Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

50. "Prawdziwe" męstwo i próba zrozumienia wroga

He Xuan zdołał zaprowadzić Quan Yizhena do pokoju i zrzucić go na łóżko. Chłopak padł bez sił, od razu zasypiając. Nikt nie pomógł mu zdjąć butów, ale mistrz Czarnych Wód miał większe zmartwienie – dotrzeć do siebie i po drodze się nie przewrócić. Gdyby nie stworzył pieczęci na drzwiach i nie pozbył resztek energii, mógłby przynajmniej prosto stać. Ale był im to winien. Chociaż tyle mógł zrobić dla dwójki mężczyzn, która tam pozostała i nie miała wcale łatwiejszego zadania niż on.

Nie spotkał w swoim życiu żadnego demona, ale czytane o nich w dzieciństwie informacje całkowicie przeczyły wizerunkowi Hua Chenga.

Ten starzec czasami powie coś mądrego, gdy podważa informacje spisane przez nierzetelne osoby – pomyślał, choć niechętnie go chwalił nawet w swoim umyśle. – Hua Cheng może i jest dość wytrzymały, ale brakuje mu niszczycielskiej żądzy... – Westchnął, zamykając drzwi od pokoju Quan Yizhena i opierając się o nie plecami. – Nawet jeśli jest tylko w połowie demonem, za dużo w nim ludzkich emocji... Za dużo tego szybkiego bicia serca u nich oboje, gdy są blisko siebie.

Zamknął powieki, gdy mroczki pojawiły się przed oczami. Nie miał czasu na roztrząsanie niepotrzebnych spraw innych. Niewiele go to obchodziło. Po prostu jego słuch nie potrafił się wyłączyć i czasami docierało do niego za dużo, a mężczyźni, którzy w nocy siedzieli w łączniku, nie szeptali, tylko rozmawiali ze sobą naturalnie. Poruszając najróżniejsze tematy, nawet niekoniecznie interesujące jego.

Mógł przeklinać swój zmysł i robił to nie raz. Lecz teraz, tylko dzięki niemu zmusił się do ruszenia w stronę sali muzycznej, gdzie pozostawił ważniejsze "zmartwienie". Obecnie ono całkowicie się zapomniało i zatraciło w dźwiękach, bo nie przestawało grać coraz to żywszych utworów i coraz bardziej po swojemu.

He Xuan wiedziony wewnętrznym kompasem dotarł pod drzwi sali muzycznej i uchylił je, zaglądając do środka. Miał w planie od razu przywołać chłopaka do porządku, ale dostrzeżony radosny wyraz twarzy zniweczył go całkowicie. Oparł ciało o framugę i uspokajał się, patrząc na płynne ruchy palców na strunach i smyczku.

To Shi Qingxuan pierwszy przerwał grę, zobaczywszy znajomego mężczyznę. Jego uśmiech nagle przygasł i już unosił dłonie w obronnym geście, zapewne wiedząc, że za bardzo dał się porwać własnym muzycznym rytmom, gdy dostrzegł coś odbiegającego od normalności, co od razu go otrzeźwiło. Naprędce odłożył trzymane przedmioty i z niepokojem wymalowanym na twarzy podszedł do mężczyzny.

Przystanął dwa metry przed nim, lustrując krytycznie z góry na dół i z dołu do góry, jakby oglądał rasowego konia przed dokonaniem zakupu i wydaniem na niego majątku, a potem podszedł tak blisko, że ich twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Wziął kilka krótkich wdechów, jakby niuchał.

– Nic nie piłeś, Maestro? – zapytał ostrożnie i zmarszczył brwi, mocno coś analizując. – Nie czuć alkoholu, ale nie wyglądasz na trzeźwego – myślał na głos.

Wystawił przed sobą dwa palce, chcąc zadać głupie pytanie, ile ich jest, ale He Xuan od razu za nie złapał i odsunął w bok.

– Oczywiście, że nie jestem pijany i dobrze słyszałem, co właśnie zrobiłeś z wiosenną sonatą Beethovena. – Mina skrzypka w ciągu sekundy z podejrzliwej zmieniła się na przerażoną, ale zanim zaczął prosić o łaskawość, mężczyzna dokończył: – Dlatego udam, że do niczego nie doszło, jeśli... – przełknął – jeśli ty zapomnisz, że kiedykolwiek twój Maestro był tak wykończony, aby prosić cię o pomoc – westchnął, resztką sił i przyzwoitości brzmiąc na niewzruszonego – w dojściu do łóżka.

Jak na tak żenujące słowa, które za nic nie chciały przejść przez jego gardło, wyszło mu to dość swobodnie i Shi Qingxuan natychmiast stanął na baczność. Pijany Maestro to jedno, ale wykończony, trzeźwy Maestro, to coś, co widział pierwszy raz!

Dlatego najpierw zdrętwiał, a dopiero po kilku sekundach oprzytomniał, że ten dumny mężczyzna nie prosi innego silnego kultywatora o pomoc, tylko właśnie jego! Swojego ucznia, członka orkiestry, podopiecznego, młodego chłopaka, któremu nie raz ratował życie, a teraz właśnie on miał możliwość mu się odwdzięczyć.

To może jedyna taka okazja w całym moim życiu!

Shi Qingxuan nagle poczuł się ważny, silny, odpowiedzialny i bardzo męski, dlatego, jak tylko wróciła mu po szoku zdolność myślenia, od razu chwycił mężczyznę za ramiona, jakby miał nagle omdleć i przerzucił sobie jego ramię przez szyję i bark, dla stabilności łapiąc go z drugiej strony.

– Świetnie trafiłeś, Maestro. Zawsze ci powtarzam, że możesz na mnie liczyć w każdym momencie, a ty się zarzekałeś, że nic takiego się nie stanie. Jednak, widzisz? Jestem taki przydatny! Nareszcie zauważyłeś, że można na mnie polegać. Szkoda, że tak późno. Przecież wiesz, że takiego drugiego jak ja to nie znajdziesz!

He Xuana nie należał do lekkich osób. Był wysoki i choć nie barczysty, to jego ciało składało się głównie z ciężkich mięśni, które to wesoły skrzypek tachał już nie z takim radosnym wyrazem twarzy. Cieszył się, że zajmowany przez nich pokój znajdował się blisko sali muzycznej, bo nie mógłby pokonać drugi raz takiej samej odległości z ledwo idącym mężczyzną, który, zdaniem chłopaka, ważył tyle co niedźwiedź.

Nie miał siły nawet narzekać głośno, robiąc to tylko w we własnym umyśle. Za to nie powstrzymywał się przed sapaniem i cichym pojękiwaniem. Mięśnie musiał mieć cały czas napięte, aby swojego ważnego ciężaru nie upuścić, więc już po minucie cały się trząsł.

Dopiero jak znaleźli się przy łóżku, ostatkiem sił zdołał go upuścić dokładnie na środek materaca. Nie przewidział tylko, że jego nogi w końcu także odmówią mu posłuszeństwa i runie razem z mężczyzną jak długi. Zamiast wylądować w miękkiej pościeli pachnącej ich dwójką, zatoczył się i upadł na swojego mentora. Po tak ciężkim wysiłku, do jakiego nie był przyzwyczajony, nie potrafił się choćby przeturlać obok, więc z głową na powoli unoszącym się i opadającym twardym mostku przymknął oczy i odrobinę się uśmiechnął.

– Ma-estro – wysapał, a potem z trudem dodał:– Może i moja męska strona właśnie stała się bardziej męska – wziął kilka uspokajających oddechów – i cieszę się, że nie pijesz alkoholu, ale proszę... nie doprowadzaj się więcej do takiego stanu, bo wyzionę ducha i kto ci wtedy pomoże?

Ani trochę nie przesadził z tą prośbą. Jego mięśnie promieniowały bólem, jakby cały dzień spędził na budowie przy pracy fizycznej, a on tylko przeszedł kilkadziesiąt metrów, za wszelką cenę starając się nie upuścić ważnej dla niego osoby.

He Xuan patrzył w sufit, ale po usłyszeniu tych słów spuścił wzrok na roztrzepaną głowę z czekoladowymi włosami, na których położył dłoń i powiedział:

– Dobrze.

Skrzypek cicho się zaśmiał i pozwolił sobie na radosny uśmiech, jakie widuje się u szczeniaków, kiedy zasypiają po napełnieniu brzucha. W cieple, przy ciele swojej kudłatej psiej mamy.

Szczęśliwe.

*

Na obiedzie i kolacji zabrakło czwórki mężczyzn, ale Yin Yu uspokoił pozostałych, zapewniając, że Quan Yizhen na pewno sam zgłodnieje i bez niczyjego zaproszenia czy zachęty zrobi szturm na lodówkę. Shi Qingxuana obudziła potrzeba skorzystania z toalety, więc zajrzał do kuchni, akurat kiedy alchemiczka nakładała odgrzewany obiad. Nie odmówił jedzenia, choć nie zwrócił uwagi, że jego ubrania są pomięte, włosy potargane, a na policzku ma czerwony ślad odbitego guzika od koszuli, na której zasnął niczym małe dziecko.

Opowiedział, że nie wie, co się stało, ale He Xuan zostawił go w sali muzycznej, a kiedy wrócił, nie miał siły nawet ustać na nogach. Trzykrotnie podkreślił, że to on sam pomógł mu dojść do pokoju, mówiąc to z takim przejęciem i emocjami, jakby co najmniej wspólnie zdobyli jeden z ośmiotysięczników w czasie zimy, a on był osobą, która pierwsza stanęła na szczycie.

Yushi Huang uśmiechała się do niego ze zrozumieniem oraz ukrywanym rozbawieniem, za to krzątająca się po kuchni mała Ban Yue zapytała grzecznie, czy nie było mu ciężko, zważywszy, że Shi Qingxuan nie kultywuje, a He Xuan nie jest dzieckiem i na pewno to nie było łatwe zadanie.

Chłopak wypiął dumnie pierś, szczerząc się i odpowiedział:

– To mój Maestro! Jak ja nie będę w stanie o niego zadbać, to co byłby ze mnie za uczeń!

W ramach odzyskania sił dostał dodatkową porcję jedzenia, którą pochłonął z lekkimi rumieńcami na policzkach, ale z nowym poziomem męskości, który wzrósł po tym incydencie prawie dwukrotnie.

Pokój Hua Chenga był pusty, natomiast drzwi drugiego zablokowano wodną pieczęcią, więc wszyscy poza Shi Qingxuanem domyślili się, że coś musiało się stać i dwójka mężczyzn została na jakiś czas zabarykadowana. Nie można było niczego stamtąd wyczuć, ale jeśli byli to Hua Cheng oraz Xie Lian, zakładali, że nic złego nie mogło się stać.

Posiłek tego popołudnia przygotowała dwójka kobiet, choć dzięki Pei Mingowi i jego urokowi osobistemu nie musiały się wysilać. Zauroczona nim sprzedawczyni podarowała tyle jedzenia, że starczyło dla wszystkich obecnych i zostało dla reszty mężczyzn. Oprócz nieobecnych: śpiącego He Xuana i Quan Yizhen oraz reportera z Xie Lianem, Mistrza Błyskawic także nie było w teatrze. Mężczyzna pojawiał się bez uprzedzenia i tak samo znikał. Nikt nie wiedział, gdzie jest, ale było pewne, że pojawi się w odpowiednim momencie.

Kiedy po wcześniejszym spotkaniu kultywatorzy się rozdzielili, Yushi Huang i dawny mistrz szczytu Qi Ying poszli do pokoju zajmowanego przez mężczyznę.

– Co chciałaś sprawdzić? – zapytał Yin Yu, kiedy tylko usiadł przy stoliku i otworzył pokrywę laptopa.

Spoglądał na przyjaciółkę, czując, że jest to coś istotnego, na co wpadła. Skinęła i przysunęła sobie krzesło obok niego, żeby wspólnie mogli patrzeć w ekran.

– Zastanawia mnie, co się stało z Czterema Królestwami i co obecnie znajduje się w miejscu, gdzie stała stolica Wuyong z królewskim zamkiem.

Yin Yu stuknął palcem w bok srebrnej obudowy urządzenia.

– Na pewno należy teraz do terytorium Chin.

– En. Z całą pewnością. Jednak coś mnie niepokoi.

– Powiedz po kolei o wszystkim, a ja zacznę szukać.

Tylko skończył mówić, a dziesięć palców już znalazło się na klawiaturze i zaczęło swoje zadanie. W tym czasie Yushi Huang przedstawiała mu swoje domysły i koncepcje. Rozpoczęła od zadania głośnego pytania im oboje, dlaczego Jun Wu zatrzymał się z podbojami, a o sławnym w ówczesnym czasie potężnym władcy tak szybko zaprzestano mówić, jakby zapadł się pod ziemię. Była pewna, że coś za tym stoi. Coś albo ktoś.

– Jak wspomniałeś o Atylli, to przez chwilę pomyślałam, że mogą być podobni.

– Ale jego chyba nikt nie otruł.

– Prawdopodobnie nie. Jun Wu zdobył ziemie, które chciał, poszerzył władzę i co? Zatrzymał się? Przestraszył się czegoś, a może to jemu coś się stało? Bo chyba nie obudził się pewnego poranka i stwierdził, że to nie to, czego pragnął.

– Hmm, myślisz, że kultywował?

Obróciła twarz ku mężczyźnie. To pytanie, choć zdawało się losowe, było bardzo trafne.

– Znalazłeś gdzieś wzmiankę o tym, że był jednym z nas?

– Nie – przyznał. – Po prostu... ten znak ognia wygląda identycznie, jak za czasów istnienia Królestwa Wuyong. Nawet ta zakręcona końcówka po lewej stronie. Przyjrzyj się. – Wskazał dwa otworzone na pulpicie zdjęcia. – To jest z naszej szkatułki, a to z archiwów.

– Faktycznie. Są takie same.

– En – mruknął i po kilku kliknięciach wszedł do zbiorów muzealnych i pokazał oryginalne zbroje żołnierzy i proporce. Każdy znak ognia był odwzorowaniem symbolu, w jakiego posiadaniu aktualnie byli. – Myślę tak samo jak ty, że stoi za tym osoba, która ma silne powiązanie z Królestwem Ognia. A ostatnim władcą był Jun Wu.

– Tylko, czy to możliwe, że jego poziom kultywacji mógłby być tak wysoki, aby przeżyć do dnia dzisiejszego?

Zamiast odpowiedzieć, Yin Yu odbił pytanie:

– Pamiętasz generała Wuyong?

– Oczywiście. Po generalne Fang Xinie był najsilniejszym żyjącym w tamtym czasie człowiekiem. Kultywatorem – dodała i już wiedziała, jakie wnioski wysnuł mężczyzna, dlatego nie przerywała swojego wywodu. – Wiemy, że Jun Wu był ambitnym i sprytnym władcą. Miał pod sobą na każde skinienie tak bezwzględnego żołnierza, że zabijał bez zmrużenia oka, kogo się mu wskaże. Jako inteligentny i przewidujący pan musiał trzymać go w ryzach. Mieć coś na niego, wiedzieć, jak nim sterować, w jaki sposób wykorzystać lub przynajmniej spróbować się z nim – szukała w myśli odpowiedniego słowa – może nie zrównać, ale zrozumieć i potrafić postawić w jego sytuacji. Tak, możesz mieć rację. Na jego miejscu sama bym kultywowała. Zarówno wrogów jak i przyjaciół powinno się trzymać blisko i nigdy nie opuszczać gardy. Jun Wu dla bezpieczeństwa musiał być zaznajomiony z naszym światem, więc na pewno sam także znał istotę qi.

Yin Yu potaknął i obrócił ku przyjaciółce ekran laptopa, żeby lepiej widziała otwartą stronę. Przedstawiała ona satelitarny obraz zielonego obszaru otoczonego piaskowym kolorem.

– Domyślasz się, na co patrzysz? – zapytał.

– Królestwo Wuyong? – strzelała, choć była niemal pewna, że to ono.

– En.

Szczupły palec dotknął monitora i przesunął po nim, zatrzymując w punkcie na prawo od centrum.

Mężczyzna, jakby czytał w jej myślach. Powiększył kilkukrotnie wskazany teren i oparł się o krzesło, zakładają łokieć wysoko o oparcie.

– Nie ma nawet najmniejszego śladu po stolicy – powiedziała alchemiczka. – Zamek, otaczające go podzamcze, szerokie mury... nie ma tu niczego takiego.

– Jakby od zawsze ten teren był niezamieszkały i odległy od cywilizacji.

– A ten piaskowy kolor dookoła to... pustynia?

– Tak sądzę.

– Ale przecież – przełknęła – tak ogromny miraż wymaga wiele energii, może poświęcenia tysięcy ludzkich istnień. To... poza moim wyobrażeniem.

– Dobrze cię rozumiem. Sprawdziłem historię tego terenu, bazując na różnych archiwalnych mapach i od dwóch stuleci nic się tam nie zmieniło.

Dwójka przez kilka minut nic nie mówiła, ale ich umysły analizowały wszystko, czego się właśnie dowiedzieli. To, o czym się nie mówi, zanika w ludzkiej pamięci. Dlatego dziś już mało kto pamiętał o dawnych królestwach. Tym bardziej nie zastanawiał się, co naprawdę się stało, że po tak dużej wojnie, gdzie zginęły setki tysięcy, może nawet milion osób, zwycięski kraj rozpłynął się w powietrzu. Może w tamtych czasach ludzie byli ciekawi, ale wiadomości nie można było przekazać jak dziś – w sekundę, będąc po dwóch różnych stronach świata. Wtedy wszystko działało inaczej.

– Wspomniałaś, że coś mogło się stać dwieście lat temu. Coś, czego Jun Wu nie przewidział. Pokonano jego najsilniejszego żołnierza, a mimo to wygrał wojnę. Więc coś innego musiało przesądzić o jego stagnacji.

– Stagnacji... Coś go zatrzymało na dobre, więc musiał schować się, przeczekać, żyć w uśpieniu, szykując na wielki powrót? – Jej ciało zadrżało, kiedy wypowiedziała te słowa na głos.

Ataki na kultywujących, masowe porwania, rafinacja pigułek wzmacniających moc... Wszystko powoli sprowadzało się do jednego.

Prawdopodobnie nadciągał dawny władca i tym razem naprawdę szykował się na wojnę na skalę światową.

W pełni nie ufał już nikomu. Żadnym zapewnieniom, obietnicom. Dziś sam chciał wziąć sprawy w swoje ręce i być pewny, że wszystko się uda.

A co go zatrzymało kiedyś? Tego nie wiedzieli.

*

Quan Yizhen obudził się z piekielnym bólem głowy, ale jeszcze większym głodem. Zwlókł się z łóżka, nie przejmując się tym, jak wygląda i poszedł prosto do kuchni. Otworzył lodówkę i od razu pojaśniał, wiedząc, że szybko wróci do formy.

Najpierw nakarmię siebie, a potem zajmę się qi – zdecydował, widząc okrytą folią ogromną miskę z przyklejoną tam karteczką z jego imieniem.

Usiadł przy niewielkim stole i bez podgrzewania zaczął jeść. Lubił salwadorskie dania. Były kaloryczne, więc dostarczały mu dużo energii, którą mógł spożytkować na przyjemną walkę. Bez niej się nudził.

W połowie posiłku usłyszał podniesiony głos z korytarza i uśmiechnął się, rozpoznając jego właściciela.

– Może jednak powinieneś jeszcze poleżeć, Maestro? Martwię się twoim stanem. Nadal masz bladą twarz... A te wory pod oczami? Prawie jak u pandy!

Drzwi od kuchni otworzyły się i wszedł przez nie He Xuan w asyście nieodłącznego skrzypka, który patrzył na niego z przejęciem i troską.

Quan Yizhen też na nich spojrzał i od razu podniósł dłoń na przywitanie. Nic nie powiedział tylko dlatego, że jego usta pełne były riguasów – bardziej słonej wersji pupusasów.

Mając na uwadze słyszane chwilę wcześniej słowa Shi Qingxuana, przyjrzał się dokładniej mistrzowi Czarnych Wód, ale w jego mniemaniu wyglądał jak zawsze. Włosy miał wilgotne – prawdopodobnie po odbytym niedawno prysznicu, długie do pasa i lśniące. Ubrania odprasowane, czarne. Koszula na guziki z długim rękawem była prosta, ale dobrze na nim leżała i delikatnie opinała się na klatce piersiowej i ramionach, za to spodnie ubrał zwyczajne, jeansowe. Szedł prosto i z charakterystycznym szlacheckim chłodem człowieka, który samą swoją aparycją patrzy na innych z góry.

Cóż... w oczach Quan Yizhena mężczyzna naprawdę wyglądał jak zawsze. Po prostu dobrze, jak na niego przystało i do czego przyzwyczaił innych.

– Smacznego! – krzyknął Shi Qingxuan, jak tylko dostrzegł drugiego chłopaka przy stole z ustami brudnymi od śmietany i mięsnego farszu.

Uniósł dłoń ponownie, witając przybyłych, bo tyle naładował sobie do buzi, że nie mógł tego nawet szybko przeżuć i połknąć.

– Nie było cię na obiedzie, ale też chyba zgłodniałeś? – zapytał muzyk, patrząc jak jego nauczyciel podchodzi do zlewu i nalewa wodę do czajnika.

Quan Yizhen energicznie pokiwał głową i stuknął się kilkukrotnie w pierś, w końcu połykając połowę placka na raz.

– Głodny jak wilk! Uaaaa! – krzyknął zadowolony. – Tego mi właśnie trzeba po padnięciu ze zmęczenia i dobrym śnie.

– O, biłeś się z kimś, że tak bardzo się sforsowałeś?

– He Xuan ci nie mówił?

– Maestro?

– No tak – odparł, a wspomniany mężczyzna przyszykował dwa kubki na herbatę. Widząc to, Quan Yizhen krzyknął do niego: – Mi też zrób! Może być malinowa.

Mistrz Czarnych Wód zmierzył go nieprzyjemnym wzrokiem, lecz chłopak wcale nie przestał się radośnie uśmiechać.

Nie chciał się z nim kłócić przy Shi Qingxuanie, dlatego tylko z tego powodu wyjątkowo przystał na prośbę.

– Z He Xuanem pomagaliśmy Xie Lianowi – kontynuował, nakładając do ust mniejszy kawałek placka. – Ale trochę się rozpędziliśmy i przedobrzyliśmy...

– Nie miałeś nawet siły dojść samemu do łóżka.

– Dlatego byliśmy tam razem, żebyś mi pomógł!

– Zrobiłem to tylko po to, żebyś bardziej im nie zaszkodził i nie spał w korytarzu. Jeszcze ktoś by się przez ciebie potknął...

– Ha, ha, no tak, tak, w sumie to masz rację. Dzięki!

He Xuan nic więcej nie powiedział, szykując herbatę, a Shi Qingxuan wstawił jedzenie pozostawione dla He Xuana do mikrofali. Nie lubił takiego sposobu podgrzewania, ale patrząc na pochłaniającego w zawrotnym tempie jedzenie Quan Yizhena, był pewny, że jego nauczyciel jest tak samo głodny. W końcu przecież ON sam osobiście prowadził go do łóżka, więc był ledwo żywy!

Maestro musi widzieć we mnie prawdziwego mężczyznę, że mi na to pozwolił. Nie mogę zawieść jego oczekiwań!

Tylko... Jak teraz wspomnieli o Xie Lianie i Hua Chengu, to czy wszystko u nich w porządku? Na obiedzie nie byli i nawet teraz odłożone porcje nadal stoją nietknięte w lodówce... Czyżby oni też byli tak zmęczeni, że odsypiali?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro