67. Alaskańskie niespodzianki
TW: Wulgaryzmy.
* * * * * * *
Mistrz Błyskawic wstrzymał deszcz piorunów, które z impetem uderzały we wszystko, co znajdowało się w promieniu kilku kilometrów i wraz z pozostałymi zanurkował w dół. Przyzwane przez niego chmury nie zostały rozwiane i zaczął padać z nich deszcz. Duże, gęste krople gasiły wywołane pożary, a piątce osób na mieczach moczyły ubrania. Jednak nikt nie zwracał na to uwagi. Po trwającym wiele minut huku nagle zrobiło się bardzo, wręcz nienaturalnie cicho. W dole słyszeli trzaski palących się drewnianych konstrukcji, drzew i zawalania jednego budynku za drugim.
Gęsty dym ograniczał widoczność, dlatego trzymali się blisko siebie. Ban Yue rzucała co jakiś czas talizmany, które na kilka sekund oczyszczały powietrze, ale szybko zastępowały je nowe duszące kłęby.
Około stu metrów od ziemi miecz transportujący Yushi Huang sam skręcił i odłączył się grupy.
– Tędy! – krzyknęła alchemiczka.
Podejrzewała, że, zgodnie ze słowami Pei Minga, broń sama dobrze wie, gdzie jest jej właściciel i tam się kieruje. Pozostali bez uwag podążyli za nią. Już po chwili znalazła się przy stromym wzniesieniu poza obszarem deszczu i niezniszczonym przez szalejące błyskawice. Leciała poziomo, wprost na mężczyznę stojącego przy dziurze wydrążonej w zboczu. Rozpoznała w nim mistrza szczytu Ming Guang. Jego osoba, wbrew przypuszczeniom kobiety, w żadnym miejscu nie była ranna, a nawet brudna. Szeroko się uśmiechał, opierając dłonie na biodrach i wypinając szeroką pierś. W końcu można było w nim dostrzec dumnego mistrza szczytu.
Miecz zatrzymał się bokiem do mężczyzny, którego ramiona od razu się uniosły. Yushi Huang oparła dłonie o napięte barki i zgrabnie zeskoczyła.
– Dziękuję, Pei Ming. – Na te słowa ciepło pojawiło się w piersi mistrza, co dopełnił jeszcze ich wzajemny dotyk. Nie miał ochoty puszczać kobiety, która często mówiła do niego "mistrzu szczytu", bo za każdym razem, kiedy używała imienia, nie posiadał się z radości. Czuł, że są sobie bliżsi, zwłaszcza w tym momencie. Błękitne oczy patrzyły na niego zupełnie swobodnie, a niewymuszony uśmiech przyozdabiał promienną twarz. Byli blisko. Jak jeszcze nigdy.
Prawa dłoń Pei Minga przesuwała się powoli w górę kobiecej talii, gdy uniesione usta odrobinę opadły. Mężczyzna od razu zatrzymał swój ruch, w napięciu czekając na upomnienie lub uderzenie. Jednak Yushi Huang całkowicie go zaskoczyła. Sięgnęła za siebie, przesuwając wnętrzem dłoni po jego palcach i wyciągnęła z sakiewki chusteczkę. Przyłożyła ją do policzka mężczyzny i potarła go.
– Pozostała tu odrobina brudu. – Zatrzymała ruch, pytając: – Czy sprawiłam mistrzowi dyskomfort moim zachowaniem?
Pei Ming zamrugał parokrotnie, odzyskując głos w zaschniętym gardle i szybko odpowiedział:
– Ależ nic podobnego! Nigdy twoja troska o mnie nie będzie niekomfortowa, niezależnie od tego, co zrobisz. – To mówiąc, nakrył jej dłoń swoją i wtulił w nią policzek. – Możesz nawet nie przestawać. Lub trzeć mocniej. Lub poprawić mi włosy, jeśli zobaczysz, że są w nieładzie. Lub...
Yushi Huang parsknęła, zamykając oczy i chowając głowę przy jego piersi.
– Pei Ming, naprawdę jesteś ciekawym człowiekiem. Ta twoja strona jest niezwykle urocza. – Odsunęła się, patrząc na zeskakujące z mieczy pozostałe cztery osoby, po czym dodała: – Możesz przy mnie być sobą. Raz ty pomożesz mnie, raz mi uda się pomóc tobie. – Widząc, że mężczyzna chce jej przerwać, dodała: – Tworzymy zgrany duet.
Po tych słowach odwróciła się i powitała resztę. Mistrz Błyskawic spojrzał na wejście prawdopodobnie dawniej służące za szyb kopalniany lub miejsce do składowania dynamitu, który wykorzystywano do wydobycia ziemi z miedzią.
– To tu, mistrzu – powiedziała cicho Ban Yue, stając obok wysokiego mężczyzny. – Energia kultywujących jest słaba, ale to w tym miejscu ich przetrzymują.
Skinął jej głową i wszedł do środka.
Niecały kwadrans zajęło im dostanie się na koniec korytarza, znalezienie przetrzymywanych ludzi i ich uwolnienie. Nikt nie pilnował cel, które stanowiły wydrążone w litej skale wgłębienia odgrodzone kratami. Ludzie byli wychudzeni, ale wszyscy żywi. Yushi Huang wraz z asystentami natychmiast zajęli się najbardziej potrzebującymi, ale na szczęście było ich niewielu. Po zdjęciu im kajdan potrzebowali tylko czasu, aby dojść do siebie.
Wspólnie postanowili, że Ban Yue, Pei Xiu oraz Yin Yu zostaną z nimi. Dwoje asystentów nie umiałoby w razie ataku się obronić, a ani Mistrz Błyskawic, ani tym bardziej Pei Ming nie mieli zamiaru odpuścić szalonemu naukowcowi. Yushi Huang postawiła sprawę jasno – bez niej nie pójdą.
Kilka minut później we troje opuścili skalny tunel i udali się w dół, w stronę dawnego górniczego miasteczka – aktualnie zrujnowanego i prawie doszczętnie spalonego.
– Jak zjawiłeś się tu na dole, to dużo osób stanęło ci jeszcze na drodze? – Mistrz Błyskawic zapytał Pei Minga.
– Nie. Może tuzin i do tego słabo wyszkolonych.
– Nic dziwnego, z pewnością wszyscy są przy Qi Rongu.
Yushi Huang dobrze znała swojego byłego podopiecznego, dlatego dodała coś od siebie:
– W bezpośredniej walce jest słaby, ale potrafi być przebiegły, więc razem z grupą, która ma go ochraniać, na pewno tworzą dobry zespół. Nie lekceważmy ich.
Ramię Pei Minga ciaśniej obwiązywało kobietę w talii, a znad swojej głowy usłyszała:
– Nas jest tylko troje, ale myślę, że sobie z nimi poradzimy.
– Tylko? – zapytał kpiąco Mistrz Błyskawic. – Mamy wystarczającą ilość. Ofensywa obszarowa, ofensywa kontaktowa oraz nasz backup.
– Cieszę się, że uważacie mnie za wsparcie – podchwyciła alchemiczka. – Na pewno się nie zawiedziecie.
– Osobiście byłem świadkiem, jak moja pani rozprawia się z nasłanym na nią skrytobójcą.
Na takie słowa nie mogła się nie zaśmiać.
– Mistrz szczytu naprawdę lubi mnie wychwalać przy każdej sposobności.
– A czy skłamałem? – spytał, udając dotkniętego.
– Nic podobnego. Po prostu...
– Po prostu jakby cię postawić w pokoju z setką osób, zwracałbyś uwagę tylko na "swoją panią" – wtrącił mężczyzna w granatowej szacie.
Para na mieczu spojrzała na niego.
– Hm? – mruknął pytająco. – Zaprzecz, mistrzu szczytu Ming Guang.
– Nie zamierzam – przyznał.
Drugi mężczyzna zaśmiał się, wyciągając dłoń i posyłając z niej kilkanaście malutkich białych kulek wyglądających jak piłka do tenisa stworzona z elektrostatyczności. Nawet charakterystycznie trzaskały. Poleciały w dół, jakby torowały im drogę albo były nawigacją, prowadzącą do obranego celu.
– Jestem wierny... – szeptał do siebie Pei Ming. – Nigdy tak naprawdę się nie zakochałem i nigdy tego nie mogłem sprawdzić, ale... – spojrzał na czubek głowy Yushi Huang i rozwiane włosy, zatrzymujące się na jego klatce piersiowej. Czuł ciepło i kwiatowy zapach oraz niewielkie dłonie trzymające go za przedramię dla lepszego zachowania równowagi – nie chciałbym w moim życiu nikogo innego poza tobą, moja pani.
Dłużej nie myślał o tym, bo wylecieli ze strefy dymu, widząc przed sobą jedyny stojący w całości budynek. Miał ceglane ściany, ale dach z drewna, a nawet jedna deska nie była spalona. Byli pewni, że to tu ukrywa się Qi Rong.
Mężczyźni zeskoczyli z mieczy, biorąc je w dłoń. Yushi Huang podążała zaraz za nimi. Wypuszczone wcześniej przez Mistrza Błyskawic białe kule odbiły się od bariery, rozprzestrzeniając po niej w każdą stronę i tym samym pokazując, jak wygląda i gdzie przebiegają jej granice.
– Pozwólcie mi się tym zająć.
Yushi Huang przeszła między mistrzami i przykleiła do niewidzialnej ściany cztery talizmany. Zamknęła oczy i skupiła niewielką ilość qi w dłoni, którą uderzyła w zapisane kartki. Bariera rozprysła się jak cienkie szkło w rękach nieuważnego dziecka.
– Bardzo subtelnie – zauważył Mistrz Błyskawic. – Teraz pozwólcie na użycie trochę więcej elektryzującej finezji. – To powiedziawszy beztrosko podszedł do drzwi, kładąc dłoń na murze i podobnie jak He Xuan zrobił z wodą, tak on przepuścił po całym budynku ładunek elektrostatyczny. Na tyle silny, że po chwili doleciały do nich wrzaski dziesiątek osób.
– Mistrzu... – zaczęła Yushi Huang, ale przerwała na widok podniesionej ręki mężczyzny.
– Spokojnie, tu wszyscy będą żyli, więc jeśli wśród nich byli niewinni ludzie, to stracą tylko przytomność.
Kiedy czterystuletni mistrz odsunął się, Pei Ming kopnięciem wyważył drzwi i z mieczem gotowym do ataku wparował do środka.
– Góra czy dół? – zapytał, gdyż budynek miał dwa piętra w górę.
– Dół – usłyszał odpowiedź mężczyzny.
Za Pei Mingiem weszła Yushi Huang, a na końcu Mistrz Błyskawic. Przy drzwiach zostawił cienką linkę stworzoną z qi, która w razie pojawienia się osób z zewnątrz, będzie drgać i go o tym poinformuje. Zawsze wolał być przezorny, niż zapomnieć o takich szczegółach.
Nie było tu piwnicy i schodów do niej, lecz w jednym z pokoi odkryli ogromną dziurę w podłodze i wydrążony pod budynkiem tunel. Nie byli pewni, czy poprzedni wstrząs dotarł także po skale do końca groty, dlatego Mistrz Błyskawic wskoczył pierwszy, tworząc przed sobą barierę. Pei Ming nawet nie zapytał, kiedy poniósł Yushi Huang i zeskoczył z nią w dół, stawiając ponownie na ziemi. Przed nimi była najniebezpieczniejsza część zadania. Musieli zachować ostrożność.
Poruszali się cicho, jedno za drugim, aż w oddali usłyszeli krzyk.
– Kurwa! Co za banda nieudaczników! Wstawajcie, bo nakarmię wami skorpiony!
Yushi Huang drgnęła. Dobrze znała ten głos. Pociągnęła za rękaw obszernej szaty ze złotymi błyskawicami i bezgłośnie poruszyła ustami "Qi Rong". Mężczyzna skinął na znak zrozumienia. Tę samą wiadomość przekazała drugiej osobie. Wzmożyli czujność.
– Jesteście nawet gorsi niż ci popaprańcy z tatuażami i ten kurewski upał w Salwadorze! Wstawać, jebane ścierwa!
Nikt ich na razie nie zatrzymywał i było to podejrzane. Spodziewali się pułapek, ukrytych pieczęci, tysięcy talizmanów, co najmniej setki ukrytych kultywatorów, którzy tylko by się na nich czaili, tymczasem wszystko szło zbyt gładko.
Kiedy wyjrzeli zza zakrętu, dojrzeli na wpół otwarte drzwi, z których sączyło się światło. Ostrożnie podeszli bliżej i zajrzeli do środka. Oczy ich trojga rozszerzyły się w zdziwieniu. Mężczyzna ubrany w zielony fartuch, w wielu miejscach z czerwonymi plamami chodził dookoła kilkunastu leżących bez ruchu i ubranych na czarno osób, kopiąc każdego z nich i nie przestając narzekać:
– Bezwartościowe świnie! Śmiecie nazywać się kutywatorami?! – Splunął na jednego z ludzi i kontynuował: – Taki lekki impuls rzucił was na ziemię? Kurwa! Udajecie, tak? Żeby mnie wkurwić? Pierdolone chuje!
Nie zauważył, że drzwi po jego lewej stronie się otwierają i stają w nich jego wrogowie.
– To, że wykonałem swoją robotę nie znaczy, że ta suka mogła zostawić mi gówno nie ochroniarzy! – kontynuował wściekły. – Pierdolona dziwka! Jak jeszcze raz pokaże mi się na oczy, zajebię ją! A ty, kurwa, kim jesteś?! – wrzasnął, dostrzegając w drzwiach Mistrza Błyskawic. – Ja pierdolę. Jak chcesz mi powiedzieć, że znów się gdzieś przenosimy, to cię oskalpuję, a z twoich włosów zrobię kurewski łapacz snów! I co to za szmaty masz na sobie?
Mężczyzna w granatowej szacie dyskretnie odsunął na bok dwoje towarzyszy, aby nie byli widoczni z wnętrza. Oświetlenie zamontowano tylko tutaj i pomieszczenie przypominało to opisane przez Hua Cheng oraz Yin Yu. Może było jaśniejsze i czystsze, ale widział znajome pieczęcie narysowane na każdej powierzchni łącznie z podłogą, którą większość zajmowali nieprzytomni mężczyźni.
Wkroczył powoli do środka, uważnie się rozglądając i szukając czegoś podejrzanego. Nie znalazł nic, oczywiście poza samym Qi Rongiem, który nie musiał mu się nawet przedstawiać, by wiedział, kogo ma przed sobą. Szumowiny, której powinien zrobić dokładnie to samo, co ona robiła innym – torturować tak długo, aż mężczyzna nie będzie miał sił krzyczeć. Albo obcinać mu kawałki kończyny, zaleczać i znów obcinać. I tak aż będzie prosił o śmierć, która i tak szybko nie nadejdzie.
Mistrz Błyskawic siłą zdusił w sobie każdy pomysł na odpłacenie się szalonemu naukowcowi i w zamian uśmiechnął się, podchodząc bliżej.
– Ta kurewka cię do mnie przysłała? – zapytał Qi Rong.
– Która?
– Jak, kurwa, która? Ta z Wuyong!
– En.
– Dobra.
Klepnął go mocno w ramię, lecz mężczyzna ani drgnął, za to jego przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Jakby się naelektryzował. Skrzywił się, ale nie wydawał niezadowolony.
– Chociaż ty wyglądasz na silnego – stwierdził, kopiąc kilka ciał i podchodząc do długiego stołu, skąd zabrał dwa sztylety i powrócił do stojącego gościa. Mistrz Błyskawic stężał, szykując się na odparcie ataku, ale Qi Rong podał mu nóż rękojeścią w jego stronę. – Powstrzymaliście tę bandę na górze? Bierz i zajeb ich tym. Jest nasączony taką dawką jadu, że będą wić się w cierpieniu już po kilku sekundach od skaleczenia. Podobno przybył jakiś Mistrz Błyskawic i kilku innych mistrzów szczytów z tą kurewską świętojebliwą uzdrowicielką. Możesz ich ścierwa przyprowadzić tu do mnie.
Wysoki mężczyzna nic na to nie powiedział, ale jeszcze raz obrzucił wzrokiem leżących i sam zapytał:
– Dlaczego zostawili cię z tak słabymi kutywatorami?
– A bo ja kurwa wiem!? – prychnął. – Ta sucz pewnie za tym stoi. Dostała ode mnie tyle pigułek, ile chciała, ale kazała nie zaprzestawać rafinacji. Mamy jeszcze sporo mięsa, więc trzeba je wykorzystać, póki się nie zepsuło. Prawda? – Po jego ciele znów przeszedł dziwny prąd.
Kurwa, to pewnie przez tę szmatę, którą ma na sobie. Naelektryzowała się, kiedy ten cały Mistrz Błyskawic użył jakiejś pojebanej mocy – pomyślał.
Właściciel tej "pojebanej mocy" ledwo powstrzymywał się, żeby nie zabić go tu i teraz. I nie tylko najsłabszą "iskierką". Powstrzymał się, ponieważ nie zasługiwał na szybką śmierć i nie on powinien decydować o jego życiu. Za drzwiami ciągle była osoba, która miała do tego większe prawo.
Nie zabijając go od razu, zyskał pewne informacje. Zadanie Qi Ronga zostało wykonane i prawdopodobnie nie był im więcej potrzeby. Dlatego zostawili go z kilkudziesięcioma nieudacznikami. Byli pewni, że mistrzowie w Salwadorze się rozdzielą i tu przybędą, aby uratować niewinnych i powstrzymać szaleńca.
Jeśli... Alaska i Qi Rong byli tylko podpuchą, aby nas tu zwabić... reszta musi być w prawdziwym niebezpieczeństwie.
– Czy na ten jad jest antidotum? – spytał.
– A co? Taki kurwa z ciebie odważniś i niezdara, że boisz się o zranienie? – Zaśmiał się. – Na wszystko, co używam, jest antidotum. Nie jestem, kurwa, samobójcą!
– Świetnie – odparł Mistrz Błyskawic i przeciągnął ostrzem po grzbiecie jego dłoni. – Więc nie umrzesz od tego.
Wyrwał mu sztylet z drugiej ręki i wyszedł. Za drzwiami oddał broń Yushi Huang oraz Pei Mingowi.
Spieszył się, dlatego powiedział ogólnikowo:
– To pułapka. Myślę, że nas wykiwali. Wystawili nam Qi Ronga, żebyśmy się rozdzielili. Pozostali są w niebezpieczeństwie, bo Jun Wu dostał już wszystkie potrzebne pigułki. – Popatrzył na nich. – Zostawiam tego szaleńca wam.
Yushi Huang słyszała, o czym rozmawiali i doszła do tych samych wniosków. Mistrz Błyskawic był z nich wszystkich najszybszy, dlatego nie zatrzymywali go.
– Przekażemy reszcie, a jak tu wszystko załatwiamy, to dołączymy do was – powiedziała za odchodzącym.
Teraz zostali sami. Ona, Pei Ming oraz Qi Rong. Wymieniła się porozumiewawczym spojrzeniem z mężczyzną i oznajmiła:
– Podajmy mu antidotum i zaprowadzimy przed oblicze sprawiedliwości.
Pei Ming chciał go zabić tak jak Mistrz Błyskawic, ale nie mógł podważać decyzji alchemiczki. Ona miała największe prawo do wybrania odpowiedniej kary.
– Będzie tak, jak moja pani sobie zażyczy. Jestem do twojej dyspozycji.
Jedno za drugim weszli do pomieszania, a poza jękami bólu oczy Qi Ronga rozszerzyły się w szoku.
– Witaj, mój drogi pierwszy uczniu – przywitała się uzdrowicielka. – Dawno się nie widzieliśmy.
* * *
Shi Qingxuan śmierdział krwią i potem Quan Yizhena. He Xuan nie mógł tego znieść, dlatego niezwłocznie po jego powrocie obaj poszli za świątynię, gdzie He Xuan stworzył ogromną wodną podobiznę ryby, z pyska której, niczym z fontanny, wylewała się woda i kazał skrzypkowi się umyć. Nie obyło się bez "Maestro, nie patrz!" oraz "Tylko nie podglądaj!", a także "Aaaale zimnaaaa!". Jednak ostatecznie udało mu się umyć i siedział aktualnie w mokrej bieliźnie oraz pożyczonej, odrobinę za dużej koszuli He Xuana.
– Ugh! – jęczał dwudziestopięcioletni muzyk. – Jak mnie wszystko boli! – Maestro, zrób coś... Cokolwiek... Nie wiem, może jakiś specjalny masaż znany mistrzom. Albo jakiś magiczny eliksir, sok z uzdrowicielskich owoców, a nawet muchomorów, cokolwiek, żeby nie bolało mnie tak całe ciało...
He Xuan usiadł obok niego i przyłożył dłonie do pleców, przesyłając bardzo powoli energię.
– Nie umiesz się jeszcze regenerować, ale to pomoże ci uśmierzyć ból.
– Wszystko jest dobre, żeby tylko trochę pomogło... Och, Maestro, twoje dłonie są takie chłodne i przyjemne. Tak mi rób, tak mi dobrze – mruczał z przyjemnością.
Po kilku minutach siedzenia z zamkniętymi oczami i cieszenia się kojącym zimnem, które obejmowało obolałe mięśnie, studząc je i, nawet jeśli tylko na chwilę, to zatrzymując ból, nie mógł wytrzymać przejmującej ciszy, jaka panowała w świątyni.
– Co dalej, Maestro? – spytał.
Jedną sprawę mieli załatwioną – ludzi poza barierą, ale dużo jeszcze było przed nimi.
– Dalej... wszystko w ich rękach – odpowiedział, mając na myśli dwóch mężczyzn wewnątrz bariery. – Ty zostajesz tutaj. Ja oczywiście z tobą, a Quan Yizhen...
Chciał powiedział "dołączy do Xie Liana i Hua Chenga", ale wspomniany chłopak pojawił się zziajany w wejściu i od progu krzyknął:
– Nie uwierzycie, ale nie mogę przedostać się przez barierę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro