43. Szczera rozmowa
– San Lang wybrał bardzo ładne miejsce. Widok jest jeszcze lepszy niż z balkonu w centrum. – Xie Lian zaczął rozmowę otulony białym materiałem i ciepłem ciała drugiej osoby.
Hua Cheng zaśmiał się dźwięcznie, pocierając dłonią materiał, gdzie znajdowało się ramię Xie Liana.
– Sam mi podpowiedziałeś, że lubisz patrzeć na gwiazdy. Podczas ostatniego wschodu słońca nie było mnie przy tobie, dlatego dziś mam nadzieję, że to wynagrodzę. O ile moje towarzystwo ci odpowiada.
Po nie tak dawnych wydarzeniach Xie Lian trochę inaczej spoglądał na mężczyznę, dlatego postanowił być z nim bardziej bezpośredni.
– Nie mógłbym marzyć o lepszym – zdradził – choć pewnie doskonale o tym wiesz.
– Cóż... prawda jest taka – delikatnie ścisnął mężczyznę, opierając czoło o tył jego głowy – że wcale nie jestem taki pewny siebie, jak może ci się zdawać. Nie mam pojęcia, co powinienem zrobić, powiedzieć albo czego nie mówić. Nie wiem... – odetchnął głęboko – nie wiem, jak prawidłowo się zachować, żeby Gege mnie nie odtrącił i nie pomyślał o mnie złych rzeczy.
– Dlaczego miałbym tak o tobie myśleć? Przecież jesteś zawsze szczery, pomocny, rozweselasz mnie i wspierasz. Akceptujesz moje gorsze strony. Ponadto wiem, że można na tobie polegać. Jak mógłbym tego nie zauważać i nie doceniać? Nie da się ciebie nie lubić i nie uśmiechać przy tobie.
– Naprawdę? – Wydawał się zdziwiony.
– Oczywiście! – wykrzyknął radośnie.
Glowa Hua Chenga opadła niżej, a czubek nosa delikatnie dotknął odsłoniętego skrawka karku. Oczy Xie Liana otworzyły się szerzej. Nie do końca wiedział, jak powinien zareagować na przyjemny impuls, który rozszedł się po ciele. Tego wieczoru to już nie pierwszy taki przypadek i był coraz bardziej zagubiony z odczuwanymi emocjami. Dlatego milczał, choć zastanawiał się, czy może siedzieć tak bez ruchu i bez mówienia kolejnych słów.
Jeszcze San Lang pomyśli, że nie chcę z nim rozmawiać!
Pierwszy raz się tym przejął. Przecież od początku znajomości nie potrzebowali nic poza swoim towarzystwem, żeby czuć się dobrze, a teraz... Reporter miałby się obrazić o taki szczegół?
Niemal zaśmiał się na swoje myśli i niepewność, która, nie wiadomo skąd, zrodziła się w jego sercu.
San Lang to przecież San Lang. – Z zapałem siebie przekonywał. – Nie wiem, jak to robi, ale zawsze mnie rozumie i nie oczekuje, że będę taki, jak inni ludzie. Akceptuje mnie...
Wziął głębszy oddech.
Musiał przywrócić sobie spokój.
Tylko... w tej chwili coś innego zaprzątało mu głowę, a czego nie rozumiał.
Dotyk.
Przypuszczał, że reporter nie zwraca uwagi na takie drobnostki, traktując je zwyczajnie. Skoro już wcześniej przytulał go, trzymał za rękę, nawet w tej chwili się w niego prawie wtulał i, ciężko mu było o tym myśleć bez kołatającego serca, też nie tak dawno dotknął ustami jego twarzy, to musiał być do tego typu zachowań przyzwyczajony. Ale im więcej o tym myślał, przypominał sobie sytuacji, w których go widział, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że wobec nikogo innego taki nie był. Niestety. Nawet dla swojej przyjaciółki, którą rzekomo traktował jak starszą siostrę, czyli Yushi Huang. Owszem, dwukrotnie się przytulili, ale tylko na chwilę i przy nikim reporter się tak nie uśmiechał, nie mówił tak dużo, nie był tak swobodny, beztroski i radosny jak przy nim!
Roztrząsając takie i podobne spostrzeżenia, okazało się, że zamiast być spokojniejszy, jego umysł szybko przestawał działać racjonalnie.
I nim się zastanowił nad kolejnymi słowami, wypalił:
– San Lang, dlaczego mnie dziś pocałowałeś?
Wraz z wypowiedzeniem ostatniego słowa, które samo w sobie wydawało się bardzo intymne, dodając do niego ich obecny bliski kontakt fizyczny, zrozumiał, co właśnie powiedział i jak to zabrzmiało, dlatego szybko zaczął się tłumaczyć:
– To znaczy... Nie miałem na myśli... Bo tak naprawdę, to wcale nie... – gubił się, próbując wybrać tym razem właściwe określenie. – Chodzi mi o to, jak mogłeś pocałować moje zapłakane oczy?! – Niemal pisnął na koniec, nie wierząc, że tak krępujące słowa były w stanie opuścić jego gardło.
Jego policzki spłonęły rumieńcem, który nawet mimo ciemności byłby widoczny, gdyby ktoś go teraz zobaczył.
Czuł, jak trzymające go ramiona osoby za nim sztywnieją, a głowa i lekki dotyk znikają z karku.
Xie Lianie, jak mogłeś! Żeby tylko San Lang nie poczuł się urażony, że nie jesteś mu wdzięczny za opiekę nad tobą i niemalże mu sugerujesz, że mógłby być tobą zainteresowany!
Zanim skończył wytykać sobie bycie przesadnie szczerym i nietaktownym, usłyszał za sobą krótki śmiech, a po nim wesołe słowa:
– Rozumiem, czyli Gege wolałby, żebym pocałował go w usta?
Nie mógł nic poradzić na to, że wyobraził to sobie i... jedyne, co mógł zrobić, to złapać za brzeg kołdry i ukryć pod nią głowę, z której, od natłoku myśli, z uszu prawie wylatywała para.
Hua Cheng przytknął skroń do zgarbionych pleców i zaśmiał się.
– Jesteś odważniejszy ode mnie, wspominając tak lekko o poca...
– San Lang!
– Ha, ha, nie musisz być nieśmiały! San Lang jest zadowolony, że jesteś zły o moje niekompetentne zachowanie i oczywiście dostosuję się do twojego życzenia.
Zwinięty w kulkę Xie Lian cicho pisnął, kiedy jego początkowe intencje zmieniły się w... w... Nawet nie mógł myśleć, w co tak naprawdę się zmieniły!
Hua Cheng odsunął się i delikatnie pomasował bark osoby przed sobą. Poprawił mu bluzę, żeby materiał dobrze zakrywał ciało i zagiął kaptur.
– Gege jest uroczy, kiedy jest zawstydzony i pozwala mi się podejść.
– Twoje żarty powodują, że... że...
– Naprawdę uroczy – powtórzył dobitnie, tuląc go mocniej.
– Ja? Przecież jestem mężczyzną! – obruszył się, wyciągając głowę ze swojego kołdrowego kokonu i zerknął za siebie na śmiejącego się reportera.
– Tak samo jak i ja, jednak czy tylko kobieta ma mieć prawo, by słuchać tak miłych komplementów? Jak dla mnie, Gege jest słodszy od całej ludzkości i bardziej uroczy, oczywiście.
– Ty... Ty... Ach! – jęknął pokonany na całej linii. Patrzył na jego roześmianą twarz i skrzące się z radości ciemne tęczówki. W tym momencie nie potrafił wymyślić innego określenia na jego osobę, jak powtórzenie: – San Lang także jest uroczy...
– Dziękuję, Gege. Jesteś pierwszą osobą, od której usłyszałem tak ujmujące słowa. Możesz częściej prawić mi komplementy, a ja odwdzięczę się z nawiązką.
Z jednej strony Xie Lianowi brakowało słów, żeby zareagować na tak krępującą wymianę zdań, z drugiej oprócz szybszego krążenia krwi w organizmie każda taka uwaga oddalała go od przeszłości.
– Zastanawia mnie, czy twoje droczenie się ma jakieś granice.
– Tylko takie, jakie sam ustalisz.
– To... To naprawdę przebiegłe.
– Ha, ha. Tak dobrze mnie znasz, a nadal czasami pozwalasz mi bezkarnie na takie zachowanie. Bardzo to lubię. Nawet jak uświadamiam sobie, że mogę przesadzać, to ty i tak mi to wybaczasz.
– Sam się sobie dziwię...
– Może mój urok w końcu zaczął działać na Gege? – zapytał z przekąsem.
– Masz na myśli lisi urok?
Pytanie zawisło w powietrzu. Reporter wyczuwał, że wspomnienie o lisie ma znaczenie. Nawet w rozmowie przy śniadaniu Mistrz Błyskawic o tym wspomniał.
– En. Właśnie ta część mnie – przyznał.
– Uważam, że każda część San Lang jest wyjątkowa.
– To nie ja jestem wyjątkowy – wyszeptał, a głośniej zapytał: – W którym momencie dałem się przejrzeć?
Xie Lian wyprostował plecy. Na dworze wcale nie było zimno, a on przez poprzedni temat rozmowy znów zaczął się pocić, dlatego wyciągnął ręce na wierzch kołdry i z ostrożnością oparł tył głowy o bark reportera.
– Kiedy zasłoniłeś mnie przed Quan Yizhenem.
Hua Cheng poprawił biały materiał i podsunął się odrobinę w górę, żeby osobie przed nim było wygodniej.
– Ale przecież stałeś obrócony do mnie plecami. Czym się zdradziłem? – dopytał ciekawy jego spostrzeżeń reporter.
– Kiedy chłopiec strzelił, to ty przyjąłeś na siebie uderzenie.
– Tak? – Cicho się zaśmiał. – Dlaczego nie pomyślałeś, że po prostu chybił?
– Zauważyłem biały włos na ubraniu – wyznał. – Maska nie pozwoliła mi dostrzec wszystkiego, dlatego nie widziałem, skąd się tam wziął. Byłem przy chłopcu w krótką chwilę, natomiast ty okazałeś się jeszcze szybszy. Wcześniej widziałem, że przywołanie E-Minga wymaga od ciebie kilku sekund skupienia. Tylko jedno wyjaśnienie nasuwało mi się na myśl.
Mężczyzna westchnął głośno.
Chyba nadszedł czas, żeby szczerze o wszystkim porozmawiać.
– Dlatego założyłem, że to było twoje własne futro – ciągnął Xie Lian. – Ponadto otaczająca cię energia się zmieniła. Stała się bardziej nieokiełznana.
– En – odparł – byłem tak zaskoczony, kiedy Ruoye poleciał do ciebie, że zareagowałem instynktownie. Do teraz wiem, że to lekkomyślne, bo Quan Yizhen w tamtej chwili też musiał domyślić się prawdy o mnie, ale dotąd nic nie powiedział. Myślałem, że mnie zaatakuje lub przynajmniej zapyta, kim lub czym jestem, ale on tylko wyraził uznanie... – Palcami miarowo gładził brzeg kołdry. – To dziwny chłopak. Nie potrafię go zrozumieć.
– Niezwykły i myślę, że to prosta osoba, która nie zastanawia się nad tym, czy ktoś jest człowiekiem czy kawałkiem materiału. – Ruoye wysunął się przez kołnierz i przesunął po szyi. – Dopóki jesteś w porządku dla niego, on będzie cię traktował tak samo. Czy nie wie o tobie Yushi Huang i jej asystenci?
– En, masz rację. Wiedzą.
– Właśnie, akceptują cię za to, jaki jesteś – powiedział i mocno podkreślił kolejne słowa: – Ja tak samo.
Nie patrzyli na siebie, a i tak w tej samej chwili się uśmiechnęli.
– Gege zawsze wie, co powiedzieć, żeby zabrakło mi słów.
– Dobrze wiem, że to niemożliwe, ale... może zdradzisz mi w takim razie, jak mnie obroniłeś. Nie zostałeś ranny?
– Mimo świadomości, że jestem lisim demonem, nadal się o mnie martwisz?
W końcu z ust Hua Cheng padło słowo, którego nie lubił wymawiać na głos, ale które w przeszłości skrzyżowało ich drogi ze sobą.
Demon.
Istota wypełniona mroczną energią. Zła, silna, przebiegła, a im starsza tym potężniejsza.
Niebezpieczna.
Jeśli czystokrwistego demona można było łatwo rozpoznać po otaczającej go negatywnej qi, tak pół człowiek, pół demon stawał się w idealnych warunkach lisem przebranym za koguta w kurniku. Krążyła w nim zarówno energia ludzka, jak i demoniczna, ale on był mistrzem manipulacji i potrafił świetnie przystosować się do warunków, w jakich się znalazł. Z wyglądu normalny człowiek, wabiący niezwykłą urodą, wdziękiem, charyzmą. Ponadto naturą lisich demonów była zdolność uwodzenia, więc uważano je za zdradliwe bestie.
Hua Cheng był świadom tych przekonań, dlatego nikomu nie mówił o sobie otwarcie. Wiedziała o tym Yushi Huang, a po przyjęciu dwójki asystentów, także i oni zostali wtajemniczeni.
Lecz nikt poza nimi.
Do dziś.
Xie Lian obrócił się, aby spojrzeć na niego, ale twarze znalazły się tak blisko, że spuścił wzrok i szybko powrócił do poprzedniej pozycji.
– Ty zawsze martwisz się o mnie, a ja o ciebie. Możemy powiedzieć, że w tym jesteśmy zgodni – wyjaśnił pośpiesznie. – Nie ma tu nic do rzeczy, kim jesteś. To chyba nie takie dziwne, że jestem zaniepokojony, kiedy ktoś w ciebie strzela...
– Ha, ha. Gege lubi mnie zaskakiwać swoimi wyznaniami. Lecz twoje słowa mnie bardzo cieszą. – Wziął luźno wiszące z boku szyi Xie Liana brązowe włosy, układając na białym materiale i przeczesał palcami. – Nie zostałem ranny. Broń mnie nie zrani, kiedy przybieram lisią formę, choćby tylko łapy czy ogona... Niestety, kiedy korzystam z mocy demona, moje prawe oko staje się czerwone, dlatego robię to w ostateczności. Nikt nie powinien o mnie wiedzieć, ale Gege na pewno zdaje sobie sprawę dlaczego.
– Zniewolono was, bo byliście silniejsi od innych, sprytniejsi, przebieglejsi... Kimkolwiek jesteś, nikt nie ma prawa odbierać ci wolności.
– Twoje królestwo nigdy nie wykorzystało dla własnej korzyści żadnego z nas.
Xie Lian ponownie się odwrócił. Tym razem reporter opierał głowę o metalową konstrukcję łącznika, dlatego wytrzymał jego wzrok. Coś nadal nie dawało mu spokoju. Hua Cheng wiedział więcej niż powinien.
– Kim jesteś, San Lang? Kiedy się spotkaliśmy?
– Wiesz, Gege... – dotknął jego przedramienia – wtedy... – zaczął, ale zmienił zdanie, pytając: – Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o pokucie i ucieczce?
– En. Jeszcze na Górze Koya.
– Tak. Powiedziałem ci, że ktoś w przeszłości kazał mi uciekać i nie oglądać się za siebie. Osoba o niebywałej odwadze i dobrym sercu, której ciepło nadal czuję. – Przesunął dłoń i ujął palce Xie Liana. Przyglądał się im, delikatnie dotykał, a potem przyłożył je do swojej lewej piersi. – Gege może tego nie pamiętać, bo to było tak dawno... tak dawno, Gege...
Zamknął oczy, uśmiechając się i ściskając trzymaną dłoń.
– Dano mi do ręki miecz – zaczął mówić, przypominając sobie przeszłość. – Miałem może dziesięć lat. Może mniej. Nie wiedziałem, czego ode mnie chcieli, co się dzieje, dopóki nie znalazłem się wśród innych żołnierzy i nie zaczęła się walka. Szczęk broni, krzyki, przekleństwa, popychanie do przodu, zapach krwi, metalu. Kazano atakować wszystkich, którzy nie mieli na swoich zbrojach znaku ognia, ale ja stałem pośród tego szału zwartych w zaciekłej walce ciał i nie miałem nawet pojęcia, skąd przyszedłem. Ktoś wytrącił mi broń, ktoś padł na mnie i przygniótł do ziemi. Ciosy, wrzaski dolatywały z każdej strony i nagle ogarnęła mnie ciemność. Mocno uderzono w moją głowę, aż straciłem przytomność. Gdy się ocknąłem, leżałem na mokrej ziemi. Uratowało mnie chyba to, że nade mną był stos ciał, a ja cały we krwi, więc można było założyć, że także nie żyłem – opowiadał bez większych emocji.
Popatrzył w niebo, na ciemne drzewa między budynkami, na osobę przed sobą, na własną pierś, przy której cały czas trzymał złączone dłonie. Wydawał się spokojny, choć jego serce biło szybko i nie tylko on zdawał sobie z tego sprawę.
Xie Lian nie miał zamiaru mu przerywać, dlatego widząc na sobie wzrok, kiwnął głową.
– Może i demony są silniejsze od ludzi, to zniewolone i z ograniczoną mocą, jedyne, co je cechuje, to większa wytrzymałość. Dlatego widziałem, jak kilkoro z nas nadal walczyło, choć żołnierzy pozostało może kilkuset z... setek tysięcy. Byłem mały, ale od początku czułem, że równina, gdzie jesteśmy, pełna jest ludzi. Ta energia była wszędzie, ogromna, jakby zajmowała całe miasto. A potem, w porównaniu do początku, pozostała zaledwie garstka ludzi. Chodziłem w jedną i drugą stronę, starając się przemknąć niezauważony. Noc mi w tym pomagała, mój niewielki wzrost i lisi instynkt. Jako dziecko nie rozumiałem, dlaczego mnie to spotkało. Bo byłem inny? Nie miałem pojęcia, jak funkcjonuje świat.
Pozycja w jakiej siedzieli, nie była najwygodniejsza, dlatego Hua Cheng wykorzystał fakt, że są już i tak blisko siebie. Odsunął na chwilę kołdrę, posadził mężczyznę bokiem na swoje kolana, obejmując jednym ramieniem, a drugim nasuwając kołdrę na nich oboje. Skroń Xie Liana dotykała jego obojczyka, a dłoń, która była na piersi, nadal tam tkwiła. Jakby niemo go wspierał i Hua Cheng tak właśnie to odbierał. Dzięki temu odważył się zdradzić wszystko do końca.
– Właśnie wtedy niedaleko mnie z nieba spadły dwie osoby. Obie ubrane na biało i obie w maskach na twarzy. Jedna była złota, druga biała – w połowie uśmiechnięta, w połowie płacząca. Oni byli inni niż wszyscy żołnierze, których widziałem. Ich ruchy były płynne, jakby ćwiczyli tę walkę całe życie – mówił z przejęciem. – Atakowali błyskawicznie i idealnie, ale bronili się z taką samą dokładnością. Ostrza dzwoniły, leciały iskry. Szczęk broni był tak donośny, że aż uszy mnie od niego bolały, a stałem daleko. Oniemiały. Nie mogłem oderwać od nich wzroku, choć wiedziałem, że jest niebezpiecznie i powinienem uciekać. Ale obaj byli niezwykli. Nic też nie mówili. Jakby to ich miecze prowadziły rozmowę, starały się rozwiązać konflikt. Ich właściciele poruszali się prawie bezszelestnie, lekko, jakby stąpali po wodzie, a ich szaty, choć czerwone od krwi, wyglądały niezwykle, jak biało-czerwone kwiaty.
Początkowo Xie Lian słuchał zaciekawiony, ale im więcej się dowiadywał, tym bardziej nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Coraz bardziej przypominało mu to jego własną przeszłość. Pamiętną Wojnę Czterech Królestw i najokrutniejszą z bitew. Teraz ściskał czerwony materiał koszulki i myślał, czy jest to możliwe.
– Niespodziewanie pojawili się przy mnie – ciągnął. – Pokonali ogromną odległość w mgnieniu oka. Nie wiem, czy mnie dostrzegli, ale dopiero w tamtym momencie pojąłem ogrom ich siły. Moje wszystkie zmysły się wyostrzyły, a instynkt nakazywał uciekać, lecz moje oczy i serce przekonywały, bym został. Może w głębi duszy wiedziałem, że prędzej czy później umrę albo ktoś mnie wykończy. Miałem na sobie przecież dowód, że jestem istotą zła. Kajdan był nie do zdjęcia, co uświadomili mi inni. "Jak raz ci go założyli, do śmierci będzie ci towarzyszył, żeby inni wiedzieli, że nic nie znaczysz na tym świecie". – Przełknął głośno, choć uśmiech nie znikał z jego ust. – Wiedziałem to aż za dobrze i chyba dlatego zostałem, choć sekundy, minuty mojego życia nieubłaganie zbliżały się do końca. Walka była za bardzo brutalna, niszczycielska, obezwładniająca, ale też urzekająca. Pewnie jakbym mógł obejrzeć ją teraz, stałbym tak samo zachwycony jak wtedy. Im bliżej byli, tym powietrze wokół wypełniało więcej energii. Oni byli jak huragan, którego nic nie jest w stanie zatrzymać. Zatrzymali się, stojąc naprzeciw siebie. Ziemia zaczęła się trząść. Ich miecze zawisły poziomo w powietrzu. Obaj przesunęli dłonią po ostrzach. Robili to tak samo szybko i płynnie. Wyglądali jak bracia, którzy stoczyli ze sobą niejedną walkę i mieli tę samą technikę. I dopiero wtedy przekonałem się na własne oczy, jak wygląda prawdziwa walka osób, które osiągnęły mistrzostwo we władaniu qi. Znad ciał umarłych zaczęły unosić się krople krwi. Byłem przerażony, ale i zafascynowany. To wyglądało, jakby spadł czerwony deszcz, ale tu nie leciał on z nieba, lecz wyciągnięto go z poległych. Magia istniała, energia istniała, ale wtedy pierwszy i ostatni raz widziałem jej prawdziwy potencjał. Nieruchome szkarłatne krople jak porwane wiatrem zaczęły lecieć w ich kierunku. Minęły ciało mężczyzny w złotej masce i ze wszystkich stron zaczęły uderzać w drugiego.
Hua Cheng mówił z przejęciem, prawie w ogóle nie przerywał, chyba że zaczerpnąć oddechu.
– Otoczyła go kula czerwieni – kontynuował z takimi samymi emocjami. – Myślałem, że to wystarczy, żeby został pokonany, lecz właśnie w tym momencie człowiek w złotej masce mnie dostrzegł. Przekręcił głowę w moją stronę i przez jedną długą sekundę patrzyliśmy na siebie. Pomyślałem "To nareszcie koniec, lecz mimo wszystko warto było tu zostać". Wtedy mężczyzna zniknął, jego miecz zniknął, a czerwona, krwista kula została przecięta w poprzek na połowę. Promień światła leciał wprost na mnie, gdy ktoś stanął pomiędzy nami. Jasny błysk, huk jakby wybuchu i trzask zlały się w jedno. Jeden z mężczyzn stał tyłem do mnie. Wysoki i wyprostowany. Opuścił dłoń z mieczem w dół. Z jego dłoni spływała krew i ściekała po ostrzu. – Zamilkł, opierając policzek na głowie Xie Liana. – Czy Gege wie, co było dalej?
Xie Lian rozprostował zaciśnięte palce, którymi od pewnego czasu kurczowo trzymał rękaw swojej bluzy.
– En.
– San Lang też nigdy nie zapomniał – wyznał niemal szeptem. – Uratowałeś mi wtedy życie, Gege. Choć byłem twoim wrogiem, tylko demonem, nic nie znaczącym dzieckiem pośród ponad połowy miliona osób... uratowałeś właśnie mnie. Twoja maska została rozbita, kiedy odbiłeś tamto cięcie. Twoje ramię zranione. A mimo to uśmiechnąłeś się do mnie, zapytałeś czy nic mi nie jest, dałeś mi szansę na normalne życie.
Zabrał rękę, którą go przytrzymywał i zdjął zegarek. Dwie pary oczu mogły dokładnie przyjrzeć się widzianej w świetle rozgwieżdżonej nocy jasnej skórze z ledwo zauważalnym jasnoróżowym śladem biegnącym dookoła nadgarstka. Xie Lian dotknął go kciukiem i przesunął delikatnie.
– To ty jesteś osobą, której Yushi Huang pomogła wyleczyć tę niegojącą się ranę... – powiedział, nagle uświadamiając sobie prawdę.
– Tak, a Gege jest osobą, która pozbawiła mnie tego jarzma, zdjęła ze mnie ciężar, który miał zostać ze mną na zawsze, jako dowód, kim jestem. Nawet jakby udało mi się uciec, zawsze by mnie odnaleźli i zabili. Dlatego dzięki tobie tu jestem. – Hua Cheng nakrył jego dłoń swoją i cicho dodał: – Gege, podarowałeś mi to życie.
– Czyli... od samego początku wiedziałeś, kim jestem?
– Spotkałem cię tylko raz, podczas wojny – tłumaczył. – Widziałem, jak wyglądasz, znałem twoje imię "Xie Lian", które sam napisałeś mi na przedramieniu i długo dodawało mi sił, by się nigdy nie poddać. En. Widziałem, że jesteś księciem Xianle oraz że jesteś silny i masz dobre serce. Tyle mi wystarczyło, by spróbować cię odnaleźć.
– I udało ci się. Tam gdzie nikomu nie powinno się to udać.
Twarz Hua Cheng się napięła.
– Niestety, Gege, to nie ja cię odnalazłem. Kiedy wróciłem do domu półtora tygodnia temu, ktoś przywiesił na ścianie twoje zdjęcie ze współrzędnymi geograficznymi Góry Koya. W tym samym czasie wybuchła hamburska filharmonia i zaatakowano innych kultywujących, część z nich porwano. Myślę, że jakaś osoba wiedziała, co się szykuje, a także gdzie jesteś. Pomogła mi dotrzeć do ciebie, a potem... a potem spotkaliśmy się naprawdę. Przed dwustu laty była to chwila, dlatego nie mogłem powiedzieć, że cię dobrze poznałem, ale teraz... im więcej spędzam czasu z Gege, tym dotkliwiej uświadamiam sobie, że nie szukałem cię tylko, aby ci podziękować. Bo każda chwila z tobą to kolejna chwila, w której coraz bardziej nie chciałbym, aby nasze drogi ponownie się rozeszły.
Wyznanie reportera było oszałamiające. Xie Lian nie przypuszczał, że jego San Lang mógłby być tamtym małym przestraszonym chłopcem. Że ratując go, po latach on uratuje jego i będzie iskierką nadziei, pomocą w pogodzeniu się z przeszłością...
To było prawie niemożliwe...
– To dlatego osoba w liście napisała... – Xie Lian odsunął się nagle między nogi Hua Chenga i utkwił w nim wzrok.
Już rozumiał. Nareszcie miał brakujące części układanki.
– "Na twojej starej drodze ten przed tobą jest ostatni, a zarazem pierwszy, któremu pomagasz i któremu pomóc powinieneś" – zacytował. – "Lepiej ochronić jednostkę, niż próbować niemożliwego". To oznacza, że ten, kto napisał list, znalazł mnie oraz przyprowadził ciebie na Koya-san to jedna i ta sama osoba.
– En. Myślę tak samo. Początkowo podejrzewałem Mei Nianqing, ale nie miał pojęcia, kim naprawdę jestem, więc to nie on. Wczoraj pomyślałem, że to może Mistrz Błyskawic, ale mówiłeś, że tamta osoba jest nadal w Japonii i dlaczego ktoś mówiący o wszystkim wprost jak on, miałby używać podchodów, bawić się w tajemnice, byśmy się spotkali?
– Ciekawe wnioski – powiedział z uśmiechem – ale tak, to na pewno nie on. Wczoraj spotkaliśmy się pierwszy raz od dwóch stuleci. I także nie wiedział o mnie wszystkiego.
– A więc kto? Kto wiedział, że spotkaliśmy się wtedy i mnie uratowałeś? I skąd mógł wiedzieć o atakach, o porwaniach lub że powinieneś opuścić górę?
Xie Lian spojrzał na palce, które pocierały wnętrze jego dłoni.
– Znam dwie osoby, które mogłyby za tym stać. Kiedy pomyślałem o pierwszej, od razu ten pomysł odrzuciłem. Z jednej strony jej działanie mogłoby wydawać się pomocne i być przysługą dla nas oboje, ale w równym stopniu byłaby to próba wywabienia mnie z kryjówki i pojmania. Nie mam o niej dobrego zdania. Nawet bym się nie odważył pomyśleć o niej w kategorii pomocy mi lub tobie, ale dobrze mnie zna i myślę, że swoimi źródłami mogłaby też znaleźć informacje o tobie. – Przełknął, czując, że jego gardło jest węższe niż zazwyczaj. Wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić i dopiero dokończył: – Ale wtedy za nic nie dopuściłaby, żebym został z tobą dłużej, jak i również połączył siły z innymi mistrzami oraz twoją przyjaciółką. I, co najważniejsze, nie ściągnęłaby tu Mistrza Błyskawic. To mistrz, który praktycznie zawsze pozostaje neutralny, ale nie można go lekceważyć.
– Uratował Shi Qingxuana.
– Myślę, że jeśli byli blisko z He Xuanem i dowiedział się, co zaszło w filharmonii, to jego ciekawość tylko powoli rosła. Może początkowo chciał zdobyć informacje do kroniki i dlatego podążył tym śladem, wiedząc, że He Xuan nie popuści. Postawił stopę na ziemi, ale gdy okazało się, że świat kultywacji zagraża zwykłym ludziom, postanowił nie stać bezczynnie.
– Nadal... nadal zaatakowano nas w kryjówce Qi Ronga.
Xie Lian skinął.
– Pewnie sam Qi Rong pomyślał, że dobrze byłoby mieć chociaż kilku kultywujących, skoro stracił ich setkę. A uwięzienie nas pod ziemią, odcięcie powietrza, zastępując je gazem usypiającym, to prawie pewna wygrana.
– Dobrze, że Gege był na miejscu.
– A może to po części przeze mnie do tego doszło, że nas tam zaatakował. – Zaśmiał się. – Jakbym nie znalazł tego pudełka, to wyszedłbyś zaraz po tym, jak narysowałeś pieczęć.
– Jak zawsze miałem to szczęście, że byliśmy razem i mogłem się przekonać, jak silny jest Gege – rzekł z uśmiechem, choć wiedział, że na Xie Lianie pozostawiło to ślad w postaci czerwonego odmrożenia na dłoni, którą Ruoye szybko zasłonił. Także Mistrz Błyskawic przestrzegł go, żeby nie używał "Fangxina".
Przez chwilę zatopili się w swoich własnych myślach i dopiero Hua Cheng przerwał ciszę między nimi, stwierdzając:
– Czyli pozostaje druga osoba.
– En. Poza nią nikt inny nie przychodzi mi na myśl, kto mógłby wiedzieć cokolwiek o mnie, o tobie i o tym, co się stało podczas wojny Czterech Królestw.
Tylko... dlaczego chciałby dla mnie cokolwiek robić? Czyżby pamiętał o moich słowach i wziął je sobie wtedy do serca?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro