57. Nocna schadzka
Hua Cheng szedł z białą kołdrą, a obok niego Xie Lian z dużą puchową poduszką. Obaj mieli na sobie luźne T-shirty w kolorze czerwonym i białym oraz cienkie, bawełniane krótkie spodenki. Byli boso, ale ani poprzednim razem, ani teraz w niczym im to nie przeszkadzało. Kierowali się do łącznika zbudowanego kilka metrów nad ziemią pomiędzy teatrem a kinem, gdzie spędzili jedną z ich poprzednich nocy, oglądając nocne niebo, a potem wschód słońca.
Kilka minut wcześniej zmienili bandaże na ranach i posmarowali je maścią przygotowaną przez Yushi Huang. Reporter był tak delikatny, jakby najlżejszy dotyk miał skrzywdzić drugą osobę, więc zajęło im to dłużej niż kwadrans. Na usłyszane słowa, że rana od dawna nie boli, Hua Cheng z nieruchomym wzrokiem utkwionym w jasnobrązowe tęczówki pocałował jego obie dłonie i Xie Lian już więcej nic nie powiedział. Grzecznie siedział i pozwalał na cackanie się z nim jak z porcelanową tysiącletnią filiżanką z okresu Dynastii Song.
Na następny dzień zaplanowali wyruszenie do Chin, gdzie, jak przypuszczali, znajdą odpowiedzi na wszystkie swoje pytania i osobę odpowiedzialną za potrząśnięcie światem, zarówno tym zwykłym jak i kultywacji.
– Szkoda, że już jutro opuścimy to miejsce – powiedział Hua Cheng, rozkładając kołdrę na blaszanej podłodze. – Mógłbym spędzić tu kolejne kilka dni, każdego poranka witając z Gege nowy dzień.
– Z dala od centrum prawie się nie czuje, że jesteśmy w stolicy Salwadoru – dodał Xie Lian, opierając poduszkę o pionowy stelaż, a reporter oparł się o nią plecami, siadając na miękkiej pościeli.
Uniósł głowę, patrząc na pochylonego mężczyznę. Czekał na jego ruch. Tym razem ani zaproszenie, ani zachęta nie były potrzebne, aby usiadł pomiędzy jego nogami i plecami przylgnął do szerokiej piersi.
– Zaczynam się do tego przyzwyczajać – rzucił wesoło wyższy mężczyzna.
– Do oglądania nocnego nieba?
– Ha, ha, nie, Gege. Do czegoś po stokroć przyjemniejszego.
Uniósł rękę na wysokość obojczyka i otoczył Xie Liana ramieniem, kładąc dłoń na jego barku.
– Och... – mruknął cicho. – Skoro San Lang tak bardzo lubi ciepło, może przeprowadzisz się do Hiszpanii lub Grecji? Holandia jest chłodnym krajem. Tymczasem Morze Śródziemne...
– Gege – Hua Cheng delikatnie wszedł mu w słowo – nie chcesz dopuścić do siebie myśli, że moim ulubionym ciepłem, którego pożądam i potrzebuję do szczęścia, jest twoje ciepło? Czy Holandia, czy słoneczna Majorka albo mroźna Grenlandia, każde miejsce jest idealne, jeśli nie będę w nim sam. I nie – uprzedził go – nie może być to każdy, bo tylko jedną osobę mam tutaj na uwadze. Rozumiem, że możesz nie dopuszczać do siebie myśli, iż właśnie przy tobie czuję się tak dobrze, ale mi się nigdzie nie spieszy. Mogę cię o tym przekonywać kolejne dwa stulecia.
Zaśmiał się, a Xie Lian wziął róg kołdry i zakrył nim twarz. Pomysłowość w zawstydzaniu i onieśmielaniu go każdego dnia, a nawet z godziny na godzinę osiągała coraz wyższy poziom.
– Ale... – ciągnął nie bez powodu – sam coś mi kiedyś powiedziałeś, co uważam za pewną podpowiedź, że czyjeś ciepło także lubisz. Pamiętam, Gege, jak sam prosiłeś, żeby zadać ci to pytanie jeszcze raz. Czy pozwolisz mi na to teraz?
Po długiej chwili wahania głowa z brązowymi włosami poruszyła się z góry na dół, dlatego Hua Cheng wziął to za potwierdzenie i lekko przekręcił tułów mężczyzny do siebie, aby móc zobaczyć chociaż jego profil. Cierpliwie poczekał, aż oczy uniosą się na niego i dopiero wtedy zapytał, powtarzając prawie słowo w słowo kwestię, gdy szli podziemiami do pracowni Qi Ronga. Zmienił tylko "co" na "kto".
– Kto potrafiłby namalować uśmiech na twych ustach, wypełnić serce ciepłem, a umysł spokojem? Kto wywołuje radość u ciebie, Gege? – Głos Hua Chenga nie był głośny, ale mówił wyraźnie i dosadnie, a z jego ekspresją na twarzy, gdzie Xie Lian dostrzegał najszczersze uczucia, uderzyło to w niego z podwójną mocą. – Tym razem zapytałem poprawnie, dlatego liczę, że Gege mi szczerze odpowie.
Ciemne tęczówki skupiły się tylko na osobie, jaka przed nimi siedziała, nie dostrzegając nic więcej. Nawet nie chcąc widzieć niczego poza nią. Długie palce powoli pocierały trzymane ramię, chcąc pokazać, żeby z niczym się nie spieszył, choć chciałby usłyszeć odpowiedź.
Liczył na szczerość i jak zawsze od tego mężczyzny ją otrzymał.
– Dobrze wiesz, że to ty – wyjawił, nie odwracając wzroku, choć ten go przeszywał, aż czuł się pod nim całkowicie odkryty. Nagi. Jakby już dawno go przejrzał na wylot. – Tylko San Lang to potrafi.
Reporter uśmiechnął się cieplej i przymknął na kilka sekund powieki. Oparł czoło o czoło Xie Liana, a kiedy ponownie na niego spojrzał, w oczach tańczyły radosne iskierki. Uśmiech stał czulszy, głębszy, a jednocześnie nie pozbawiony dziwnej powagi, od której prąd przechodził przez całe ciało i robiło się gorąco.
Uniósł trzymaną dłoń i złożył na niej krótki pocałunek. Jego źrenice nie odrywały się od Xie Liana, a usta zaledwie kilka sekund później znalazły się na piekącym od wstydu policzku. Ledwo go musnął, a oniemiały pan magicznej białej wstęgi musiał użyć całej siły woli, aby nie zareagować na ten gest głośnym wciągnięciem powietrza.
Jego źrenice jeszcze bardziej się rozszerzyły, kiedy Hua Cheng odsunął głowę i patrzył na niego, jakby otrzymał odpowiedź na swoje kolejne, tym razem niezadane pytanie. Był pewny, że jego oczy zdradzają wszystko, co lisi demon chciał wiedzieć.
Coś, o czym zdawali sobie sprawę obaj.
Dlatego Hua Cheng bez pośpiechu, nie dostrzegając sprzeciwu, zbliżył się ponownie i pocałował drugi policzek, a po nim skroń, czoło, drugą skroń, ciepłą skórę przy uchu. Jego wargi powoli zwiedzały całą twarz Xie Liana, kończąc na czubku nosa.
Zabrał dłoń z ramienia i ułożył ją na szyi. Opuszkiem kciuka pocierał lekko drżącą brodę i uchylone usta. Nie potrafił się im oprzeć. Ciepły oddech kusił, te duże jasnobrązowe oczy prosiły, a zaciskające się coraz mocniej na jego dłoni palce pobudzały go i popychały ku urzeczywistnieniu pragnień.
Co mógł więc zrobić innego, jak im nie ulec?
Oblizał się, oddychając głęboko, przełykając i przysuwając ich usta tak blisko, że wyczuwał ciepło bijące z drugiego ciała. Wziął wdech. Wierzył, że wszystko, co usłyszał od Xie Liana i co widział, było dokładnie tym, co myślał, co czuł i co zrodziło się w jego sercu.
Zamknął oczy i go pocałował.
Połączył ich wargi subtelnie, bardzo powoli i ostrożnie, jakby Xie Lian miał się zaraz rozpaść na tysiące kawałków. Prawie w ogóle nie napierając. Po prostu scalił ich na chwilę niewiele dłuższą niż jedno uderzenie serca.
Odsunął się, oddychając przez nos. Ciągle czuł na ustach dziwne odrętwienie, ale także żar. Upojną słodycz, nieporównywalną nawet do miodu.
Bał się spojrzeć, dlatego przeniósł dłoń na napięty kark, masując go lekko samymi opuszkami. Pragnął więcej. Dotykać, smakować, czuć. Więcej ciepła, zapachu skóry Xie Liana, miękkich ust, oddechu na swojej skórze, tarcia ich ciał i...
Odetchnął głęboko.
Im bardziej i więcej chciał, tym mniej mógł sobie na to pozwolić. Miał tego świadomość.
Dlatego tym razem nikogo nie zachęcał, nie prosił, nie użył nawet żadnej z lisich sztuczek.
Wcale nie musiał.
Xie Lian sam do niego przylgnął. Usta miał wilgotne, odrobinę niecierpliwe, choć bardziej po prostu ukazujące rodzący się w nim głód – posmakowania tej części ciała, którą opuszczały najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek słyszał. Które dawały mu siłę, stając się powoli jego własną siłą, nadzieją, ostoją, wyspą spokoju i wytchnienia.
Nie przypuszczał, że każde pojedyncze pozytywne uczucie może być zebrane w jedno miejsce, skondensowane, zwielokrotnione i zamknięte między ich wargami w czułym pocałunku.
Przekazane tylko tej jednej, szczególnej osobie.
Płonął od emocji, jednocześnie będąc tak spokojnym, jakby zanurzył się w morskiej toni. Zmysły odbierały bodźce silniej, a świadomość sama popychała jego ciało w przód. Ku drugiemu ciału.
Chłodnymi palcami dotknął policzka Hua Chenga, a drżące opuszki przesunął po uchu we włosy. Robił to powoli, zmysłowo, choć z tego ostatniego nie zdawał sobie sprawy. Objął tył jego głowy i, unosząc tułów, uklęknął.
Zdusił westchnienie, przysuwając się bliżej. Usta nacisnęły na siebie mocniej, rozchyliły się, a Hua Cheng przekręcił głowę i jeszcze pogłębił pocałunek. Jego dłoń gładziła łopatki, zsuwała się niżej po kręgosłupie, naciskała na boki ciała i rozgrzewała je tak samo jak ich uczuciami serca.
Cały czas byli delikatni, nie wykonywali nagłych ruchów, nie spieszyli się, ciesząc po prostu ich intymną więzią i przekazując ukryte dotąd emocje. Starali się nie tracić przy tym zdrowego rozsądku, nie dać zaślepić pragnieniom ciała. Muskali się z czułością, troską i miłością, cofając usta, z powrotem przysuwając i w pełni oddając się tej romantycznej chwili i osobie przy nich.
Trwali tak minuty, a może kwadranse, zamknięci we własnym małym świecie rozgrzanych ciał, dotyku na cudzym ciele oraz ust, które nie chciały się od siebie oderwać, czując, że jakby w tej chwili niebo miało się zawalić, oni nie byli na to mniej obojętni.
Przerwali pocałunek jednocześnie. Może chcąc zachować umiar lub po prostu czuli, że zbliżali się do takiego momentu, gdzie zatracą się w delikatności, stając bardziej namiętnymi i spragnionymi siebie.
Przytulili się i schowali rozpalone jak w gorączce twarze w zagłębieniach szyi. Przez pocałunek Xie Lian już był przekręcony przodem do reportera. Klęczał między jego nogami, zaciskając mocno ze sobą uda. Ramionami otaczali plecy i uspokajali rozbudzone emocje, szybkie oddechy i kołatania serc.
Hua Cheng przylgnął mocniej do ciepłej szyi i, nie mogąc się powstrzymać, złożył na niej szybkiego całusa.
– Czy właśnie tak powinienem cię wtedy uspokoić, Gege? To taki sposób mi sugerowałeś?
– En – odparł cicho, niemal szeptem, jakby to jedno słowo było najbardziej zawstydzającym, jakie wypowiedział na głos.
– Cieszę się, że prawidłowo zinterpretowałem twoją sugestię.
Specjalnie podkreślił, że to wcale nie był jego pomysł, udając niewinnego i niczego nieświadomego. Jakby wcale nie przekroczyli jednej z najbardziej osobistych stref zarezerwowanych tylko dla osób, które darzy się szczególnym rodzajem uczuć. Dla tych, którym się ufa i nadają życiu kolorów oraz sensu, rozbudzają dawno zapomniane, ukryte głęboko na dnie serca pragnienia.
Dla Xie Liana mężczyzna będący w połowie człowiekiem, w połowie demonem był teraz najważniejszy. W jego ramionach czuł się tak dobrze, jak nigdy wcześniej, a co do prawdziwości jego uczuć – nawet nie musiał pytać, bo we wszystkim, co dla niego robił, była wyłącznie delikatność i troska. Nawet w pocałunku.
Ale musiałby być ślepcem, aby nie zauważyć, że Hua Cheng się wstrzymywał. Również w tym momencie.
Przed zrobieniem "więcej".
Czy gorący oddech, palce zsuwające się wzdłuż karku na plecy, drżenie ciała... czy to można było udawać lub nie zwrócić na to uwagi?
Nie.
Dlatego nie potrafił nie uśmiechnąć się szczęśliwie, czując euforię, a jednocześnie błogość tej chwili.
Hua Cheng położył dłonie na jego ramionach i odsunął od siebie.
– Może zmienimy trochę pozycję? Ta sprawia Gege chyba lekki dyskomfort – zasugerował.
Reporter od razu dostrzegł, co wywołał jego pocałunek – szklane oczy, piękny rumieniec na wysokości kości policzkowej i wręcz parujące od gorąca ciało – miał to wszystko przed sobą i nie mógł odwrócić wzroku. Urzeczony, zakochany w tym widoku oraz tej osobie.
– J-jak chcesz, żebym usiadł, San Lang? – zapytał, lekko przekręcając głowę i uciekając spod palącego spojrzenia. Był skołowany i nawet nie zwrócił uwagi, że reporter jest tak samo zarumieniony jak on.
– Na mnie – odpowiedział, nagle poważniejąc. – Wstań i usiądź mi na kolanach. – Nachylił się do jego ucha i dodał: – Przodem.
Ich intymność kilka chwil wcześniej była już dostatecznie krępująca, żeby tę prośbę ot tak spełnić. Dlatego Xie Lian wyłączył myślenie i po prostu to zrobił. Usadowił się na nim okrakiem i dopiero po chwili zwrócił uwagę, jak bardzo było niezręcznie, bo obaj patrzyli wprost na siebie. Poza tym... niewielka odległość ich ciał została zminimalizowana do grubości ubrań, kiedy z kolan przesunięto go bliżej brzucha reporter. Pośladkami zatrzymał się na miednicy i automatycznie objął jego talię udami, a gołe stopy i łydki wystawił poza obręb łącznika, które zawisły swobodnie w powietrzu.
Figlarny uśmieszek pojawił się na ustach dziennikarza, ale szybko ukrył go przy barku pochwyconego w uścisku mężczyzny.
– Nareszcie mam Gege całego dla siebie – wymruczał, tuląc go, jakby czekał na to od dawna. – Nic nie mów i pozwól mi tak pozostać jeszcze trochę. Proszę.
Xie Lian nie miał zamiaru nic mówić. Nawet nie wiedziałby co. Objął go i także uścisnął.
– Nigdzie nie uciekaj – ciągnął po chwili ciszy przytłumionym przez materiał białej koszulki głosem. – Obiecaj, że cokolwiek się stanie jutro i w przyszłości, zaufasz mi. Co Gege zrobił kiedyś, do czego cię zmuszono, co sądzą o tobie inni, ja wiem, jaki jesteś naprawdę i nigdy nie zmienię tego zdania. Dlatego chcę, żebyś dziś mnie zapewnił, że kiedy to wszystko się skończy, nie znikniesz, jak...
Urwał, dokańczając w myślach:
...zamierzałeś na Koya-san. Nie zostawisz mnie samego.
– Och, San Lang – wyszeptał, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy – ja... ja chcę widzieć więcej twoich uśmiechów, spokojnej twarzy, kiedy śpisz, radości... – Pieczenie w gardle sprawiało mu trudność w mówieniu, ale zamierzał odpowiedzieć mu szczerze do końca. – Chcę słuchać twojego śmiechu, żartów, słów, które powodują, że nie mam pojęcia, co ci odpowiedzieć, wiadomości o świecie widzianym twoimi oczami i... – Westchnął cicho. – I tak dużo pragnę, San Lang. Tyle od ciebie otrzymuję, tyle dobra, tyle szczęścia, a staję się coraz bardziej zachłanny. Chcę więcej ciebie, więcej... – Jego głos przeszedł w szept. – Po prostu mnie nie puszczaj.
Przełknął, czując, że kolejne słowa za nic nie chcą opuścić jego ust. To było coś, co ukazywało jedną z jego największych słabości. Ale odkąd się spotkali, nic już nie było takie jak wcześniej. Jego myślenie diametralnie się zmieniło.
Dlatego teraz odnalazł w sobie odwagę, by wprost się do tego przyznać.
– Ja nie zamierzam się już poddawać. Nigdy więcej – dodał słabym głosem. – Pragnę żyć. Żyć jak nigdy wcześniej, mając ciebie u boku. San Langa... lisiego demona, was obu i Ruoye. Niczego innego nie pragnę.
Trzymające jego napięte ciało ramiona objęły go mocniej. Dłonie pocierały plecy, próbując je rozluźnić, pocieszyć, pokazać, że nic nie jest już ważne. Nic, co było, co się stało, co myślał, zamierzał... to wszystko nie miało znaczenia. Liczyło się tu i teraz. Tylko oni i to co czeka na nich w przyszłości.
A słowa, że chce właśnie jego... Czy coś mogłoby mu sprawić większą niespodziankę i wywołać w całej piersi przyjemne łaskotanie i istny pożar?
– Niczego Gege nie chce? – zapytał Hua Cheng z udawanym smutkiem. Jeśli nadal słuchałby podobnie pobudzających go słów, kto wie, co by zrobił i jakiego lekkomyślnego zachowania się dopuścił. Musiał więc pociągnąć odpowiednią strunę, aby przywrócić sobie spokój. Najprościej było delikatną prowokacją, która zazwyczaj sprawdzała się idealnie. – A może jeszcze jednego buziaka?
Xie Lian uśmiechnął się, choć nie bez nieśmiałości i wzruszenia.
Jak zawsze, San Lang... Nie masz sobie równych, sprytny lisie.
Mężczyzna w jego ramionach był skrajnie nieprzewidywalny.
Kto by przypuszczał, że przy nim będzie potrafił się śmiać, a jednocześnie ronić łzy szczęścia? Wyrzucać ze swojego serca ból, a chwilę później tonąć we własnym zażenowaniu. Jak to robił, że każde złe wspomnienie bladło przy jego żartach bądź czułościach lub w jego obecności czuł się w równym stopniu zmieszany co niewyobrażalnie lekki na duszy i przesycony pozytywnymi emocjami?
Tylko jedna osoba mogła tak na niego działać.
Słowa, jakie od niego wcześniej usłyszał i co wywołała jego czułość, były nie do opisania. Dlatego odpowiedział szczerze. Tak jak potrafił.
– Nie wiem, czy moje zażenowanie nie sięgnęło stanu, gdzie ukryłbym się przed całym światem i wychylił nos dopiero na wiosnę – przyznał całkowicie rozbity, z burzą w głowie i sercu, lecz wcale nie niezadowolony z takiego stanu.
Hua Cheng z radosnym śmiechem ponownie pocałował jego szyję.
– Zadowolę się więc całowaniem innej części ciała. Ona mi nie odmawia.
Reporter przysunął nogi do siadu skrzyżnego i okrył obejmowane plecy kołdrą. Otuliło ich ciepło, choć nie takie, jakie dawała im bliskość.
– Czy San Langowi jest ze mną zimno? – zapytał, doskonale wiedząc, że żaden z nich nawet w najmniejszym stopniu nie czuje z tego powodu dyskomfortu.
– Chciałem tylko schować Gege przed tym wspomnianym światem i mam nadzieję, że odsuniesz się ode mnie dopiero na wiosnę.
– Czy ja zawsze muszę wpadać w twoje sidła? Co bym nie powiedział, zawsze potrafisz zinterpretować to na własny, wygodny dla ciebie sposób.
– Po prostu uważnie cię słucham i zapamiętuję każde wypowiedziane słowo. Bo przecież twoje szczęście jest moim szczęściem, więc cokolwiek zasugerujesz, ja staram się to tylko urzeczywistnić.
Xie Lian bez sił pokiwał głową na boki. Pozwolił sobie na schowanie się w ramionach dziennikarza i zamknął oczy, napawając się tą chwilą spokoju i bezpieczeństwa.
Dopiero po kilku minutach przyjemnej ciszy przerywanej koncertem świerszczy, które wyjątkowo w tej części stolicy przeważały nad cykadami, odezwał się ponownie:
– Cieszę się, że He Xuan tak zareagował na wieść o tobie oraz o mnie. Naprawdę nie szufladkuje ludzi za to jacy są i kim są.
– Robi w życiu to, co chce i z kim chce. A Shi Qingxuan jest jego oczkiem w głowie.
– Wcale mu się nie dziwię. To naprawdę uroczy chłopak. Zarażający pozytywną energią, dla którego także jego mentor jest najważniejszy. Od razu widać, że bardzo go ceni i nie wyobraża sobie rozdzielenia. Poszedłby za swoim Maestro w ogień.
– I vice versa.
Obaj już chyba nie od dziś nie wyobrażają sobie, że pewnego dnia ich drogi mogłoby się rozejść.
Wiatr dolatywał do bosych stóp Xie Liana i delikatnie je łaskotał. Pozycja, która z początku wydawała się bardzo nieprzyzwoita, okazała się nadzwyczaj wygodna. Możliwość objęcia drugiej osoby, bycie tak blisko, że dzieliły ich tylko ubrania, wywoływała wyłącznie pozytywne emocje. Ciepło, akceptację, czułość, pozwolenie sobie na odetchnięcie.
Było naprawdę przyjemnie i niemalże uzależniająco.
Xie Lian siedział, opierając brodę o bark, a smukłe palce głaskały go po karku i plecach, jakby było to najbardziej naturalne zachowanie pod słońcem.
Nigdy bym nie pomyślał...
Drobne zawirowanie we własnym rdzeniu przywróciło go na ziemię. Otworzył oczy, patrząc przed siebie w ciemność i skupił się na niepokojącym odczuciu. Do jednego doszło drugie, trzecie, a po chwili dziesiąte. Hua Cheng od razu zorientował się, że coś jest nie tak. Ciało mężczyzny spięło się, a energia zaczęła krążyć w nim szybciej.
– Ktoś zaatakował mnichów na Koya-san – poinformował Xie Lian, zanim został zapytany, co się dzieje.
– Ta osoba, której zostawiłeś żurawia?
– Nie jestem pewny... – odparł, skupiając się na jej odszukaniu.
Hua Cheng złapał mężczyznę za ramiona i delikatnie odsunął.
– Potrzebujesz spokoju, Gege?
– Nie, nie – szybko zaprzeczył. Nie był pewny, czy on sam nie sprawia kłopotu siedzeniem na czyiś nogach, dlatego spytał: – Czy za długo już tak siedzimy? Powinienem zejść?
– Ależ nic podobnego. – Rozciągnął usta w uśmiechu. – Moje kolana zostały zarezerwowane dla ciebie aż do wiosny.
Mimo tych słów i uśmiechu, Xie Liana postanowił wstać, więc reporter zrobił to samo. Ruoye zleciał na podłogę i ułożył się w nieprzypadkowy wzór.
– Mogę ci jakoś pomóc?
– Dziękuję, San Lang, nie... – Jego ciałem wstrząsnął silniejszy dreszcz. Zacisnął usta, przykładając dłoń do mostka.
– Gege? – Ręka Hua Chenga od razu wysunęła się w przód, by mu pomóc lub przytrzymać, ale Xie Lian zatrzymał go, zanim został dotknięty.
– Ktoś... ktoś zaatakował cały klasztor.
Wzrok reportera przesunął się na zachód, myśląc, czy jest sposób, aby wrócić do Japonii jak najszybciej, ale ile by nie próbowali i jak szybko nie lecieli, nie zdążą. A tu liczyła się każda sekunda.
Czyżby – zacisnął zęby – czyżby człowiek, który kazał Gege opuścić Koya-san specjalnie go stamtąd odciągnął, żeby znów zagrać na jego uczuciach? Żeby zabić osoby, obok których Gege żył i którzy mu pomogli, aby teraz cierpiał...?
Tak to wyglądało. Doprowadził do ich spotkania, a potem do zejścia z góry i wylotu z Japonii, aż na inny kontynent. Teraz, kiedy zostali w niewielkim składzie, zaledwie w piątkę, chce skrzywdzić go psychicznie?
Sam Xie Lian mówił, że jeśli ta osoba ma złe zamiary, to nie doprowadziłaby do jego spotkania z innymi mistrzami szczytów oraz Mistrzem Błyskawic. Teraz, gdy jego nie było, a wraz z nim znacząco opadła siła grupy, mógłby to wykorzystać. Wprowadzić chaos do jego umysłu.
Tylko po co?
Chyba, że... coś jeszcze miało się stać.
Ledwie o tym pomyślał, a Ruoye zerwał się z miejsca i popędził do teatru.
– Otoczyli nas – powiedział Xie Lian i wyciągnął rękę w bok.
Jednak nic nie zdążył zrobić, bo Hua Cheng złapał jego dłoń i stanowczo przytrzymał.
– Jeszcze nie jesteś w pełni sił. Nie możesz się przeciążać i przyzywać Fangxina – powiedział. Faktycznie, w niedalekiej odległości od ich aktualnego miejsca pobytu sam wyczuł obecność wielu kultywujących.
– Wystarczająco dużo od was przejąłem, żeby nie mieć z nim problemu – oznajmił, ale widząc zaprzeczający ruch głowy drugiego mężczyzny, dodał: – San Lang, to nadzwyczajna sytuacja, naprawdę nic się nie stanie.
– Nie zgadzam się – postanowił twardo. – Idź razem z Ruoye do Shi Qingxuana, a my z He Xuanem i Quan Yizhenem wszystkim się zajmiemy.
Nim skończył mówić, zobaczyli jak jedno z okien teatru się otwiera i w ubraniach z rozczochranymi włosami, w żółtej koszulce i szortach do spania w kratę wyskakuje z niego Quan Yizhen. Sekundę później He Xuan znalazł się przy nich ubrany nie lepiej, choć standardowo w czerń.
– Xie Lianie – zwrócił się od razu do niego – jak obiecałeś, zostawiam Shi Qingxuana w rękach twoich i twojej szarfy.
Przez usta Hua Chenga przebiegł uśmiech.
– Nie martw się, Gege, zatrzymamy ich, zanim ktokolwiek przedostanie się do środka. Moja bariera jeszcze jest nietknięta.
– Wzmocnię ją swoją energią. – To powiedziawszy, He Xuan wskoczył na nienaruszoną część dachu łącznika i usiadł w pozycji kwiatu lotosu.
– Widzisz, Gege? Damy sobie radę – rzekł uspokajająco. – A jak sytuacja na Koya-san?
Xie Lian nie miał czasu na kłótnie, lecz nie lubił być bezczynny i odsunięty od niebezpieczeństw. Nie tylko sobie obiecał, że będzie chronił Hua Chenga. Tylko że Shi Qingxuan w tej chwili był bardziej bezbronny. Zasadą noblesse oblige była przede wszystkim ochrona zwykłych ludzi. Ruoye już przy nim był, ale w przypadku silnego kultywatora może nie dać sobie rady.
Natomiast co do mnichów buddyjskich, co dziwne, wszystkie talizmany się uaktywniły, ale żaden nie został zniszczony. Osoba, która miała jego ostatniego żurawia była bardzo blisko klasztoru. Nic z tego nie rozumiał.
Najważniejsze, że na razie nikt nie zginął. Nie dotrze na miejsce na czas, więc pozostało mu skupić się na zadaniu i zapewnić skrzypkowi bezpieczeństwo.
– Na Koya-san wszyscy żyją. – Zatrzymał spojrzenie na twarzy Hua Chenga. Zapragnął go przytulić, ale objął tylko jego lewy nadgarstek i nadgryzając opuszek kciuka zostawił na przedramieniu najsilniejszy talizman – napisane krwią imię.
Hua Cheng zaskoczony rozchylił usta, wiedząc, ile to dla niego znaczy. Dla nich dwóch. To ich połączyło kiedyś i teraz, dwieście lat później.
– Tym razem nigdzie nie uciekam, Gege.
– Ja także tego nie chcę. I wyjątkowo posłucham twoich słów, San Lang. – Wziął w obie dłonie jego rękę i uścisnął ją. – Bądź bezpieczny i wróć do mnie.
– Wrócę na pewno. – Oddał uścisk i uśmiechnął się z czułością. – Gege jest oznaczony, więc odnajdę cię wszędzie.
– En – potwierdził cicho. – Zawsze.
Mogliby ciągnąć tymczasowe pożegnanie jeszcze długie minuty, ale coś uderzyło w barierę i zatrzęsło nią.
– Quan Yizhen miota każdym na prawo i lewo. Chyba wpadł w amok i się zapomina, że jeszcze my tu jesteśmy – poinformował chłodno He Xuan. – Hua Cheng, dobrze jakbyś do niego dołączył i trzepnął go po głowie, a ja skończę z barierą i za kilka minut także będę.
– Okej – potwierdził i ostatni raz popatrzył na Xie Liana. – Poczekaj na mnie. Nim się obejrzysz, będę z powrotem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro