Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

66. Niedoceniony skrzypek to niebezpieczny skrzypek

TW: Krew, śmierć, choć bez graficznych opisów.

* * * * * * *

Skrzypek nie był przygotowany, kiedy odziana w czarną rękawicę dłoń zacisnęła się na jego ustach, a druga złapała pod ramię, ciągnąc mocno w górę. Stał, a w następnej chwili już unosił się w powietrzu, nogami wierzgając ponad koronami drzew. Nawet nie zdążył wydać z siebie żadnego dźwięku. A przecież jego Maestro powtarzał mu wielokrotnie, że jakby działo się coś złego ma krzyczeć, gryźć, kopać gałęzie, a nawet jęczeć, byleby narobić jak najwięcej hałasu. Tymczasem on z przerażenia zapomniał nawet oddychać.

Maestro będzie wściekły – przeszło mu przez myśl, w tej chwili bardziej bojąc się jego gniewu i pewnej kary niż śmierci z rąk porywaczy.

Nie mógł nic zrobić, więc patrzył na wschodzące słońce, modląc się, żeby nie było ono ostatnim w jego krótkim, dwudziestopięcioletnim życiu. Przecież... wcale nie był taki stary! Ledwo kilka lat wcześniej wszedł w dorosłość. Jeszcze jedno albo dwa ćwierćwiecza były przed nim, a jeśli Maestro nauczy go, jak korzystać z tego całego qi, to kto wie, może i dożyje setki? Gdyby mógł spędzić ten czas z dyrygentem i dawać koncerty, byłby przeszczęśliwy.

Nim się spostrzegł, pierwsze promienie słońca dotarły do jego głowy, lecz zaraz potem zaczął spadać w dół.

– Mhmnm! – W końcu zaczął wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki, ale ktoś ścisnął mu jeszcze nozdrza, uciszając i pozbawiając go dostępu do tlenu.

No to się doigrałem!

Wbrew jawiącym się wizjom, że się udusi, twarz mu napuchnie, a oczy wyjdą na wierzch, nie minęło nawet pół minuty, jak ręka z twarzy znikła, a on wziął duży haust powietrza. Stopy dotknęły podłoża, ale nogi ze strachu odmówiły posłuszeństwa i opadł na kolana, a potem pośladki.

– Ugh! – wydobyło się z jego ust ciężkie westchnięcie bólu. Tak naprawdę bardzo nie bolało, ale ciało miał tak spięte, że jęknąłby, dostając w twarz cienką gałązką.

Siedział na trawie, a dookoła niego stała dwudziestka osób ubranych tak samo – w czarne stroje opinające całe ciało oraz chusty na głowę, które przy okazji przesłaniały połowę twarzy. Patrzyło na niego dwadzieścia par nieprzyjemnych, czarnych oczu, od których włosy na całym ciele stawały dęba. Jednak osoba, która go tu sprowadziła, w dalszym ciągu była obok i właśnie ukucnęła, żeby jej również ukryta pod materiałem twarz znalazła się na tej samej wysokości co Shi Qingxuana.

Choć widział tylko brązowe oczy, był spokojny, bo miał przeczucie, że należą do kobiety. Osoby, które spotkał w apartamencie i chciały odciąć mu kończyny, były mężczyznami i straszniejsze. Szybko objął jej całe ciało wzrokiem. Zgadł. Okolica piersi była delikatnie zaokrąglona. Do tego chuda w barkach i szersza w biodrach.

Chłopak poczuł ulgę. Kobiety, jego zdaniem, rzadko były brutalne lub żądne krwi. Do tego jeszcze nie spotkał takiej, która byłaby dla niego niemiła. Ta świadomość dała mu więcej pewności siebie i namiastkę nadziei, że jeszcze długi czas wszystkie kończyny lub uszy będą na swoim miejscu.

Zamaskowana kobieta zdjęła rękawiczkę i przyłożyła palec do jego szyi.

– To, żebyś nie ostrzegł mistrza Czarnych Wód, jak cię odnajdzie.

Co? – Chciał zapytać, ale udało się mu tylko otworzyć usta. Żadne słowo ani dźwięk nie były w stanie opuścić jego gardła.

Oczy porywaczki lekko pojaśniały z satysfakcji. Z powrotem założyła rękawiczkę i podeszła do jednej z osób. Przez chwilę tłumaczyła jej coś cicho, otrzymując potakiwania, a potem ostatni raz spojrzała na Shi Qingxuana. Kiedy mrugnął, jej już nie było. Rozejrzał się, ale kobieta rozpłynęła się w powietrzu.

Niestety, ani trochę nie zniknęli pozostali. Dodatkowo rozmnożyli się, przybywając z każdej strony i zajmując miejsca na drzewach i w odległych zaroślach. Każdy pisał coś na pniach czerwono-pomarańczową farbą i przyczepiał prostokątną żółtą kartkę. Wyglądali tak samo, więc ciężko było ich zliczyć, ale jeśli na samym początku było dwudziestu, to teraz ta ilość na pewno zwiększyła się cztero, a może i pięciokrotnie!

Musiał poinformować Maestro, że nic mu nie jest i nie powinien po niego przychodzić. Nawet się tu zbliżać. Bo Maestro był silny, ale... ci ludzie wyglądali na takich, co skrupulatne się na coś przygotowują. A on, pierwszorzędny skrzypek był w tego centrum, siedząc jak... jak ofiara w jakimś tajemnym rytuale. Tak się czuł i tak siebie widział. Brakowało tylko upuszczania krwi, picia alkoholu, wdychania halucynogennych oparów, tańców, hipnotyzującej muzyki i ogniska albo stosu, by spalić tam dary dla bogów, więc z pewnością i jego!

Nie, nie, nie – powtarzał sobie. Musiał się uspokoić. – O co prosił mnie Maestro? Co mi powtarzał?

Tyle tego było, że się pogubił.

Wziął głębszy oddech i wrócił wspomnieniami do ostatnich godzin w teatrze. Na myśl o tym nadal czuł płomień wstydu. He Xuan przed wyjściem z pokoju pocałował go ostatni raz i kazał zapamiętać jedną, najważniejszą rzecz.

"W jakimkolwiek znalazłbyś się niebezpieczeństwie, pamiętaj, że, dopóki żyję, nic ci się nie stanie. Musisz tylko...".

I właśnie nie pamiętał co dalej! Za bardzo był zapatrzony w poruszające się usta, zdając sobie sprawę, że duża, ciepła dłoń masuje mu kark, a jego własne ciało lgnie do mężczyzny, jakby ta szeroka, twarda i zraniona pierś, gdzie mocno biło serce, była jedynym miejscem, przy którym chciał być.

Myśl, myśl, Shi Qingxuan! A nie odpływasz w swoje urojenia!

Między osobami stojącymi w kręgu zapanowało poruszenie. Ciągle tylko szeptali, więc nie miał pojęcia, o co chodzi.

Czyżby to... Maestro? – Przełknął. – Oby to nie on, bo nie dam rady go uprzedzić, że to pułapka na niego! Ale... Jak miałbym mu to przekazać? Na migi? Nigdy się nie uczyłem. A mogłem. Jaki jestem głupi! Jednak powinienem się uczyć nawet niby nieprzydatnych rzeczy! Na pewno Maestro zna go, tak samo jak kod Morse'a czy dziesiątki różnych języków... – Zastanowił się nad tym. – Alfabet Morse'a? A jakbym wystukał coś? Tak, tylko niby co? Nawet SOS nie znam. Jeśli to przeżyję, to zrobię najróżniejsze kursy, nawet te błahe. Bo jeśli przeze mnie coś mu się stanie, to przecież tylko moja wina! Moja i mojego lenistwa!

Kiedy gorączkowo rozmyślał, z lewej strony doleciał do niego trzask. Coś przypominające łamanie suchej gałęzi. Cała grupa łącznie z nim przekręciła głowy i kilka cieni pobiegło w tamtym kierunku. Wzdrygnął się, gdy hałas się powtórzył.

Gdyby to było zwierzę, na pewno ci porywacze by się nim nie przejęli. Więc... nie. – Pokiwał na boki głową, spuszczając wzrok na swoje dłonie. – Maestro wyraźnie mi powiedział, że jeśli będę sam, tym razem wyczuję, że się zbliża. Obiecał, że po naszych po–po–pocałunkach będzie inaczej, bo coś więcej będzie nas łączyło...".

Wtem oczy rozszerzyły mu się w zrozumieniu.

No tak! – krzyknął, ale zapomniał o braku możliwości wydobycia z siebie głosu i nawet najcichszy pisk nie opuścił jego ust, ale w końcu sobie przypomniał!

"... musisz tylko nie zapomnieć, co nas łączy".

Łączy! – To słowo było najważniejsze. – Łączy, łączy, łączy... – powtarzał jak mantrę, rozglądając się po trawie, na której ciągle siedział. Szukał gałęzi albo kamienia.

Czegoś ostrego.

Nikt nie zwracał na niego większej uwagi, dlatego jak gdyby nigdy nic sięgnął po jakiś przedmiot leżący przy stopie. Był niewielki i łatwo mieścił się w dłoni.

Niespodziewanie miejsce, które zajmował, zaczęło wydzielać z siebie dziwny ciemnoczerwony kolor. Wyglądało, jakby ktoś namalował wzór na trawie, a on teraz zaczął połyskiwać światłami LED. Nie umiał tego inaczej nazwać, choć może przypominało to trochę aurę otaczającą Hua Chenga. Rzecz jasna była brzydsza, bo bardziej rdzawa.

Trwało to tylko chwilę i zaraz się uspokoiło. Pochylił się nad swoimi dłońmi i znaleziskiem. Coś przeleciało nad jego głową, szumiąc jak wiatrak. Popatrzył w górę, a potem ukradkiem za siebie. Nie zobaczył nic niepokojącego oprócz tego, że kilku zamaskowanych ludzi gdzieś poszło i stworzyła się wyrwa w ludzkim okręgu. Nie niepokojony przez nikogo przystąpił do realizacji swojego planu. A zadanie miał tylko jedno – skaleczyć się, aby poleciała krew.

W czasie gdy brzegiem ostrego kamyczka przecinał skórę na zgięciu palca, coś ponownie przeleciało nad jego głową, ale nie zadał sobie nawet trudu, by na to spojrzeć. Wiedział za to, że powinien przeciąć skórę opuszka, ale miał na każdym zgrubienia od strun, więc wybrał delikatniejsze miejsce.

Rana była idealna i cały palec prawie od razu zabarwił się szkarłatem.

Teraz przyszła kolej na najtrudniejsze zadanie.

"Czujesz, Shi Qingxuan?" – zapytał go He Xuan w teatrze, naciskając opuszkiem miejsce przy kręgosłupie pomiędzy szyją a barkiem. Ciepło rozlało się przez ciało skrzypka, ale dzielnie nic nie powiedział i skinął głową. – "Przesuń palcem z tego punktu do tego" – tłumaczył, sunąc po karku, z jednej strony na drugą. – "Jak to zrobisz, weź jeden głęboki oddech i zamknij oczy".

"A potem? Co potem, Maestro?".

"Potem za nic nie otwieraj oczu. Cokolwiek by się nie działo" – przestrzegł, a jego głos był nadzwyczaj poważny.

Maestro zabrał go ze sobą, bo obiecał, że będzie słuchał każdego jego słowa. Nie zamierzał go zawieść.

Przyłożył mokry od krwi palec po lewej stronie karku i przesunął go do prawej. Nabrał głęboko do płuc powietrza i zamknął oczy. Nie bardzo rozumiał słowa nauczyciela i nie wiedział, czego się spodziewać.

Na pewno nie był przygotowany na to, co nadeszło.

Najpierw plecy zaczęły go piec, jakby ktoś go drapał. Nie w jednym miejscu, ale całe, a najbardziej kark, gdzie pozostawił krwisty ślad. W następnej chwili całe ciało zapłonęło od gorąca, ale nie parzącego. Raczej energetyzującego, aż musiał wziąć kolejny oddech. Przesłonięty powiekami świat nagle stał się zbiorem różnych kolorów, a dźwięki stawały się coraz głośniejsze. Początkowo dudnienie własnego serca, potem szuranie butów otaczających go ludzi, ich oddechy, ściskanie w dłoni broni, a nawet opadanie kropel rosy z liści i źdźbeł traw! Wszystko nagle zrobiło się wyraziste, głośne, nad wyraz żywe, przejrzyste i dla Shi Qingxuana takie... nieznośnie hałaśliwe.

Ściągnął brwi, lecz nagle je rozluźnił. Nie. Wcale ich nie rozluźnił. One zrobiły to same!

Otworzył usta i zamknął je. Jego ciało bez kontroli podniosło się do pozycji stojącej, a przez usta wydobyło się zimne:

– Nie opieraj się.

– Maestro?! – niemal pisnął.

W końcu! Mógł już mówić, ale dlaczego mówił sam ze sobą? Nie, nie, nie. To był ciągle tylko on i tylko jego głos, ale pierwsze zdanie wcale nie powiedział on!

– Zaufaj mi, uspokój się i nie otwieraj oczu. – Jego własne usta znów przemówiły tonem dyrygenta, choć jego własnym głosem.

Nie wiedział, co się dzieje, ale, wow! To było niezwykłe!

Kiwnął potakująco głową i pozwolił swojemu ciału robić co chciało. A ono nie zamierzało nawet sekundy dłużej stać bezczynnie.

Shi Qingxuan lekko odbił się stopami z ziemi, ale to "lekko" nijak miało się do pokonanej odległości. Jeden skok i był przy trzech najbliższych osobach w czerni. Wyraźnie słyszał, jak coś leci w jego stronę. Coś dużego, co przecinało powietrze jak śmigła helikoptera i było ostre niczym brzytwa. Dzwoniące metalicznie i złowieszczo. Nie miał pojęcia, skąd to wie, ale był pewny swoich przypuszczeń.

Jego dłoń wysunęła się w górę i palce wygięły w tył, gdy twardy zaokrąglony przedmiot idealnie między nimi wylądował. To coś było ogromne i ciężkie jak fortepian, ale ciepło przepłynęło z jego pleców, rozprzestrzeniając się na całe ciało i wnikając w mięśnie. W wyniku czego dość łatwo uniósł ogromny miecz i szeroko się nim zamachnął, tnąc wszystko, co miał przed sobą. Dźwięki przecinanych ubrań, ciał i kości na chwilę wypełniły jego uszy, aż zrobiło mu się niedobrze. Przełknął cisnącą się z żołądka ku gardle żółć, w dalszym ciągu starając się być spokojnym i nie przeszkadzać sobie w... w tym co robił.

Kolejne minuty wydawały się mu inne. Nadal wszystko słyszał, ale nie tak intensywnie, za to on sam poruszał się zwinnie jak gepard. Tu machał mieczem, a sekundę później był w innym miejscu. Potrafił nawet zlokalizować Quan Yizhena. Słyszał jego szaleńczy śmiech i szybkie, choć równe bicie serca, jakby się dobrze bawił. Jeśli obaj robili to samo, to nie miał pojęcia, jak wyglądało jego dzieciństwo i może nie chciał wiedzieć.

Po wydarzeniach w apartamencie nabawił się traumy. Ona nie zniknie tak szybko, ale odkąd zgodził się na pomoc swojemu Maestro, odkąd zobaczył jego ranę i tak strasznie się o niego bał, coś się zmieniło. Owszem, nie chciał w tym uczestniczyć. Zabijać. Ciągle obawiał się nawet wymówić to słowo głośno, ale naprawdę tu chodziło o życie lub śmierć. Będąc samemu blisko swojego końca, a potem najbliższej osoby, odnalazł w sobie odwagę, która pozwalała mu nie oceniać siebie czy innych przez ten pryzmat. Oni chcieli ich życia. Stosowali różne techniki, podstępy, aby ich powstrzymać, unicestwić. To... nigdy nie jest dobre, ale ufał He Xuanowi. Na pewno nie posunąłby się do takich rzeczy, jakie teraz robił jego rękoma, gdyby miał inne wyjście. Gdyby ci ludzie byli niewinni, gdyby nikogo nie skrzywdzili i nie czynili zła.

Dopiero teraz zaczął rozumieć, że świat, którego częścią od lat jest mistrz Czarnych Wód, to nie miejsce dla każdego i rządzi się swoimi prawami. Ludzie tacy jak on mogą uważać go za zły lub brutalny, ale taki właśnie jest. Zresztą, wszystko ma swoje jasne i ciemne strony, nawet świat, w którym on żyje od lat. Nic i nikt nie jest idealny.

Kiedy on jak stary, światły mnich kontemplował nad istotą życia, dobrem i złem, He Xuan w jego ciele "pozbył się" wraz z Quan Yizhenem wszystkich wrogów.

Od kilku minut stał w miejscu i otaczała go cisza. Ogromny miecz był przed nim wbity w ziemię. Dopiero do niego dotarło, że zmysł słuchu przestał być wyczulony, a on przez zamknięte oczy nie widzi już żadnych kształtów i kolorów.

– Maestro? – zapytał niepewnie.

Nikt mu nie odpowiedział. Nie wiedział, czy może już otworzyć oczy, ale po tym co jego ciało robiło i jak się zachowywało, trochę się tego obawiał.

– Shi Qingxuan! – usłyszał nawoływanie gdzieś zza pleców. Znał ten głos i dlatego od razu pojaśniał.

– Tu jestem!

– Mam nadzieję, że nadal nie patrzysz, bo w przeciwnym razie He Xuan znów mnie zbeszta! – odkrzyknął mu w odpowiedzi Quan Yizhen.

– Tak, tak! Nie podglądam i chyba nawet nie chcę wiedzieć, co dzieje się dookoła.

Jego słowa były całkowitą prawdą, a sprawny zmysł węchu przypominał mu, jak mocny zapach ma krew. Tym razem nie był w zamkniętym pomieszczeniu, ale na otwartej przestrzeni, a mimo to powietrze dookoła przesycone było metaliczną słodkością. I w żadnym razie nie pachniało to ładnie.

Krzaki przy nim poruszyły się i duża, gorąca dłoń spoczęła mu na barku.

– Wow! – Quan Yizhen zaczął od wybuchu radości. – Wyglądasz teraz jak jeden z nas!

– Co? – zapytał zdziwiony.

Mistrz szczytu Qi Ying obszedł go i się zaśmiał.

– Jak po satysfakcjonującej walce.

– Chyba nadal nie rozumiem...

– Ha, ha! Dobra, niczym się nie martw, zaraz temu zaradzimy.

Wychwycił odgłos ściąganej koszulki, a potem ciepły materiał znalazłam się na jego twarzy. Shi Qingxuan czuł wilgoć, ale nie chciał wiedzieć, czy to pot czy krew. Obie opcje nie były zbyt przyjemne. Po prostu zacisnął mocniej powieki i dzielnie znosił wycieranie odkrytych skrawków skóry.

– Długo jeszcze? – narzekał, czując dziwny zapach pozostawiany przez ubranie.

– Hmm, jeszcze trochę. Jak He Xuan cię takiego zobaczy, to nie będzie zadowolony – mruczał trochę do siebie.

– Wyglądam tak źle? – Prawie otworzył oczy, w ostatniej chwili się powstrzymując.

– Jak dla mnie świetnie! Wyraziste kolory nawet ci pasują.

Wyraziste? Co on ma na myśli?

Quan Yizhen przetarł jego brodę i zjechał na szyję.

– Ale myślę, że mógłby się przestraszyć – kontynuował. – Jest przewrażliwiony na twoim punkcie. Choć tego nie rozumiem. Przecież jesteś silny, tak jak mówił.

– Ja? Silny? – Starał się przekręcić głowę w stronę rozmówcy, jakby na niego patrzył.

– No ty, widzisz tu kogoś innego?

Shi Qingxuan westchnął.

Jak niby mam widzieć, jak mam nic nie widzieć?!

– Chyba nie – odparł.

– Właśnie! I sam ich pokonałeś!

– To nie ja, to Maestro, jakoś... Wiem, że to on, choć nie wiem jak.

– Mi powiedział, że mam się nie interesować, ale łączy was coś tak silnego, że... Jak on to powiedział? "Taki nieogar jak ty nigdy tego nie zrozumie" – spróbował naśladować zimny, poważny głos dyrygenta, ale w ogóle mu to nie wyszło. Potem jak zwykle zaczął się śmiać.

– I dlatego, że coś nas łączy – również skrzypek nie zdradził, co to – mógł wejść do mojego ciała i nim poruszać?

– A skąd mam to wiedzieć? Ja też nigdy czegoś takiego nie widziałem, ale, mówię ci, nie jesteś słaby. – Palce Quan Yizhena zaczęły przeczesywać kasztanowe włosy. Trochę ciągnął, jakby się tam przykleiła guma do żucia. – He Xuan musiał wcześniej podzielić się z tobą swoją energią, ale nie mógłby z niej korzystać, gdybyś był zwyczajny. To tak... hmm – wydał z siebie odgłos głębokiego zamyślenia – jakbyś na talerzyk deserowy wlał całą wazę pomidorówki.

– Wszystko się wyleje.

– Sam widzisz! Nie możesz być talerzykiem, bo He Xuan nie mógłby wtedy wlać do ciebie tę zupę i potem ją wykorzystać do ochlapania gości!

– Boże... Jakie to pokręcone.

– Przecież to proste!

– Ale... Ale nadal dla mnie nie do pojęcia.

– Dobra, teraz podnieś ręce – poprosił, co bez sprzeciwu skrzypek zrobił.

Jego koszulka także została zdjęta i w kilku kolejnych miejscach skóra powycierana.

– Myślę, że jest całkiem przyzwoicie – stwierdził młody mistrz, patrząc na chłopaka i dzieło swojej pracy. – I nie martw się niczym. – Poklepał go w przyjaznym geście. – Cokolwiek ci się wydaje, to naprawdę jesteś silny i pasujecie do siebie. Nawet nadajecie na tych samych muzycznych falach! – krzyknął z radością i bezpardonowo złapał Shi Qingxuana jak nieśmiałą pannę w ramiona, wyskakując wysoko w górę.

Chłopak cicho pisnął i nie wiedząc, co zrobić z rękami, przytrzymał się ramion Quan Yizhena.

– Mogłeś chociaż uprzedzić! – upomniał go z wyrzutem w głosie.

– Po co? Jesteś całkiem zabawnym gościem!

A ty chyba całkowicie zdziczałym!

Nie minęła nawet minuta, kiedy Shi Qingxuan przestał się boczyć i zapytał:

– Mogę już patrzeć?

– Jasne, chociaż muszę cię uprzedzić, że nie jestem zbyt dobry w wycieraniu siebie, a co dopiero innych osób, więc na pewno mistrz Czarnych Wód lepiej się tobą zajmie, ale zrobiłem, ile mogłem.

Skrzypek czuł na sobie ciepłe promienie słońca, więc unosił powieki powoli. Znajdowali się ponad drzewami. Quan Yizhen odbił się z zadziwiającą lekkością od wysokiej gałęzi i skoczył dalej, a palce na jego ramionach mocniej się zacisnęły.

– Już mówiłem, że cię nie puszczę. Nie masz się czego bać.

Shi Qingxuan spojrzał na niego i od razu pożałował, powracając do podziwiania widoków. Były one o wiele ciekawsze i przyjemniejsze od krwi na uśmiechniętej twarzy, nieudolnie wytartej i po prostu rozmazanej. Nie miał nawet chęci przyjrzeć się jego dłoniom, wmawiając sobie, że są względnie czyste.

Musiał odwrócić od tego swoją uwagę.

– J-ja wcale się nie boję – bąknął. – Już z Maestro też tak latałem.

– Fajnie, co?

– En.

Choć wolałbym być teraz z Maestro, do którego mógłbym się przytulić. Nie dość, że ładnie by pachniał, to nie byłby zachlapany czymś czerwonym i śmierdział potem!

– Quan Yizhenie? – zagadnął, a chłopak mruknął, aby kontynuował. – Maestro był bardzo zły, że dałem się porwać?

– Zły na ciebie? Ha, ha, ha! To ja dostałem od niego po łbie, że cię nie przypilnowałem! – Jego twarz zdobił ciepły i wesoły uśmiech, a oczy jak zawsze u niego się śmiały. – Zabronił mi wracać bez ciebie.

– Naprawdę?

– Jasne. Był pewny, że zastawią na nas pułapkę i, choć nie chciał do tego dopuścić, to wiedział też, że najlepiej będzie, kiedy cię porwą. My byliśmy blisko, więc nie mogli cię skrzywdzić, żeby nas zwabić w pułapkę.

– O niczym mi nie powiedział! – rzekł z wyczuwalną pretensją.

– Pewnie nie chciał cię martwić. Jednak uprzedził cię, co masz robić. Inaczej nie mógłby skorzystać z twojego ciała.

Chłopak się zamyślił, patrząc na zagojone na palcu rozcięcie.

– Powiedział tylko, żebym zrobił na karku kreskę swoją krwią.

– A! – krzyknął nagle, prawie omijając czubek drzewa, od którego miał się odbić i okręcił się w locie, taranując ramieniem kilka gałęzi. Nie zrobiły mu krzywdy, ale Shi Qingxuanowi i tak ze strachu mocniej zabiło serce. Kiedy ponownie byli w górze, wyjaśnił: – Masz na całych plecach narysowany dziwny wzór. Myślałem, że to tamci ci zrobili – miał na myśli porywaczy – ale musiał być to He Xuan.

– Co mam na plecach? – zapytał szybko.

– To jakaś dziwna pieczęć... Sorki, nie znam się na nich. Musielibyśmy zapytać Yin Yu czy Yushi Huang. Lub po prostu He Xuana, bo to chyba przed nim się rozbierasz...

– Insynuujesz coś?! – pisnął.

– No skoro się znacie od dawna, to na pewno nie krępują was wspólne prysznice lub przebieranie się ze sobą – odparł wprost z taką szczerością, jakby wymienili się bluzami na biwaku. Skrzypka aż zatkało. – Yin Yu widział mnie nie raz, ale przecież to nic złego. Jakbyś był babką, to rozumiem skrępowanie, ale wszyscy jesteśmy facetami! O, wiem! Kiedyś możemy pójść wspólnie do sauny czy do japońskiego onsenu. Słyszałeś, że takie wspólne łaźnie, gdzie biega się na golasa, pomagają przełamać lody? Dawno nie byłem w Japonii. Tak, to całkiem dobry pomysł. Jak będzie po wszystkim, to zaprosimy Mistrza Błyskawic, Pei Xiu i Hua Chenga z Xie Lianem, ale kobiety niestety będą musiały moczyć się osobno, chyba że pójdziemy do koedukacyjnego, co w sumie też nie jest złym pomysłem...

Quan Yizhen mówił jeszcze o innych swoich pomysłach, ale umysł chłopaka o zielonych oczach zatrzymał się gdzieś na horyzoncie lasu oraz pomarańczowego nieba i słowie "onsen". Wyobraził sobie He Xuana otoczonego parą, z nagim ciałem, z którego spływały krople wody. Smukłą figurą, gładką skórą, z czarnymi włosami, tak długimi, że kończyłyby się na...

Przełknął.

W okolicy pasa...

Nawet nie zwrócił uwagi, że dotarli przed zniszczoną świątynię i jego stopy dotykają wilgotnej ziemi. Podniósł głowę, a przed oczami pojawiła się kolejna wizja He Xuana. Czarne spodnie opinały się na jego udach, skórzany pasek ze srebrną sprzączką podkreślał wąską talię i zgrabne ciało, a wyżej koszula wsadzona do spodni okrywała ten znajomy tors i szersze barki. Silne i gwarantujące bezpieczeństwo.

Więcej nie zdołał dostrzec.

Oczy Shi Qingxuana się zaszkliły i prawie tak szybo jak kilkadziesiąt minut wcześniej znalazł się przy mężczyźnie, rzucając się na jego szyję i obejmując naraz rękami i nogami, niczym krab. On przynajmniej nie miał szczypiec, choć przykurczone palce wbijał w plecy, wywołując ból – w tym momencie też potrzebny He Xuanowi, aby być pewnym, że jego skrzypek naprawdę jest bezpieczny.

Objął go i wypuścił powietrze, upadając na ziemię. Jego energia jeszcze nie wróciła i ledwo przed kilkoma minutami przebudził się z pieczęci połączenia dusz. Ale w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia.

Shi Qingxuan był w jego ramionach. Co więcej mogłoby go obchodzić?

– Dlaczego nie masz na sobie koszulki i w czym się tarzałeś? – zapytał, przysuwając nos do jego szyi. – Śmierdzisz.

Zamiast oczekiwanego oburzenia otrzymał radosny śmiech i odpowiedź:

– Też się cieszę, że cię widzę, Maestro!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro