41. Sen przeszłości
TW: dręczenie psychiczne, okaleczenie, przemoc.
Te odrobinę bardziej drastyczne treści nie zawierają wielu szczegółów, ale każda wrażliwa na krzywdę osoba, powinna mieć na uwadze, że opisy są dość sugestywne.
* * * * * * *
Późnym popołudniem, kiedy słońce było bliskie zachodowi, Xie Lian w towarzystwie Mistrza Błyskawic i E-Minga zeszli z dachu. Ich rozmowa się przedłużyła, ale mieli sobie dużo do powiedzenia.
W tym czasie jedynymi osobami, które spały, był Pei Xiu, Shi Qingxuan oraz Quan Yizhen.
He Xuan czuł zmęczenie, ale nie mógł zasnąć z wielu powodów zaprzątających jego myśli. Jednym z nich była osoba śpiąca w jego ramionach i pochrapująca co kilka minut. Chociaż zdarzało się im spać w jednym pokoju, nigdy nie dzielili ze sobą łóżka i nie byli tak blisko jak dziś. Prawie jak rodzina albo... kochankowie.
Ciężko było wyprzeć dyrygentowi z pamięci własne zachowanie: składane na karku, szyi, a nawet czole skrzypka pocałunki. Krótkie, ale tak do niego niepodobne. Nikt mu ich nie wypomniał, ale sam dobrze pamiętał wszystkie towarzyszące temu emocje. W tamtym momencie czuł, że postępuje właściwie, choć nie do końca pojmował, co mogło to oznaczać.
Co jego wargi chciały przekazać, kiedy milczał, zostawiając ich ślad na ciele? Przez usta skrzypka słowa wychodziły bezustannie, dzieląc się z innymi swoimi myślami i odczuciami, a on? Co próbował "powiedzieć"? Jaki przekaz dać płaczącemu chłopakowi? Czy nie wystarczyłoby mu tylko być przy nim? Im obu?
O tak, jemu nie wystarczyło.
He Xuan prawie go stracił, dlatego gdy okazało się, że żyje, emocje, które kiełkowały w nim przez lata, osadzając się na dnie serca, wypłynęły wszystkie naraz. Później, kiedy usłyszał jego płacz, nieskładne słowa, poczuł trzęsące się nagie ramiona, to zrozumiał, że nigdy nie chce się z nim rozstawać, narażać na niebezpieczeństwo i za wszelką cenę pragnie go chronić. Być przy nim, z nim. Przy osobie, która jako jedyna przedostała się przez warstwę grubej, zimnej skóry i wywołała burzę w sercu. Zmieszała jego własną magię wody z porywistym, całkowicie nieskrępowanym wichrem, zamykając go w pułapce serca.
Tyle lat otaczała go niewinna bryza tworzona przez wesołego skrzypka, że nawet się nie zorientował, gdy nabrała mocy i uwięziła, niczym w oku cyklonu.
Z niego nie było już ucieczki.
Mógł tylko się poddać, zaangażować i własnoręcznie zadbać o drugie serce, które od lat biło przy jego własnym. Nawet nie znając myśli Shi Qingxuana był świadomy i pewny tego, co chce on sam.
W tym samym czasie, w innym pokoju Yin Yu nie opuszczał "sieci", będąc na bieżąco z informacjami z Salwadoru i ze świata. Yushi Huang z Ban Yue opiekowały się na zmianę Pei Xiu i przygotowywały wywary oraz mikstury, a Pei Ming im we wszystkim pomagał, zachowując się trochę jak chłopiec na posyłki. Miał na uwadze swoje poprzednie zbłaźnienie, więc czuł, że musi coś zrobić, żeby pokazać męską stronę. Na razie kończyło się to na wypełnianiu ich prób, ale cały czas szukał odpowiedniego momentu i sytuacji, aby się zaprezentować jak na prawdziwego mężczyznę przystało.
W przypadku Hua Chenga – odkąd przyzwał E-Minga, który udał się z Xie Lianem na dach – ich więź została przerwana, jakby go odseparowano. Początkowo się przestraszył, ponieważ coś takiego zdarzyło się mu pierwszy raz, ale nadal potrafił określić, gdzie jest Xie Lian i jego lis. To go uspokoiło.
Godziny oczekiwania poświęcił na uprzątnięcie kuchni, wybranie pokoju dla Xie Liana, a potem dla siebie, który okazał się sąsiadującym, i medytację.
Wyraźnie wyczuł energię E-Minga dopiero przed wieczorem. Akurat był w garderobie, szukając odpowiedniego dla siebie ubrania. Mężczyźni weszli do dużego pomieszczenia wypełnionego najróżniejszymi elementami garderoby wiszącymi na dziesiątkach metalowych stelaży na wieszakach i podeszli do niego. E-Ming kroczył bezszelestnie między dwójką niczym biała zjawa. Wydawał się wyższy i napuszony, ewidentnie zdenerwowany. Ale reporter nie przejął się E-Mingiem. Skupił wzrok na Xie Lianie, który szedł powoli, a jego twarz była blada, jakby ktoś wyssał z niego całą energię. To nie pozbawiło go uśmiechu, ale wyglądał na skrajnie zmęczonego.
– Muszę coś sprawdzić i przez jakiś czas mnie nie będzie – rzucił bez żadnego pozdrowienia czy tłumaczenia mężczyzna o stalowym spojrzeniu. – Twój lis jest bezczelny, więc naucz go pokory, zanim zrobi to ktoś inny, a tego drugiego uparciucha – spojrzał sugestywnie na Xie Liana – niczego już nie nauczysz, ale dopóki się nie zregeneruje, nie powinieneś mieć problemów, żeby siłą zatrzymać go w jednym miejscu. – Poprawił włosy i machnął ręką, prostując materiał rękawów. – Trzymaj go przy sobie i nie każ mi oglądać go w jeszcze gorszym stanie. Chyba potrafisz tego dopilnować?
– En – odpowiedział niepewnie Hua Cheng zaskoczony niezrozumiałymi uwagami Mistrza Błyskawic.
Już wcześniej wywnioskował, że się znają, ale po tych słowach dopiero dotarło do niego, że ich więź jest mocniejsza, niż przypuszczał. Choć w tej chwili mężczyzna brzmiał despotycznie, przebijała przez niego troska. Jakby od tego zależało czyjeś życie.
– Dobrze – kontynuował, jakby wszystko zostało ustalone i nikt nie miał nic do powiedzenia. – Oddaję ci Ruoye, Xie Lianie. On też będzie cię pilnował, więc nawet nie myśl o głupotach. – Biała, długa tkanina wyleciała z rękawa mężczyzny i poleciała od razu do swojego pana, oplatając się na jego piersi pod ubraniem.
– Dobroduszność i chęć opieki Mistrza Błyskawic nad takim człowieka jak ja jest zbędna. – Xie Lian próbował zainterweniować.
Nadaremno.
– Dlatego zostawiam cię z kimś, komu się nie sprzeciwisz – rzucił mu oschle, patrząc ostro prosto w oczy.
Obrócił się na pięcie i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
E-Ming sam podszedł do Hua Chenga, stanął na dwóch łapach, przednie opierając o jego udo, i pyskiem dotknął dłoni, zmieniając się w motyle. Prawe oko reportera zaczęło piec, ale nic nie powiedział, unosząc powiekę i jeszcze raz patrząc uważnie na mężczyznę.
Xie Lian obrócił twarz w przeciwną stronę, jakby był zawstydzony tą sytuacją, dlatego to Hua Cheng podszedł do niego pierwszy i z uśmiechem wskazał dłonią na całą salę, po czym wesoło powiedział:
– Gege, jeśli już jesteśmy tu obaj, co powiesz na to, żeby przed odpoczynkiem poświęcić choćby minutkę, wybierając dla siebie coś fajnego?
O czymkolwiek rozmawiali z Mistrzem Błyskawic, nie pozwoli, aby w dalszym ciągu jego myśli zajmowały problemy, dlatego odwrócenie od nich uwagi powinno być najlepszym rozwiązaniem.
A potem osobiście odprowadzę cię do łóżka, Gege.
Jak pomyślał, tak zrobił.
Dwadzieścia minut później po kąpieli i z przyszykowanym kubkiem zielonej herbaty stojącym na szafce nocnej Xie Lian leżał w łóżku w spodenkach i zwykłym białym T-shircie. Nadgarstki otulały bandaże, ale to nie pierwszy raz, kiedy reporter je widział, więc tym razem ich nie zasłaniał.
Pokój był usytuowany od południa, więc rozgrzał się tak bardzo, iż mężczyzna nakrył się tylko prześcieradłem. Nie mógł pozostać bez niczego, kiedy Hua Cheng, zgodnie z prośbą Mistrza Błyskawic, nie odstępował go praktycznie na krok.
Dlaczego wziąłeś sobie do serca jego słowa, a mnie nie słuchasz, kiedy ci mówię, że nic mi nie jest? – zastanawiał się, gdy po kolejnych słowach, że może wrócić do siebie i też odpocząć, dziennikarz nie ruszał się z fotela przy łóżku i patrzył na niego z uśmiechem.
– Obiecałem Gege, że dopilnuję, żebyś zasnął i nie wyjdę, dopóki nie będziesz spał – odpowiadał.
Xie Lian nie uważał, że sen jest mu potrzebny. Medytacja szybciej zregeneruje ciało, więc upierał się przy takim odpoczynku.
– Nie, Gege. Twój umysł także musi nabrać sił, a dobrze wiesz, że tylko sen może mu pomóc. Medytacja tego nie zastąpi.
Toczyli o to spór już od dziesięciu minut i żaden nie odpuszczał. Ruoye nie uczestniczył w tej małej sprzeczce, leżąc bezpiecznie pod koszulką.
W końcu, wiedząc, że nie wygra, Xie Lian się poddał.
– Dobrze, San Lang. Spróbuję zasnąć, ale jak się nie uda, to zostawisz mnie w spokoju?
– Nigdy nie zostawię w spokoju Gege, ale... mogę przystać na mały układ. Jak zamkniesz oczy i nie zaśniesz w przeciągu pół godziny, to odpuszczę, choć jutro będę znów nalegał, żebyś jednak poszedł spać.
– Nie wygram z tobą, dlatego się zgadzam.
– Wiesz, że nigdy nie chciałbym zrobić nic wbrew tobie, ale martwienie się o twoje zdrowie jest silniejsze ode mnie.
– Dodatkowo podszyte uwagami Mistrza Błyskawic.
– Tylko po części. Przecież już wcześniej się umówiliśmy, że będę dziś z tobą, dopóki nie uśniesz.
Xie Lian prawie o tym zapomniał. Tak czy owak, został pokonany i zmuszony do małego zagrania. Fortel miał polegać na tym, że zamknie oczy i wejdzie w stan medytacji. W obecnym stanie nie było to łatwe, bo właściwe ułożenie dłoni i ciała prawie samoistnie po dziesiątkach lat treningu szybko pomagało mu medytować, ale, leżąc w łóżku, łatwiej mu było zasnąć. Teraz był przemęczony i bez qi. Czuł, że potrzebuje snu, ale nie chciał tego. Tym bardziej przy kimkolwiek, a już w szczególności nie przy Hua Chengu.
Dla Xie Liana sen oznaczał tylko jedno – powrót do przeszłości, którą chciał zostawić za sobą i w niepamięci. Potrafił długo trwać w stanie zawieszenia między świadomością a błogim zsunięciem się w niebyt i, choć nigdy nie mogło to zastąpić snu, wolał takie rozwiązanie, niż pozwolić kolejny raz uczestniczyć w koszmarze wspomnień.
Zamknął oczy, biorąc głęboki wdech i wypuszczając długo powietrze. Rozluźniał wszystkie mięśnie. Skupiał się na oddechu, na powolnym rozprowadzaniu resztek energii po ciele. Czuł Ruoye dotykającego skóry, zapach kurzu, cienki promień zachodzącego słońca na ramieniu, który przedostawał się przez szczelinę w zasłonach. Słyszał hałas za oknem i śmiech Quan Yizhena kilka pokoi dalej. Ciepło wypełniało jego kończyny, krążyło pod skórą, docierając do najdalszych zakamarków. Wziął następny wdech. Jego umysł powoli stawał się zamglony, ciężki, a głowa tak idealnie pasowała do poduszki, że nie mógł się skupić na tym, co sobie zaplanował.
Nie mogę zasnąć, nie mogę zasnąć – powtarzał w swoim umyśle jak mantrę. – Nie mogę... zasnąć. Proszę... Nie... zasnąć. ...Zasnąć...
Wyczerpany, zapadł w głęboki sen.
*
Spadał w dół.
Niebo, chmury, ziemia.
Wiatr rozwierał jego włosy, jakby leciał z dużą prędkością. Nie bał się. Nawet tego, że uderzy mocno o ziemię lub zatrzyma na murach zamku, który dostrzegł w oddali.
Przeżyje, cokolwiek się tu stanie.
Zamknął powieki.
Wiedział, że jest we śnie. Dawno nauczył się rozpoznawać, co było wytworem umysłu, a co rzeczywistością. Nie znaczyło to, że potrafił ze snu uciec, nawet gdy było dokładnym odzwierciedleniem tego co znał i co go prześladowało. Nie wierzył, że tym razem będzie inaczej. Dlatego czekał, wiedząc co nastąpi. Miał kilka sekund spokoju, po których znów wszystko do niego wróci. Znów będzie musiał to przeżywać.
Kara... pokuta... Jakkolwiek tego nie nazwę, należy mi się, choć boli tak samo mocno.
Otworzył oczy.
Sala tronowa, jaką zapamiętał.
Królestwo Xianle było bogatym krajem, a największa sala zamku mieniła się złotem, przepychem kolorów szlachetnych kamieni, które roztaczały blask z każdego zakątka jak rozkwitnięte kwiaty, a prawdziwe rośliny rosły w dużych donicach, tworząc minimalistyczny zadaszony ogród. Na wprost wejścia dwa szerokie krzesła ustawione na podwyższeniu stały puste.
Xie Lian nie mógł poruszać własnym ciałem, ale wszystko widział i słyszał.
– Ruoye – powiedziały jego własne usta. – Zostaniesz z moimi rodzicami. Pilnuj ich, jakbyś pilnował mnie.
Biała szarfa rozwinęła się z jego nadgarstka i zawisła w powietrzu.
– Do rana powinienem wrócić. Nie wiem, czego ode mnie chcą, ale nie mogę odmówić. W moim imieniu chroń królestwa, króla i królową. Leć już.
Na rozkaz, Ruoye szybko pokonał dystans całego pomieszczenia i zniknął między drzwiami.
– Matko, ojcze, czekajcie na mój powrót – powiedział, patrząc na zawieszony na ścianie za tronem obraz przedstawiający królewską parę. Ich twarze były poważne, ale malarz idealnie odwzorował oczy, które skrywały ciepłe uczucia.
Xie Lian odwrócił się i wyszedł.
Tamtego dnia nawet się z wami nie pożegnałem.
Zamknął oczy, próbując nie rozpamiętywać, czy coś by zmieniło, gdyby poszedł do nich i ich przytulił. Był w końcu dorosłym mężczyzną. Może królowa śmiałaby się, choć odwzajemniła uścisk. Pocałowała w czoło. Król zganiłby go ostrym spojrzeniem, ale ostatecznie klepnąłby w ramię.
Nigdy się tego nie dowiedział.
Kiedy ponownie otworzył oczy, jego dłonie były skrępowane za plecami, a na głowie miał czarny worek. Jeszcze nie rozumiał, co się stało, dlaczego i jak śmiali tak traktować członka królewskiej rodziny. Mógł z łatwością przerwać więzy i się uwolnić, ale nie chciał być porywczy. Mogło być to nieporozumienie. Na pewno nim było.
Nastąpiło chwilowe zawieszanie broni, a on przybył w pokojowych zamiarach. Aby rozmawiać. Dlatego czekał bez strachu, idąc spokojnie prowadzony przez dwójkę żołnierzy. Podejrzewał, że schodzą do miejsca, gdzie nikt ich nie podsłucha, wolnym od energii, od szpiegów i tam ustalą kolejne kroki na przyszłość. Taką bez wojen, bez śmierci kolejnych osób, gdzie nareszcie ludzie będą mogli żyć w spokoju, zgodzie i dobrobycie. Wszystkie cztery kraje znajdą rozwiązanie. W końcu zginęły już setki tysięcy, nie potrzeba więcej ofiar. Wierzył, że te więzy, ten worek na głowie to środki ostrożności. Może i prymitywne, ale nie byli wszakże w Xianle, więc nie mógł narzekać i zachować się niewłaściwie, narażając zbliżający się pokój.
Dla niego mógłby przecierpieć wiele, byleby do niego doszło.
Wtedy tak myślałem. Wtedy wierzyłem jeszcze w dobro i sprawiedliwość.
Wtedy...
Ale wszystko się zmieniło.
Kolejne wspomnienie było już inne. Bardziej nieprzyjemne.
Za każdym razem próbował się obudzić, kiedy jeszcze nie było za późno, ale nigdy mu się to nie udawało.
Towarzyszył mu zapach wilgoci, chłodu, brudu, krwi. Jego umysł był zamroczony. Nie pamiętał, czy podczas poczęstunku w zamkowych podziemiach, do którego go zaprowadzono, podano coś zatrutego do jedzenia lub rozpuszczono otumaniające środki w winie. Może po prostu ktoś przyłożył mu naprawdę mocno w głowę, kiedy spuścił na chwilę gardę. Nie pamiętał, ale głowa faktycznie go bolała, tylko o dziwo od wewnątrz, jakby coś wwiercało się w mózg i próbowało go rozerwać. Słyszał podniesione głosy, lecz żadnego nie rozpoznawał. Padały nieprzyjemne słowa.
Zdołał otworzyć jedno oko i dostrzegł kilku żołnierzy z pochodniami i dwójkę obcych mu mężczyzn. Jeden z nich trzymał papier i coś czytał, zerkając co chwilę na niego.
Nic nie rozumiał.
Kilkukrotnie wymówili jego imię. Wspominali wojnę, wymieniali liczby, pytali o coś, a on, nie mogąc się wysłowić, kiwał leniwie głową. Bolała go, cały czas wszystko wirowało, więc zamknął oko i tylko cicho mruczał. Próbował przywołać swoją świadomość do porządku, skumulować w ciele energię, ale wszystko było rozproszone, jakby zrobiono mu pranie mózgu. Starał się zebrać wszystko do kupy. Z marnym skutkiem.
W końcu zapytano go o coś. Raz, drugi, trzeci. Poczuł palce zaciskające się na policzkach, które uniosły głowę.
Ostatkiem sił otworzył oczy.
– Przyznajesz się, książę Xianle i... . – Nie usłyszał, co mówią.
Kaszlnął, wypluwając coś ciepłego i gęstego.
– To ja – zdołał wymówić. – Jestem Xie Lian...
Znów zapadł w sen.
Następnych godzin nie mógł sobie przypomnieć w żadnym śnie. Po prostu dryfował wtedy w ciemności, na fali zbliżającego się cierpienia. Będąc już tak blisko, a pragnąc z całego serca być jak najdalej.
Obudź się, Xie Lianie. Obudź się. Nie karz siebie ponownie.
Nigdy jego prośby nie zostały spełnione. Nie mógł się obudzić.
Jeszcze nie teraz.
– Obudź się, dumo Xianle – usłyszał wyraźne słowa gdzieś bardzo blisko.
Głowa już nie pulsowała. Choć przecież było to tylko odległe wspomnienie, ciało dobrze pamiętało każdy rodzaj bólu. Dziwne, że nie potrafił przywołać wszystkich radosnych chwil, a te najgorsze tak dobrze, by za każdym razem o nich śnić.
Uniósł powieki, ciesząc się, że pomieszczenie, w którym go pozostawiono, nie było jasne. Panował półmrok, a światło dochodziło z korytarza, który był za kratami... Za kratami. Czyżby był w jakimś lochu? Oczywiście, jako świadek własnego snu, dokładnie wiedział, gdzie jest, ale po odzyskaniu świadomości także szybko odgadł prawdę.
W połowie stał, w połowie wisiał przy ścianie. Coś boleśnie krępowało mu ramiona powyżej łokci, utrzymując je w górze, a jego w pionie. Uniósł głowę i zobaczył łańcuch przyczepiony do ciemnej kamiennej ściany i grube żelazne kajdany. Oplatały go zaraz nad stawem łokciowym.
W tamtym momencie pomyślał, że to dziwny sposób na trzymanie osoby w niewoli. Czy nie powinno się skuwać nadgarstków? Spojrzał w dół, dostrzegając, że jego stopy także są uwięzione. Miał niewielkie możliwości ruchu. Nawet nie mógł podnieść kolana, by wycelować w osobę, której głos usłyszał. A spróbował. Łańcuchy zabrzęczały, ale zdołał tylko unieść stopę na kilka centymetrów.
– Taki waleczny. – Śmiech mężczyzny świdrował mu w uszach.
Obrócił głowę.
No tak.
Przecież znał ten głos.
Osoba stojąca obok odsunęła się i przesunęła po nim wzrokiem – od gołych stóp po oczy, na których się zatrzymała. Jej uśmiech wyglądał łagodnie, jednocześnie oczy w odległym blasku pochodni błyszczały drapieżnie. Przykuto go do ściany w spodniach i rozpiętej szacie wewnętrznej, ale i tak to spojrzenie wydawało się Xie Lianowi niewłaściwe. Jakby miał przed sobą tort, na który bardzo ma ochotę i ledwo się powstrzymuje, żeby go natychmiast nie zjeść w całości.
Nie chciał okazać słabości, ale i tak przełknął. Gardło go piekło, jakby nie miał nic w ustach od doby. Może i tyle minęło. Nie miał pojęcia.
– Dlaczego mnie uwięziłeś? Czego ode mnie chcesz? – zapytał Xie Lian cicho.
– Nie wiesz tego?
– Niby skąd?
– Przede mną była tutaj dwójka mężczyzn z trybunału. Czyżbyś już zapomniał? – Uśmiechnął się szerzej. – Mówiono, że masz dobrą pamięć, a jednak zapominasz o rzeczach, które stały się raptem kilka godzin temu. Nie wiem, co powinienem o tobie myśleć, książę. To nie przystoi osobie, która miała zostać następcą tronu.
Gdyby w tym momencie ówczesny Xie Lian wychwycił czas przeszły w ostatnim zdaniu, być może zdołałby pozostałą mu mocą się uwolnić i nie dopuścić do tragedii. Ale koło zębate zaczęło się kręcić i już nie dało się go zatrzymać na czas. Patrząc na siebie z tamtych czasów, obecny, śniący Xie Lian wiedział, że był za bardzo naiwny... choć teraz też nie różnił się zbytnio.
Rok czy dwieście lat, on się po prostu nie zmieniał.
– Powiedz wprost. Chcę to mieć już za sobą. Skoro jestem twoim więźniem, to wszystko twoja sprawka.
– Ha, ha! Jesteś taki niecierpliwy. Ale... mylisz się.
Podszedł do niego tak blisko, że Xie Lian czuł delikatnie słodko-kwaśny oddech na swoich ustach. Pachniał jak najlepsze wino pite, aby uczcić ważne wydarzenie.
– Nie ja będę pociągnięty do odpowiedzialności – mówił aksamitnym głosem – i na pewno nie będzie to koniec, o nie. To dopiero początek.
Odsunął się, może wyczytując z jasnobrązowych oczu, że nawet członek królewskiej rodziny mógłby w przypływie złości odgryźć mu nos.
– Książę Xianle, pierwszy następco tronu, Xie Lianie. – Jego uśmiech znikł, zastąpiony zimnym głosem, jak kat odcinający bez cienia emocji głowę na egzekucji, i dokończył: – Oficjalnie ogłaszam datę twojej śmierci na dokładnie za siedem nocy od dziś.
– C-co? – Choć zawsze starał się, by jego wypowiedzi były składne i dokładne, w obecnej chwili nie mógł zdobyć się na nic więcej.
– Tak, trochę się pospieszyłem. – Pokiwał głową. – Mój błąd, że nie mogłem się doczekać, bym mógł cię mieć w swoich rękach, ale musisz mi wybaczyć, bo widzisz – machnął dłonią, dając znak żołnierzowi stojącemu na korytarzu – nie mogę ryzykować, żeby ktoś pokrzyżował mi szyki, a ty jako jedyny znałeś prawdę, choć jeszcze mogłeś nie wiedzieć, jak ją użyć przeciwko mnie.
Do celi wbiegło czterech zbrojnych, którzy złapali więźnia za nogi i ręce, przyciskając mocno do wilgotnego kamienia.
– Nie mogę ci jeszcze zdradzić wszystkich szczegółów, ale poznasz je za kilka dni. Jednak do tego czasu muszę cię trochę zmiękczyć.
Zza mówiącego wysunął się kolejny mężczyzna przypominający płatnerza: z grubymi, sztywnymi, czarnymi rękawicami na dłoniach i w fartuchu ze skóry, który przesłaniał mu pierś. Człowiek ten był wysoki jak dąb, o ramionach szerokich i umięśnionych, ale twarzy bez wyrazu i pustym spojrzeniu jasnych oczu. Pchał przed sobą stół na kółkach z prostokątnym blokiem stali.
Umysł Xie Liana oglądający to, co widziały oczy i co pamięć doskonale mu przypominała, był spokojny. Xie Lian we wspomnieniach także. Choć serce biło mu szybko, nie pokazywał emocji na zewnątrz.
Mężczyzna, który z nim rozmawiał, sięgnął po coś z boku szarego bloku i podszedł do Xie Liana. Żołnierze przytrzymali go mocniej, ale niepotrzebnie. Więzień się nie rzucał, nawet nie poruszał, ze wzrokiem wbitym w osobę, którą widział niejednokrotnie i nie spodziewał się, że okaże się nikczemnym i grającym nieczysto draniem.
– Zagryź – przemówił, podsuwając do jego ust zwiniętą w niewielki rulon bydlęcą skórę. – Nie chcę, żebyś odgryzł sobie język. – Palcem wskazującym dotknął jego policzka i zjechał nim do brody. – Otwórz usta i zrób, o co cię proszę. Nie będzie mniej bolało, ale przynajmniej nie zrobisz sobie większej krzywdy. – Dotyk był delikatny, a głos łagodny, jakby mówił do dziecka, któremu trzeba było coś wytłumaczyć.
Xie Lian nie przerwał z nim kontaktu wzrokowego, gdy zacisnął zęby na kawałku skóry i kiedy wypluwał mu go prosto w twarz.
– Jak wolisz. Tylko nie miej potem do mnie pretensji, gdy z powrotem będę musiał przyszyć ci język, żebyś był w stanie odpowiedzieć na moje pytania.
Więzień nie odrywał wzroku od czarnych oczu, gdy płatnerz otworzył ciężką pokrywę i w pomieszczeniu od razu zrobiło się cieplej. Patrzył niezlękniony, jak szczypcami złapał za rozżarzoną obręcz i rozwarł dwa jej końce, tworząc z rozgrzanego, plastycznego stopu literkę "C". Nie krzyczał i nie zamknął powiek, gdy jego skóra na nadgarstku zaczęła się topić i niewyobrażalny, niepodobny do niczego wcześniej ból przeszył całe jego ciało ani minutę później, czując jeszcze gorszy ból w drugim nadgarstku. Dolatywał do niego zapach palącej się skóry, krwi, własnego potu. Ściskał palce tak mocno jak potrafił i każdy mięsień ciała, byleby tylko nie dać chorej satysfakcji temu mężczyźnie, który patrzył na niego tak samo intensywnie, bez zmrużenia oka, jakby napawał się tym widokiem i chciał wyryć go sobie na zawsze w pamięci, Tak jak kajdany powoli stygły na jego rękach.
Płatnerz wyjechał z wózkiem, nawet na niego nie spoglądając, jakby taka praca była dla niego normalnością. Wojskowi także go puścili i wyszli z celi. Pozostał tylko ten mężczyzna.
– Imponujące – powiedział z uznaniem.
W Xie Lianie krew się gotowała, jego ciało płonęło, jego zmysły wołały, żeby je uwolnić z ciała, żeby ktoś zerwał z niego te obręcze, ale ich pan był głuchy na prośby. A jego oczy, jak nigdy, pełne były nieukrywanej nienawiści.
– Potrzebuję cię, Xie Lianie. – Podszedł do niego, kładąc dłoń na rozpalony i drżący bark. Dotknął jego skroni, po której spływały kropelki zimnego potu. – Tego co jest tu... oraz – zjechał palcem niżej, zatrzymując się na mostku – całej siły, którą posiadłeś. Pragnę byś mi to dał.
– Nig-dy... – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
– Niestety, tyle czasu nie mam. – Rysował palcem małe kółka na jego lewej piersi. – Ale spokojnie, dopilnuję, żebyś sam mnie błagał, bym skrócił twoje męki, pozbawił cię życia i z największą przyjemnością zechcesz zdradzić mi wszystko, co chcę wiedzieć, a nawet więcej. Bylebym już z tobą skończył. Wierz mi, wcale nie będę się z tym śpieszył.
– Z-zdechnij w piekle.
– Cierpliwości, mój drogi. Tylko cierpliwości. Niedługo sam się przekonasz, co oznacza piekło.
Po tych słowach mężczyzna obrócił się i wyszedł.
Xie Lian nareszcie mógł wypuścić powietrze i rozluźnić mięśnie. Jego ciało zawisło na kajdanach i jęknął cicho. Najchętniej wykrzyczałby cały ból, wyrzucił pulsujące ciepło, które wydawało się wpływać w żyły i rozrywać je od środka, pozbawiając go resztek energii, ale nie miał na to siły.
Nie do końca zdawał sobie sprawę z upływu czasu. Ból nie ustępował, a on na zmianę tracił i odzyskiwał przytomność. Oblewano go wodą, zadawano pytania, wkładano coś do ust i nakazywano jeść, wlewano w niego wodę. Może była to forma kolejnych tortur, a może po prostu nie chcieli, żeby się odwodnił i umarł. Nie miał pojęcia. Wiedział tylko, że nie brakuje mu wiele, by przejść na drugą stronę. Metal, którego na nim użyli, pochłaniał qi jak gąbka.
W przebłyskach świadomości chciał się zregenerować, ale coś go blokowało. Nie mógł wykrzesać z siebie choćby iskierki mocy. Był całkiem pusty. Pierwszy raz w życiu czuł się tak bezbronny i słaby.
Mimo wszystko dokładnie wiedział do czego to zmierza.
"Zmiękczyć" – takiego słowa użyto. Chcieli, żeby się poddał, żeby nie miał siły walczyć z własnym ciałem, żeby nie mógł, a nawet nie chciał się im sprzeciwić.
Złamali go już fizycznie. Zaledwie kawałkami metalu, gorączką i bólem. Był żałosnym strzępkiem siebie i bolało go to bardziej niż drżące mięśnie czy nawet to haniebne jarzmo na nadgarstkach. Duma królestwa, jedyny syn, ukochany narodu... nie mógł nawet sam ustać na nogach.
W tej chwili nie myślał nawet o tym, jak wygląda, czy jest ubrany w królewskie szaty, czy brudną szmatę. Jednak nadal posiadał umysł, do którego nikt nie miał wstępu poza nim samym. Mógł się tam schronić, bo choć nie posiadał energii, nie brakowało mu woli, by przeżyć i zrozumieć, co się stało. Naprostować to. Był gotowy cierpieć, aby dowiedzieć się całej prawdy i pociągnąć winnych do odpowiedzialności.
Musiał tylko wytrzymać.
Początkowo było trudno, bo gorączka nie ustępowała, ale jak zaczął myśleć trzeźwo, zamykał swój umysł głęboko, nie reagując na bodźce z zewnątrz. Medytował, choć bez krążącej w nim energii czuł się zimny. Zimno mu nie przeszkadzało. Żołnierze przychodzili i odchodzili. Pił, co mu dawali, jadł, co wkładali między usta. Nigdy nic nie mówił i nie wydawał żadnych dźwięków poza szczękiem łańcuchów. Czasami się uśmiechał, czasami otwierał oczy, czasami brał głębszy oddech lub poruszał palcami.
Jego godziny i dni zlewały się w jedno.
W celi nie było pory dnia. Brakowało światła, poza pochodniami, ustalonego porządku, stałej pory odwiedzin. Drzwi do celi pozostawiały cały czas otwarte. Nie obawiali się, że ucieknie. Nie było szans, żeby się wyrwał jak dzikie zwierzę. Dobrze wiedzieli, co robią.
A on czekał, uspokajając swoją duszę i wnętrze, które stało się bezpiecznym schronieniem.
Obudź się. Obudź się. Obudź się – powtarzała jego rzeczywista powłoka.
W tamtym czasie nie spodziewał się, że naprawdę, to był dopiero początek.
Najszczęśliwsze chwile w lochu.
Podejrzewał, że minęło kilka dni, choć równie dobrze mogły minąć tygodnie, a nawet miesiąc. Nie mógł zliczyć sekund w ciemności, od czasu do czasu przerywanej pomarańczowo-żółtym światłem ognia.
W końcu mężczyzna, który z nim rozmawiał, powrócił.
Obudź się. Niech ten sen nie trwa choćby chwili dłużej.
Stanął przed umęczonym ciałem Xie Liana i pochylił się nad jego twarzą skierowaną w podłogę. Oczy więźnia były zamknięte, więc podszedł jeszcze bliżej i palcami delikatnie uniósł brodę. Skóra gościa była gładka i ciepła. Przyjemniejsza od szorstkich, mocnych dłoni żołnierzy, ale Xie Lian wiedział, że ta delikatność podszyta jest napawaniem się jego cierpieniem. Niczym więcej jak przyjemnością patrzenia na niego w obecnym stanie – wyglądu półżywego człowieka. Może gdyby nie trawiąca jego ciało wiele godzin gorączka, trzymałby się lepiej. A może nie. Mógł zgadywać, ale nie widział ku temu powodu. Liczyła się teraźniejszość, a miał właśnie przed sobą tego, który za to wszystko odpowiadał.
Obudź się.
– Dzień dobry – odezwał się przyjemnym, wesołym głosem. Był wypełniony ciepłem i brakowało jeszcze tylko przytulenia, żeby Xie Lian nie zaśmiał się mu w twarz.
Odzyskał rezon, ale nie chciał się zdradzać z tym, że ma siłę, by stanąć prosto i spojrzeć na niego nadal bez strachu. W dalszym ciągu pragnął zaprowadzić go przed sąd za maczaniem palców w wojnie, bo podejrzewał, że do tego to wszystko zmierzało.
Dlatego nadal się nie ruszał.
– Dobrze spałeś? Odpocząłeś? – pytał jakby z troską. – Wyglądasz nie najlepiej, ale wierzę, że wcale nie masz się tak źle. Co?
Nie otwieraj oczu. Oszczędź mi tego. Nie każ mnie więcej. Nie...
– Spójrz na mnie – poprosił łagodnie.
I oczywiście orzechowe tęczówki od razu zatrzymały się na jego twarzy. Uśmiechnął się, widząc ten wzrok. Był to radosny uśmiech, bez cienia złośliwości lub złych intencji. W pełni szczery i przyjacielski.
– Piękny. Twoje spojrzenie ma tę samą głębię, która tak mnie zauroczyła.
Rozejrzał się po celi i skrzywił, gdy zobaczył, że stoją na brudnej i mokrej podłodze.
– Nieprzyjemnie tu, prawda? – Nikt mu nie odpowiedział, ale nie oczekiwał, że jego rozmówca będzie skory do pogawędki, dlatego on sam mówił dalej: – Mógłbym dać ci nową celę albo nawet pokój. Taki z materacem, z oknem, a nawet łaźnią, ale założę się, że wybrałbyś to, co masz teraz. – Rzucił mu długie spojrzenie. – Nie mylę się? "Idź do diabła" na pewno to sobie właśnie pomyślałeś. Poprzednio użyłeś podobnych słów.
Jego uśmiech się zmienił, odrobinę opadł, a on sam zrobił kilka kroków w prawo i w lewo. Wyglądał, jakby o czymś rozmyślał. Xie Lian nie spuszczał z niego wzroku, a "Xie Lian – obserwator" w jego głowie modlił się, aby ktoś zawiązał mu oczy, zatkał uszy i wepchał coś w nozdrza, aby nie czuł swojej zbrodni, swojej winy.
– Wiesz – zaczął mężczyzna, przystając w jednym miejscu, był bardzo zadowolony – rozmyślałem o tym. Długo się zastanawiałem, jak to się stało, że się tobą zainteresowałem, że poświęciłem tyle czasu na poznanie ciebie. Jak żyjesz, czym się zajmujesz, co lubisz robić, czy twoje więzi z rodziną lub przyjaciółmi są mocne czy powierzchowne. – Xie Lian drgnął na tę ostatnią uwagę, a mężczyzna się zaśmiał. – Tak myślałem. Przeczucie co do ciebie mnie nie myliło. W końcu jesteś kochanym pierworodnym i ulubieńcem królestwa, jak mógłbyś i ty nie kochać ludzi? Niemożliwe.
Znów zrobił krok w jego stronę.
– Jesteś wyjątkowy. Na pewno już ci to mówiono nie raz. Ja też to powtórzę: Jesteś wyjątkowy, Xie Lianie. I ja tę wyjątkowość w tobie bardzo cenię. Przez to, że taki jesteś, łatwo się ciebie czyta. – Przesunął kciukiem po popękanej, suchej wardze. – Myślę, że chciałbyś odgryźć mi tego palca, ale się wstrzymujesz. Po co się wstrzymujesz? – Zbliżył do niego twarz. – Bo nie chcesz pokazać, że się jeszcze nie poddałeś.
Zaśmiał się, mrużąc oczy i robiąc dwa kroki w tył.
– Za ciemno tu, dajcie pochodnie, żeby rozświetlić mrok – nakazał surowym, zimnym tonem.
Kilku zbrojnych weszło do środka i rozstawili na stojakach w ścianach pochodnie. Światło było za mocne dla Xie Liana, dlatego przymknął na chwilę oczy i dopiero po chwili zaczął pomału uchylać powieki. Twarz jego gościa była teraz dobrze widoczna. Młoda, przystojna, ze szlachetnymi rysami, bardzo arystokratyczna.
Obudź się! Obudź się! Obudź się! Obudź się! Obudź się!
– Ale, jak mówiłem, cierpliwości. Mnie jej nie brakuje. Wszystko w swoim czasie, a czasu mamy pod dostatkiem. Ty i ja. Ty i ja możemy... – zatrzymał się w pół zdania. – Nadal nic nie powiedziałeś. A ja jednak liczyłem, że sobie porozmawiamy. Cóż... to na pewno przez to, że jesteś tu sam i czujesz się samotny. – Obudź się! Nie słuchaj! Nie patrz! – Ktoś taki jak ty, zawsze otoczony ludźmi, służbą, rodziną... na pewno jest do tego przyzwyczajony i brakuje ci bliskich. Założę się, że martwisz się o nich. – Łańcuchy zabrzęczały metalicznie, a mężczyzna się uśmiechnął. – Chciałbyś wiedzieć, jak się czują, a może ich zobaczyć lub z nimi porozmawiać? Nie będę ci tego ograniczał.
Xie Lian nawet nie wiedział, w którym momencie za rozmówcą pojawił się żołnierz i dał mu coś.
Proszę, niech to się skończy...
Zimne dreszcze przebiegły po jego ciele, ale nie mógł zamknąć oczu. Po słowach mężczyzny domyślał się... ale jego umysł nadal uparcie powtarzał "Nie, nie, nie, niemożliwe, to niemożliwe..."
– Od teraz możesz być z ukochanymi rodzicami aż po kres swoich dni. – Wyciągnął obie dłonie zza pleców, trzymając za włosy odcięte głowy królowej i króla Xianle. – Ze mną nie chciałeś rozmawiać, ale najbliższym chyba tego nie będziesz oszczędzał. – Położył obie części ciała na podłodze przed Xie Lianem i dodał: – To wszystko twoja wina, książę.
Po tych słowach obrócił się i wyszedł z uśmiechem na ustach.
– Dam wam trochę czasu dla siebie, a potem znów cię odwiedzę – krzyknął z korytarza. – Przyniosę kolejne prezenty!
Xie Lian nie odrywał wzroku od wpatrujących się w niego mętnych oczu matki i ojca. Wstrzymywał oddech już tak długo, że wypuścił je z jękiem, biorąc od razu głęboki wdech, jeden i drugi. Zacisnął zęby, a z jego oczu popłynęły pierwsze łzy.
– Zabiję cię! Słyszysz mnie?! Zabiję! Zabiję! Zabiję! Obiecuję, że cię zabiję!
Odpowiedział mu tylko odległy śmiech, po czym z trzaskiem zamknięto ciężkie drzwi od lochów.
Xie Lian krzyczał i płakał, płakał i krzyczał. Nie mógł przestać wpatrywać się w dół, gdzie pochodnie dawały dużo światła, a on mógł się dokładnie przyjrzeć twarzom tych, których kochał.
Był wrakiem fizycznie i już dobrze wiedział, że przegra tę wojnę także psychicznie.
Właśnie poddał pierwszą bitwę, a łzy i krzyki były tego najlepszym dowodem.
– Proszę, niech to się skończy... – mówił cicho. – Lepiej mnie zabij. Wykończ mnie. Nie chcę tego. Pomóż mi. Wracaj tu i dokończ robotę. Co zacząłeś, co obiecałeś... Dobij mnie. Weź ode mnie co chcesz. Ocal mnie. Chciałeś moje myśli? Weź je sobie. Chciałeś moją duszę? Zabierz ją ode mnie. Tylko nie każ mi patrzeć na śmierć bliskich. Proszę, zabierz ode mnie to cierpienie. Słyszysz?! – podniósł głos. – Nie chcę tu być. Nie chcę żyć. Nie chcę cierpieć. Nie chcę bólu, nie chcę... Nie chcę! Nie chcę! Nie chcę! Niech ktoś mi pomoże!
Gege...
Głos. Nowy głos w tej bezdennej rozpaczy pojawił się po raz pierwszy. Nadal krzyczał, ale ponownie wdarto się do przeszłości zachowanej w umyśle.
Gege...
To słowo... tak dobrze znane, choć tu niepasujące. Nie...
Gege...
...Nie pochodziło stąd – z zakamarków pamięci.
Gege, jestem tu.
"Gege" – to takie miłe słowo. Ciepłe, delikatne, czułe.
Gege, obudź się. To tylko sen. To tylko zły sen. Jestem przy tobie. To tylko sen.
Tak, to tylko sen.
Sen przeszłości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro