Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

61. Nawet mistrz Czarnych Wód ma coś z lisa

Po powrocie do pokoju Hua Cheng wysłał SMS-a do Yin Yu z krótką informacją, jakie wydarzenia miały u nich miejsce i że wszystko jest już pod kontrolą. Nie dostał potwierdzenia odebrania wiadomości, więc zgadywał, że nadal znajdują się wysoko w powietrzu. Nadmienił także, iż z samego rana opuszczą teatr. Nie chcieli sprawiać więcej problemów miejscowej policji i wojsku. Już dość, że prawie dwusetka osób była martwa, więc wkrótce zrobi się naprawdę gorąco, a oni nie potrzebowali zwracać na siebie uwagę. Czekali tylko, aż leki Yushi Huang zaczną działać, rana w większości się zasklepi, a qi He Xuana osiągnie dostateczny poziom, aby ich nie spowalniać podczas podróży.

Pozostało tylko pytanie, czy w obecnym stanie powinni wyruszyć całą piątką, czy poczekać do czasu odzyskania pełni sił przez He Xuana. Dyrygent nie miał zamiaru ustąpić i odpuścić sobie zemstę za dzisiejszy atak oraz poprzedni sprzed kilku dni na hamburską filharmonię.

Debatowali o tym już od kwadransa w pokoju dzielonym przez dwójkę muzyków. Shi Qingxuan nie odstępował swojego rozebranego do pasa nauczyciela na krok, aktualnie dotykając miejsca po ranie, która nienaturalnie szybko się zrosła. Pozostała tylko duża, różowa blizna. Hua Cheng z Xie Lianem stali przy otwartym oknie, a Quan Yizhen siedział ze skrzyżowanymi nogami na łóżku. Rzucane w jego kierunku upominające spojrzenia spływały po nim jak po kaczce. Być może nawet ich nie zauważał.

Wcześniej każdy z ich piątki wziął prysznic i byli prawie gotowi do drogi. Teraz chcieli tylko ustalić wszystkie szczegóły.

– Wyruszamy wszyscy albo wcale – powiedział twardo He Xuan.

Nie miał zamiaru zwlekać nawet dnia albo zostawiać sprawy pozostałym.

– Przecież z Gege możemy polecieć pierwsi i chociaż zrobić rekonesans – przekonywał Hua Cheng. – Najlepiej radzimy sobie z qinggongiem i lotem. Tak będzie najszybciej i najbezpieczniej.

– Nie zgadzam się. – He Xuan był nieugięty. – Kiedy się dziś rozdzieliliśmy, łatwo nas osaczyli i wciągnęli w pułapkę.

– Przecież nie damy się na to złapać po raz drugi. Poza tym, co z Shi Qingxuanem? Potrzebuje bezpiecznego miejsca.

– Tym zajmę się sam.

– Jeśli zostawimy go poza obszarem dawnego Królestwa Wuyong, prawdopodobnie nikt nie trafi na jego ślad, a my będziemy nadal na tyle blisko, żeby w razie nieprzewidzianych kłopotów po niego wrócić – zgodził się z nim Xie Lian.

– En. Bariera może być pod kontrolą osoby, która ją stworzyła, ale na pewno nie jest w stanie dojrzeć, co dzieje się poza nią.

Reporter założył ramiona na piersi i opuścił głowę. Mieli rację, ale również jej nie mieli. Kobieta, którą spotkał i prawie go pojmała, nie była nowicjuszem nie znającym własnych słabości i luk. Tylko cudem uszedł wtedy z życiem.

– Za bardzo ryzykujemy, pojawiając się w tak licznej grupie. – On także trwał przy swoim, słuchając intuicji, która podpowiadała mu, że powinni być podwójnie ostrożni i przewidujący.

Dotąd milczący Quan Yizhen strzelił stawami na kilku palcach i zaproponował:

– To może połączymy wasze plany?

– Rozwiń – rzucił mu He Xuan, na co inni kiwnęli głowami.

– Bo ty chcesz konieczne lecieć tam od razu, prawda? – Dyrygent potaknął. – Ja także nie zamierzam tu zostawać choćby chwili dłużej, więc może polecimy wszyscy i tym razem to my ich zwabimy? – Wszyscy patrzyli na niego, czekając na wyjaśnienie. – Nieudolnie ukryjemy Shi Qingxuana, ale tak, żeby tamci się zorientowali, gdzie jest i...

– Chcesz zrobić z niego przynętę? – He Xuan uniósł głos, prostując przy okazji tułów i napinając mięśnie.

– Nie, nie – szybko zaprzeczył. – Zamkniemy go w jakiejś super bezpiecznej barierze i tylko udamy, że się oddalamy, a tak naprawdę poczekamy na nich. W tym czasie Hua Cheng i Xie Lian dostaną się do środka bariery i zrobią ten rekonesans, o którym ciągle mówią. Nasza dwójka rozniesie tych, co zaatakują, a potem wspólnie dopadniemy szefa, który za tym stoi.

– Szefa, który jest prawdopodobnie ponad dwustuletnim królem planującym tę akcję od czasu Wojny Czterech Królestw – podsumował go dyrygent. – Jeśli to wszystko, co wymyśliłeś, mamy marne szanse na doczekanie kolejnego wschodu słońca.

Xie Lian opuścił wzrok na podłogę, analizując w myślach słowa Quan Yizhena.

– Może właśnie dlatego, że ten plan jest taki prosty, to nam się uda? – powiedział w zamyśleniu. – Na pewno się nas spodziewają, więc ich nie zawiedziemy. Myślą, że znają nasze umiejętności, bo udało się nas dziś zaskoczyć i unieszkodliwić, ale nie wiedzą, jacy jesteśmy w ofensywie.

Quan Yizhen zeskoczył na podłogę i mocno klasnął w dłonie.

– No jasne! – krzyknął uradowany. – Przecież możemy wykurzyć tych drani z bezpiecznego schronienia i rozprawić się na własnych warunkach. Bez tych zdradzieckich pieczęci mogą nam naskoczyć, bo nie mają z nami żadnych szans!

Shi Qingxuan nie umiał się bić i był tylko przestraszonym dzieciakiem, ale im więcej ich słuchał i patrzył na ślad po mieczu na prawej piersi mężczyzny, którego prawie bezpowrotnie stracił, tym większa odwaga się w nim rodziła. Pragnął nie mniej od Quan Yizhena się na coś przydać, pomóc, być wsparciem dla swojego Maestro, a nie tylko ciągnącą go w dół kulą u nogi.

– Maestro – przemówił z mocą, patrząc śmiało w jego połyskujące jak u dzikiego zwierzęcia złote oczy – jestem gotowy, żeby pomóc.

– Zapomnij – uciął ostro.

– Jestem twoim uczniem, powinienem cię wspierać. – Wytrzymał jego wzrok i dodał: – Chcę być dla ciebie przydatny.

– Jesteś i bez narażania się na niepotrzebne niebezpieczeństwo.

– Z tobą będę bezpieczny.

– Nie zabiorę cię w środek tego chaosu.

– Ale Quan Yizhen powiedział, że będę w super bezpiecznym...

– Nadal wierzysz we wszystko, co on ci mówi? Jesteś moim uczniem, więc posłuchaj się mnie: masz się nie narażać. I koniec.

– Jestem twoim uczniem, ale też najlepszym przyjacielem, jak rodzina, a nawet więcej! – kontynuował, jakby nie słyszał wcześniejszej uwagi. – Dlaczego tylko ty, Maestro, masz prawo się o mnie martwić, a nie pozwalasz mi na to samo? Jako ktoś, komu jesteś najbliższy, proszę, żebyś nigdy nie stawiał mojego bezpieczeństwa ponad swoim – rzekł butnie. – Wiesz, ile dziś przez ciebie płakałem? Jak bardzo się martwiłem i co sobie myślałem, kiedy Quan Yizhen cię przyniósł? Myślałem... myślałem, że... – Wziął głęboki oddech. – Nie chcę tego przeżywać drugi raz, Maestro. Nie możesz mi tego zrobić. Dlatego albo zgodzisz się, żebym wam pomógł, albo zatrzymam cię tu siłą! Przywiążę do łóżka i będę grać po swojemu, aż zwiędną ci uszy i sam każesz mi stąd spadać i nigdy nie wracać!

Wszyscy wpatrywali się w skrzypka zaskoczeni, ale także poruszeni jego przemową. Widać było, jak bardzo zależy mu na pomocy, nawet jeśli sam nie umiał walczyć.

Quan Yizhen pamiętał, jak uczuciowo zareagował, kiedy zobaczył rannego mężczyznę. Natomiast Xie Lian z Hua Chengiem widzieli jego późniejsze zachowanie. Mógł nadal nie zdawać sobie sprawy, że jego miłość była inna niż do rodziny, ale He Xuan, jeśli między snem a jawą słyszał jego słowa, był świadomy, że ich uczucia są takie same i nie może ich lekceważyć. Miłość i troska o ukochaną osobę jest tak silna, że jakby zamienić ją na qi, mogłaby przenosić góry.

– No młody! To mu dowaliłeś! Piękna gadka! – skwitował wesoło Quan Yizhen. – Głosuję, żeby Shi Qingxuan został naszym czarnym koniem.

– Nie masz prawa głosu – odwarknął mu He Xuan.

Patrzył na swojego skrzypka, który wytrzymywał jego spojrzenie i odwdzięczał się takim samym. Była w nim pewność siebie, upartość, zdecydowanie i nieugiętość. Choć bardzo rzadko mu się sprzeciwiał, tym razem całym sobą pokazywał, że nie ma zamiaru odpuścić.

Xie Lian nie chciał się wtrącać. To była sprawa, którą ta dwójka musiała między sobą ustalić. Podobnie reporter nic nie mówił, choć osobiście uważał, że jak się postarają, to Shi Qingxuan będzie bezpieczny niczym złoto w Fort Knox.

Milczenie się przedłużało, więc Xie Lian złapał Hua Cheng za nadgarstek i zaczął ciągnąć do drzwi.

– Spakujemy z San Langiem i Quan Yizhenem jedzenie na drogę – wytłumaczył, zgarniając także młodego mistrza. – Cóż... – zawahał się – będziemy w jadalni – zakończył.

Nic więcej nie powiedział, ale wcale nie musiał. Rozmowa między pozostałymi dwoma mężczyznami musiała zostać przeprowadzona, ale niekoniecznie z publicznością. Dlatego dyskretnie się wycofał, dając im swobodę, której na pewno potrzebowali.

Po zamknięciu drzwi, w pokoju zaległa cisza przerywana tylko ich oddechem i nocnymi małymi koncertmistrzami za oknem, które grały dla nich każdej nocy.

W końcu He Xuan podjął decyzję. Wziął dłoń Shi Qingxuana i przycisnął ją do własnego mostka. Pochylił głowę w przód. Zetknął ich czoła razem, potem nosy. Wzrok miał utkwiony w zielonych oczach, słysząc szybkie bicie serca ich właściciela. Jednak chłopak nadal się nie odsuwał.

Uparty.

Przymknął powieki i oparł głowę o jego obojczyk. Czuł, jak palce podkurczają się i opuszki zagłębiają w piersi. Cicho westchnął. Ciężko było mu się zgodzić. Znał powagę sytuacji i siłę wroga. Prawdą było, że nie potrafił zagwarantować mu bezpieczeństwa. Sam został ranny, więc nie mógł być hipokrytą, mówiącym miłe i pocieszające słówka. Tu chodziło o czyjeś życie. Nie tylko jego, ale Shi Qingxuana.

A ono było ważniejsze niż każde inne.

– Musisz mi obiecać, że cokolwiek powiem, wykonasz to bez marudzenia – powiedział i odsunął się, patrząc na jego szyję, usta, nos i zatrzymując się na oczach. – Jeśli powiem "uciekaj", to uciekniesz.

– En – odparł natychmiast.

– Jeśli każę zamknąć oczy, to od razu to zrobisz. Rozumiesz?

Shi Qingxuan energicznie pokiwał głową na potwierdzenie. Słowa jego Maestro pierwszy raz brzmiały ciepło, ale także poważnie. Zawsze był poważny, ale teraz to było coś innego, czego młody muzyk nie potrafił nazwać, ale czuł, jakby właśnie wyjawiał mu największe tajemnice. Takie, co się mówi w zaufaniu najlepszym przyjaciołom. Może to nie tajemnice, ale były nie mniej ważne. Na tyle, że poczuł, jakim ogromnym zaufaniem właśnie został obdarzony.

– Będę posłuszny, Maestro. Zastosuję się do wszystkich twoich poleceń.

He Xuan poluźnił chwyt i splótł ich palce razem. Jedno wciągnięcie powietrza później, mocniejsze uderzenie serca, rozszerzone źrenice i dwie wargi przyciśnięte do grzbietu dłoni skrzypka znienacka pozbawiły go całej pewności siebie i upartości. Odsunął wzrok w bok, próbując zapanować nad niepokojącym, łaskoczącym uciskiem w klatce piersiowej i gorącem wpełzającym na twarz.

– Posłuchasz mnie w tym, a w zamian ja z chęcią jeszcze raz posłucham, co masz mi do powiedzenia.

– S-słucham?

– O bajkach i królewnach, o tajemnicach, które chcesz wziąć do grobu, o twoim niekłamaniu i zakocha...

– MAESTRO! – przerwał mu krzykiem.

Jednakże tym razem He Xuana wcale to nie zatrzymało przed dokończeniem:

– Zakochaniu się w takich dzieciakach jak ty. – Przysunął się bliżej, czując, jak ciało chłopaka sztywnieje. – Wierzę, że szczerze mi powiesz, co oznaczały twoje pocałunki. Bo nawet jak uparcie twierdzisz, że nie wiesz, co to miłość, chyba nie całujesz przypadkowych osób?

Chłopak otworzył usta, by natychmiast zaprzeczyć, ale zamknął je równie szybko, bo zdradziłby się, że jego Maestro wcale nie jest nikim przypadkowym.

– Od kiedy mówisz o tak zawstydzających sprawach wprost, Maestro? – zapytał wyższym głosem, a He Xuan minimalnie uniósł kącik ust w niezwykłej jak na niego próbie uśmiechu.

Shi Qingxuan pilnował się, żeby głos mu nie drżał z emocji i w obecnej sytuacji, tak blisko ciepła mężczyzny, nie zrobił niczego nieodpowiedniego. Na przykład jak wcześniej, kiedy jego usta opuściły tak żenujące słowa, a potem te same usta oddały swój pierwszy pocałunek nauczycielowi! Przecież dobrze wiedział, że nie są w żadnej bajce i nikt magicznie nie wstanie za sprawą jakiegoś przypadkowego buziaka. A jednak. W tamtej chwili nie liczyło się dla niego nic, poza próbą zrobienia każdej rzeczy, która mogłaby pomóc He Xuanowi. Każdej!

Tak myślał wtedy, lecz obecnie... przez słowa, które powiedział, czyny, których się dopuścił, pamięć wszystkiego, co zrobił dla niego dyrygent, jak się przy nim czuł i co niejasno rodziło się w jego umyśle i sercu... prawdopodobnie zrozumiał, że wcale nie mówił głupot i niedawna intymność znaczyła dla niego coś więcej ponad troskę o mężczyznę. Przecież brata by nie całował w usta!

Mógł to zrobić tylko dlatego, że nieprzytomnym mężczyzną był jego Maestro.

Konkluzje, do jakich doszedł, doprowadziły go do tego, że bez zastanowienia wyrwał się mu, rozsunął szeroko ramiona i zamknął w nich drugą osobę. Mocno, zachłannie, prawie rozpaczliwie.

– Maestro... chyba lubię cię bardziej niż tylko lubię – wyznał.

– Wiem – odparł, także go obejmując i pocierając plecy. – Dziękuję, że się o mnie martwiłeś.

– Ale czy to znaczy, że ty też... nie traktujesz mnie tylko jak dziecko?

– Jeszcze nie zauważyłeś?

– A to spanie razem? Czy to nie jest jak traktowanie dziecka przez opiekuńczego ojca?

– Nie mogę zasnąć bez ciebie obok – wyznał szczerze, aczkolwiek cicho.

– Masz problemy ze snem?

– Wprost przeciwnie – potarł jego kark – jeśli ty jesteś obok.

– Ach... – westchnął i jego usta opadły – czyli... jestem przydatny.

– Niezupełnie – odparł i powoli dodał: – Jesteś mi niezbędny, żebym był szczęśliwy.

– Szczęśliwy – powtórzył. – Szczęśliwy... Maestro, ze mną. Ha, ha. Szczęśliwy... To nie żart...? – spytał z obawą.

– Spójrz na mnie i powiedz, czy żartuję.

Shi Qingxuan oczywiście tego nie zrobił. Za bardzo się bał, że to prawda, a w takim wypadku... Może więc to ciepło w piersi, które odczuwał tylko w jego obecności, mogło być "tym" szczególnym uczuciem?

– Ja też jestem szczęśliwy, kiedy jestem z tobą, Maestro – przyznał nieśmiało. Lekko kaszlnął i zadał niepewne pytanie: – Czy to można uznać jako zakochanie?

– Chciałbyś być z dala ode mnie? – odpowiedział mu pytaniem, na które chłopak od razu rzucił mu pewne:

– Nie.

– A zaprzestać trudnych prób i ćwiczeń, jakie ci zadaję?

– Nie. Nie jest tak źle...

– Spać w jednym łóżku?

– N-nie... jest przyjemnie, choć dziwnie. To znaczy po prostu inaczej, ale coraz częściej myślę o tym, że wolę spać z tobą niż sam. I to nie dlatego, że mam koszmary – szybko dodał. – Choć to wcale nie kłamstwo...

He Xuan zanotował w pamięci, żeby w nocy chłopak zawsze zasypiał pierwszy i nie poruszali trudnych tematów.

– Czy martwisz się o mnie? – kontynuował wypytywanie.

– Oczywiście.

– A przeszkadza ci mój dotyk?

– Nie.

– Czułeś się źle, jak mnie całowałeś?

– Nie... Maestro! Gdzie nagle wyskakujesz z takim pytaniem! Nie jestem przygotowany na takie rozmowy!

He Xuan uścisnął go mocniej i potarł nosem gorący policzek.

– Już się powinieneś sam domyślić, że w twoim lubieniu mnie nie ma miejsca dla "chyba" albo "może" lub "prawdopodobnie".

– A-ale...

– Na "ale" także – uciął z naciskiem.

Shi Qingxuan ukrył twarz przy szyi mężczyzny i tylko cicho mruknął coś, co brzmiało jak potwierdzenie.

– I co my teraz zrobimy, Maestro?

– Jak to, co zrobimy? W takim wypadku nie mamy innego wyjścia, jak doprowadzić tę sprawę do końca. Potem zabiorę cię na wycieczkę do miejsca, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał i porozmawiamy na spokojnie.

Duża dłoń przesunęła się po kasztanowych włosach i je zmierzwiła. Shi Qingxuana odsunął się i spojrzał z wyrzutem w złote oczy.

– Czy właśnie takie zachowanie nie oznacza, że traktujesz mnie jak dziecko?

Twarz He Xuana rozluźniła się, przestając być zimną i nieprzejednaną. Spojrzenie zrobiło się cieplejsze, rysy złagodniały, a na ustach pojawił się oszczędny uśmiech, a jednak skrzypek pierwszy raz widział takie oblicze swojego mentora.

– Czy ja także powinienem cię pocałować, żeby udowodnić, że w moich oczach nie jesteś dzieckiem? – zapytał otwarcie, zbliżając ku niemu swoją twarz i wcale nie wyglądając, jakby w najmniejszym stopniu żartował.

– N-nie... n-nie... n-nie musisz, Maestro! – wyjąkał, nie mogąc oderwać wzroku od uśmiechniętych ust.

– Nie muszę... ale to nie znaczy, że nie mogę – mruknął cicho.

– Maestro... – chciał jeszcze coś powiedzieć, ale usta lądujące delikatnie na jego ustach odebrały mu zdolność mówienia.

Przełknął tak głośno, jakby pękła właśnie jakaś niewidzialna ściana i wraz z jego cichym, wyszeptanym w usta drugiej osoby "Maestro" pozwolił sobie na całkiem dorosłe oddanie pocałunku.

Rozchylił usta, dając się złapać za dolną wargę i zwilżyć ją końcówką języka. Zacisnął zęby, czując ciepło rozchodzące się po ciele i skurcz w podbrzuszu. He Xuan czułymi muśnięciami zachęcił go do cichego westchnienia i wpuszczenia do ciepłego wnętrza. Był spokojny, ale stanowczy, gdy złapał go za kark, aby przyciągnąć bliżej i zaprosić nieruchomy dotąd język do przywitania się – pierwszego w dwudziestopięcioletnim życiu skrzypka, które powodowało, że zupełnie zatracił się w tej chwili, nie myśląc o niczym, prócz doznaniach jakie towarzyszyły pocałunkowi. To przywitanie było gorące jak upalny dzień, ale i odświeżające jak poranna rosa. Radosne jak zagranie pierwszy raz przed publicznością, pobudzające jak owacje na stojąco, wypełniające szczęściem jak pochwała od Maestro. Miękkie i wilgotne, podniecające i uwodzące. Zatapiające go coraz głębiej i głębiej w przyjemności ciała i wyostrzonych zmysłach, które czuły: obcy smak, choć przecież należał on do osoby, z którą żył od lat; dotyk na szyi, który wyrywał z jego ust cichutkie westchnienia, lecz był niby zwyczajnym dotykiem, prawie nieróżniącym się od tysięcy poprzednich razy; ciepło drugiego ciała – teoretycznie znane mu, choćby z ich wspólnych nocy spędzonych w teatrze, lecz w tej chwili nasycone czymś zupełnie nowym – uczuciami uwalnianymi przez nich obu i zmieszanymi ze sobą w elektryzującą atmosferę, którą potęgowały dźwięki ich mokrego i niepohamowanego pocałunku.

Z pewnością Shi Qingxuan zatracił się w nim nie mniej niż w granych utworach na swoich skrzypcach.

– Nadal uważasz się za dziecko? – zapytał He Xuan chrapliwym głosem, całując kącik zaróżowionych ust, a po nim policzek. – Nie ufasz sobie i swoim osądom – potarł końcówki ich nosów o siebie – ale czy to, co teraz czujesz w piersi, nie jest wystarczającą odpowiedzią?

Gdyby w tym momencie zadać skrzypkowi pytanie, jak ma na imię, odpowiedzią byłoby zapewne coś pomiędzy "Maestro" a pomrukiem zadowolenia. Dlatego, choć He Xuan nie miał nic przeciwko, by kontynuować, przytrzymał dłonie na jego policzkach, czekając, aż na niego spojrzy.

– Wyruszamy niebawem – powiedział, patrząc na połyskujące nieukrywanym szczęściem zielone tęczówki. Może nadal były nieprzytomne, ale wiedział, że kolejne słowa zostaną zrozumiane. – Nie chcę, aby stała ci się krzywda. – Poprawił mu opadające na czoło włosy. – Dlatego ten jeden raz poproszę, abyś wyjątkowo nie lekceważył moich próśb. Cokolwiek zobaczysz, jakkolwiek nieprzyjemnie będzie i odczujesz ból, zaufaj mi. Nie dopuszczę, żeby twoje palce nigdy więcej nie zagrały dla mnie Czardasza i nie dam zblednąć twojemu uśmiechowi.

Do skrzypka dotarł sens tych słów, dopiero jak usłyszał bicie serca pod piersią, do której go przyciągnięto. I mimo że się bał tego, co może się stać, poczuł radość, że będą razem. Ze swoim ulubionym Maestro.

I jak miałby go teraz nie lubić? Nawet bardziej!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro