Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

63. Raz jest się atakowanym, raz atakuje się pierwszemu

– Czysto.

– Czysto.

– U mnie tak samo.

Powiedzieli mężczyźni jeden po drugim, kiedy wrócili z krótkiego rekonesansu. He Xuan skinął głową. W czasie ich nieobecności zdążył dokładnie rozejrzeć się po wnętrzu świątyni, znaleźć stół i dwie drewniane ławki. Ustawił je bliżej ściany, z dala od okna zabitego deskami i wejścia bez drzwi.

Wyciągnął z plecaka jedzenie oraz wodę i podał swojemu skrzypkowi.

– My nie potrzebujemy, ale ty nie możesz się odwodnić i opaść z sił.

Shi Qingxuan usiadł i zaczął jeść. Tym razem bez żadnych sprzeciwów, ale nie mógł się powstrzymać od komentarzy.

– Nie jestem tak bardzo głodny. To chyba trochę przez ten stres. No i jesteśmy w nowym miejscu. – Ugryzł kawałek suszonej wołowiny i zaczął ją powoli przeżuwać. – Ciągle nieświadomie nasłuchuję, czy nic do nas nie podchodzi, ale – spojrzał poważnie na swojego nauczyciela, robiąc dwusekundową przerwę – chyba nie ma tu dzikich zwierząt?

– Dzikie zwierzęta, to nasz najmniejszy problem. Nawet jakby były to tylko niedźwiedzie grizzly lub pantery – odparł swobodnie Quan Yizhen. – Z nosorożcami też byśmy sobie poradzili. Jeśli by tu były. Ha, ha.

He Xuan wyjrzał przez dziurawy dach w niebo.

– W tej części Chin nie musimy obawiać się dzikich zwierząt. Żadne nie zbliżają się do ludzi. Wolą polować na małe zwierzęta.

– En – zgodził się Xie Lian, siadając na ławce naprzeciwko chłopaka. – He Xuan ma całkowitą rację. Jedyne, co nam grozi, to atak innych ludzi.

– Dlatego nie oddalaj się bez pozwolenia – zastrzegł dyrygent. – Przy mnie i – zrobił wymowną sekundową przerwę – Quan Yizhenie nic ci nie grozi.

Wspomniany chłopak się ucieszył, przysiadając obok Shi Qingxuana.

– Wiadomo, że ze mną jesteś bezpieczny. He Xuan zna się na rzeczy!

Hua Cheng przysunął się bliżej Xie Liana i zapytał:

– Gege, słońce niedługo wzejdzie. Ruszamy?

Mężczyzna spojrzał w jego dwukolorowe oczy. Odkąd przyzwał bułat i lisa, czerwień w prawej tęczówce nabierała głębi. Z każdą chwilą coraz częściej łapał się na tym, że nie mógł odwrócić od niej wzroku. Tak jak teraz.

Zacisnął dłoń na rękojeść Fangxina, którego całość obwiązywał Ruoye, aby stłumić chłód i jego moc, po czym kiwnął głową.

– Najwyższa pora. Spróbujmy doprowadzić tę sprawę do końca, a później spotkać się w tym samym gronie – rzekł z małym uśmiechem. – Łącznie z grupą, która szuka Qi Ronga.

– En. Wszyscy w komplecie. Pragnę tego tak mocno jak Gege.

* * *

Poranne niebo zasnuły gęste, granatowe chmury. W jednej chwili widzieli tylko pojedyncze białe obłoki zwiastujące przyjemną letnią pogodę, a w drugiej aż zrobiło się ciemno. Na góry i doliny padł złowrogi cień, a leśne gęstwiny ograniczyły widoczność do zaledwie kilku metrów.

Mistrz Błyskawic nie przejmował się takimi szczegółami. W pobliżu jedynymi ludźmi, którym mógłby sprawić jakikolwiek problem lub wywołać zaniepokojenie, był wróg.

Wyludnione tereny były idealne dla wykorzystania pełni jego możliwości.

– A jak kultywatorzy będą w którymś z tych budynków? – Pei Xiu zapytał z obawą.

– Nie będą – odparła z pewnością Ban Yue.

– Za łatwo byśmy ich odbili – dodał Pei Ming. – Pewnie są gdzieś... – Przyjrzał się uważniej obszarowi, nad którym przez ciemne chmury przelatywały błyskawice.

Na jego dłoni pojawił się lekki dotyk, po którym Yushi Huang wskazała na coś palcem. Mistrz szczytu Ming Guang podążył za jej spojrzeniem i niewielką dłonią. Pochylił się nad barkiem, czując na policzku łaskoczące włosy, które pachniały jak łąka polnych kwiatów i wciągnął głośno powietrze. W jego klatce piersiowej serce rozszalało się na dobre, aż miał obawy, czy kobieta poczuje to na swoich plecach, o które się opierał i nie zwróci mu uwagi za niewłaściwe zachowanie.

Wytrzymał, a ona nie powiedziała nic, poza:

– Na jednej czwartej wysokości tamtego zbocza widzę niewielkie wejście wydrążone w ziemi. Naturalna ochrona jest o niebo lepsza od spróchniałych, prawie stuletnich, drewnianych budynków. Nikt nie chciałby dopuści do kolejnej straty swoich przyszłych ofiar, więc na pewno to tam są przetrzymywani.

Na tyle znała Qi Rong, że wiedziała, iż nie popełni drugi raz tych samych błędów. Choć tym razem nieświadomie to zrobił, bo nie zaszył się gdzieś na końcu świata sam i nie przeczekał tam co najmniej miesiąca, żeby trop całkowicie po nim zaginął. Miała przypuszczenia, że zobowiązał się do czegoś, w czym mu przerwano, więc nie miał innego wyjścia, jak dokończyć zadanie.

– En – potwierdził jej słowa Pei Ming i wyprostował się z szerokim uśmiechem. – Moja pani, czy zaczęliśmy czytać sobie w myślach?

– Nasze myśli często biegną podobnym torem. – Nie określiła dokładnie, czy zdaje sobie sprawę, co kłębi się w umyśle Pei Minga, ale dała mu ulotną nadzieję, że może tak właśnie być.

Czyżby Pei Ming, mistrz flirtu dawał się złapać w twoją sieć, urocza pani? Nie wiem, co to za uczucie i co za piękny sen, ale nie chcę się z niego budzić! Kieruj mną jak marionetką, a będę tańczył, jak mi zagrasz.

Yushi Huang, istotnie, lubiła towarzystwo Pei Minga. Czasami może zachowywał się jak szarmancki młodzieniec, ale nie można mu było zarzucić braku uroku i nawet jego żarty bardziej ją bawiły niż onieśmielały. Słyszała o nim niejedno zdanie, jakby miał być "facetem lecącym na baby" lub "psem w łóżku", ale... w jej oczach to właśnie kobiety mogły z nim robić co chciały, a on chętnie oddawał im stery i był potulny jak szczeniaczek. Gdyby pogłaskać go po głowie, to zacząłby machać radośnie ogonem i nie odstępował jej boku nawet na krok.

Kobieca intuicja bywa niesamowita.

Pei Ming nawet teraz towarzyszył jej prawie cały czas, ale było to przyjemne i odświeżające, a jego osoba wcale nie nachalna lub irytująca.

Dobrze się przy nim bawiła.

Dlatego pozwoliła sobie oprzeć tył głowy o jego szeroką pierś i pozwolić przytrzymać się pewniej, lecz nadal delikatnie przez silne ramię. Czasami i ona chciała być po prostu zwykłą kobietą, o którą ktoś mógłby się pomartwić i ją wesprzeć.

Czuła za sobą unoszącą się pierś. Może szybciej niż mógłby oddychać spokojny człowiek, ale czyż nie byli w ekstremalnej sytuacji? Za chwilę spróbują uratować wiele istnień i powstrzymać osobę, która dopuściła się licznych zbrodni. Szaloną osobę. Bezwzględną, nieludzką, brutalną. Nawet ona – Czcigodna Uzdrowicielka i Wielka Alchemiczka była pełna obaw o ich sukces.

W pocieszającym geście ujęła męską dłoń i kciukiem lekko potarła wnętrze.

Przekręciła głowę, by przysunąć usta do jego ucha.

– Po wszystkim – szeptała – mistrz musi koniecznie mnie odwiedzić i napić się herbaty.

Przez ciało Pei Minga przeszedł dreszcz, który nawet ona poczuła. Ostrożnie przesunęła zbłąkany kosmyk włosów z męskiej skroni, starając się go nie przestraszyć.

– Na pewno nam się uda – powiedziała, mając na myśli czekające ich zadanie.

Na pewno nam się uda – powtórzył w myślach Pei Ming, myśląc tylko o kobiecie w jego objęciach, o sobie i... o niczym więcej. O nich razem.

Kobieca intuicja naprawdę bywa niesamowita, choć... może nie zawsze trafia w sedno.

Mistrz poczuł nagły przypływ pewności siebie i siły, jakby został oświecony i wstąpił na niebiosa. Wyprostował się i przyspieszył lot, równając go z Mistrzem Błyskawic. Chciał powiedzieć, że sam zajmie się Qi Rongiem, oczywiście mając na uwadze podanie go pod stopy Yushi Huang, gdy niespodziewanie to on go ubiegł.

– Wlatujemy w burzę – powiedział poważnie. – Trzymajcie się blisko nas.

Po drugiej stronie Mistrza Błyskawic pojawił się Yin Yu z Pei Xiu, którzy zgodnie odpowiedzieli "En". Ręka w granatowej szacie wysunęła się w bok i wymierzyła najpierw w Pei Minga i Yushi Huang, a potem w dwóch mężczyzn. Cienka wiązka błyskawicy otoczyła ich i stworzyła elektrostatyczną powłokę.

– Dopóki będziemy w zasięgu piorunów, to was osłoni, ale jak się oddalicie, będziecie zdani na siebie.

Wszyscy zrozumieli. Byli chronieni, ale moce żadnego z kultywujących nie są nieograniczone. Nawet tak doświadczonego i potężnego człowieka, jakiego mieli w swojej drużynie.

Całą szóstką wlecieli w strefę gęstych chmur i cały obraz widziany pod ich stopami zastąpiła szarość oraz granat burzowych obłoków. Powietrze stało się naelektryzowane, jakby znaleźli się wewnątrz gigantycznego transformatora Tesli. Każdy włos na ciele się unosił, ubrania przylgnęły do ciała, oddech prawie iskrzył i czuli, jakby mieli zaraz wybuchnąć od wewnątrz. Było to jednak złudne. Impuls, jakim potraktował każdego Mistrz Błyskawic, skutecznie blokował wyładowania, a on sam właśnie przestawał się uśmiechać. Jednym ramieniem i brzegiem zewnętrznej szaty zakrył Ban Yue, a dłoń drugiej spuścił w dół.

– Zamknij oczy – przemówił niskim głosem. – Będzie oślepiająco.

Sekundę po tych słowach zewsząd chmury zaczęły gęstnieć, napływać na siebie, mieszać z drobinkami kurzu i prawdziwe iskrzyć. Jedna po drugiej jak w kanonadzie salw mijały ich, ślizgały się po ciałach, muskały włosy, ubrania, odsłonięte dłonie i z głośnym hukiem leciały w dół. Po kolei uderzały w dachy budynków i kominy, drogi i szyny kolejowe, drzewa i pojedyncze słupy wysokiego napięcie, których kable już dawno zostały zerwane.

W dole rozszalało się prawdziwe piekło.

Ktokolwiek tam był, jeśli nie zdążył wznieść nad sobą bariery, a był na otwartej przestraszni, ginął natychmiast. Kultywatorzy w budynkach musieli zmagać się z ogniem palących się dachów i ścian oraz z unoszącym się dookoła nich duszącym dymem. Mistrz Błyskawic niczego im nie ułatwiał, zmieniając po kilku minutach niszczące wyładowania na pioruny węższe, szybsze i odbijające się od metalowych elementów jak rykoszety, szukając żywych organizmów i w nie trafiając. Z niezwykłą precyzją i zabójczym skutkiem.

– Na lewo! – krzyknęła Ban Yue.

Nie wiadomo, jak jej zawsze cichy głos był w stanie przebić się przez grzmoty, ale wszyscy ją usłyszeli i gwałtownie polecieli na lewą stronę. Miejsce, gdzie się znajdowali, rozbłysło skumulowaną qi, a chwilę później chmury zaczęły przecinać gorące ogniste strzały.

Pei Xiu wyciągnął mała butelkę z kieszeni i rzucił w tamto miejsce. Ban Yue ujęła w dwa palce talizman i zamknęła oczy. Jej usta poruszały się, wypowiadając inkantację, a kartka w mgnieniu oka zmieniła się w kilka setek papierowych wróbli, które poleciały w to samo miejsce, gdzie ich zaatakowano. Stado wleciało w proszek rozniecony przez drugiego asystenta i ptaki urosły kilkukrotnie, przypominając teraz kruki – duże i groźne. Dziewczyna poruszyła ręką, kierując zwierzęta w bok, gdzie wyczuwała zbliżają się grupę kultywatorów.

Para mężczyzn odłączyła się od reszty, wzlatując ponad chmury. Yin Yu wyciągnął w bok lewą dłoń, materializując czarną, odrobinę zaokrągloną pochwę z wystającą długą rękojeścią miecza, zakończoną małym, pomarańczowych chwostem. Kiedy Quan Yizhen był jeszcze dzieckiem, przywiązał mu go tam dla zabawy i trwał tak do dziś.

Yin Yu trzymał broń w połowie, przyciągając do lewego boku. Wykonał głęboki skłon i napiął mięśnie w całym ciele. Prawa dłoń powędrowała do rękojeści i w mgnieniu oka wyskoczył wysoko w górę wyciągając katanę. Zrobił prawie niezauważalne cięcie w powietrzu skumulowaną wiązką energii i delikatnie, jakby w zwolnionym tempie, wsunął ostrze na swoje miejsce. Grupa kultywatorów na mieczach została zmieciona, nie będąc w stanie w porę zareagować na ekspresowy ruch mężczyzny. Kiedy Yin Yu łagodnie opadł na swoje poprzednie miejsce, wróg jeszcze leciał w dół w sam środek piekła, jakie stworzył dla nich Mistrz Błyskawic.

Stojący za nim alchemik przyłożył mężczyźnie do pleców talizman, wypełniając meridiany nową porcją qi.

– Dziękuję, Pei Xiu.

– Jestem twoim wsparciem – odparł chłodno, choć nie nieprzyjemnie. – Pamiętaj, że pomogę ci, jak tylko będę potrafił.

Były mistrz szczytu Qi Ying skinął. Obaj patrzyli, jak czarne ptaki stworzone prze Ban Yue w całych hordach rzucają się na pojedyncze osoby. Przelecieli kawałek dalej i, przystając z boku burzowej chmury, zobaczyli, jak coś z dużą prędkością leci w dół. Dopiero po chwili zorientowali się, że to Pei Ming. Początkowo chcieli ruszyć do niego i uratować go przed upadkiem, ale w ich kierunku zmierzała Yushi Huang. Była sama i, o dziwo, nie miała problemów z lotem na mieczu.

– Mistrz szczytu Ming Guang poprosił, aby dać mu pięć minut, to oczyści nam drogę na ziemi – odezwała się, zatrzymując obok nich.

– Oczyści? – zapytał Pei Xiu, nic nie rozumiejąc.

Kobieta uśmiechnęła się lekko i odparła:

– Powiedział, cytuję: "nie pozwolę, by kobiety w moim towarzystwie brudziły sobie dłonie, więc, drogie panie, pozwólcie mi posłużyć wam moją siłą".

– Mistrzyni, a ten miecz? – Pei Xiu wpatrywał się w jej swobodną postawę i łatwość w poruszaniu się w powietrzu.

– Podzielił się ze mną qi i poprosił o zrelaksowanie się i cierpliwość – odpowiedziała krótko, choć ciągle pamiętała jego słowa.

Gdyby energia się wyczerpała, moja pani, ta broń jest jak druga połowa mojej duszy, więc bezpiecznie sprowadzi cię w moje ramiona.

Naprawdę, nawet w obecnej sytuacji nie potrafiła się nie uśmiechnąć. Patrzyła w ślad za nim na niewielki i do niedawna spokojny obszar, który dziś był jego całkowitym przeciwieństwem – istnym chaosem. A gdzieś tam, wśród ciągle padających z góry piorunów, gorąca ognia palących się budynków i odgłosów walk Pei Ming starał się pokazać swoją męską stronę, o którą tak walczył przez ostatnie kilka dni.

Yushi Haung sięgnęła w tył ku przyczepionej do materiałowego pasa sakiewki i wyciągnęła kilka pigułek oraz talizmanów.

Nawet jak to nasz wróg, to nie bądźcie bezlitośni dla osób, które nie będą chciały walczyć i się poddadzą – myślała, czekając na znak od Ban Yue i Mistrza Błyskawic. Papierowy ptak miał do nich podlecieć, kiedy mała alchemiczka wyczuje, że w końcu będą mogli udać się na ziemię i zrobić to, po co tu przybyli – odnaleźć porwanych kultywatorów i zatrzymać Qi Ronga.

Dwie minuty później sygnał nadszedł.

Uzdrowicielka ostatni raz przesunęła między palcami trzymane talizmany i zaczęła opadać w czarne, gęste kłęby dymu, mając do zrobienia coś, co nie udało jej się w przeszłości.

Tym razem będzie inaczej, mój pierwszy uczniu.

* * *

Po drugiej stronie oceanu w centrum kontynentu, w ciemnej sali tronowej dawnego Królestwa Wuyong znajdował się inny mężczyzna, którego zamierzali powstrzymać. Ubrany w białą szatę wykonaną z doskonałej jakości materiału ze złotymi haftami i szerokim pasem zatknięty miał o niego miecz, luźno zwisający przy boku. Kolory jego oraz całej pochwy idealnie współgrały z resztą stroju – błyszczące złote ornamenty zdobiły jelec i ponad połowę czarnego stopu chroniącego ostrze, a srebrna rękojeść tonowała całość i nadawała jej chłodu.

Człowiek ten dumał przy oknie ze splecionymi za plecami dłońmi w dostojnej pozie. Prosty, majestatyczny, a z jego ciała biła pewność siebie i moc – autorytet, jakich brakuje rządzącym światem ludziom w dwudziestym pierwszym wieku. Ta osoba samym spojrzeniem czarnych jak onyksy oczu mogła wywoływać strach, drżenie nóg, zimny pot, a przede wszystkim poczucie, że jest się przy nim nikim więcej jak marną istotą, której życie równe jest nic nieznaczącego pyłku na jego nieskalanym brudem odzieniu.

Gdzieś daleko wschodziło słońce. Gdzieś jedne zwierzęta budziły się ze snu, gdy inne wracały z nocnych łowów. Gdzieś... było życie, odgłosy radosnego śmiechu, otwieranych okien o poranku, ciepłych słów "dzień dobry", głośnego ujadania psa, dzwonków w rowerach, klaksonów w samochodach, stukania o klawiaturę w biurowcach i miliony innych dźwięków. W innym miejscu był dzień i noc, wschody i zachody słońca, ludzie, zwierzęta, praca, małe sprzeczki i duże kłótnie. Gwar, hałas, setki emocji i niespodzianek kryjących się w każdej minucie istnienia. Wystarczyło wyjść, rozejrzeć się, uśmiechnąć i wyciągnąć dłoń, by mieć to wszystko lub choćby mieć na to szansę.

Ale nie tutaj.

Nie w świecie znanym władcy dawno zapomnianego królestwa.

Tu istniała tylko nieprzenikniona noc. Królestwo bez poddanych. Domy bez mieszkańców. Lasy bez zwierząt i wręcz ogłuszająca cisza.

Stojący mężczyzna o nic nie zapytał, nawet się nie poruszył, gdy przy jego boku, w odpowiednio zachowanej odległości przyklęknęła kobieta cała odziana w czerń.

Zdjęła z nosa i ust chustę, mówiąc tylko:

– Panie.

Długo czekała na odpowiedź. Jej poza była cały czas taka sama. Oparta o zimną podłogę na jednym kolanie, drugie trzymając przy piersi, głowa skierowana w dół, oczy nieustannie patrzące na białe buty monarchy, nie chcąc przeoczyć jego ruchu, by w porę się odsunąć. Wiedziała, że ta chwila jest ważna, dlatego mogła pozostawać tak długie godziny, będąc w bezustannym skupieniu i gotowa do podjęcia działań natychmiast po usłyszeniu rozkazu.

– Sprowadź do mnie demona. Żywego.

– Tak jest!

Odczekała jeszcze kilka sekund, ale nie padły żadne więcej słowa. Zrozumiała, że powinna wykonać polecenie jak najszybciej, a także, że resztę pozostawia w jej rękach.

O niczym innym nie mogłabym marzyć, panie. Dziękuję za danie mi ostatniej szansy i zaufanie – przemknęło jej przez myśli, po czym sama niczym wiatr zniknęła z zamku.

– Czekam z niecierpliwością na nasze spotkanie – powiedział do siebie cicho, lecz jego głos niósł się z mocą po całej ogromnej sali niczym zimne ostrze miecza, przeszywając przestrzeń.

Nic nie usłyszał, ale wyczuł zbliżającą się w jego stronę osobę. Jego wyraz twarzy prawie się nie zmienił. Jedynie kącik ust mu drgnął, jakby próbował się uśmiechnąć.

Jakby wszystko już było na swoim miejscu.

– Przybyłeś w samą porę – odezwał się, nie odwracając wzroku od mroku za oknem.

– En – odparł ten drugi.

Choć nie widzieli się kilka lat, pominęli powitanie. Im nie było ono potrzebne, nawet jakby nie mieli ze sobą kontaktu sto lat lub więcej.

Osoba podeszła do niego tak blisko, że niemal stykali się ramionami. Ich sylwetki odbijały się w szybie. Bardzo podobne, a jednak inne. Obie osoby w bieli, choć przybysz nosił prosty krój, bez bogatych zdobień i upiększeń. Ich wzrost był identyczny, lecz jeden miał włosy spięte wysoko w złotej spince, drugi rozpuszczone, czarne i kaskadami opadające na białą szatę. Jednak największą różnicę widziało się w obliczu, ponieważ twarz przybyłego mężczyzny zakrywała maska. W połowie uśmiechnięta, w połowie smutna.

Władca królestwa w końcu przekręcił głowę w jego stronę i uśmiechnął się.

– Witaj w domu, bracie.

Tak. Teraz na pewno wszystko było na swoim miejscu, czekając tylko na dołączenie reszty uczestników zabawy.

A zwłaszcza jednego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro