Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

69. Starcie

Xie Lian miał po swojej lewej stronie Bai Wuxianga, a za sobą Hua Chenga. Jun Wu wyciągnął miecz wyglądający jak kopia należącego do jego brata i zaatakował. W tym samym czasie Ling Wen przesunęła się na bok, szerokim łukiem otaczając Xie Liana. Po odparciu pierwszego ataku Bai Wuxianga już nigdzie nie było. Fangxin poleciał w przód, a jego pan krótkim skokiem w tył znalazł się przy reporterze. Ruoye nadleciał z góry i stworzył dookoła nich krąg, a w czterech miejscach na białym materiale Xie Lian ułożył talizmany.

– San Lang, proszę, nie ruszaj się stąd. Ruoye ochroni cię przed każdym atakiem – powiedział szybko.

Już miał zamiar się wycofać, kiedy dłoń chłopaka złapała jego zakrwawione palce.

– Gege... – zaczął mówić, ale Xie Lian uściskał go krótko, patrząc z troską w ciemne oczy i obiecał:

– Nie pozwolę, żeby ktoś z mojego powodu jeszcze kiedyś cierpiał. Zwłaszcza ty.

Był ranny tak samo jak Bai Wuxiang. Ostatecznie wygrał ich walkę, lecz z takim przeciwnikiem nigdy nie mogło być łatwo.

Fangxin przez chwilę samodzielnie powstrzymywał Jun Wu, ale nawet on bez kierowania przez swojego pana nie był tak szybki i potężny, więc król Wuyong mocnym uderzeniem posłał go w bok i natarł na obu mężczyzn. Kolejny talizman pojawił się w lewej dłoni Xie Liana i zablokował nim błyszczące jak księżyc ostrze. W tym czasie Fangxin wrócił i ciął z boku, wydobywając czarne płomienie. Jun Wu skumulował w ręce qi i odparł atak samą siłą.

– Dobrze wiesz, że to na mnie nie zadziała – przypomniał, lecz zaraz potem odskoczył, gdyż mała kartka z zapisaną na niej krwią formułą została przyczepiona do rękawa jego szaty. Zdążył odciąć kawałek materiału, który natychmiast spalił się i rozpadł na proch.

– Wiem – odparł Xie Lian.

Wstał z kucek, obracając się do wroga, ale kątem oka obserwował zamaskowaną postać. Wystrzelił w przód, łącząc dwa miecze ze sobą i posłał za siebie kilka talizmanów. Jedną ręką atakował Jun Wu, drugą poruszał papierem nasączonym qi, kreśląc drogę do kolejnego wroga.

Kartki minęły Hua Chenga i zawirowały wokół Ling Wen. Wzięła w dłonie sztylety i spróbowała je zniszczyć, zanim dotknęłyby jej ciała i wybuchły. Poznała po wzorze, jakie było ich zastosowanie. Sama używała podobnych.

Zwinnie uniknęła pierwszego, prawie trafiając drugi. Talizmany pomknęły w górę, ale dwie niszczycielskie energie – gorąca biała i lodowata czarna zetknęły się ze sobą, wywołując piorun, który pomknął w górę, uderzając głośno w barierę i na niej się rozpraszając. Mrok przez chwilę został zastąpiony jasną poświatą. Ze swojego miejsca mogli zobaczyć ogrom kraju, który przed laty został zamknięty i odizolowany od reszty świata.

Nie było to więzienie. Każda z trojga osób, które tu żyły, mogły wchodzić i wychodzić, kiedy chciały, ale dla Jun Wu nie różniło się to niczym od klatki. Bo tu był jego dom, tu była jego ojczyzna, a on miał poprowadzić Królestwo Wuyong ku wiecznej chwale. Obiecał to ojcu, sobie i dwieście lat trwał w jednym miejscu, czekając na tę chwilę – na stanie się tak silnym, aby zniszczyć barierę własnoręcznie. Coś stworzonego przez nieposkromionego i wypełnionego pożarnymi duszami Fangxina.

Mając go przed oczami, mógł załatwić to nawet prościej – zdobyć czarny miecz i sobie podporządkować. Ze swoją obecną siłą nie uważał tego za trudne, a tym bardziej niewykonalne. Pochłonął tyle skumulowanej energii, że jego ciało wręcz płonęło od gorąca, nigdy wcześniej nie będąc tak naładowane niewyobrażalną mocą.

Czuł się panem świata, a pokonanie jednego człowieka, który nie był tym samym generałem co w przeszłości, nie było problem na miarę jego obecnych sił.

Wypełnił miecz swoją mocą i rozgrzał go do białości. Ciął powietrze, wysyłając oślepiający promień, gdzie stał Xie Lian. Jego qinggong był doskonały, gdy delikatnie odbił się w górę, pozwalając energii Jun Wu polecieć wzdłuż murów i przeciąć jedną z niższych wieżyczek obserwacyjnych. Nawet tam nie spojrzeli, kiedy zbliżyli swoje ciała do siebie i wymienili się serią szybkich uderzeń. Każdemu towarzyszył potężny huk wybuchu i kolejne błyskawice pędzące do nieba i oświetlające obszar większy niż tylko widziany z zamku.

Żaden z nich nie odpuszczał. Król Wuyong mógł mieć obecnie więcej siły i qi, ale nie stoczył tylu walk, co jego przeciwnik. A Xie Lian z jednej strony walczył z nim, z drugiej nie zamierzał darować zamaskowanej zabójczyni, która już nie raz naraziła na niebezpieczeństwo ważną dla niego osobę.

Teraz chciała wykorzystać jego niemoc. I chociaż Ruoye nie dopuści jej do reportera, jeśli sam mógł odpłacić się kobiecie – na pewno skorzysta z okazji.

Talizmany z jego krwią były silniejsze, a ślady czerwieni, które niby przypadkowo pozostawił na kamiennych blokach murów, miały zaciągnąć zabójczynię w pułapkę, jaką ona dzień wcześniej zastawiła na He Xuana.

Cztery kolejne talizmany zostały przez nią zniszczone, a ona zbliżyła się do granicy ustawionej przez Ruoye. Wyciągnęła jeden ze swoich potężniejszych talizmanów niwelujących qi i rzuciła go na białą szarfę. Bariera zawirowała i tę lukę wykorzystała Ling Wen, by anulować szyk pozostawiony przez Xie Liana z czterech talizmanów. Uważała, że to one stanowią główną siłę chroniącą Hua Chenga.

Jakże bardzo się w tym momencie pomyliła.

Nawet reporter ledwo dostrzegł, gdy końcówka długiego materiału uniosła się z ziemi i mocno trzepnęła w kobiecą pierś. Zatoczyła się do tyłu i zgięła w pół. Xie Lian tylko na to czekał. Puścił Fangxina, kierując go w jej stronę, jednocześnie atakując Jun Wu wręcz. Tego też jego wróg się nie spodziewał. Bliski kontakt to nieczęsto spotykany sposób walki, gdy ma się o wiele lepsze narzędzia, a Fangxin był najlepszy. Nie miał sobie równych. On jednak zatoczył pełne koło wokół Ling Wen i wbił się w jeden ze śladów krwi, aktywując pieczęć wiążącą osobę pośrodku w sześciennej barierze. Idealne sześciany były najtrudniejszymi do postawienia jak i zniszczenia. Jednak nie na darmo od najmłodszych lat mały książę Xianle uczył się szyków ochronnych i barier, aby teraz nie móc tworzyć czegoś takiego, nawet mając przeciwko sobie dwie osoby naraz.

Niestety, pozostanie bez możliwości obrony swoim mieczem wykorzystywało ogromne pokłady jego własnej energii. Uderzenia pięścią i kopnięcia wymagały jej wiele, ale jeszcze więcej blokowanie ostrza rozgrzanego do kilku tysięcy stopni Celsjusza. Dlatego otoczył qi całe ciało, nie pozwalając się zranić, dopóki Fangxin na powrót nie znalazł się w jego dłoni.

Odskoczył na bok, żeby zaczerpnąć tchu, ale tym razem Jun Wu nie dawał mu odpocząć ani chwili. Atakował bezustannie, a srebrny miecz siekał na prawo i lewo, uniemożliwiając wyprowadzenie kontrataku. Mógł się tylko bronić.

I w tej chwili różnica w ilości ich energii dała o sobie znać.

Każdy ruch ręką postawnego mężczyzny w białych szatach, których złote zdobienia jasno pokazywały, że jest prawdziwym władcą, mógł łamać najstarsze drzewa i kruszyć głazy, a Xie Lian wszystko blokował, używając tylko własnej siły. Przystępował do walki ranny i nie w pełni zregenerowany. Nie powiedział tego nikomu, ale pełna moc nie wróciła mu, nawet zanim przekroczył barierę. Jednak sądził, że to wystarczy.

Był sprawniejszy, bardziej doświadczony, miał nadal kilka ruchów w zanadrzu, które mógł wykorzystać i jeden z nich zamierzał właśnie użyć.

Nie zdążył.

Cofając się, poczuł w oddali wybuch energii. Jego serce zabiło mocniej i z ulgą. Wystarczająco daleko odciągnął Jun Wu i zatrzymał zabójczynię, aby Hua Cheng mógł z pomocą zapieczętowanej w talizmanach energii w spokoju się zregenerować.

Zwłaszcza w tym jednym przyczepionym do szyi i naznaczonym krwią generała Wuyong.

Bai Wuxiang... Naprawdę będę musiał za wszystko ci się odwdzięczyć.

Reporter w końcu uwolnił swoje ograniczenia i, co mu wcześniej Xie Lian poradził, pozwoli demonowi przejąć nad sobą całkowitą kontrolę.

"To tylko lis, który wymaga przytulenia".

Tak powiedział, lecz to, co znajdowało się w oddali, nie przypominało niewinnego stworzenia. Obaj z Jun Wu spojrzeli w tamtą stronę w jednym momencie i przez długą chwilę wpatrywali się w ogromne stworzenie. Wielkością przewyższało słonia, ale z pewnością przypominało lisa. Na dłuższych niż u prawdziwego łapach, z podłużnym pyskiem, postawionymi na sztorc uszami, pokryte białym, gęstym futrem i z ogonem, a raczej kilkoma ogonami poruszającymi się niespokojnie.

Gdy zwierzę sprężyło swe cielsko i wyskoczyło, część murów obronnych rozsypała się od silnego odepchnięcia łap i powstała w tamtym miejscu wyrwa. Ling Wen aż usiadła, a Jun Wu wziął zamach swoim mieczem i wystrzelił energią w stronę zwierzęcia. Ruoye od swojego pana dostał tylko jedno zadanie – bronić San Langa, dlatego pojawił się na linii uderzenia, odbijając jaskrawą poświatę daleko za horyzont.

Demon wylądował przy Xie Lianie. Jego tylna łapa stykała się z bokiem mężczyzny, a futro z brzucha łaskotało go w głowę. Cały wachlarz ogonów otoczył jego ciało, jakby chciał dać jasno do zrozumienia, że nikomu nie pozwoli się do niego zbliżyć. Postawił uszy równolegle do głowy i uniósł przednią prawą łapę, przeciągając nią przez boczną metrową ścianę muru. Wyglądało, jakby niszczył zamek z piasku i posłał w stronę Jun Wu kamienny grad. Niestety, nie zrobił na mężczyźnie większego wrażenia.

– Siedem ogonów* – rzekł. W jego głosie dało się wyczuć uznanie. – Jak na dwustuletniego demona* całkiem imponujące.

Ilość ogonów* – istnieje przekonanie, że wraz z wiekiem lisich demonów wyrastają im kolejne ogony, co sto lat każdy kolejny, aż do dziewięciu; idzie to także w parze z ich siłą oraz mądrością

Lisia sierść zjeżyła się, a z gardła wydobyło ostrzegawcze warknięcie. Białe zwierzę zrobiło się jeszcze większe, a ósmy ogon wyrósł obok pozostałych. Jun Wu mocniej zacisnął palce na mieczu, ale jego wyraz twarzy się nie zmienił.

– Uważaj, San Lang – powiedział Xie Lian, wsuwając palce w grube futro na boku ciała. – Jego miecz jest bardzo gorący.

Czerwone oczy lisiego demona błysnęły złowieszczo, mięśnie napięły się i po chwili już biegł. Miecz Jun Wu błysnął, ale duża łapa wysunęła się przed pysk i bez trudu zatrzymała atak.

San Lang mówił prawdę, że w formie demona jest niemal nietykalny – przeszło mu przez myśl. – Obaj wiemy, że każdy ma swoje słabe strony, ale ciekawe czy Jun Wu je dostrzeże. Nigdy chyba jeszcze nie walczył z kimś takim jak ty. Na pewno E-Ming nie posiada się ze szczęścia, że pozwoliłeś mu działać.

Xie Lian nie pomylił się z niczym.

Nie do końca tylko wiedział, jakie dalsze plany miał Bai Wuxiang. Czy pozwoli im działać do końca, czy przyjdzie uratować brata? Umówili się na coś, ale jaką miał pewność, że ta nieprzewidywalna osoba to zrobi?

*

Mężczyzna, o którym myślał, był prawie u celu swojej podróży. Zeskoczył z miecza, na którym dotąd leciał, i wsunął go w pochwę. Zbliżył się do bariery z zewnętrznym światem i nakrył dłonią twarz, materializując maskę – w połowie uśmiechniętą, w połowie smutną. Dopiero wtedy zrobił kolejny krok. Gorąc i wilgoć uderzyły w niego jako pierwsze, a następnie doleciały skrzeki, nawoływania i różnego rodzaju śpiew ptactwa oraz szelest przedzierających się przez gęstwiny zwierząt. Wśród tego nie dało się pominąć szumu spływającej po kamieniach wody oraz ludzkich głosów.

Kładąc dłoń przy lewym boku i poprawiając pochwę z wystającą srebrną rękojeścią, od razu się tam skierował. Rozmowa ucichła, więc domyślił się, że go usłyszeli. Wcale nie był tym zdziwiony, ponieważ wśród nich był obecny mistrz Czarnych Wód. Poprzedni słynął z dobrego słuchu, więc i ten nie mógł być gorszy.

Po przejściu kilkudziesięciu metrów zobaczył trzech mężczyzn, którzy wpatrywali się w niego z zaskoczeniem, szybko zmieniającym się w niepokój i ostrożność.

Zanim którykolwiek z nich wyciągnął broń i go zaatakował, przemówił pierwszy:

– Nie jestem tu, aby was zabić. Przyszedłem, żeby przestrzec przed próbą przedarcia się przez barierę – powiedział to z taką lekkością, jakby skrzywdzenie ich nie było niczym trudnym, a tym bardziej niemożliwym.

Wcale nie ukrywał, że mógłby, ale nie było to jego celem.

– Kim jesteś? – zapytał Quan Yizhen, a He Xuan głębiej za siebie schował Shi Qingxuana i mu odpowiedział:

– Czy ty naprawdę nic nie wiesz? Popatrz na niego. To generał Wuyong.

– Generał... Wuyong? – powtórzył, przypominając sobie, kiedy o nim słyszał.

Przy rozmowie o generale Fang Xinie.

Czyli to ten generał, którego Mistrz Błyskawic określił "urodzonym, aby walczyć"?

Quan Yizhen był prostym i nieskomplikowanym chłopakiem, z wiecznie rozpierającą go energią i niespożytymi jej pokładami, który uwielbiał się bić. Zupełnie nie zwrócił uwagi na to, co wcześniej powiedziała nowoprzybyła osoba, więc co mógł zrobić w tej chwili innego, niż instynktownie zadziałać?

Nic.

Bai Wuxiang nie spodziewał się ataku, a przynajmniej nie gołą pięścią. Uchylił się, a pień drzewa przy jego głowie roztrzaskał się jak młoda brzózka. Pod maską kąciki jego ust się uniosły. Nie byłby sobą, gdyby nie przyjął tego wyzwania. Wiedział, kogo ma przed sobą, a z tak ekscentrycznym mistrzem szczytu jeszcze nie walczył. Żeby na samo wspomnienie o jego tożsamości atakować? Był z tego powodu zadowolony chyba nie mniej niż chłopak. Nie wyczuwał od niego zabójczych intencji, więc stwierdził, że plotki o wybuchowym temperamencie tej osoby i lubowaniu się w walce nie były nic a nic przesadzone. Pasowało mu to.

– Generale. – Ktoś go zawołał.

– Zapewne mistrz Czarnych Wód, He Xuan – rzekł miękko, całkowicie spokojnie, choć stopa Quan Yizhena właśnie minęła jego głowę i qi dotknęła białej maski.

– En. Wspomniałeś, że nie przyszedłeś nikogo zabić, ale zatrzymać nas tutaj. – He Xuan musiał coś wyjaśnić. On w przeciwieństwie do swojego "kolegi" nie czuł potrzeby walki z tak bezwzględnym człowiekiem, jak o nim mówili. A za jego plecami był dodatkowy powód, dla którego chciał uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi. – Dlaczego?

– Zwracam przysługę.

– Komuś byłeś ją winny? – spytał wprost, jakby się znali. Nie mógł się przed tym powstrzymać. Generał Wuyong miałby być coś komuś winny? Niesłychane.

Jednak Bai Wuxiang i tak odpowiedział:

– To wieczna przysługa, której nigdy nie będę w stanie całkowicie spłacić.

– I nie wpuścisz nas do środka?

– Obiecałem, was nie tknąć – odpowiedział – ale też nie przepuszczę.

Jakby na potwierdzenie chwycił za swobodnie wiszący dotychczas miecz i końcówką srebrnej pochwy ciął powietrze przed piersią swojego przeciwnika. Naga skóra została delikatnie nacięta, ale krew tylko zebrała się na całej długości, nie spływając. To było ostrzeżenie, że nie żartuje, ale także nie ma intencji, by kogokolwiek uśmiercić.

– A więc cały czas się wstrzymujesz? – rzucił mu niepocieszony chłopak. – Dawaj! Wyciągnij miecz i zmierzmy się na poważnie! Przecież widzę, jaki jesteś znudzony.

Kciuk Bai Wuxianga zaczepił o jelec* i uniósł go, wysuwając początek ostrza. Quan Yizhen zaśmiał się z elektryzującą radością i wprost wleciał w mężczyznę, łapiąc za srebrną pochwę i odrzucając ją w bok.

jelec* – element broni białej w formie „poprzeczki" umiejscowionej między rękojeścią a głownią. Funkcją jelca jest ochrona dłoni przed ciosami przeciwnika podczas walki, jednocześnie zabezpiecza on dłoń przed ześlizgnięciem się z rękojeści na głownię.

– Mogliśmy tak od razu, a nie tylko biegamy dookoła siebie jak koguty w tańcu przez prawdziwym użyciem swoich dziobów.

– Nazywasz nas kogutami? – zainteresował się generał.

– En. Przed wydziobaniem sobie kilku piór.

Obaj poczuli, jak druga osoba przywołuje więcej qi i zaatakowali jednocześnie.

– Maestro, Maestro! – wołał niezwykle cicho Shi Qingxuan. – Dlaczego oni walczą, jeśli ten pan powiedział, że nie przyszedł nam zrobić krzywdy? – Choć Bai Wuxiang użył słowa "zabić", skrzypek wolał bardziej delikatną wersję "braku chęci pozbawienie ich życia".

– Bo Quan Yizhen jest głupim dzieciakiem. – Objął go uspokajająco. – Trochę jak ty, kiedy zobaczysz skrzypce. Nie umiesz wtedy powstrzymać się przed wzięciem ich w dłoń i zagraniem choćby jednego utworu – wytłumaczył, patrząc na ścierające się ze sobą dwa ciała ewidentnie zadowolone z tego, co robią. – On jest taki sam. Tylko u niego skrzypcami jest walka.

– Dobrze, że granie nie jest takie niebezpieczne.

He Xuan, mając w pamięci atak na filharmonię, chciał o tym napomknąć, ale ostatecznie nic nie powiedział.

Nadal nie rozumiał, dlaczego generał Wuyong pierwotnie nie przyszedł się z nimi bić i miał ich tylko odseparować od czegoś lub kogoś wewnątrz bariery, ale nie zdążył już o to zapytać.

Usłyszał wysoko w górze szybko zbliżający się w ich stronę odgłos wyładowań elektrostatycznych.

Och, teraz to zrobi się ciekawie – pomyślał.

– Zasłoń uszy, Shi Qingxuan – poprosił, a sam wzniósł wokół nich wodną barierę.

Okazało się, że bardzo rozsądnie.

Potężny grzmot przypominający wybuch rozbrzmiał kilka metrów od nich, aż ziemia się zatrzęsła, wzbijając w górę zniszczoną roślinność. Granatowa szata z wyszytymi złotymi błyskawicami nie zdążyła opaść na plecy noszącej ją osoby, gdy rozmyła się w powietrzu niczym błyskawica i kolejny huk rozniósł się po całym lesie, wzniecając silny wiatr.

He Xuan nie lubił mieszać się w nieswoje sprawy, jak i bardziej brudzić sobie ręce, ale w tym szczególnym wypadku musiał ich powstrzymać, zanim naprawdę ktoś zginie.

Stanął przed skrzypkiem i rozpostarł ramiona. Widział, jak cała trójka walczy ze sobą. Mistrz Błyskawic siekał swoim zakrzywionym mieczem przypominającym piorun, a Quan Yizhen, zdaniem He Xuana, głupio się szczerzył i raz wchodził w drogę wiekowego mistrza, a raz próbował zmiażdżyć swojego prawdziwego przeciwnika. Generał w długiej białej szacie poruszał się zwinnie, unikając, parując, kontratakując i najwidoczniej też dobrze się bawiąc, gdyż nawet słowem nie wspomniał, że nie przyszedł tu walczyć albo że jest dwóch na jednego... choć to ostatnie ciężko było stwierdzić w tym harmidrze, jaki zapanował. Wyglądało na to, że zabiją się prędzej czy później, choć nie wiadomo kto kogo.

Mistrz Czarnych Wód nieczęsto widział tak wzburzonego wieloletniego przyjaciela, więc coś musiało się stać na Alasce – tym bardziej musiał to jak najszybciej przerwać. Miał nadzieję, że przysłowiowy kubeł zimnej wody chociaż na kilka sekund ich zatrzyma.

Cóż, zwykła woda może i by nic nie pomogła, bo by się nią nie przejęli, ale jego Czarne Wody miały specjalną właściwość.

Skumulował swoje qi, kierując jego źródło nad miejsce, gdzie obecnie walczyła trójka i spuścił na ich głowy wodę, której ilość spokojnie mogłaby starczyć do napełnienia basenu olimpijskiego. Jak za sprawą magicznej sztuczki, trzech mężczyzn uspokoiło się, obracając głowy w jego stronę.

He Xuan nonszalancko do nich doskoczył i położył dłoń na ramieniu osoby odzianej w granatową szatę.

– Jak dzieci. – Najpierw skarcił ich trzech, a potem zwrócił się bezpośrednio do Mistrza Błyskawic. – Starcze, od kiedy najpierw działasz, zanim obiektywnie ocenisz sytuację? – Ton był obojętny i zimny. Wiedział, że swoim zachowaniem może wywołać w postawnym mężczyźnie jeszcze większą wściekłość, ale nie mógł pozwolić mu na tak ryzykowną walkę. Nie mieli przeciwko sobie byle kogo.

Mistrz Błyskawic patrzył na niego z nadal tlącym się żarem. Nie mógł się tak szybko uspokoić. Na co dzień był osobą opanowaną i dość wesołą, ale w chwilach, kiedy puszczały mu nerwy, coś pękało i stawał się nieprzewidywalny.

– Generał Wuyong nie przyszedł nas zabić – kontynuował He Xuan, podkreślając ostatnie słowo. – To Quan Yizhen był znudzony i go zaatakował.

Dotąd podczas ich wszystkich rozmów nie poruszali kwestii generała Królestwa Wuyong. Naiwnie obstawiali, że za wszystkim stoi tylko Jun Wu, ale w końcu generał był jego zaufaną osobą. To naturalne, że teraz Mistrz Błyskawic, widząc mierzącego się z nim Quan Yizhena, zaatakował bez zastanowienia.

Srebrne włosy zostały przeczesane w tył przez długie palce, próbując powściągnąć swoją irytację. Nie pomagała temu świadomości, że Jun Wu zyskał niewyobrażalną moc i stanowił dla nich ogromne niebezpieczeństwo.

Spojrzeli po sobie. Trzy osoby były przemoczone do suchej nitki.

– Naprawdę mistrz Czarnych Wód posiada unikatową domenę – wyraził uznanie nieprzejęty niedawną walką i swoim obecnym stanem Bai Wuxiang. – W chwilę zniwelować nasze qi jest niebywałe.

Umieścił miecz w pochwie i usiadł na mokrej trawie w pozycji kwiatu lotosu, zaczynając medytować i przywracać sobie qi. Quan Yizhen chwilę narzekał, że "już było tak odjazdowo, gdy znów ktoś nam przerwał", ale poszedł w ślady pierwszego mężczyzny. Mistrz Błyskawic, będąc świadkiem dość osobliwego widoku, nadal nie mógł zgadnąć, czy ma przed sobą wroga czy sojusznika, więc także usiadł, skupiając swoją qi.

Jeśli chciałby zaatakować, to tylko He Xuan ma energię, więc z łatwością go powstrzyma.

– Dopóki siedzimy tu razem w tak niepowtarzalnym i niecodziennym gronie, może Mistrz Błyskawic chce o coś mnie zapytać? – zagadnął generał. – Pamiętam, że nie mieliśmy okazji porozmawiać ani nawet się spotkać dwieście lat temu.

Mistrz Błyskawic cicho prychnął. Nie pałał do niego sympatią. Nawet całkowicie pominął honoryfikatory, których nigdy nie oszczędzał przy rozmowach z innymi. Od razu można było dostrzec, że nie ma do tego człowieka zaufania.

– Zacznij od tego, co tu robisz i dlaczego taki zaprzysiężony generał, jak ty, nie jest teraz przy swoim panu, tylko traci czas z wrogiem.

– Mam was tu zatrzymać.

– Niby z czyjego rozkazu?

– Prośby – podkreślił – prośby osoby, którą obaj dobrze znamy. – Bai Wuxiang zamknął oczy, tworząc wokół siebie ciepły prąd powietrza, który suszył jego ubrania i regenerował wciąż nikłe pokłady qi. – Generał Fang Xin ma stare nierozwiązane sprawy i nie chce, abyście wchodzili mu w drogę. – Choć Xie Lian poprosił go o to o wiele milszymi słowami, on nie zamierzał pokazać, że uważa którąkolwiek z obecnych tu osób za wartą uznania godnym przeciwnikiem.

– Warczysz głośniej niż powinieneś. Czy to jedna z kolejnych zagrywek Jun Wu?

– Tak właśnie mistrz uważa? – spytał z nutą ironii.

– Myślisz, że uwierzę we wszystko, co mi powiesz?

Wiedziałem, że to zły pomysł i nie jestem odpowiednią osobą do tego typu "delikatnych" spraw. Ale... – zerknął w kierunku bariery – moje życie i tak wkrótce się skończy.

– W związku z tym, że Mistrz Błyskawic musiał dwa wieki czekać na naszą rozmowę – rozpoczął swobodnie – to teraz zamierzam mu to zrekompensować. – To mówiąc, zdjął z twarzy maskę i odstawił ją przy udzie na trawę.

Oczy He Xuana i Mistrza Błyskawic rozszerzyły się w niedowierzaniu i prawie zerwali się z miejsca. Niemal też krzyknęli "Jun Wu!". Ubiegł ich jednak Quan Yizhen, mówiąc:

– O, podobno nigdy nie ściągasz maski, a jednak twoją twarz już chyba gdzieś widziałem.

Kącik ust Bai Wuxianga uniósł się.

– En, tę twarz potrafią rozpoznać wszyscy kultywatorzy. Tylko nie znają mojego prawdziwego imienia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro