52. Ruoye
Moja nieodłączna beta-readerka i moralne wsparcie kiedyś wspomniała, że chciałaby dowiedzieć się więcej o Ruoye. Może nie jestem wróżką spełniającą wszystkie życzenia, ale... to akurat nie było niewykonalne <3
* * * * * * *
W ciemnym pokoju, w którym nadal nie włączyli nawet lampki na szafce, Xie Lian powoli i niepewnie ściągał bandaże. Jedynym światłem był srebrzysty księżyc, a jego jasny blask padał na wnętrze pomieszczenia i oświetlał łóżko, ich dwójkę oraz kawałek podłogi.
Skoro Hua Cheng miał świadomość tak wielu informacji o nim, nie chciał wiecznie ukrywać swoich ran. W końcu wiedział, co one oznaczały i kim dawniej był. Nie przypuszczał tylko, że po ich zobaczeniu wywołają taki ból w czarnych oczach. Kilkukrotnie musiał go zapewnić, że już dawno się do nich przyzwyczaił. Wyglądały nadal świeżo, ale ostatni preparat użyty przez Yushi Huang zaczął działać. Piekło i paliło, jak uprzedzała, ale powolny proces regeneracji się rozpoczął.
Xie Lian widział swoje nadgarstki każdego dnia, wiec mógł z całą pewnością stwierdzić, że pierwszy raz dostrzega poprawę. Krew stała się gęstsza i nawet nie musiał używać do jej tamowania pieczęci, które każdego dnia rysował na ciele, przesłaniając je bandażem. Uciskanie punktów akupunktury także pomagało, więc czasami, gdy nie miał możliwości zmiany opatrunków, używał tej metody. Radził sobie sam wystarczająco długo, by przyzwyczaić się do tej rutyny. Teraz od ponad doby nic z ranami nie robił, a biały materiał zabrudził się jedynie od preparatu nałożonego przez alchemiczkę.
Rezultat był widziany gołym okiem. To jednak nawet w małym stopniu nie pomogło Xie Lianowi czuć się mniej winnym popełnionych grzechów, a Hua Chengowi wściekłym za zrobienie krzywdy niewinnej osobie, wyobrażając sobie jego zmagania z bólem przez tyle lat. Na dodatek nie mając nikogo bliskiego przy sobie.
Reporter delikatnie pocierał skórę wnętrza dłoni, nie zbliżając się do nadgarstków. Jego własna rana po kajdanach była o wiele mniejsza. Choć metal zdążył wrosnąć w ciało, nikt nie rozgrzewał go przy zakładaniu. Regeneracja trwała długo, ale Yushi Huang zajmowała się nim każdego dnia i teraz pozostało tylko wspomnienie oraz niewielki ślad, który zostanie z nim na zawsze.
Znak zniewolenia, lecz i siły.
Prawdy, że każdy powinien dostać swoją szansę, ma prawo żyć po swojemu i nikt nie powinien mu tego odbierać.
Swój ślad zawsze przesłaniał paskiem zegarka, żeby żadna osoba z wiedzą o dawnych demonach go nie przejrzała, ale odkąd powiedział o sobie Xie Lianowi, coraz mniej miał ochotę go ukrywać. Pragnął pokazywać go z dumą, oznajmiając, że to dzięki Xie Lianowi może się uśmiechać i oddychać.
Zawdzięczał mu wszystko.
Kiedy bandaże wracały na swoje miejsce, Ruoye wychylił się zza kołnierza i przyglądał wprawnym ruchom reportera.
W międzyczasie Xie Lian mówił o podróżowaniu po świecie – świecie widzianym jego oczyma, gdzie ludzie nie szanowali swojego ani niczyjego życia. Opowiadał też o dawno zapomnianych czasach jako królewski syn z jednej strony, a drugiej generał wojsk. O zamordowaniu jego rodziców i zrzuceniu winy na generała. O wpadnięciu w zasadzkę i pozbawieniu go mocy.
Nie powiedział wszystkiego, ale wystarczająco dużo, by Hua Cheng potrafił wyobrazić sobie jego ból, niemal agonię – kiedy on był uwięziony, bliscy mu ludzie umierali, królestwo upadało i nie mógł zrobić nic, kompletnie nic. Choć był najsilniejszy i pragnął przede wszystkim pokoju oraz końca wojny, wpadł w pułapkę, ufając ludziom.
Nie wyjawił wszystkich szczegółów z tamtego okresu, nie chciał przez wszystko przechodzić jeszcze raz. Ogólnikowo napomknął, że po tych wydarzeniach odszukał ciała rodziców i pochował je. Znalazł także Ruoye, któremu nie udało się ochronić królewską parę i bezradnie patrzył na ich śmierć.
Hua Cheng pamiętał ciało bez głowy, pamiętał zakrwawioną i wyciągniętą ku matce dłoń. Nadal czuł ten przejmujący ból bezsilności i mrożącej krew wściekłości na siebie.
– Ruoye nie chciał się poddać bez walki – tłumaczył Xie Lian, zachowując spokojny głos – ale w końcu komuś udało się przedostać przez jego obronę i zagrozić życiem mojemu ojcu. Matka wiedziała, co ich czeka, dlatego zawiązała go sobie na przedramieniu, żeby pokazać, jaki jest niegroźny. Ich zabito, a jego oszczędzono. – Zacisnął usta. – Do dziś nie możemy sobie wybaczyć, że ich nie ochroniliśmy...
– Gege. Ty oraz Ruoye nie zrobiliście nic złego. Nie możesz się obwiniać o to, że jakaś osoba wykorzystała twoją dobroć i wiarę w drugiego człowieka dla swojej żądzy władzy, oszustw i morderstw. Nie ty jesteś za to odpowiedzialny, ale ona.
Uśmiech Xie Liana był gorzki, lecz i tak skinął głową w podzięce za pocieszenie.
– Nigdy nie zapytałem – kontynuował reporter, kończąc zawijać bandaże – czym jest Ruoye?
Tym razem usta Xie Liana uniosły się wyżej, a sam biały materiał zawinął na odsłoniętym ramieniu.
– Ruoye – podjął temat – oprócz tego, że jest moim przyjacielem, jest także prezentem od rodziców.
Końcówka szarfy uniosła się i powoli zbliżyła do przedramienia reportera, pierwszy raz zawiązując się na jego ciele.
– Nie ma nic przeciwko? – zapytał od razu Hua Cheng.
– Jakby cię nie lubił lub się bał, nie dałby się nawet dotknąć.
– Przyjaciel – powtórzył, patrząc na niego. – Cenny przyjaciel.
– To prawda – zgodził się, muskając Ruoye palcem i opowiadał dalej: – Dostałem go krótko po tym, kiedy pierwszy raz wziąłem do ręki miecz i jeden ze strażników patrolujących teren pałacu zauważył, że jego ciężar w niczym mi nie przeszkadza, aby naśladować ruchy ćwiczącego nieopodal wojska. Od razu wezwano kilku kultywujących, którzy zgodnie stwierdzili, że mam wrodzony talent i szkoda byłoby go nie wykorzystać.
– Gege jest niezwykły – powiedział z ciepłym uśmiechem.
– San Lang, nie dokuczaj mi!
– Nie powiedziałem nic złego, po prostu cię podziwiam.
Oparł łokieć na łóżku i podparł sobie dłonią głowę, patrząc na Xie Liana. Ten kaszlnął w przytkniętą do ust pięść.
– Wracając do Ruoye – podniósł wzrok na słuchacza – tego dnia król, mój ojciec odbył ze mną poważną rozmowę. Wiedząc, że prędzej czy później postawię krok w świecie kultywacji, zapytał mnie, po co wziąłem do ręki miecz.
– Co Gege odpowiedział? – spytał zaciekawiony.
– Oczywiście to, co odpowiedziałby każdy kilkulatek na moim miejscu podziwiający strażników i uczestniczących w treningach wojskowych na zamku, "aby walczyć". Podobała mi się ich siła i odwaga. To, że nie bali się zranić i zawsze wyglądali, jakby w walkę wkładali całe swoje serce.
– Zgaduję po twojej minie, że król jednak nie był zadowolony z usłyszanej odpowiedzi.
– En. Nie był, choć też nie wydawał się zdziwiony. – Wrócił wspomnieniami do dawnych czasów. – Położył dłoń na mojej głowie i powiedział, że siła jest po to, aby bronić ludzkie życia, a nie je odbierać. Męstwo bierze się z odwagi położenia własnego życia na szali, kiedy chronimy tych, którzy są dla nas najważniejsi. Domy, pieniądze, kosztowności: wszystko, co jest materialne, można odzyskać, nabyć nowe, naprawić, wymienić, natomiast zdrowia i życia nikt nam nie odda. Dlatego jest ono najcenniejszą rzeczą, jaką posiadamy i największym dobrem, które musimy chronić.
– Twój tato był bardzo mądrym człowiekiem.
– En. Już od małego go podziwiałem i słuchałem udzielanych rad. Nigdy mnie nie zawiódł... chociaż to ja zawiodłem jego – dokończył przyciszonym głosem.
– Gege był dorosły i oni także. Wiedzieli, co może ich czekać, kiedy bronili swojego kraju i wzięli udział w wojnie. Nie oni musieli ją rozpocząć, ale świadomie byli jej częścią. A kiedy wysyłali swojego syna do bitwy, na pewno czuli do siebie żal, że to nie oni idą w pierwszej linii i martwili się o ciebie, dopóki na powrót nie przekroczyłeś wrót zamku.
Xie Lian zapatrzył się w jego oczy – w końcu czarne jak dwa onyksy bez śladu energii demona, którą całkowicie wspólnie stłumili i poczuł się odrobinę lepiej.
Przysunął się bliżej i oparł głowę o ramię Hua Chenga, ciesząc się, że ma go przy sobie. Osobę, przy której stawał się spokojniejszy, mniej winny za wydarzenia z przeszłości, mniej destrukcyjny. Nie raz myślał, że jakby odważył się w tamtym czasie odebrać sobie życie, może jego rodzice by przeżyli, może jego przyjaciele zdołaliby uciec z królestwa... Nie zabito by ich z jego powodu.
Aby go zmiękczyć.
Przeszłość minęła, pozostawiając niewidoczne blizny w sercu. Teraz mógł tylko spróbować nie popełniać tych samych błędów i dopilnować, aby więcej ludzi nie zginęło niepotrzebnie.
Zwłaszcza tych najważniejszych.
– Nie dokończyłeś, Gege, jak poznaliście się z Ruoye?
Xie Lian objął dłońmi całe przedramię Hua Chenga z odpoczywającym tam śnieżnobiałym materiałem.
– Ruoye początkowo był tylko zwyczajnym magicznym przedmiotem – mówił spokojnym, przyjaznym tonem – który reagował na właściciela i jego energię. Przekazano mi go, żebym, w przeciwieństwie do moich chęci walki mieczem, nauczył się różnych szyków ochronnych i w tym celu używał właśnie jego.
Reporter uśmiechnął, rozumiejąc intencje władcy Xianle.
– Król naprawdę już wtedy wiedział, że wyrośniesz na silnego księcia.
– Pewnie nie chciał, żeby adrenalina płynąca z walki szybko uderzyła mi do głowy. Wtedy zatraciłbym się w niej i zapomniał o jego słowach. Od początku miał rację. Bo siła to nie bezsensowne bicie i przelewanie krwi.
– En. Siła u Gege to wiara w ludzkie dobro i stawanie w obronie słabszych – powiedział. Poznał to już przy ich pierwszym spotkaniu. – Przepraszam, Gege, że przerwałem, bo to chyba nie koniec.
Xie Lian przekręcił głowę i utkwił wzrok w ciemnym suficie.
– Magiczna wstęga miała taką właściwość, że jeśli ja stawałem się lepszy, ona tak samo nabierała sił. Działała podobne do broni, których używają kultywatorzy. Była całkowicie zależna ode mnie i mi podporządkowana. Dopiero po śmierci rodziców w jakiś niezrozumiały sposób Ruoye nabył swoją własną świadomość. Jakby ich odejście i miłość do mnie były początkiem jego życia. Od tego czasu zawsze czułem, że o mnie dba i pilnuje, jakbyśmy byli połączeni silną więzią i rozumieli się bez słów. Moi rodzice, choć byli surowi, bardzo mnie kochali. I jeśli nawet w ostatnich chwilach życia martwili się o mnie, a nie o siebie... – głos mu zadrżał – Ruoye z pewnością przejął od nich tę całą troskę i próbę opieki nade mną w każdym możliwym momencie – powiedział to z uśmiechem, ale obaj czuli w piersi bolesny ucisk.
Xie Lian nie zdołał uratować rodziców. Nie pomógł też nikomu ze swojego królestwa. Nie spełnił swojej powinności i zadania, jakie mu powierzono za młodych lat. Miał tę świadomość po dzień dzisiejszy, a także żal do siebie.
– Żyjemy i dokonujemy jakichś wyborów – zaczął Hua Cheng, nakrywając jego dłoń swoją. – Nie do końca jesteśmy w stanie stwierdzić, czy były one dobre, czy złe, bo nie wiemy jak byłoby, gdybyśmy wybrali inaczej. Nie ma sensu się na siebie złościć za swoje wybory, bo dokonujemy je w najlepszej wierze i przy takiej, a nie innej wiedzy. Być może, wiedząc więcej, wybralibyśmy inaczej, ale właśnie nie wiemy – powtórzył dobitnie – i dlatego nie powinniśmy rozpamiętywać przeszłości. Powinniśmy ją zaakceptować, wyciągnąć wnioski, co robić, a czego nie. Na pewno nasze doświadczenie pomaga nam w życiu teraźniejszym i przyszłości, aby stać się lepszym. – Wziął głęboki wdech. – Wiesz, Gege, czasami sam się zastanawiam, co by się stało, gdybym na rozdrożu poszedł w prawo, a nie w lewo. Ale jakikolwiek instynkt lub intuicja kazała mi obrać właśnie tę drogę, to nie mogę się już cofnąć. Muszę iść do przodu z podniesioną głową, wypatrując swojego celu i starając się przejść tę odległość, nie żałując tego, co zostawiam za sobą i co mogło mi przynieść skierowanie się w prawo. Bo nie mam na to wpływu. Nawet jeśli na prawo znajdował się raj, a za mną rozpościerała tęcza, ja sam na początku dokonałem wyboru.
Zamknął usta, pozwalając sobie na przesunięcie dłoni wyżej, na bandaż i delikatne przytrzymanie nadgarstka, gdzie znajdowała się rana.
– San Lang nie może być demonem. – Xie Lian oznajmił nagle lekko ochrypłym głosem.
– Naprawdę? – Uśmiechnął się. – Dlaczego Gege tak sądzi?
– Bo mówisz jak mędrzec, który zrozumiał życie, medytując wieki i pojmując istotę światła i mroku, gór i rzek, nieba i ziemi.
– Uważasz, że jestem jak stary, łysy mnich, który dla oświecenia wyrzekł się wszelkich dóbr i przyjemności cielesnych? – Zaczął się głośno śmiać. – Gege naprawdę ma o mnie zbyt wysokie mniemanie. Jestem tylko zwyczajnym lisem z jeszcze bardziej zwyczajnymi podstępnymi sztuczkami.
– Podstępny to prawda. Często tak o tobie myślę – powiedział spokojniej, choć jego pierś nadal była ściśnięta.
– Zdradź mi więcej, co o mnie myślisz, co sobie wyobrażasz, co czujesz, myśląc o swoim San Langu. Co, Gege?
– I znów jesteś podstępny!
– Co poradzę, jeśli Gege cały czas dzieli się ze mną ulubionymi cukierkami?
– A teraz jeszcze mówisz, że to moja wina?
– Prędzej zasługa i prezent, któremu nie umiem odmawiać.
Twarze mieli zwrócone do siebie, a ich połówki twarzy jaśniały w księżycowym blasku jak srebrne figury. Uniesione usta, proste nosy, błyszczące oczy, gładkie czoła, a w cieniu dawanym przez łóżko splecione palce dłoni.
– Cz-czy mógłbym cię przytulić? – zapytał niewyraźnie Xie Lian, próbując nie okazywać zbyt dużo emocji i nie odsuwać wzroku w bok. Wiedział, że policzki szybko robią się mu zaczerwienione, lecz czy już wcześniej nie był widziany w takim zawstydzonym stanie? Żeby to raz!
– A czy San Lang mógłby pragnąć czegoś innego, niż trzymać w swoich ramionach osobę, którą... – uśmiechnął się szerszej, hultajsko – ...chce zjeść jak ulubioną słodkość?
Nie dodając nic więcej, zniwelował dzieląca ich odległość i zamknął w uścisku, przyciągając go do siebie.
– Od dawna chciałem przytulić Gege, kiedy miałbyś świadomość, jak bardzo tego pragnę, jak cię cenię i co naprawdę czuję w sercu, gdy jesteś tuż przy mnie. Ty, nikt inny, jedyny, którego chciałem odnaleźć przez całe moje życie.
Xie Lian wzruszył się, słysząc emocje płynące z głębi serca, będąc otoczony przyjemnym, kojącym ciepłem. Objął go tak samo mocno, kurczowo zaciskając palce na materiale czerwonego T-shirta.
– Powiedz mi, kiedy wpadłem w twoją pułapkę? Jak w kilka dni potrafiłeś stać się dla mnie... – szukał w myślach najtrafniejszego słowa – remedium. Moim osobistym remedium na każdą niepewność, która lata rodziła się w moim sercu i je zajmowała. Jak tego dokonałeś?
Reporter gładził plecy, na których trzymał dłonie, myśląc, że przecież nie zrobił nic. Głównie myślał o sobie i swoich pragnieniach, lecz gdy już się spotkali, wydawać by się mogło, że obaj na siebie czekali. Mei Nianqiu powiedział mu, że czasami musi minąć, dzień, tydzień, a nawet lata, by odnaleźć to, czego poszukujemy.
Miał rację. Bo może to właśnie przeznaczenie pomału pchało ich życie w takim kierunku, żeby spotkali się w najlepszym czasie, najlepszym miejscu. Idealnym, aby połączyć ich los ze sobą.
Rozmawiali o przeszłości, siedząc obok siebie i ciesząc się bliskością. Obaj wspominali liczne podróże, jakie odbyli w swoim życiu, co widzieli, czego doświadczyli na przełomie lat. Mieli dość czasu, aby zobaczyć, jak zmienia się cywilizacja, rozwija, pochłania coraz większe obszary, rozrasta się, ale także staje coraz bardziej zachłanna, egoistyczna i "brudna".
Tak spędzili czas aż do rana.
Hua Cheng dostał większość odpowiedzi na swoje pytania. Nie musiał o nie prosić Yushi Huang czy Mistrza Błyskawic i zdecydowanie lepsze było usłyszeć je bezpośrednio z ust Xie Liana.
– Widzimy się na śniadaniu? – zapytał Hua Cheng, wstając i rozprostowując całe ciało oraz zastane stawy.
Świt nastał kilka godzin wcześniej, więc zdecydowali, że najwyższy czas przebić bańkę sielanki, w której się znajdowali, i powrócić do rzeczywistości.
– En. Dobrze by było się posilić – odparł Xie Lian.
– Bardziej od jedzenia mam ochotę się czegoś napić. Twoja zielona herbata byłaby najlepsza.
– Cieszę się, że ci smakowała. Z chęcią zrobię ci kolejną, o ile mają tak samo dobrą japońską zieloną herbatę. – Powiedziawszy to, także wstał.
– To ja przyjdę zaraz po Gege i pójdziemy pod prysznic, a potem na śniadanie – zasugerował, poprawiając rękaw jego koszulki.
– Dobrze – odparł.
Po przyswojeniu tej wiadomości, nagle coś do niego dotarło. Być może pierwszy raz w życiu nie uważał, że prysznic dwóch osób tej samej płci jest czymś zupełnie naturalnym. Oddzieleni ścianką kabiny prysznicowej, czy całym ich ciągiem może nie dać poczucia całkowitej swobody lub prywatności. Wszystko zależy od tego, kto jest w tym samym pomieszczeniu nago, bez czegokolwiek na sobie... poza wstydem, oczywiście!
O czym ja myślę!
– Mogę cię przytulić na pożegnanie? – spytał Hua Cheng, który ciągle stał w tym samym miejscu, nie kwapiąc się do opuszczenia przytulnego pokoju.
– Przecież zaraz się zobaczymy – otrzymał nieśmiałą odpowiedź.
– Czyli... nie mogę? – dopytywał.
– Och, nie pytaj mnie o takie rzeczy – mruknął, wyciągając ku niemu ręce, między którymi od razu znalazła się szyja Hua Cheng i on sam, łapiąc mężczyznę za plecy i przyciskając do piersi.
– Musiałem się upewnić, że Gege nie zmienił zdania – zaśmiał się przy jego uchu.
Xie Lian zamknął oczy, wyrzucając z głowy obraz reportera pod prysznicem i jego mokrej klatki piersiowej.
– A coś już ustalaliśmy? – zapytał z przekąsem.
– Między słowami – wyszeptał dziennikarz – i trzymaniem się za ręce – dodał, wypuszczając ciepły oddech na jego szyję. – A także tuleniem się do lisa.
Xie Lian zanurkował nosem między obojczyk a bark, nie śmiąc o nic więcej pytać. Nie mógł z nim wygrać na takie dwuznaczne i pełne krępujących insynuacji utarczki!
– San Lang z każdą godziną pozwala sobie na coraz więcej.
– To nie ja, to Gege mi na więcej przyzwala – powiedział z radością. – Dlatego San Lang jest taki szczęśliwy.
– Nie... nie tylko San Lang – wyszeptał.
Nie tylko ty, San Lang jesteś szczęśliwy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro