70. Nigdy nie drażnij demona
TW: Krew.
* * * * * * *
Lisi demon wskoczył na ścianę najwyższej wieży i mocno się od niej odbił. Jasny promień światła trafił w miejsce, gdzie przed chwilą stał, odrywając kawał grubego, metrowego muru, który upadł na zamkowy plac w większości pokryty już gruzem.
Walka przeciwko dużej, magicznej istocie niosła za sobą chaos i żadna część zamku nie pozostała nietknięta przez jego pazury, zęby lub energię duchową wysyłaną przez władcę królestwa. Taki stan rzeczy na żadnym nie robił wrażenia lub tego nie zauważali, bo kilka minut później ostatnia narożna wieżyczka rozsypała się w proch.
Xie Lian nie do końca wiedział, jak Bai Wuxiang jednym talizmanem był w stanie tak szybko i w tak dużej ilości przywrócić Hua Chengowi qi, ale efekt był niesamowity. Nawet zaróżowiony ślad obręczy na jego szyi nie był widoczny pośród gęstego futra. Podejrzewał, że mężczyzna posiadł własną technikę kumulacji energii. Jeśli los pozwoli, będzie musiał podziękować mu za pomoc.
Nie tylko dzisiejszą.
Kto by pomyślał, że podarowanie ci życia po naszej pierwszej walce i wypowiedziane wtedy słowa będą tak znaczące. Że dwieście lat później to ty mnie ocalisz. – Uśmiechnął się, medytując i próbując przywrócić sobie qi, której dużą część stracił. Nie mógł pozwolić, żeby moc Fangxina jeszcze kiedykolwiek wymknęła się mu spod kontroli. – Twoje serce należy do prawdziwego wojownika, Bai Wuxiang.
Odczuwał brak Ruoye, który posłusznie towarzyszył białemu lisowi, wytrwałe pilnując, by nawet jeden kłębek futra nie ucierpiał. Teraz on mierzył się z Jun Wu, więc musiał mieć pomoc. Xie Lian zastanawiał się, czy Bai Wuxiang nie napotkał problemów z przekonaniem mistrzów, by zaniechali siłowej próby wdarcia się do wnętrza bariery. Miał nadzieję, że wszystko poszło gładko. Zresztą, nie był kimś, o kogo trzeba by się martwić.
Za to on sam był magnesem na kłopoty.
Niemal roześmiał się na tę myśl, gdy lodowaty dreszcz przebiegł mu wzdłuż pleców. Dosłownie przez kilka sekund przestał skupiać się na najbliższym otoczeniu. Kątem oka dostrzegł ogromny biały płomień zmierzający w jego stronę. Hua Cheng był daleko, Ruoye tak samo. Mógł liczyć tylko na siebie. Fangxin leżał przed nim. Nie mógł zablokować takiej energii samą ręką, dlatego błyskawicznie złapał za rękojeść i zaczął się obracać. Nie miał pewności czy zdąży. Zareagował odrobinę za późno.
Jego ciało już było bokiem, skóra odczuwała zbliżającą się ogromną kulę – gorętszą niż zwykły ogień, a oczy widziały śmiercionośną biel. W oddali Jun Wu uśmiechał się z satysfakcją i wymalowanym na twarzy triumfem, którego nie mogła zetrzeć nawet zabójczyni będąca bezpośrednio na drodze jego ataku, zaraz za Xie Lianem. Jego własna uczennica.
Nie zdążę – boleśnie sobie uświadomił.
Zamierzał zamknąć oczy i czekać, lecz nagle inna biel zasłoniła mu widok. Donośny huk doleciał do niego, ale z innego miejsca. Najwyższa, centralna wieża zamku zaczęła się walić, a jej części wielkości małych domów spadały dookoła na dziedziniec.
Ciepłe, gęste futro otuliło go z każdej strony tak ściśle, że nawet pył nie dolatywał. Nim wszystko ucichło, demon poderwał się z miejsca i w mgnieniu oka znalazł przy Jun Wu. Xie Lian jak w zwolnionym tempie widział ogromne ciało, większe niż wcześniej, z czerwonymi oczami i obnażonymi zębami, wydając ogłuszający i przeszywający złowrogi ryk. Dziewięć śnieżnobiałych ogonów nastroszyło się, a potężna łapa uderzyła króla Wuyong i odrzuciła kilkadziesiąt metrów w bok.
Na jasnym futrze pojawiła się szkarłatna smuga.
Zwierzę bez zawahania i choćby chwili zwłoki znów znalazło się przy wrogu, posyłając go na jeden z niewielu nadal stojących murów. Szerokie, złote pasy na szacie zaczęły nasiąkać świeżą krwią. Odkryta szyja miała długi, czerwony ślad po pazurze ale w dłoni nadal trzymał srebrny miecz. Zamachnął się na demona, ale nagle ręka znalazła się w dużym pysku. Jun Wu krzyknął i wypuścił broń. Lisi demon przekręcił głowę i uchwycił między zęby cały tułów mężczyzny. Pojmany próbował się wyswobodzić, ale jedyne co wskórał, to kły, które mocniej zacisnęły się na jego ciele. Został wyrzucony wysoko w górę, a zaraz za nim pomknął właściciel setki kilogramów mięśni i gęstego, białego futra. Czarne poduszki na łapie dotknęły go delikatnie, by w następnej chwili z całej siły cisnąć nim na drugi koniec zamczyska.
Xie Lian otrząsnął się z szoku i zaczął krzyczeć:
– Nie zabijaj go! Nie zabijaj! San Lang!
Ale San Lang ledwo wylądował na czterech łapach, gdy wyskoczył do miejsca, gdzie zatrzymał się Jun Wu.
– Ruoye! Zatrzymaj go!
Szarfa nie potrzebowała więcej słów. Obaj wiedzieli, dlaczego Jun Wu nie mógł zginąć. Nie chcieli, żeby został zabity.
Pognała pierwsza, a Xie Lian zaraz za nią, nadal wykrzykując prośby do rozwścieczonego demona:
– Nie zabijajcie go, San Lang, E-Ming! Proszę! Oszczędźcie go!
Kiedy zbliżył się do nich, wstrzymał oddech. Krew pokrywała spory kawałek murów obronnych. Część była rozmazana, jakby ktoś ciągnął ranną ofiarę, część stanowiła większe i mniejsze plamy. Żołądek ścisnął się, wiedząc, jaki widok zaraz zobaczy. Ruoye wisiał nad lisim pyskiem całym pokrytym krwią. Jego zęby również takie były. Futro na całym ciele najeżyło się, a ciche warczenie opuszczało lisie gardło.
– San Lang – przemówił niegłośno.
Miał dziwną pewność, że ze strony demona nic mu nie grozi, ale nie chciał przestraszyć go swoją obecnością. Obszedł demona i dopiero wtedy się zbliżył, dotykając łba. Lis nawet nie drgnął, ciągle będąc w pozycji, jakby zaraz miał się na kogoś rzucić, powarkując i szczerząc kły. Jednak gdy Xie Lian wsunął palce głębiej w futro i dotknął skóry, zwierzę ocknęło się i skierowało na niego spojrzenie. Opuszki delikatnie drapały go za uchem, więc zamknął oczy i przysunął do głaskania swoją dużą głowę.
Mężczyzna jedną ręką przeczesywał sierść, a drugą ścierał krew z nosa i pyska. Nadal był pełen obaw, w jakim stanie lub w ilu strzępach jest Jun Wu. Odetchnął głęboko, dopiero gdy zobaczył zakrwawione ciało. Wszystkie kończyny wydawały się być na swoim miejscu, choć piękne szaty zamieniły się w brudne i podarte łachmany. Ale poruszająca się pierś uświadomiła mu, że żyje.
Objął ramionami szyję demona i przyciągnął do siebie.
Choć stał w ruinach dawnego królestwa, gdzie wszystkie jego koszmary się zaczęły, które wciąż i wciąż przeżywał do dzisiejszego dnia, i choć znów wkoło było zimno, a nozdrza wypełniał zapach krwi, pierwszy raz poczuł ulgę.
Ścisnął go mocniej, chowając całą twarz w gęstym futrze i zaśmiał się przez łzy.
– Dziękuję, San Lang. Dziękuję.
* * *
Stolica dawnego Królestwa Wuyong upadła ponownie. Tym razem na zawsze. Bezpowrotne straciła swojego władcę, a wraz z nim szansę, by kiedykolwiek powróć do swojego świetlanego czasu – zaraz po wygraniu Wojny Czterech Królestw.
Porwani kultywatorzy na Alasce zostali uwolnieni. Miejsca przetrzymywania kolejnych odnalezione i oczyszczone. Qi Ronga pojmano, unieszkodliwiono i w asyście byłej nauczycielki oraz towarzyszącego jej mistrza szczytu Ming Guang osobiście oddano w ręce osób, które zajmą się jego procesem i dopilnują, by otrzymał należną karę.
Podobnie stało się z zabójczynią – Ling Wen oraz królem Wuyong – Jun Wu. Jego rany nie były śmiertelne, choć długo zajmie mu powrót do całkowitej sprawności. Nic nie mówił, kiedy kilka dni później prowadzono go długim korytarzem na proces. Czarne oczy utkwione miał w Xie Lianie. Czy była w nich złość, smutek, nienawiść, obietnica zemsty czy pogodzenie z własnym losem – to mógł zdradzić tylko on sam. Jednak odszedł w ciszy.
Na Bai Wuxianga nie spadł grad ciosów, gdy zdjął maskę. Przypuszczał, że twarz jego brata w niektórych kręgach była znienawidzona, tym bardziej wśród tych osób, ale po dość wybuchowym powitaniu, tym razem nikt nie ruszył się z miejsca, by go zabić. To dało mu czas, aby opowiedzieć, kim jest i w jakich okolicznościach przybył: by powstrzymać ich przed siłowym dostaniem się przez barierę.
Nie można było jej zniszczyć, a przynajmniej nie z ich obecną siłą. Do powstania takiego kolosa przyczyniły się życia wszystkich mieszkańców Królestwa Wuyong, które pochłonął Fangxin i zmienił w qi – po nieświadomej inkantacji tworząc gigantyczny obszar z zamkniętą przestrzenią. Swobodny wstęp miał do niej tylko twórca oraz osoby, w których żyłach płynęła krew z Kraju Ognia. Pozostali mogli jedynie spróbować przedrzeć się siłą lub, prościej, zostać tam wprowadzeni, co nieświadomie zrobił Xie Lian, trzymając za dłoń Hua Chenga, a wiele lat wcześniej Jun Wu z Ling Wen.
Gdy generał przekazał najbardziej istotne informacje oraz odzyskał części qi, odszedł bez pożegnania, jedynie spoglądając na barierę i lekko się uśmiechając.
*
Po uspokojeniu się Hua Cheng wrócił do ludzkiej postaci, ale jego świadomość odpłynęła. Stracił za dużo energii i była to naturalna reakcja po tak intensywnej walce. Xie Lian nie mógł zabrać go nagiego, więc najpierw wytarł ciało z krwi i przykrył strategiczne miejsce swoją koszulką. Potem w ruinach najwyższej wieży znalazł pod gruzami zniszczoną szafę z ubraniami. Z dużym prawdopodobieństwem należały do Jun Wu, ale nie miał czasu na wybrzydzanie.
Wziął, co było najczystsze i starając się nie patrzeć za długo na piękne ciało swojego San Langa, założył mu spodnie, a potem wewnętrzną białą szatę. Przyzwyczaił się do czerwieni na jego ciele, ale w czystej bieli wyglądał niewinnie niczym czarnowłosy anioł.
Godzinę po kulminacyjnych wydarzeniach Jun Wu był przetrzymywany w zrujnowanej świątyni i stosowano na nim różne lekarstwa, aby podczas dalszej podróży nie zmarł od odniesionych ran. Założono mu kajdany, więc nie mógł używać qi. Nadal nie odzyskał przytomności. Ling Wen nie opierała się przy pojmaniu. Od zawsze służyła władcy i chciała z nim pozostać do końca.
Xie Lian dla Hua Chenga znalazł inne spokojne miejsce. Nie zamierzał zostawiać go w jednym pomieszczeniu z zabójczynią i jej panem – nawet jak byli unieszkodliwieni, słabi i bezbronni. Ponadto zrobiło się tam tłoczno. Quan Yizhen i Shi Qingxuan nie mogli się nadziwić, że mężczyzna w białej szacie, którego niedawno gościli, i ich obecny gość są identyczni. Pochylali się nad nim i patrzyli, wymieniając się między sobą spostrzeżeniami. Początkowo Jun Wu nie wyglądał do końca tak samo. Jednak po zmyciu krwi nie można było zaprzeczyć, że naprawdę byli ze swoim generałem bliźniakami.
Mistrz Błyskawic stał z założonymi na piersi rękami. Przyglądał się nieprzytomnej osobie oraz Ling Wen. Z He Xuanem byli najbardziej kompetentni z tej grupy, więc to na ich barkach spoczął obowiązek trzymania pieczy nad jeńcami.
To z kolei spowodowało, że Xie Lian z Hua Chengiem na rękach mógł bez obaw opuścić świątynię.
Zatrzymali się około stu metrów dalej. Idealne okazało się wzniesienie przy niewielkim strumieniu z krystalicznie czystą wodą i drobnymi kamyczkami na dnie.
Xie Lian ułożył mężczyznę w połowie na trawie, w połowie na mchu. Ukląkł przy nim, wyciągając dłoń w przód i nagle nie wiedząc, co powinien zrobić. Pierwotnie chciał po prostu, aby nie obudził się w tym samym miejscu, co wróg, którego niemal rozszarpał zębami. Jednocześnie w jego głowie pojawił się impuls, by być z nim sam na sam. Ostatnie godziny były tak intensywne, tyle się działo, że pragnął go przytulić i nie puszczać. Upewnić się, że wszystko naprawdę się wydarzyło i definitywnie zakończyło.
To koniec – koniec, w którym obaj nadal żyją.
Złapał go za rękę. Dzięki tej osobie czuł się lekki, uwolniony z kajdan, które latami więziły jego umysł w przeszłości. Jakby droga, którą kroczył, nagle się skończyła, ale obok była ścieżka, gdzie stał reporter, uśmiechając się i wyciągając do niego dłoń. Chyba właśnie tego nie mógł przyjąć do świadomości, dlatego tak uparcie czekał, aż się obudzi.
Pocierał jego skórę, przykładał bezwładne palce do własnego policzka, przesuwał czarne włosy z czoła, wpatrywał się w delikatnie rozchylone usta, przez które nabierał i wypuszczał powietrze. Śledził wzrokiem unoszącą się i opadającą klatkę piersiową oraz od czasu do czasu zaciskające się powieki. Stan jego meridianów był bardzo dobry. Nic nie zostało zniszczone. W ciele krążyła energia demona, ale stopniowo ludzka przejmowała nad nią kontrolę i uciszała. Wiedział, że mężczyzna jest po prostu zmęczony minionymi wydarzeniami, więc śpi i obudzi się samoistnie, gdy się zregeneruje.
Nie było nic dziwnego, że potrzebował odpoczynku, bo Xie Lian także czuł się wycieńczony i ociężały. Nie tylko minionym dniem lub tygodniem, ale całymi dziesiątkami lat.
Ponownie wziął reportera na ręce i podszedł do najbliższego drzewa. Usiadł i posadził ciało bokiem na własnych udach. Objął ramieniem, przytykając bezwładną głowę do swojej piersi i wsunął palce we włosy, nie przejmując się, że nadal jest tam trochę krwi. Nic nie miało znaczenia, jeśli mógł trzymać go przy sobie, wiedząc, że nigdy nie będzie chciał puścić.
Nawet się nie spostrzegł, kiedy jego umysł odpłynął. Nie usnął, ponieważ zmysły rejestrowały wszystko, co się działo wokół niego, a gdyby ktoś chciał go zaatakować miał jeszcze Ruoye, który obroniłby ich. Jednak powieki opadły, a on nie miał siły ich podnieść. Ciało rozluźniło się, czując, jak jego energia wpływa do ciała Hua Chenga i jak mężczyzna staje się coraz cieplejszy. W pewnym momencie nie czuł już nic, jakby zasnął, ale nic mu się nie śniło. Wiedział, że siedzi w spokojnym miejscu, słyszy miarowy, uspokajający szum płynącej wody i jest przy nim osoba przynosząca mu ukojenie.
Ocknął się, gdy doleciał do niego dźwięk łamanej gałązki. Od razu otworzył oczy, starając się znaleźć źródło niepokoju. Ciężar z nóg znikł, a w zamian dostrzegł przykrywający go materiał. Rozpoznał wysokiej jakości szatę, którą sam wyciągnął spod gruzu.
– San Lang? – zawołał, zginając kolana i podnosząc się.
– Gege, tutaj! – usłyszał niedaleki głos.
Kiełkujące uczucie strachu, że druga osoba mogła go opuścić, znikło, zastępując je szybko pojawiającym się uśmiechem na ustach. Przewiesił przez przedramię biały materiał i poszedł za głośnym pluskiem.
Znalazł mężczyznę nabierającego wodę w złączone dłonie i polewającego głowę. Miał podwinięte do połowy łydek spodnie i stał po kostki w płytkim odcinku strumienia. Jego białe spodnie w wielu miejscach były mokre, więc materiał przykleił się do ciała, które prześwitywało, nie pozostawiając złudzeń, że ma na sobie cokolwiek innego. Ale przecież sam Xie Lian go ubierał, więc jak miałby mieć coś poza... poza tymi spodniami?
Przełknął, unosząc wzrok i dostrzegając wygięte plecy pochylającej się osoby. Po skórze spływały kropelki wody, a czarne włosy wisiały, obciekając.
– Gege, przepraszam za mój stan – powiedział, polewając się obficie kolejny raz. – Nie zamierzałem cię budzić, ale nie chciałem też siedzieć przy tobie tak niechlujnie. – Miał na myśli "nadal z krwią Jun Wu na sobie".
Tylko w czym miało to przeszkadzać Xie Lianowi, jeśli sam także nadal był brudny od mieszanki krwi własnej, Bai Wuxianga i oczywiście Jun Wun?
Dlatego pomyślał, że także powinien się odświeżyć.
Nie patrząc dłużej na reportera, zdjął buty ze skarpetkami, ściągnął przez głowę koszulkę i podwinął nogawki spodni. Rozpuścił włosy i wszedł do wody. Nie była zimna. Zaczął się szybko ochlapywać, chcąc odwrócić uwagę od mężczyzny, którego dosłownie przed chwilą niemal obłapiał wzrokiem.
To niegrzeczne, niestosowne, niewłaściwe, nie... – Wziął uspokajający oddech, mocno pocierając twarz i kark. – Nie mogłem się powstrzymać...
Nie przejmując się zamoczeniem spodni, wszedł w głębszy nurt i przyklęknął na kamieniach, wsadzając całą głowę pod wodę. Przytrzymał ją tam kilka sekund, po czym wynurzył się, przesuwając ciężkie włosy na tył głowy. Rany na nadgarstkach były odkryte, ale nie miał niczego, by je owinąć, więc tylko opuścił ręce, żeby nie rzucały się w oczy. Nadal nie mógł się przyzwyczaić, że ktoś ma na nie patrzeć.
Zobaczył obok siebie cień i Hua Chenga, który przykucnął zaraz przy nim.
– Gege ma całkowitą rację – powiedział, powtarzając po nim czynności i po chwili już całe jego ciało było mokre, łącznie z każdym skrawkiem białych spodni. – Tak będzie o wiele szybciej, a jest na tyle ciepło, że w kwadrans wyschniemy.
Ze śmiechem zanurzył się po raz kolejny i jeszcze raz. Uśmiechnięty i najwidoczniej usatysfakcjonowany wycisnął nadmiar wody z włosów i zerknął na Xie Liana. Najpierw na dłonie, a potem coraz wyżej. Nie dotknął go, nic nie powiedział, ale jego czarne oczy patrzyły w taki sposób, że drugiej osobie zrobiło się na całym ciele gorąco.
– Ach – westchnął, jakby nagle coś sobie uświadomił – już idę się zakryć, żeby Gege nie czuł się przy mnie niekomfortowo.
Wstał. Spodnie przykleiły się do ciała, a biodra znalazły się dokładnie na wysokości oczu Xie Liana. Hua Cheng zdawał się tym nie przejmować lub, co podejrzewał nadal klęczący z szeroko otwartymi oczami mężczyzna, nawet nie zdawał sobie sprawy, że nie ma na sobie bielizny i... wewnętrzna szata noszona przez Jun Wu może była najwyższej jakości, ale ta chyba należała do "letniego kompletu", bo była niezwykle cienka.
Twarz Xie Liana na powrót znalazła się pod wodą, ale rumieńce i tak pojawiły się na jego policzkach. Pocierał energicznie twarz, jakby próbował wtłoczyć pod skórę chłód i się uspokoić.
I wtedy pomyślał, jak niewłaściwe się właśnie zachował. Bo może i faktycznie chciał, żeby Hua Cheng się okrył, ale ubieranie czegoś, co należało do ich wroga, mógł odebrać obraźliwie.
Prawie wyskoczył, robiąc długie kroki do miejsca, gdzie mężczyzna stał obrócony do niego tyłem i narzucał na siebie szatę.
– San Lang, nie zakładaj tego! – krzyknął.
– Nie rozumiem... – zaczął, przekręcając się przodem.
Xie Lian otworzył usta i je zamknął. Wzrok przesunął w bok na pobliskie drzewo.
– Mógłbyś jej nie zakładać? – poprosił tym razem spokojniej i ciszej.
Wzrok Hua Chenga nadal był pytający, ale posłuchał. Ścisnął w dłoniach materiał i przyjrzał się mu uważniej. Nie wiadomo, o czym w tym momencie myślał. Xie Lian sam czuł się zakłopotany swoim zachowaniem. W końcu podniósł na niego wzrok. Chciał się wytłumaczyć. Jednak żadne słowa nie opuściły jego gardła. Zawsze blade policzki reportera nabrały różowego odcienia. On też zerknął na drugiego mężczyznę, a potem zasłonił materiałem twarz i przykucnął, wyglądając, jakby chciał się schować.
– Gege – dało się słyszeć ciche i stłumione przez ubranie słowa – czy Gege lubi patrzeć na nagie ciało San Langa?
Brwi Xie Liana uniosły się w wyrazie totalnego szoku. Myślał, że się przesłyszał, ale osoba przed nim nadal kucała skulona.
– C-co? N-nie, San Lang, ja przepraszam. Nie miałem nic złego na myśli. Ja wcale nie... nie...
– Czyli Gege nie lubi San Langa...
– J-ja... San Lang! Przecież dobrze wiesz, że cię lubię. Dlaczego tak mówisz? – Ruszył do niego i od razu wyciągnął dłoń, by położyć ją na głowie. Ukląkł przy nim i zaczął głaskać. – San Lang, jak możesz mówić, że cię nie lubię?
Jak do tego doszło?! Czy to naprawdę ja do tego doprowadziłem?!
– Najpierw Gege się zawstydził, więc poszedłem się ubrać, ale wtedy mi zabronił, więc... więc myślałem, że Gege jest tak śmiały, że chciałby patrzeć na mnie, kiedy wszystko dobrze widać, ale Gege... twój wzrok powoduje, że moje ciało samo reaguje i nawet ja nie mogę tego powstrzymać – zawodził żałośnie, jakby słowa ledwo przechodziły mu przez gardło. – Ale jednak powiedziałeś, że nie chcesz na mnie patrzeć. Więc jednak musisz się mnie brzydzić... Po tym, co zrobiłem, to się wcale nie dziwię...
Z każdym usłyszanym zdaniem Xie Lian coraz mniej cokolwiek z tego rozumiał. Czy San Lang uderzył się za mocno w głowę, że mówi takie rzeczy?
Zachowuje się tak nieśmiało!
Musiał wziąć się w garść i naprawić tę sytuację.
Może jakby dostrzegł usta reportera i zdobiący je łobuzerski uśmieszek, to nie zdobyłby się na szczerą rozmowę.
Ale Xie Lian nic nie widział poza osobą, która wymagała pocieszenia. Potraktowanie jak małe przestraszone lisie szczenię.
– Pomyślałem, że nie powinieneś tego zakładać, bo wziąłem to od Jun Wu – przyznał, przysuwając się bliżej. – To nie ma z tobą nic wspólnego, tylko nie chciałem, żebyś czuł się niekomfortowo. Jeśli chcesz ubrać tę szatę, oczywiście możesz. To tylko ubrania. Ale do niczego nie musisz się zmuszać, tym bardziej będąc przy mnie.
– Hm... To może dotkniesz mnie teraz... – usłyszał słaby i smutny głos reportera.
– Oczywiście, ile tylko zechcesz – odpowiedział i troskliwie przeniósł dłoń na jego nagie, mokre ramię, pocierając. – Widzisz? Czy jesteś ubrany czy nie, nie przeszkadza mi to. Wcale się nie brzydzę. Dlaczego miałbym?
– Bo... prawie odgryzłem mu wszystkie kończyny, rozrywając ciało... Naprawdę chciałem to robić. Prawie to zrobiłem...
– Nawet gdyby do tego doszło, nie mógłbym cię oceniać. I nie brzydziłbym się. Sądzę, że Jun Wu w swoim życiu robił gorsze rzeczy niż pozbawienie kogoś kończyn...
Hua Cheng mruknął coś pod nosem i oparł głowę o pierś Xie Liana.
– Czy Gege może mnie przytulić?
– Oczywiście, oczywiście, chodź do mnie. – Objął jego plecy i leżące na nich mokre włosy, przyciągając bliżej. Hua Cheng także objął ciało mężczyzny i wtulił się w jego ciepłą pierś.
– Czy San Lang mógłby jeszcze o coś poprosić?
– Proś o cokolwiek. Wiesz, że między nami jest wszystko dobrze, a nawet bardzo dobrze. To znaczy przynajmniej z mojej strony. Nie wiem, co ty tak naprawdę myślisz, bo uratowałeś świat...
– Razem uratowaliśmy – poprawił go.
– Och, no może trochę pomogłem, ale to w większości twoja siła przyczyniła się do pokonania Jun Wu. Sam nigdy bym sobie nie poradził.
– Gege jest za skromny.
– Jestem po prostu obiektywny...
– Gege... – powiedział cicho – nie opuszczaj mnie – poprosił i jeszcze mocniej objął drugą osobę.
Ciało Hua Chenga było gorące, skóra miękka i delikatna w dotyku, a jej zapach unosił się dookoła, otaczając ich i wypełniając nozdrza Xie Liana, który nieświadomie rozkoszował się wonią jaśminu, cedru i lasu, a tym samym coraz bardziej się nim upajajał.
Choć było mu błogo, wiedział, że walka dobiegła końca, więc ich umowa także. Należało coś sobie wyjaśnić, ustalić kolejne kroki. Na najbliższy czas i przyszłość.
Wspólną lub osobną.
– Ty i ja – zaczął nieśmiało, zwilżając usta – ja nie wiem, co teraz zamierzasz. Bo prawda jest taka, że nie mam żadnych planów... – zaśmiał się niepewnie – nigdy nie miałem dalekich planów na przyszłość, ale jeśli... – wziął głęboki, nieco nerwowy oddech – jeśli San Lang chciałby czasami się ze mną spotkać albo najpierw nauczyć mnie jak żyć w tej całej technologicznej nowoczesności, oczywiście, jeśli miałby dużo czasu wolnego...
– Mam go mnóstwo.
– ...Bardzo się cieszę. Więc jeśli San Lang nie ma nic przeciwko mojej osobie, jeśli nie przeszkadzałaby ci też moja obecność, to czy mógłbym jeszcze choć trochę...
– Och, Gege... – Westchnął, będąc już na granicy swojej samokontroli. – Chyba dłużej nie dam rady.
– S-słucham?
Hua Cheng uniósł głowę, a w obecnej pozycji obie były tak blisko siebie, że ich nosy prawie się stykały.
– Czy Gege specjalnie mnie uwodzi, aby sprawdzić moją wytrzymałość? – Ujął w palce jego brodę. – Bo jeśli tak, to wygrałeś, już nie wytrwam ani chwili, żeby cię nie pocałować.
Przysunął się bliżej i zamknął oczy. W nozdrza Xie Liana delikatna woń ciała mężczyzny nagle nabrała na intensywności, aż zakręciło mu się w głowie.
– Droczyłem się z tobą – kontynuował. – Od samego początku. – Jego ciepły oddech musnął usta Xie Liana. – A ty... a ty tak mnie niesamowicie kusiłeś. Twoja niewinność jest taka słodka. Powiedziałeś mi takie rzeczy, że byłem z jednej strony zły, słysząc, że planujesz mnie kiedyś zostawić, z drugiej szczęśliwy, że tak nieśmiało pytasz, czy możemy zostać ze sobą dłużej. Czy Gege myśli, że po tych wszystkich wspólnie spędzonych dniach gdziekolwiek go puszczę? – Uśmiechnął się chytrze. – Zamknę cię w moim mieszkaniu – przemówił niskim, gardłowym głosem. – Wszystko ci wytłumaczę i pokażę. Oczywiście, że to zrobię. Bardzo, bardzo dokładnie. Będę tak wyrozumiałym nauczycielem, że wszystko powtórzę aż do skutku. Aż Gege sam będzie mnie prosił o przerwę, bo powiesz, że to dla ciebie za dużo – wymruczał mu tuż przy uchu. – Ale na razie, chciałbym prosić tylko o jedno.
Xie Lian przełknął, a jego usta opuściło ciche:
– Co takiego?
– Pozwól mi się jeszcze raz przytulić. Pozwól mi się upewnić, że ten szalony dzień, ta długa noc, ten koszmar się skończył, a my nadal żyjemy i Gege jest przy mnie.
Xie Lian uśmiechnął się, powstrzymując łzy, bo on dokładnie o tym samym myślał i pragnął poczuć na sobie te znajome ramiona, przy piersi drugą pierś, miękkość policzka na twarzy, oddech na szyi, palce masujące kark. Pragnął namacalnej obecności tego mężczyzny jak nic innego.
– Gege, proszę, zostań ze mną. Chciałbym na zawsze, ale co powiesz na to, żebyśmy zaczęli od "tak długo, jak będziesz w stanie wytrzymać z San Langiem lub dopóki ci się znudzi"?
Och, San Lang! Czy "takie" rzeczy mogą mieć jakiekolwiek ramy czasowe...? Obaj dobrze wiemy, że ta propozycja ma tylko jedną opcję, która mnie uszczęśliwi!
– Na zawsze!
* * * * * * *
To już ostatni rozdział Remedium. Bardzo dziękuję wszystkim Czytelnikom za śledzenie losów naszych uroczych bohaterów i przeżywanie z nimi tych dobrych i nieco gorszych chwil. Ta historia wyjątkowo nie była tak wesoła jak inne moje prace, a dodatkowo relacja rozwijała się wolno i z pewną ostrożnością, ale cieszę się, że znalazły się osoby, które także polubiły taki klimat i były z bohaterami do końca ❤️
Dziękuję mojej beta-readerce (która nie chce ujawnić swojego nicka (≧▽≦)) za pomoc i wspieranie mnie w każdym rozdziale oraz za wsparcie w odszukaniu literówek, na co także moja siska traciła cenne minuty ❤️
Aby wszystko podsumować, przygotowałam jeszcze Epilog, który będzie zwieńczeniem historii i dopowiedzeniem niektórych wątków. Nie zabraknie żadnego bohatera, poza tymi siedzącymi za ciężkimi kratami. Bo co zrobiłby uroczy skrzypek, gdyby znów ktoś puścił z dymem kolejną filharmonię? Znów nudziłby się bez prób i koncertów!
Szczęście, że hamburska filharmonia już jest w trakcie odbudowy, więc Maestro znów będzie szlifował umiejętności swojego ulubionego skrzypka (≧▽≦).
Tym razem w nocy nie tylko będą uskuteczniać grę na skrzypcach (◠‿・)-☆
Pozdrawiam, dziękuję jeszcze raz i ściskam!
Asimarek
* * * * * * *
Kwadrans później
– Gege, mógłbyś mi zdradzić, dlaczego nie pozwoliłeś mi zabić Jun Wu? Za wszystko, co ci zrobił, do czego doprowadził... należała mu się śmierć.
Siedzący obok i opierający swoją głowę o bark reportera Xie Lian ścisnął trzymaną dłoń. Uśmiechnął się, patrząc w niebo i na zielone korony drzew.
– Gdybyś to zrobił, Bai Wuxiang także umarłby.
– On? Dlaczego? – spytał szczerze zaskoczony.
Xie Lian rysował losowe wzory na przedramieniu drugiego mężczyzny.
– Czy wiesz, dlaczego mój ojciec tak bardzo naciskał na naukę szyków i pieczęci?
– Żebyś mógł dobrze obronić siebie i innych? – zgadywał, składając delikatny pocałunek na jego skroni.
– Też – zaśmiał się – ale jak byłem mały opowiedział mi pewną historię. Za czasów, gdy on był jeszcze nastolatkiem, w Królestwie Wuyong urodziły się bliźniaki. Jeden z nich umarł przy porodzie. W tamtym czasie przy matce byli najznamienitsi uzdrowiciele, uczeni i kultywatorzy, ale nikomu nie udało się przywrócić życia drugiemu dziecku.
– Nigdy o tym nie słyszałem.
– En. Pewnie dlatego, że wszyscy obecni w komnacie królowej w tamtym czasie zginęli.
– Król Wuyong ich zabił?
– Prawdopodobnie tak. Oczywiście nie było na to świadków i dowodów.
– Jeśli nie było świadków... jak się o tym dowiedział?
Jego towarzysz zamknął oczy.
– Kiedy z łona matki wyciągnęli pierwsze dziecko, nadworny medyk przywołał swojego zaufanego asystenta. Nakazał mu przygotować się do uczczenia tego pamiętnego momentu i przygotowania się do rytuału połączenia dusz, bo był jeszcze drugi chłopiec. Młody mężczyzna odszedł, by spełnić polecenie, lecz jego mistrz już nie wrócił. Nikt z tamtego pokoju już nie wyszedł, dlatego kierując się ochroną swojego życia, asystent potajemnie opuścił królestwo i znalazł dom na dworze Królestwa Xianle. Reszty się domyślasz. Został nauczycielem mojego ojca i w zaufaniu opowiedział mu swoją największą tajemnicę. Dowiedziałem się tego niedługo po tym, jak rodzice odkryli, że jestem generałem Fang Xinem. Połączyłem fakty, gdy ujrzałem twarz Bai Wuxianga podczas bitwy.
– Pamiętnej bitwy, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy.
Xie Lian ponownie się uśmiechnął, czując ciepło w sercu.
– Ukrywał swoją twarz przed wszystkimi – kontynuował. – Miał ku temu bardzo dobry powód. Rytuały połączenia dusz są tak potężne, że gdy jedna osoba umiera, druga również. To związało ich na dobre i złe.
– Skazani na siebie.
– En.
– Lecz Bai Wuxiang wyłamał się, pomagając tobie i...
– Na pewno... na pewno wiedział, że zginie. – Skinął, patrząc na własne dłonie. – Mimo to pomógł tobie mnie odnaleźć, przestrzegał nas, żebyśmy opuścili Koya-san, a sam tam został. Kiedy Jun Wu dowiedział się, że żyję, wysłał ludzi, aby skrzywdzili osoby, z którymi coś mnie łączyło. Mnichów.
– Bai Wuxiang przewidział ruchy brata, dlatego tam poczekał i ich uratował?
– En. Teraz jestem tego pewny. Uratował mnie i... jestem mu winny ogromne podziękowania.
– Walczyliście przed tym, jak pojawił się na zamku, ale myślę, że on wcześniej mnie unieruchomił. Ta zabójczyni nie była tak silna i dokładnie widziałem wtedy srebrny miecz.
– To bardzo prawdopodobne. Działał według swojego planu. Tylko ciekawe, co zrobiłby, gdyby ze mną wygrał.
– Taka nieprzewidywalna i egoistyczna osoba może wszystko.
– Dobrze, że ostatecznie tak się skończyło – powiedział z ulgą, zamykając oczy i przytulając się do piersi Hua Chenga.
– Gege.
– Tak, San Lang? – wymruczał.
– Przyznaj, że już od dawna tego chciałeś.
– Czego?
– Tego – przeciągnął słowo. – Chciałeś popatrzeć na moje nagie ciało.
– San Lang! – krzyknął, od razu się prostując i próbując uciec wzrokiem w bok.
– Albo znów mnie dotknąć, kiedy nie mam na sobie koszulki. – Uśmiechnął się chytrze, znienacka kradnąc Xie Lianowi buziaka. – A może nie tylko dotknąć, ale też przytulić i... – Nie powiedział nic więcej.
Tym razem Xie Lian go pocałował, żeby nie kończył.
Brawo, Hua Cheng! Widzę, że tym razem wpadł w nasze sidła!
Ucisz się, E-Ming, bo nigdy więcej nie przywołam twojego białego, włochatego tyłka.
Przekonam naszego Gege, żeby zrobił to za ciebie.
Z ustami przyciśniętymi do drugich ust Hua Cheng się uśmiechnął.
Tylko spróbuj, a ogolę cię na łyso.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro