Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

60. "Nie będę kłamał, ale... co niby teraz mam ci powiedzieć?!"

Po zdjęciu kajdan tłumiących qi Quan Yizhen wziął He Xuana na ręce i jak najostrożniej potrafił zaniósł go do teatru. Wcześniej wspólnie z Xie Lianem obwiązali jego pierś materiałem, tworząc bardzo prowizoryczny opatrunek. Niestety nie znaleźli nic lepszego. Mężczyzna był nieprzytomny, ale oddychał, a to dawało nadzieję, że dojdzie do siebie.

Potem się rozdzielili. Xie Lian udał się do Hua Chenga, a Quan Yizhen z nieprzytomnym He Xuanem z powrotem do Shi Qingxuana. Po drodze nikt ich nie zatrzymywał i nie zastawiono kolejnej pułapki, musieli jedynie wyminąć kilka patroli policji, która, wezwana zgłoszeniami mieszkańców, sprawdzała okoliczne uliczki i zabudowania.

Quan Yizhen nic nie mówił, a jego twarz pozostawała poważna i skupiona. Nie uśmiechnął się, nawet kiedy przez okno wskoczył do pokoju dyrygenta i zastał tam Ruoye. Jedną końcówką trzymał czarny miecz i wymachiwał nim przed Shi Qingxuanem, próbując go pocieszyć pokazem szermierczych umiejętności. Czerwone, zapłakane oczy i rumiane policzki pokazywały, jak bardzo chłopak był przejęty.

Kiedy zobaczył Quan Yizhena bez koszulki ze śladami obrażeń na ciele, zaschniętą krwią i jego nauczycielem w ramionach, rzucił się w ich kierunku, zaplątując w pościel i prawie przewracając.

– Ma-ma-maestro...! – zawołał cienkim, piskliwym głosem.

Mistrz szczytu Qi Ying minął nadbiegającego chłopaka i bardzo ostrożnie położył rannego na łóżku.

– Xie Lian poszedł po Hua Chenga. Mówił, że mu pomogą – odezwał się Quan Yizhen.

Obrócił się do skrzypka, który przymierzał się do dotknięcia dyrygenta, ale bał się, że zrobi mu krzywdę. Dlatego to Quan Yizhen złapał jego drżące dłonie i nakazał spojrzeć na siebie.

– To moja wina – powiedział, patrząc wprost w zielone, zaszklone od łez oczy. – He Xuan zasłonił mnie i przyjął ostrze na siebie. Przepraszam, Shi Qingxuanie.

Chłopak kiwał głową, zamykając powieki i pozwalając łzom płynąć po policzkach.

– Maestro... – wykrztusił z siebie zachrypniętym głosem – jest moją najbliższą rodziną. – Przełknął, pociągając głośno nosem. – To naprawdę nie rodzina, ale... ale... kocham go. – Załkał głośno. – Jak mojego brata, a nawet bardziej. – Przysunął głowę do brudnej piersi Quan Yizhen i pozwolił, by łzy spływały też po jego ciele. – Nawet bardziej niż rodziców. Bardziej niż wszystkich i wszystko. Kocham go najbardziej na świecie! – krzyknął, otaczając ramionami gorące ciało, aż Quan Yizhen objął i jego.

Nie wiedział, jak pocieszać płaczące osoby, więc tylko poklepał go po plecach. Ponad głową Shi Qingxuana widział rannego mężczyznę. Jego włosy były posklejane od krwi i tak samo jasna skóra. Nie znał się na medycynie, ale domyślał się, że powinni jak najszybciej oczyścić rany i użyć czystych bandaży oraz gazy, aby zatamować krwawienie.

– Poczekaj tu – powiedział, odsuwając chłopaka od siebie. – Pójdę po apteczkę i opatrzymy go jak trzeba.

Shi Qingxuan kiwnął głową i ukląkł przy łóżku. Drzwi się zamknęły, a on wziął rękę He Xuana i, nie przejmując się krwią na niej, przyłożył do swojego mokrego od łez policzka.

– Maestro – wycharczał z trudem – nie umieraj. Nie możesz mnie zostawić. – Delikatnie oparł czoło o jego udo. – Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Kto mnie będzie uczył albo mnie upominał? Przecież nie ma lepszego od ciebie... Aaaaa! – krzyknął w rozpaczy.

Obrócił twarz ku jego piersi. Nie chciał na nią patrzeć, bo przez to jego własna jeszcze bardziej bolała. Jakby coś się tam paliło i aż ściskało mu cały brzuch. Ale nie mógł już oderwać wzroku, bo wyżej była twarz He Xuan. Spokojna, choć brudna. Tak bardzo znajoma i uwielbiana.

Wyglądał, jakby spał.

Skrzypek na klęczkach podsunął się w górę łóżka i zabraną z krzesła koszulką zaczął wycierać jego szyję, a potem twarz. Chciał zmyć ślady krwi. Wiedział, że Maestro byłby zły, jakby sam zobaczył, jak się teraz prezentuje. W międzyczasie pochylił ucho nad jego ustami, nasłuchując, czy na pewno oddycha. Lekki strumień powietrza wydobywający się z nozdrzy był delikatny, ale był!

Czując jednocześnie ulgę oraz niewyobrażalne zmęczenie spowodowane stresem, przysiadł na skraju łóżka. Patrzył raz na dłonie mężczyzny, raz na jego twarz. Pierś omijał, bo cały czas skręcało mu jelita, jak tylko widział krew i nasiąknięty nią żółty materiał.

– Maestro, nie dopuszczałem do siebie takiej myśli, ale teraz, kiedy widzę cię w takim stanie, to zdradzę ci, że wcale nie przeszkadza mi nasze spanie razem. – Westchnął i wziął go ponownie za rękę, nerwowo splatając ich palce ze sobą i rozłączając. – Nie mogłem ci tego powiedzieć wcześniej, bo co byś sobie o mnie pomyślał? Że jestem dzieckiem... No, ale chyba naprawdę nim jestem, skoro nie chcę spać sam. Małe dzieci też lubią spać z rodzicami. Ja nie jestem już taki mały, a i tak mnie w nocy pilnujesz. Myśl sobie o mnie, co chcesz, już mi wszystko jedno, tylko musisz mi obiecać, że nie zostawisz mnie samego. Lubię Quan Yizhena i Xie Liana oraz innych... Mistrza Błyskawic też, chociaż czasami jest straszny, ale ty i tak jesteś z nich wszystkich najlepszy, więc masz nie umierać. Słyszysz? Zabraniam ci! W zamian będę ćwiczył bez narzekania! Może nie cały czas, ale przynajmniej miesiąc... albo tydzień, bo nie wiem, czy aż miesiąc wytrzymam...

Nikt mu nie odpowiadał, a twarz He Xuan nadal pozostawała nieruchoma.

– Jakbyśmy byli w bajce, a ty byś był królewną, a nie mistrzem, to wystarczyłoby cię pocałować i magicznie byś ozdrowiał. Szkoda, że tak nie jest, a ja nie jestem księciem...

Zerknął na zamknięte drzwi i znów na nieprzytomnego mężczyznę. 

– W sumie mogę spróbować... – myślał na głos. – Co mi szkodzi? Przecież jako twój najlepszy uczeń muszę się postarać, żebyś jak najszybciej wrócił do zdrowia. To nic złego – sam siebie przekonywał. – W najlepszym razie się obudzisz, Maestro, a ja się nie przyznam, że to moja zasługa. – Cicho zachichotał. – Wezmę tę tajemnicę ze sobą do grobu.

Pochylił się nad nim, ale cofnął szybko i wytarł swoje usta materiałem koszulki.

– Nie umyłem zębów, ale przynajmniej nie poczujesz soli od mojego dziecięcego płaczu... – powiedział, po czym w końcu go pocałował.

Wydawało mu się, że wiatr doleciał zza okna, ale że usta He Xuan były zadziwiająco przyjemne, nawet jeśli w tej chwili dość suche, to nie odrywał się od nich kilka długich sekund, starając się w głowie co najmniej trzy razy powiedzieć specjalne życzenie "musisz żyć, Maestro!".

Cały czas miał zamknięte oczy, więc nie od razu zorientował się, że dotąd nieprzytomny mężczyzna, być może za sprawą "magicznej mocy pocałunku", obudził się i patrzy na niego.

– Jak przeżyjesz, Maestro, to przyrzekam, że będę grzeczny. – To powiedziawszy, znów się nachylił i go pocałował. – I jeszcze nie będę kłamał, i w końcu ci powiem, że nie wiem, co to miłość, ale jeśli miałbym się w kimś zakochać, to tylko w tobie. Teoretycznie, bo kto by tam chciał być z takim dzieciakiem jak ja... – Nabrał w płuca więcej powietrza i ostatni raz przylgnął do ust He Xuana.

Kiedy spróbował się odsunąć, coś dotknęło tyłu jego głowy i przytrzymało ją w miejscu, a nieruchome dotąd usta poruszyły się, oddając pocałunek.

– Mhm! – Chciał coś powiedzieć, ale w obecnej sytuacji było to trudne do zrobienia. Dlatego otworzył szeroko oczy i totalnie osłupiały spostrzegł, że utkwione są w nim dwie złote i tak znajome tęczówki jego "ukochanego" Maestro.

W szoku pozwoli się jeszcze chwilę całować, a potem to He Xuan rozłączył usta.

– Nie musisz być grzeczny – powiedział cicho niskim i ochrypłym głosem. – Nie jesteś dzieckiem, ale nie kłam. Zwłaszcza mnie.

N-nie... N-nie będę już kłamał, a-ale... co niby teraz mam ci powiedzieć?!

Mistrz Czarnych Wód przeniósł wzrok na jego usta, a potem w bok, odzywając się głośniej i całkiem zimno:

– Jak już skończyliście nas podglądać, to zobaczcie co z Quan Yizhenem, bo nie słyszę jego irytująco radosnego marudzenia.

Xie Lian cały czerwony na twarzy zakaszlał. Cicho przeprosił, a potem szybkim krokiem wyszedł z pokoju. Przy oknie pozostał tylko Hua Cheng, na usłyszaną uwagę wcale nie odwracając wzroku i uśmiechając się pod nosem. Jego czerwone oko na powrót stało się czarne, ale energia demona wciąż krążyła w ciele.

He Xuan przymknął powieki, czując szybko narastający ból głowy.

– Jakby Shi Qingxuan chciał mnie przebrać, to też stałbyś tak, przyglądając się bez słowa? – pomyślał, ale przypadkowo wypowiedział te słowa na głos.

Dotąd spetryfikowany niczym kamień skrzypek nagle ożył i rzucił się na szyję leżącego mężczyzny.

– Maestro! – krzyknął z mieszanką radości i powstrzymywanego płaczu. – Naprawdę żyjesz!

– Jeśli nie przestaniesz tak się wydzierać, to wcześniej ogłuchnę – odpowiedział oschle, ale uniósł jedno ramię i objął go, przyciągając bliżej. – Nic mi nie będzie, nie martw się.

– Gege powiedział, że nie mogłeś się zregenerować, bo zapieczętowali twoją energię.

Z uwagi na ból w klatce piersiowej, He Xuan wziął płytki wdech i odpowiedział:

– To moja wina. Byłem nieostrożny.

Hua Cheng kiwnął głową, pokazując, że zrozumiał.

– Pójdę po miksturę, która szybciej zaleczy twoją ranę.

Otworzył drzwi i minął się w nich z Quan Yizhenem, który całe ramiona wypełnione miał różnej wielkości bandażami, plastrami i płynami. Nawet spray na oparzenia, plastry na odciski i maść na ukąszenia.

– Wziąłem wszystko, co znalazłem, żeby niczego nie zabrakło! – oznajmił wszem i wobec, zrzucając zdobycz na wolną część łóżka.

Zobaczył, że He Xuan jest przytomny i powściągnął swoją wesołość. Ukląkł po drugiej stronie i niemal rzucił się na obejmującą się dwójkę muzyków, zamykając ich w jeszcze mocniejszym uścisku.

– Właśnie naruszasz moją prywatność – wycedził He Xuan, ledwo powstrzymując syk bólu, który eksplodował z okolicy rany. – Zabierz ode mnie to spocone cielsko, bo mam jeszcze na tyle siły, żeby ci w tym pomóc.

Quan Yizhen zaśmiał się w końcu swobodniej i posłuchał ostrzeżenia. Nikt nie był naiwny, by myśleć, iż chłopak naprawdę się przestraszył. Prędzej czekał na jakąś potyczkę, niż pragnął się z niej wymigać, ale wszyscy już wiedzieli, że siebie obarcza winą za obecny stan mistrza Czarnych Wód.

Na korytarzu Xie Lian z Hua Chengiem zaglądali do wnętrza pokoju i uśmiechali się.

– Jeśli He Xuan ma siłę na upominanie go, będzie dobrze – powiedział reporter, kładąc dłoń na barku niższego mężczyzny. – Pojawiłeś się z pomocą w odpowiednim momencie.

– Byłby odpowiedni, gdyby nikomu nie stała się krzywda.

– Nie można ochronić wszystkich, a jednak dziś właśnie to zrobiłeś. Nikt nie umarł. – Potarł lekko materiał białego T-shirta i dodał: – Poza osobami, które nas zaatakowały.

– En. – Nakrył dłoń reportera własną. – Dlatego zawsze uważałem, że wojna to najgorszy sposób rozwiązywania konfliktów.

– Czasami jedyny.

– Jedyny... – powtórzył z przygnębieniem. – Niestety to prawda. Ale najgorszy, ponieważ giną ludzie, a życia nie da się odzyskać lub go naprawić.

Obaj dobrze o tym wiedzieli.

– Tamci kultywatorzy mieli świadomość, na co się piszą. Znali ryzyko tak samo jak ja czy Gege. He Xuan został ranny, ale zginąłby razem z Quan Yizhenem, gdyby nie ty. To samo stałoby się ze mną. – Xie Lian podniósł na niego wzrok. W jego oczach malowała się troska. – Bez względu na to, co o sobie myślisz, czy uważasz, że masz pecha lub przyciągasz kłopoty, prawdą jest, że dzięki tobie nadal żyjemy, więc dla nas twoja obecność jest jedynie szczęściem. – Uśmiechnął się. – I za sprawą twojej obecności wspólnie możemy spróbować powstrzymać osobę, która za tym stoi.

Ruoye podleciał do nich z owiniętym Fangxinem. Z miecza emanowało zimno, które dało się wyczuć nawet z metra.

– Czas powrócić do twojego rodzinnego królestwa, Fangxin – przemówił, grzbietem palców delikatnie przesuwając po pięknym, ale demonicznym ostrzu. – Król Jun Wu chciał cię mieć dla siebie, ale tamtego dnia sam mnie wybrałeś. – Po jego twarzy przebiegł cień uśmiechu. – Przybądźmy do niego, tak jak tego pragnie i zakończmy tę dwustuletnią walkę. Wspólnie.

– Wspólnie, Gege – przytknął. – A potem zaproszę cię na herbatę do siebie.

– Z przyjemnością skorzystam, San Lang. – Popatrzył na jego ciepły uśmiech, który zawsze dodawał mu siły. Siły, by zmierzyć się z tym, czego obawiał się najbardziej. – Kiedy to wszystko się skończy, napijmy się jeszcze raz herbaty. Ty i ja.

* * *

Mistrz Błyskawic nie był człowiekiem, który otwarcie ukazywał swoje emocje. Jego twarz pozostała niewzruszona, a miecz szybujący po niebie nawet nie zwolnił, gdy poczuł, że He Xuan został zraniony. Choć miał słabość do "Małego Lorda" i czasami łapał się na tym, że myślał o nim jak o przybranym synu, którego nigdy nie posiadał, miał świadomość, że był też mistrzem. Panem Czarnych Wód. Osobą, która nie poddawała się łatwo i nie była słaba. Jeśli został zaskoczony i ranny, przeciwnik musiał przewidzieć jego działania i znaleźć sposób na powstrzymanie zdolności – a więc zablokowanie qi – głównej i najbardziej destrukcyjnej mocy kultywatorów, która pozwalała im wznieść się ponad innych, a nawet ponad życie.

W grupie He Xuana znajdowały się silne jednostki, więc wierzył, że sobie poradzą. Sam dyrygent był wytrzymały, ale danie się złapać w pułapkę to też wskazówka dla nich, żeby nie lekceważyć przeciwnika. On na przykład głównie polegał na swoich umiejętnościach manipulowania elektrostatyką, więc musiał być podwójnie ostrożny, żeby nie wpaść w sidła wroga.

– Mistrzu Błyskawic – odezwała się cicho Ban Yue, która opierała się plecami o jego pierś. Na podróż ubrała wygodne czarne spodnie z cienkiego, ale miękkiego materiału i luźną koszulkę z rękawami za łokcie, której kołnierz był tak szeroki, że zsuwał się jej na bok, odsłaniając kawałek barku i szerokie ramiączka sportowego biustonosza. Dziewczyna wyglądała jak nastolatka, dlatego mężczyzna nawet nie zwrócił na ten szczegół uwagi.

– Co się stało, mała Ban Yue?

– Twoja qi stała się bardziej wyczuwalna. Spodziewasz się ataku?

Mężczyzna uniósł brwi i szybko je opuścił, zamieniając w uśmiech.

– Jesteś w stanie dostrzec tak niewielkie zmiany?

– En. Mistrzyni od zawsze powtarzała, że moje zmysły są bardziej wyostrzone od innych, więc powinnam je trenować.

– Miałyście rację, że twoja intuicja jest na zupełnie innym poziomie. Tym razem także się nie mylisz – pochwalił ją, nadal nie zwalniając i będąc na czele ich małej, sześcioosobowej grupy. – He Xuan został ranny – zdradził bez owijania w bawełnę. – To zazwyczaj ostrożny człowiek, dlatego myślę, że nasz przeciwnik jest sprytny. Na tyle, by zdołać uśpić jego czujność i unieruchomić.

– Mam nadzieję, że Shi Qingxuanowi nic nie jest.

– Ten uroczy skrzypek? – Zaśmiał się. – Założę się, że Mały Lord zrównałby wszystko z ziemią i wstał z grobu, jakby chociaż włos spadł z jego głowy. Poza tym jest z nimi prawdziwy demon i mistrz szczytu, nie zapominając też o Xie Lianie, który gotów byłby oddać życie dla dobra innych.

– Mistrz musi go dobrze znać.

Mężczyzna porównał jego – księcia sprzed dwustu lat oraz generała Fang Xina, a obecnego Xie Liana.

– Pewne rzeczy się nie zmieniają – odparł enigmatycznie.

Z lewej strony zrównał się z nimi Pei Ming z towarzyszącą mu alchemiczką. On był w ciemnoniebieskich chinosach i dopasowanej koszuli z odpiętymi trzema górnymi guzikami, ukazując kawałek ładnie umięśnionej klatki piersiowej. Kobieta natomiast ubrała zwiewną sukienkę sięgającą kolan z odkrytymi ramionami, lecz zakrywającą dekolt. Żółć z motywami kwiatów pięknie się na niej prezentowała, kontrastując z błękitem oczu i podkreślając ich głębię.

W przeciwieństwie do nich Yin Yu oraz Pei Xiu wybrali dyskretną czerń – jeansy i bawełniane koszule z długim rękawem.

– Szkoda, że nie ma z nami Hua Chenga – zaczęła alchemiczka, zwracając się do Mistrza Błyskawic – wykorzystałby E-Minga. Jego zdolności w śledzeniu są nadzwyczajne.

– Wcale nie potrzebujemy tego lisa – rzucił jej w odpowiedzi. – Twoja asystentka świetnie sobie radzi z wychwytywaniem zmian w powietrzu, więc wystarczy, że wyczuje pod nami silniejsze skupisko qi, a zapewne to miejsce będzie naszym celem.

– Jednak do tego czasu będziemy musieli przemierzyć setki kilometrów.

– Nikt nie powiedział, że ma być łatwo – odezwał się zza jej pleców Pei Ming. – Jeśli moja pani obawia się, że stracę siły i narażę cię na niebezpieczeństwo, to muszę cię rozczarować.

Yushi Huang obróciła ku niemu głowę na co otrzymała szczery uśmiech.

– Z tobą mógłbym oblecieć cały świat – kontynuował, pochylając się nad jej uchem – a nie byłbym ani zmęczony, ani tym bardziej znudzony.

– Musisz przestać żartować, mistrzu szczytu Ming Guang, bo jeszcze wezmę twoją propozycję za zaproszenie i kiedyś z niej skorzystam.

– Nie mógłbym być bardziej szczęśliwy, gdybyś uważała moje słowa za prawdę, bo tak właśnie jest! Wierz mi. Wszystko, co mówię, pochodzi z głębi serca i ma pokrycie w czynach. Dlatego nie wstrzymuj się przed wykorzystywaniem mnie wedle swoich pragnień.

– Jeśli mistrz skończył już flirtować, to możemy skupić się na zadaniu? – przerwał im odrobinę zniecierpliwionym głosem Mistrz Błyskawic. – Później będziecie mieli na to mnóstwo czasu, ale na razie nie traćmy czujności. Wróg gdzieś tam jest – wymownie spojrzał w dół – i tylko czeka, aż pojawimy się w zasięgu jego wzroku i popełnimy błąd, który będzie nas drogo kosztował. W najlepszym razie walkę, w najgorszym śmierć.

Pei Ming z natury lubił rozmowę z kobietami, a jeszcze bardziej komplementowanie ich i flirtowanie, ale w tej chwili Mistrz Błyskawic miał rację. Jak mógłby zapewnić Yushi Huang bezpieczeństwo, jeśli nie był uważny? Ban Yue była chroniona połami granatowej szaty, ale na nim spoczywał obowiązek dbania o drugą kobietę. Tę, przy której obiecał sobie nigdy więcej się nie zbłaźnić i za wszelką cenę pokazać się z jak najlepszej strony.

Jako prawdziwy mężczyzna.

Moja pani, wkrótce zobaczysz, na co mnie stać. Mistrza szczytu Ming Guang. A kiedy to wszystko się skończy, przekonasz się też, że warto mieć mnie po swojej stronie. – Zerknął na jej smukłą, jasną szyję i przełknął. – Wznoszę modły, abyś pozwoliła mi też pokazać moją męską stronę w łóżku...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro