42. Ratunek
Głos wyciągał go z głębin mrocznego snu. Ciche słowa powoli rozchodziły się po ciele, napełniając je spokojem. Nigdy wcześniej nic nie było w stanie przerwać cierpień, które przynosił mu stale powtarzający się koszmar. Za każdym razem kończyło się w ten sam sposób.
Dlatego zapomniał, co słowo "sen" naprawdę oznacza. Jakie to uczucie, kiedy umysł odpoczywa, a człowiek budzi się z uśmiechem na ustach, witając nowy dzień, pełen nadziei na szczęśliwie spędzony czas.
Dziś udało mu się uciec ze świata wspomnień. Nie słyszeć, nie widzieć reszty... nie czuć na sobie tego wzroku i delikatnego dotyku na drżącym ciele, przez który prawie krzyczał. Płakał. Wariował.
Te same dłonie odebrały mu wszystko, w co wierzył i co kochał.
Pokonany własną naiwnością, arogancją i miłością.
Bliski szaleństwu.
– Gege, już wszystko dobrze – usłyszał głos, który zdołał uwolnić go z koszmaru.
Czuł, jak gorące i ociężałe jest jego ciało, ale już nie obolałe.
Zamroczony umysł stopniowo zaczynał wyłapywać bodźce z zewnątrz, lecz on przyjmował je z ulgą: niewielką jasność, która padała na zamknięte powieki, ciepło rozchodzące się od dłoni, przyjemny zapach drugiego ciała i delikatny podmuch powietrza na szyi, gdy kolejne, powtarzane słowa "Gege" dolatywały do jego uszu.
Jedynym problem było pieczenie w piersi i ucisk, który nie pozwalał mu oddychać.
– Gege, jestem przy tobie.
San Lang? Nie... nie chcę, żebyś mnie widział w takim stanie... teraz... – myślał na granicy snu i jawy.
Pulsowanie pod mostkiem stopniowo się nasilało, a wraz z nim głośne bicie serca, które wstrząsało ciałem. Ciepłe palce łagodnie pocierały wnętrze jego dłoni, jakby chciały rozgrzać to miejsce.
– Otwórz oczy. Popatrz na mnie. – Delikatne słowa miękko lądowały przy jego własnych ustach.
Spróbował złapać oddech. Niestety, gardło miał ściśnięte. Nie mógł nawet przełknąć lub choćby przepuścić przez nie odrobiny powietrza.
Dusił się.
Kiedy to sobie uświadomił, obudził się. Mocno zacisnął palce wolnej ręki na pościeli i uniósł powieki. Jego wzrok od razu pochwyciła para czarnych oczu, a ich właściciel się nad nim pochylał. Był tak blisko, że niemal stykali się nosami. Miał na wpół otwarte usta. Mrugnął i od razu objął jego plecy, podciągając tułów w górę.
Po krótkim przytuleniu znów przytrzymał go za ramiona, odsuwając się do niego. Nie przestawali na siebie patrzeć, lecz Xie Lian nie potrafił się uspokoić. Wciąż się dusił. Czuł, jak bardzo jego ciało jest rozgrzane, a jednocześnie mokre i trzęsie się z zimna – prawie jak w gorączce.
– Gege, oddychaj.
W oczach Hua Chenga był ocean uczuć, których nie potrafił lub nie chciał ukryć, ale jego głos brzmiał jak melodia grana do snu przez uzdolnionego pianistę. Był lekki, pozbawiony pośpiechu i kojący.
Xie Lian spróbował, niestety coś ciągle go blokowało. Był w stanie tylko patrzeć i drżeć coraz bardziej. Nawet Ruoye przesunął się na ramię, starając się przylegać do ciała najdelikatniej jak potrafił. Dłonie reportera delikatnie ujęły jego policzki i otarły z łez oraz zimnego potu.
– Gege – odezwał się ponownie, uspokajająco, jakby nic złego się nie działo – otwórz usta i weź głęboki wdech. Patrz na mnie i mnie naśladuj. – To mówiąc, wciągnął głośno powietrze, a potem powoli je wypuścił. – Teraz wspólnie, Gege. Rozchyl wargi – zasugerował, naciskając opuszkiem brodę.
Tym razem Xie Lian zdołał wykonać prośbę.
– Dobrze, Gege – uśmiechnął się – a teraz wciągnij powietrze aż do płuc, jakbyś chciał wypełnić nim całą pierś.
Jedna z dłoni powędrowała przez gardło w dół – na mostek i brzuch.
– Tu, Gege. Weź tak głęboki wdech, aż powietrze dotrze tutaj.
Xie Lian był pewny, że tego nie zrobi, choć brzmiało to tak łatwo. Jego mięśnie były maksymalnie spięte, ciało drżało z wysiłku, uczucie paniki nadal było zbyt świeże, ale spróbował. Skupił się na dłoni wskazującej mu miejsce, do którego miał wtłoczyć życiodajny tlen i zrobił pierwszy wdech.
Ku jego zdziwieniu – udało się.
Bolała go cała klatka piersiowa i brzmiało to bardzo chrapliwie, jak u astmatyka, ale działało. Powietrze wydawało się być żarem z wulkanu, który pali wewnętrzne narządy, jednak nie przestał, dopóki nie poczuł, jak dłoń Hua Chenga unosi się wraz z jego brzuchem.
Reporter uśmiechnął się ponownie, powracając dłonią do policzka i pocierając go z uczuciem.
– Teraz wypuść. Powoli – mówił, a Xie Lian posłusznie wykonał jego polecenie. – Dobrze, bardzo dobrze, Gege. A teraz razem. Wdech... i wydech. Wdech... i wydech.
Byli tak blisko, że, kiedy jednocześnie wypuszczali powietrze, ich ciepłe oddechy się mieszały. Rozszerzone źrenice utkwione mieli w sobie. Obie dłonie reportera delikatnie ścierały z nabierających kolorów policzków słone łzy, które nie przestawały płynąć. Xie Lian palcami trzymał go za nadgarstki, chcąc się upewnić, że na pewno już nie śni i osoba przy nim jest prawdziwym San Langiem, którego poznał na Górze Koya.
Oprócz głośnych oddechów, wśród bliskości ciał, lampka kinkietowa padała na ich twarze, powodując, że rysy twarzy stawały się ostrzejsze. Dokładnie było widać, jak oczy reportera błyszczały od niepokoju, pomału mieszanego z ulgą.
Jeden z kciuków Hua Chenga zatrzymał się tuż poniżej oka drugiego mężczyzny. Drugi powoli przesunął do kącika ust. Czarne źrenice podążyły za nim, patrząc, jak dotykają dolnej wargi, dociskają ją do zębów i przesuwają się po całej ich długości w jedną i drugą stronę. Xie Lian zdołał otworzyć buzię, ale żadne słowo nie wydobyło się z jego krtani. Znów miał problem z oddychaniem.
– Och – jęknął Hua Cheng, nagle przytomniejąc i odrywając palec. Wzrok miał jednak tak intensywny, że intencje malowały się w nim jak pociągnięcia zanurzonym w czerwonej farbie pędzlem na czystej, białej kartce.
Przymknął oczy, przełykając i powoli zbliżając ich twarze ze sobą. Ostrożnie zetknął ich czoła, a potem nosy. Xie Lian, w przeciwieństwie do niego, nie mógł odwrócić wzroku. Warga, którą dotykał mężczyzna, pulsowała, choć w tamtym momencie jego palec był niezwykle delikatny, w ogóle nie napastliwy. Skóra łaskotała, a uczucie to przenosiło się na resztę ciała, jakby spływało z jego ust, wzniecając ciepło. Palcami trzymał za nadgarstki i mógł w każdej chwili zapobiec temu, co nadchodziło, lecz... wcale tego nie chciał...
Wcale nie chciał niczego zatrzymywać.
Kiedy to sobie uświadomił, zacieśnił chwyt i sam zamknął oczy. Kilka sekund później poczuł ruch powietrza i chłodne usta na swoim gorącym policzku, które delikatnie go tam pocałowały, a w następnej chwili jeszcze subtelniej musnęły kącik oka, z którego sączyły się łzy. Uniósł powieki, całkowicie oniemiały i zobaczył, jak Hua Cheng w drodze do drugiego policzka na chwilę zatrzymuje wzrok na nim i się uśmiecha. Z wilgotnymi od jego łez wargami i tak pięknie, jakby miał przed sobą ósmy cud świata.
Po kolejnych pocałunkach, położył dłoń na spoconym czole i odsunął z niego przyklejone, mokre włosy.
– Gege, nie strasz mnie tak więcej – powiedział nerwowo. – Następnym razem moje serce nie wytrzyma, gdy znów znajdę cię w takim stanie jak dziś.
Xie Lian był pewny, że reporter ma na myśli jego płacz, duszenie się i dźwięki, jakie zapewne wydawał przez sen, które go zbudziły, ale... nie mógł się pozbyć wrażenia, że ta przestroga ma drugie, ukryte znaczenie. Te słowa, po sytuacji, w jakiej się przed chwilą znaleźli, nie brzmiały do końca niewinnie.
Zdołał tylko niemo kiwnąć głową, a zaraz ramiona objęły jego plecy i pociągnęły w przód. Zatrzymał się na gorącej piersi. Przekręcił głowę i oparł tam policzek, czując dziwną ulgę we własnym sercu. Cokolwiek Hua Cheng zrobił lub chciał zrobić, jak mocno go teraz trzymał, jak głośno słyszał bijące w napiętej piersi serce – jego i swoje, nie mógł powstrzymać emocji.
Złapał go w ramiona i zamknął oczy. Zatrząsł się, po czym cicho załkał.
"San Lang! San Lang! San Lang!" – pragnął wykrzyczeć, by dźwięk tego imienia wibrował w jego ciele, napełniając je nadzieją, którą utracił i spokojem, jaki przy nim odczuwał. Chciał się wtulić w niego jeszcze mocniej, pozwolić sobie na chwilę zapomnienia, na chwilę bycia słabym człowiekiem, wrażliwym, zmęczonym, zrezygnowanym. Pozwolić ciepłu ogrzać go, a usłyszanym słowom na nowo wypełnić umysł.
Pociągnął nosem i prawie zaśmiał się ze swoich myśli.
– Nie chciałbym sobie schlebiać, ale Gege nie płacze chyba za mną, bo nie widział mnie kilka godzin? – zapytał Hua Cheng.
Ton był żartobliwy, ale Xie Lian wiedział, że tym razem mężczyźnie wyjątkowo nie przychodzi on łatwo, ponieważ mówił cicho, a jego głos prawie niezauważalnie drżał. Mimo swojego stanu palcami masował napięte plecy i ramiona, aby pomóc jemu się rozluźnić. Był delikatny i ciągle był to ten sam San Lang, którego nie potrafił rozgryźć, ale ciepło jego słów, gestów, dziesiątek uśmiechów, troski powoli mu uświadamiało, jak z dnia na dzień, godziny na godzinę stają się sobie bliżsi.
– Ja tęskniłem za tobą, a byłeś tylko za ścianą – kontynuował. – Ale i tak znów z tobą przegrałem, bo Gege chyba bardziej lubi San Langa – powiedział z udawaną pretensją i westchnął jawnie pokonany.
Xie Lian dobrze go przejrzał – obaj byli zdenerwowani. Oplatające siebie ramiona pomagały w równym stopniu jednemu jak i drugiemu. Pozbyć się Xie Lianowi wizji koszmaru, a reporterowi strachu o ważną osobę, kiedy zobaczył ją szamoczącą się we śnie.
Bardzo dobrze to odgadł, bo naprawdę Hua Cheng czuł, jakby z obawy o niego stanęło mu serce, a krew wrzała z wściekłości.
Ktokolwiek doprowadził Gege do takiego stanu, odnajdę go i zniszczę – obiecywał sobie.
Nie mógł nie zauważyć, że Xie Lian został w przeszłości skrzywdzony. Wcześniej nie pokazał się mu tak złamany, boleśnie zraniony, nie mogąc powstrzymać łez i nawet teraz drżąc w jego objęciach. Jego zachowanie i niektóre słowa nie raz mu uświadamiały, że stało się coś bardzo złego.
Pokuta, ucieczka... przyznał, że uciekał przed przeszłością, więc dzisiejszy koszmar musiał dotyczyć właśnie tamtych czasów.
Czy to przez przegraną wojnę Królestwa Xianle? – zastanawiał się. – Śmierć rodziny królewskiej?
Był ich synem, który według zapisów historii zginął razem z nimi. Jaka tragedia się za tym kryła, skoro żył po dzisiejszy dzień, ale dotknięty cierpieniem, przez które nie mógł spokojnie przespać nocy dwieście lat później? Czy to dlatego próbował wymigać się od pójścia spać? Uciekał w ciemność, odcinając zmysły, oddalając się od ludzi, mieszkając z dala od krzywd, w miejscu spokoju i harmonii, której nie mógł odnaleźć?
Hua Cheng nie wiedział, co o tym myśleć. Nie znał odpowiedzi. Rozpalone ciało w jego uścisku nadal podrygiwało, choć cichy płacz prawie całkowicie ustał. Widział, że się wstrzymuje, aby jak najszybciej uspokoić emocje.
Rozejrzał się po pokoju, a gdy dostrzegł to, czego szukał, odezwał się:
– Zostawię cię na chwilę, Gege, ale nigdzie nie idę.
Ułożył go na poduszce i przykrył po uszy wilgotnym prześcieradłem. Nie chciał, aby czuł się jeszcze bardziej zawstydzony płaczem przy obcym mężczyźnie. Podszedł do szafy i wyciągnął nowy komplet ubrań – zwykłe szare spodnie dresowe i takiego samego koloru bluzę z kapturem. Wziął też wciśniętą na górnej półce letnią kołdrę z lekkim, poliestrowym wypełnieniem.
Wrócił do Xie Liana i usiadł tyłem do niego na brzegu łóżka.
– Gege, przyniosłem ubrania. Nie będę podglądał, więc się przebierz w coś suchego. – Nie słysząc ruchu za sobą, dodał: – Nigdzie się nam nie spieszy i nie zamierzam iść bez ciebie. Zostanę, aż sam mnie wygonisz.
Podejrzewał, że nie do końca jego obecność mogła się podobać mężczyźnie lub coś zmienić, na przykład pocieszyć, ale czasami świadomość, że jest ktoś przy nas, dodaje odwagi i otuchy, aby szybciej się pozbierać. Przywrócić spokój.
Nie miał pojęcia, że właśnie on potrafił to robić najlepiej ze wszystkich.
Hua Cheng nie musiał długo czekać. Najpierw poczuł na przedramieniu dotyk, który uformował się w słowo "Dziękuję". Uśmiechnął się do siebie, ale nic nie powiedział. Słyszał, jak osoba za jego plecami odkrywa się, rozbiera, a potem zakłada ubranie. Gołe stopy w za długich miękkich spodniach pojawiły się z boku i zsunęły na podłogę. Obszerna bluza wisiała na mężczyźnie, a twarz pod kapturem była całkowicie niewidoczna.
Wstał i powiesił na oparciu krzesła koszulkę i spodenki, w których spał. Ze spuszczoną głową wrócił i usiadł na materacu. Obaj milczeli i się nie ruszali Nie spoglądali w swoją stronę i reporter nie wiedział, czy może jednak przegiął i poprzednie nie całkiem właściwe zachowanie lub żarty o tęsknocie bądź płaczu nie były przesadzone. Czasami zdarzało mu się palnąć coś głupiego, tym bardziej będąc w jego towarzystwie, ale zazwyczaj te drobne żarty rozluźniały napięcie.
Teraz... zastanawiał się, czy nie wziął tego zbyt lekko.
O jego ramię coś lekko uderzyło. Xie Lian oparł się bokiem i głowę w kapturze przyłożył do barku.
– Miałeś rację – rzekł cichym głosem – brakowało mi ciebie, San Lang.
– Zdziwiłbym się, gdyby tak nie było – oznajmił nieskromnie. Na jego ustach znów zagościł uśmiech, a w głębi duszy odetchnął. – Masz ochotę coś zjeść? Albo się napić?
Skinął ruchem głowy, więc Hua Cheng sięgnął po kubek z herbatą, która była już zimna i podał ją.
– Dziękuję.
– Jeśli czegoś potrzebujesz, powiedz mi o tym.
– En – przytaknął cicho.
Obaj dobrze wiedzieli, że nie da się zabrać przykrych wspomnień, jak wiatr porywa suche liście, i nie można zmienić przeszłości. Nikt jednak nie powiedział, że przyszłość nie może być lepsza, a teraźniejszość nadal ma nam przypominać o smutku.
Reporter zabrał pusty kubek i odstawił go z powrotem na szafkę. Oparł dłonie na udach, splótł palce i potarł kciuki o siebie.
– Czy Gege mi ufa? – zapytał.
Xie Liana zdziwiło pytanie, bo czy pozwoliłby mu na taką bliskość, gdyby mu nie ufał?
Tym bardziej dziś!
San Lang, czy to kolejny twój sposób na zawstydzenie mnie lub znów chcesz mnie czymś podejść?
– En. Gdybym ci nie ufał – wziął głęboki oddech – Ruoye zatrzymałby ciebie już w drzwiach.
Hua Cheng spojrzał w bok i zobaczył, jak ciało mężczyzny drży.
– Czy Gege się ze mnie śmieje?
– Gdzież bym śmiał – odparł na wdechu, a potem pochylił bardziej głowę w dół i zaśmiał się głośniej.
– Wiesz, że jestem wrażliwym facetem i łatwo mnie zranić?
– Naprawdę? – Udał zaskoczonego. – Nie miałem pojęcia. San Lang musi mi wybaczyć.
Nim się obejrzeli, humor powoli wracał ich dwójce. Nawet głos Xie Liana powoli stawał się spokojny, choć nadal ochrypły. Osoba przy nim jako jedyna potrafiła odwrócić uwagę od smutku i porwać do metaforycznego tańca, gdzie są tylko oni i nic innego nie ma znaczenia. Choćby przez chwilę, gdy tak jak teraz są przy sobie.
– Wybaczę, ale pod jednym warunkiem.
Wiedziałem, że za tym pytaniem znów kryła się jakaś twoja lisia intryga!
Nie znalazł sposobu, by się z nim mierzyć w takich sporach lub na czas przewidzieć wszystkie jego zamiary.
Spod szarego kaptura przez kilka sekund nie wydobywał się głos, a potem bez pytania, co by to mogło być, rozbrzmiało miękko "Dobrze".
– Zamknij oczy i nie otwieraj ich, dopóki ci nie pozwolę.
– Nie wiem, co wymyśliłeś, ale – wypuścił powietrze, czując się zmęczony, ale z jakiegoś powodu zadowolony – dziś powierzam się twojej opiece.
– Nie mógłbym liczyć na bardziej satysfakcjonującą odpowiedź. Chyba nawet już powoli zapominam, że Gege wcześniej stroił sobie ze mnie żarty.
I kto tu komu robi te żarty! Och, San Lang!
Hua Cheng wstał, rozłożył przyniesioną wcześniej kołdrę, łapiąc za dwa rogi i okrył nią plecy siedzącego mężczyzny jak peleryną, zaciągając ją także na głowę. Bez ostrzeżenia wziął zapatuloną osobę na ręce i wyszedł z nią z pokoju. Choć Xie Lian był zdezorientowany, posłusznie nie otwierał oczu i o nic nie pytał.
Czuł się głupio, jak mały berbeć, ale ciekawiło go, gdzie pójdą.
Podczas krótkiego spaceru miał chwilę, żeby w końcu zastanowić się nad tym, co wysoki dziennikarz mógł sobie o nim pomyśleć, kiedy znalazł go w łóżku szamoczącego się w koszmarze. Mężczyzna, w którego oczach zawsze starał się pokazać z jak najlepszej strony, do tego silnej, dziś widział go w najgorszym stanie. Jak bardziej mógł się jeszcze przed nim zbłaźnić lub jakie słabości ukazać? Czuł się prawie obnażony. Nie uciekł, zakopując się pod ziemię z zażenowania tylko dlatego, że, o dziwo, Hua Cheng nie skomentował tego wybuchu, nie skrytykował, a wręcz pomógł mu się uspokoić.
Jakby był tam dla niego, nie prosząc i nie pytając o nic, trwając przy nim z własnej chęci. Przy silnym Xie Lianie, ale też przy słabym. Jakby to nie było nic złego i nie odejmowało mu honoru. Choć on sam myślał o sobie inaczej.
Płakać przed obcym? Być przez niego pocieszanym, a nawet...
Zawinięty jak naleśnik, choć na wygodę nie mógł narzekać, uświadomił sobie, że Hua Cheng nie brzydził się jego, również uwłaszczających łez. Ścierał je z twarzy, pocałował zapłakane oczy, a nawet przez chwilę miał wrażenie, że nie tylko to krążyło po jego umyśle.
Nie rozumiał, jak można zrobić tak krępujące rzeczy!
Co San Lang sobie myślał? Czy to jakiś sposób stosowany przez Yushi Huang na uspokojenie płaczącej osoby? Jeśli tak, to pierwszy raz się takim spotykam! – Ruoye, dotąd spoczywający bez ruchu na jego ramieniu, przesunął się na szyję i pierś. – Widziałeś to, Ruoye? J-jak... C-co ja mam teraz myśleć?
Szli już kolejną minutę. Xie Lian bił się z myślami, jednocześnie wypierając wspomnienia nocy. Wciągał w nozdrza zapach drewnianej szafy, w której leżała kołdra, słodkiego płynu do płukania ubrań, wykładziny na podłodze, malowanego drewna boazerii, zastałego powietrza i kurzu. Słyszał otwierane drzwi i kroki trzymającego go mężczyzny, które, z cichych na wykładzinie, zmieniły się na dudniące, choć nadal niegłośne, jakby kroczyli teraz po blaszanym podłożu. Chłodniejsze i świeże powietrze z zapachem drzew oraz nocy uderzyło w jego twarz.
Jesteśmy na zewnątrz?
Reporter zatrzymał się i Xie Lian poczuł jak kuca, nadal trzymając go na rękach. Przez cały czas był w większości zakryty i nawet gdyby spotkali kogoś w korytarzu, to nie mógłby zgadnąć, kto jest na jego rękach... a przynajmniej miał taką nadzieję, że by się nie domyślił...
Sprawne ręce przekręciły go i teraz siedział na podłodze plecami oparty o szeroką pierś. Reporter był tuż za nim i nogami otaczał jego postać, a ramionami trzymał ciepły materiał z przodu, żeby się nie rozwinął. Odsłonił rąbek kołdry z głowy, ale kaptur pozostawił.
– Możesz Gege już patrzeć.
– Czy powinienem się czegoś obawiać?
– Hm, chyba tylko tego, że ci się spodoba – odparł i wyzywająco dodał:– i odtąd tylko w moim towarzystwie zechcesz siedzieć po nocach.
– Masz o sobie duże mniemanie.
– Staram się tak brzmieć – odparł wesoło na zaczepkę.
Ukryte pod kapturem usta Xie Liana nie chciały opaść. Jak bardzo brakowało mu takiej swobodnej rozmowy, żartów, przyjemnego głosu. Za każdym razem uświadamiał to sobie na nowo. Czuł, jakby minęły tygodnie od ich ostatniego przekomarzania się, a przecież przy każdej okazji starał się go rozśmieszyć lub odrobinę z nim podroczyć. Kilka godzin wspomnień: wiszenia w lochu, cierpienia, starania się ze wszystkich sił nie dać złamać, co i tak zawsze kończyło się w ten sam sposób – jego porażką, było trudne do odsunięcia na bok. Dziś echo snu nareszcie nie trawiło jego umysłu jak każdego poprzedniego razu. Dzięki mężczyźnie będącemu w stanie dotrzeć do jego serca. Potrafiącemu je uspokoić i dać siłę, by się ponownie uśmiechnąć i nie poddać.
W przeszłości zrobił wiele złego, czego nie da się naprawić, czym więc zasłużył, by ktoś otaczał troską jego?
Kto dał mu szansę, by spotkał San Langa, mógł pomóc jemu i jego przyjaciołom? Mistrz Błyskawic ostro skarcił go za negatywne myślenie o sobie, ale przecież wiedział, że odebranego życia nie da się przywrócić. Był tak samo winny, jak inni, którzy dopuścili się zbrodni. A przez niego, tylko przez niego zginęli niewinni ludzie, na których mu zależało.
Nauczył się z tym żyć, lecz nigdy sobie tego nie wybaczył.
W tym momencie wiedział, że ma wokół siebie osoby, z którymi może spróbować coś naprawić. Przy reporterze odczuwał spokój, ale budziła się też wola walki i pragnienie zmierzenia się z przeszłością. Tym razem się nie ugnie, nie ukorzy i nie da się pochłonąć szałowi.
Dziękuję, San Lang.
Otworzył oczy i ściągnął z głowy kaptur.
Kolejna bezchmurna noc z ciemnym granatem i zdobiącymi go gwiazdami w towarzystwie srebrzystego księżycowego rogala – to zobaczył nad sobą, lecz nie tylko. Na wysokości jego oczu ciemne niebo kończyło się żółtymi światłami miasta i czarnymi sylwetkami koron drzew. Miejsce, w jakim siedzieli, nie posiadało dachu ani ścian, jedynie metalowy szkielet, kiedyś oszklony i chroniący przed warunkami atmosferycznymi. Obecnie delikatny wiatr nie miał problemów, aby przedostać się do nich, mierzwiąc włosy na każdą stronę.
Okazało się, że Hua Cheng przyprowadził ich do starego łącznika teatru z kinem usytuowanego pięć metrów nad ziemią, skąd rozpościerał się piękny obraz nocy.
Czy wiedziałeś, San Lang, że widok nocnego nieba zawsze działa na mnie uspokajająco? Czasami zastanawiam się, czy jestem tak przewidywalny, czy po prostu łączy nas więcej, niż moglibyśmy przyznać...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro