nosem.

– Jak kłamiesz, twój puls przyspiesza. – To mówiąc, zatrzymał palce na skórze, gdzie czuł przepływającą krew.

– Maestro zawsze mnie przejrzy.

– Jak przez takie coś będą cię boleć mięśnie, twoja gra będzie słabsza.

Shi Qingxuan roześmiał się i przekręcił głowę, zerkając na drugiego mężczyznę.

– Muzyka w końcu jest najważniejsza dla Maestro – skwitował go, ale nadal się nie podniósł, tylko znów zamknął oczy.

– To długa podróż. Jak się dobrze nie wyśpisz i nie odpoczniesz, twoje palce ścierpną i staną się sztywne jak suche gałęzie.

– Już, już – powiedział pokonany i wyprostował ciało.

Dłoń He Xuana cofnęła się, a on rozłożył fotel i wygodnie się na nim ułożył.

– Chciałbym, żeby Maestro dbał o mnie tak, jak martwi się o jakość mojej gry. Ale wiem, że tak nigdy się nie stanie – dodał tylko do siebie. – Dobranoc, Maestro. Też powinieneś się przespać. – Wciągnął powietrze i zmarszczył lekko nos. – Jednak powinniśmy kupić coś na lotnisku do przebrania, a nie czekać na ten cały Salwador. Wyjdziemy z samolotu z ciągnącym się za nami odorem niemytych ciał. – Westchnął jeszcze raz, ale już po minucie spał jak małe dziecko.

He Xuan patrzył na jego spokojną twarz, czując przyjemne alkoholowe odrętwienie całego ciała i zmysłów. Wyciągnął dłoń i przesunął opuszkiem po palcach Shi Qingxuna, na których skóra była twarda od trzymania strun. Od dawna nie bolało, ale pamiętał, jak wyglądały krwawe początki jego gry. Chłopak był uparty ponad miarę i nigdy się nie poddawał. Nie narzekał, a swoją grą zdobył serca nie tylko widowni.

Wsłuchując się w spokojny oddech i miarowy stukot serca młodego mężczyzny, He Xuan wyszeptał do siebie:

– Jeśli ośmielą się zestrzelić nas tutaj, na moim terenie, oszczędzą mi tylko czasu na szukanie ich. – Zobaczył, jak cienka strużka śliny ścieka z kącika ust śpiącego i zreflektował się: – Choć wolałbym, aby nie przerywali snu mojemu najlepszemu skrzypkowi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro