Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

49. Demony

Z chwilą zamknięcia się drzwi Hua Cheng gwałtownie oderwał dłonie od Xie Liana. Ledwo to zrobił, a jego nadgarstki zostały przytrzymane i przyciągnięte z powrotem.

– Gege... – wysapał, zaciskając mocno powieki i naprężając wszystkie mięśnie.

– Nie uciekaj, San Lang.

– Gege nie powinien...

– Spójrz na mnie.

Reporter nie spełnił jego prośby i w dalszym ciągu próbował się odsunąć.

– Spokojnie, San Lang. Przecież nic się nie stało.

– Wybacz mi, ale nie mogę.

– Dlaczego jesteś taki uparty? – zapytał, twardo trzymając coraz bardziej gorące dłonie od krążącej wewnątrz ciała reportera energii. Parzyły, ale prawie tego nie czuł. – Nie powstrzymuj się. Pozwól energii płynąć swobodnie.

– Nie pozwolę jej zdobyć nade mną kontroli – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Jego ciało już całe drżało i pokrywał je zimny pot. Energia rozpierała go, jakby rozszalało się tornado, chcące pochłonąć wszystko na swojej drodze.

– Nic się nie stanie – powiedział uspokajająco Xie Lian. – Nie pozwolę na to. Musisz mi tylko zaufać.

Hua Cheng uniósł twarz w górę i cicho jęknął. Uśpiona latami demoniczna połowa budziła się do życia. Zawsze tłumiona przez ludzkie qi, teraz znalazła przejście i powoli wypełniała osłabione meridiany.

– Pamiętasz? Ja tobie zaufałem – ciągnął lekkim tonem Xie Lian.

– To będzie bolało... Gege... nie chcę, żeby cokolwiek...

– W tym momencie bardzo mnie boli, kiedy patrzę jak cierpisz sam. Boisz się, że zobaczę twoją demoniczną stronę? – zapytał i westchnął. Skinął na Ruoye, który uniósł się z podłogi i zaczął układać dookoła nich w inną pieczęć. – Quan Yizhen cię widział, Yushi Huang i Ban Yue z Pei Xiu także, a wstydzisz się pokazać ją mnie?

– Gege wie... że nie chodzi o wstyd... – ledwo szeptał, ale nadal był uparty.

– O co więc? Oni mogą, a ja nie?

– Bo Gege...

– Uratowałem cię kiedyś, nie wiedząc o tobie nic. – Xie Lian nie mógł już dłużej patrzeć, jak zmaga się z tym sam, dlatego użył innego sposobu, aby do niego dotrzeć. – Teraz znam cię dobrze, a mimo to nie mogę nawet pomóc. Czy nie jest to niesprawiedliwe?

Reporter nic nie mówił. Trząsł się, ale wewnętrznie walczył. Xie Lian nie wiedział, czy za chwilę nie straci przytomności, ale wierzył, że San Lang, którego znał, jest bardziej uparty i zawzięty, by nikomu nie pozwolić sobą manipulować. Nawet jakby miał to być on sam.

Jego intuicja się nie pomyliła. Hua Cheng odrobinę uniósł zaciśnięte usta, a potem powieki. Prawe oko żarzyło się czerwienią, która była tak mocna, aż nadnaturalna. Głęboka i straszna. Jednak, jak Xie Lian raz w nie spojrzał, nie mógł odwrócić wzroku.

Posłał mu łagodny i pełen ciepła uśmiech, po którym zapytał:

– Chciałeś ukryć przede mną takie piękno? – Jego ton był lekki, ale nie bez pretensji. – Nawet Królestwo Xianle w swoim rozkwicie nie miało kamieni szlachetnych, które mogłyby dorównać twojej tęczówce.

Każde słowo, które Hua Cheng miał w planie powiedzieć po tym, jak zobaczyłby strach lub wstręt w oczach drugiego mężczyzny, utknęło teraz w jego gardle. Bo nie takiej reakcji się spodziewał. Każdej, ale nie komplementu i zachwytu jego demonicznym czerwonym okiem.

Patrzyli na siebie w całkowitej ciszy przez prawie minutę i choć mogliby tak siedzieć dłużej, należało najpierw "ujarzmić bestię".

– Złap mnie za nadgarstki, San Lang – poprosił.

Hua Cheng przeniósł na nie wzrok i nie ukrył niepokoju, widząc krew przebijającą przez bandaże. Nie mógł stłumić bólu pojawiającego się w jego oczach.

Grdyka Xie Liana poruszyła się, a on sam uśmiechnął mniej pewnie. Pokazując te haniebne ślady, nie czuł się komfortowo. Był pewny, że podczas niedawno odbytej rozmowy w jadalni reporter domyślił się ich znaczenia. Jednak dzięki własnej krwi najszybciej mu pomoże.

W końcu panowanie nad demonicznymi przedmiotami wiązało się z porozumieniem i dogadaniem się z nimi, a to potrafił. Tak jak ze zwierzętami.

Teraz miał przed sobą żywego człowieka, a E-Ming reprezentujący demoniczną stronę zawsze był mu przychylny, dlatego nawet się nie zastanawiał, czy powinien mu pomóc. Decyzja mogła być tylko jedna i zawsze pozytywna.

Jednym krótkim ruchem zdjął z siebie dłonie reportera i złapał go za przedramiona, tak że reporter samoistnie położył dłonie na bandażach.

– Jak puścisz, to Ruoye cię zwiąże – zagroził z wesołością, choć coraz mniej czasu mieli na żarty, bo temperatura ciała Hua Chenga rosła, a jego energia już zaczęła krążyć po pokoju w postaci małych srebrnych motyli. Te, w przeciwieństwie do widzianych i tworzonych wcześniej, przesiąknięte były wyczuwalną demoniczną energią.

– En. – W końcu padła odpowiedź, na którą czekał. Zgoda oznaczała, że Xie Lian mógł się skupić na swoim zadaniu.

– Mamy dwie możliwości, San Lang. Ty wybierzesz, którą będziesz wolał. Dobrze? – Mężczyzna kiwnął głową. – Pierwsza to taka, że na pewien czas przejmę kontrolę nad twoim ciałem i qi, jakie w tobie płynie. Będziesz wtedy całkowicie zdany na mnie. Przy drugiej będziemy wymieniać się energią, aż całkowicie się uspokoi. Nieważne czy ludzka, czy demoniczna, wspólnie ją okiełznamy.

– C-co lepsze dla... Gege?

– Mniej będziesz cierpiał, jeśli skorzystamy z pierwszej opcji.

– A Gege?

– Dla mnie oba rozwiązania nie będą problemem.

– Gege – mruknął, z trudnością łapiąc oddech – nie kłam.

Utkwili w siebie wzrok i Xie Lian musiał powiedzieć prawdę.

– Druga opcja – odpowiedział niechętnie. – Zajmie nam więcej czasu, ale zużywa mniej energii.

Mistrz Błyskawic pochwaliłby mnie za tę niepotrzebną szczerość – uświadomił sobie, przywołując w pamięci jego wściekłość, kiedy opowiadał mu o ostatnich latach życia. Jeśli wybrałby przejęcie kontroli nad reporterem, musiałby się zmierzyć z jego energią i ujarzmić ją siłą. Wtedy cały trud He Xuana, Quan Yizhena i Hua Chenga w polepszenie jego stanu spełzłby na niczym, ale stan dziennikarza szybciej by się ustabilizował. Wybranie wymiany energii wiązało się jednak z pewnym mankamentem, do którego nie chciał się przyznać głośno, ale na pewno było to bezpieczniejsze dla nich obu. Dodatkowo pomogłoby też jemu harmonijnie rozprowadzić całe otrzymane wcześniej i podczas kolejnych godzin qi po ciele.

Hua Cheng kiwnął głową, nie będąc w stanie już nic mówić. Był o krok od utraty świadomości. Na szczęście druga osoba to dostrzegła, więc nie przeciągała.

– Weź głęboki wdech – przemówił spokojnie, ciągle na niego patrząc – i wpuść energię demona do swojego wnętrza. Nic się nie stanie. Nie stracisz nad sobą panowania – zapewniał. – Po prostu się rozluźnij i pozwól qi na swobodny przepływ.

Choć przeczyło to wszystkiemu, co dotychczas Hua Cheng starał się zrobić, nie miał siły na sprzeczanie się lub zastanawianie nad słusznością takiego rozwiązania. Zamknął oczy i wciągnął przez usta powietrze. Już w trakcie poczuł ukłucie na obu nadgarstkach, ale w porównaniu do żaru w ciele, ból wydał się prawie niezauważalny.

– To Ruoye – poinformował Xie Lian – naciął twoją skórę. Przyspieszy to wymianę qi.

Potarł kciukami jego przedramiona i łagodnym głosem zaczął tłumaczyć, co się dzieje i co powinien robić.

Z chwilą, kiedy Hua Cheng przestał blokować swoją energią, wlała się ona do jego ciała, jakby podniósł tamę na rwącej rzece. Spiął się, lecz słyszany głos uspokajał go. Powtarzał w kółko, że wszystko w porządku i ma tylko swobodnie oddychać.

Nawet nie patrząc, czuł energię buchającą z ciała, siłę, która go rozpierała od wewnątrz, ekstazę, jakby uwalniał się po wiekach zamknięcia, a także bezkresną wolność. Wszystko się nagle skumulowało i miał ochotę odbić się od ziemi i doskoczyć do nieba, rzucić do wodospadu, w lodowatą toń, śmiać się, szaleć. Lisia strona całkowicie przejęła kontrolę nad jego umysłem. A on mógł się tylko temu przyglądać z boku.

Ale... poza tym, że jego myśli biegły w szalonym tempie i otoczone chaosem, ciało pozostawało bez ruchu.

Ciągle oddychał powoli i głęboko, siedział na panelach, mając przed sobą drugą osobę. Wyczuwał ją, lecz nie widział. I nagle bardzo zapragnął na nią spojrzeć. Zarówno jedna jak i druga strona.

Otworzył oczy, od razu dostrzegając zmianę. Jego własny długi, puszysty, biały ogon leżał zawinięty na udzie, sięgając także kolana mężczyzny i jego lewej dłoni. Delikatnie oplatał ich złączone przedramiona i dłonie. Pomiędzy bielą cienka strużka krwi wiła się dookoła skóry rąk, sięgając łokcia i powoli wspinając się na ramię. Tak samo u jednego jak i u drugiego mężczyzny.

Reporter wewnętrznie aż palił się do ruchu, jakby było mu to potrzebne do życia, ale na zewnątrz pozostawał spokojny jak posąg Buddy.

– Świetnie sobie radzisz, San Lang – został pochwalony ciepłym głosem. – Obiecałem, że będzie dobrze. Teraz wprowadzimy naszą energię w ruch. Może ci się zakręcić w głowie lub pojawią się jakieś omamy, ale je zignoruj. Skup się na oddechach i zaufaniu swojemu demonowi. To tylko lis, który wymaga przytulenia i pogłaskania, jak każde inne stworzenie.

"Lis, który wymaga przytulenia" – takie słowa kuszą i mnie, i jego, Gege.

Hua Cheng wziął sobie do serca te słowa i zamierzał wykorzystać je przy najbliższej okazji.

Chwilowo myśli jego ludzkiej i demonicznej strony się zbiegły w jedno, dlatego się uśmiechnął.

Moment później różne wizje pod opuszczonymi powiekami zaczęły pojawiać się w jego głowie. Pierwszą było pole bitwy. Od razu skojarzył to miejsce z pamiętnymi wydarzeniami, kiedy był jeszcze dzieckiem. Ogromnego terenu z kilkoma setkami walczących ludzi nie można zapomnieć. Jednak perspektywa była inna. Teraz widział to miejsce z góry, jakby znajdował się pośród chmur. Ten obraz trwał najdłużej, a kolejne następowały jeden po drugim. To były krótkie mignięcia wydarzeń. Nie więcej niż dwie – trzy sekundy, lecz wszystko wyglądało bardzo wyraźnie, a towarzyszyły temu silne emocje, z których odbiorem Hua Cheng nie miał żadnych kłopotów. Niemal, jakby należały do niego samego.

Najpierw poczuł ogromny ból w nadgarstkach i dotyk na policzkach, lecz tak nieprzyjemny, że skręcało go w żołądku. Słyszał swój krzyk, lecz głos nie należał do niego. Widział leżących na ziemi ludzi. Wyglądali, jakby zasnęli, choć on wiedział, że nie ma w nich już życia. Stał w ciemnym, głuchym mieście i ta cisza była wstrząsająca, jak lodowe ostrze zagłębiające się w trzewia.

Kolejny obraz był bardziej makabryczny. Klęczał i paliło go całe ciało, a czyjaś zakrwawiona dłoń, która wydawała się być jego własną, wyciągnięta była w stronę leżącej na łóżku osoby w jasnoniebieskiej sukni. Długi zabarwiony na bordowo kawałek materiału zawiązano na bladym przedramieniu.

Osobie, która nie miała głowy.

– Ruoye... – wyszeptał Hua Cheng, gdyż dokładnie wiedział, na co patrzy. Nie miał też wątpliwości, do kogo owe wspomnienia należą.

W końcu zrozumiał, dlaczego pierwotnie Xie Lian chciał wybrać inny sposób na ujarzmienie jego porywczej strony. To, co teraz robili, było bardzo osobiste, niemal intymne, jakby wchodzili sobie do głowy. Dzielili się nie tylko energią, ale też myślami i uczuciami.

Jego umysł coraz bardziej się przejaśniał i zaczął pojmować, że nie tylko on będzie wiedział więcej o drugiej osobie, ale też druga osoba o nim.

Coś, co skrywał, a o czym nigdy nie opowiadał. O swoim dzieciństwie i późniejszych zmaganiach, gdy był dorosły.

Szczęśliwie, wraz z przepływem qi między nimi, wracała mu też kontrola nad ciałem. Wciąż buzowały w nim gorące, euforyczne fale, ale jak orzeźwiający, chłodny górski strumień wpływające qi Xie Liana uspokajało go. Ta druga moc była stonowana, harmonijna, spójna, a on poddawał się jej bez żadnych oporów. Obie mieszały się w nim, więc domyślał się, że to samo działo się w ciele drugiego mężczyzny.

Kolejne niespójne obrazy migały mu w głowie, jak kadry filmu: bawiące się dzieci i ich uśmiechy, ruiny domów, płonące lasy, ogłuszające wybuchy, a potem ciemność, która kończyła się... nim.

Poczuł się odrobinę zmieszany, gdy przez kilka następnych minut patrzył na różne obrazy "siebie": zdziwioną minę, gdy na Górze Koya spojrzeli w swoje oczy po raz pierwszy, potem, gdy w samolocie wyglądał przez okno. Widział swój grymas obrzydzenia na umieszczony w witrynie sklepu ogromny plakat natto, śpiącej twarzy na białej poduszce i opartej na ramieniu podczas nocnej drzemki na balkonie. Tak blisko... byli wtedy tak blisko... Niemal odczuwał wszystkie emocje posiadacza tych wspomnień i wiedział, że wywoływały u niego wewnętrzny spokój i zadowolenie, iż druga osoba potrafi tak beztrosko spać. Gdzieś głęboko ukryte było coś jeszcze. Coś... co być może mężczyzna trzymał na dnie serca lub specjalnie to ukrył, nie pozwalając się temu wydostać.

Mógł nie być wścibski, ale ciekawość to lisi przymiot. Bardzo mocny, dominujący i teraz to on przejął nad nim kontrolę.

Nie pomyślał, że przepływ energii działa w obie strony podobnie i zdjął z siebie wszystkie bariery, skupiając się tylko na tym, aby przyjąć każdą cząstkę energii Xie Liana. Zrozumieć go. Dopuścić i spróbować zajrzeć tam, gdzie nikt nigdy nie miał wstępu.

Nie spodziewał się tylko, że tym, co odnajdzie, będzie on sam. Będzie jego uśmiech, dotyk wywołujący drżenie serca, spojrzenie dużych czarnych oczu, każde wypowiedziane słowo, swobodny, nieskrępowany i radosny śmiech, ciepło jego ciała oraz wszystkie emocje, które odczuwał skumulowane w porażający gorąc pulsujący w jego klatce piersiowej. Różnica między cierpieniem związanym z wydarzeniami z przeszłości i żarem pragnień była tak ogromna, jak mroźna energia płynąca z czarnego miecza a słońcem.

O Boże... – pomyślał, gdyż nagle sobie uświadomił prawdę. – Jeśli Gege widzi podobne obrazy i zna moje uczucia, jakie do niego żywię i moje myśli... jestem w jego oczach skończony.

Przełknął, nie zważając na uporczywą gulę niepokoju w gardle i zaryzykował. Ostrożnie uchylił powieki i uspokojony zobaczył, że Xie Lian na niego nie patrzy. Brwi miał ściągnięte, twarz czerwoną, ale sądząc po jego napiętym ciele domyślał się, że spowodowane jest to dużym wysiłkiem... Wysiłkiem, jaki zapewne wkładał w przepływ energii, a nie szpiegowanie czyjegoś umysłu i jego uczuć!

Zamknął natychmiast oczy, skupiając na tym co robili. W myślach ostro się skarcił, że zachowuje się jak nieodpowiedzialny, rozpuszczony, egoistyczny bachor, który myśli tylko o swoich własnych zachciankach i nawet nie próbuje w niczym pomóc. A przecież to jego wina, że w porę nie zareagował, jak czuł budzącego się lisa. Powinien w tamtym momencie schować dumę i głośno powiedzieć, żeby zrobili sobie przerwę. Tymczasem każdy z trójki mężczyzn, którzy chcieli pomóc Xie Lianowi okazał się nierozważnym durniem, przez co zamiast teraz rozprowadzać qi przez meridiany, uspokajał jego. A dwójka mistrzów jak lekkomyślni nastolatkowie opadli z sił.

Tylko Gege jest na tyle dojrzały, żeby wziąć za nas odpowiedzialność i zachowywać przyzwoicie, czego nam, a szczególnie mi, brakuje!

Gdy o tym myślał, nie miał pojęcia, jak daleko był od prawdy. Bo może on żył za pan brat z beztroskim, rozbrykanym, narwanym demonem od urodzenia, ale Xie Lian, choć nie raz musiał sobie z takimi radzić, tak nigdy nie pozwolił podobnej mocy bez żadnych sztywnych barier wpływać do jego ciała i traktować jak swoje.

Im dłużej trwali przy sobie, tym lepiej rozumieli swoje uczucia, a on musiał znaleźć w sobie wszystkie pokłady spokoju i przyzwoitości, żeby nie zrobić rzeczy, których i on, i Hua Cheng, nawet E-Ming pragnęli, co sprowadzałoby się do zacieśnienia ich więzi o wiele mocniej niż tylko ramionami owiniętymi o drugie ciało.

A proces uspokajania demona dopiero się rozpoczynał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro