35. Pracownia szaleńca, a drugi szaleniec dziesięć metrów powyżej
TW: Drastyczne opisy, krew.
* * * * * * *
W pomieszczeniu nie było nikogo. Żywego i... w całości.
Weszli na wdechu, od razu patrząc pod nogi, czy na "nic" nie nadepną. Bez wcześniejszej słownej konsultacji, zgodnie postanowili nawet tu nie ściągać masek, jakby to miało choć w niewielkim stopniu ochronić ich przed zapachem unoszącej się dookoła śmierci.
Wysoki sufit, który wyglądał najlepiej, nosił tylko pojedyncze czerwone "kleksy", gdzieniegdzie dłuższe smugi. Ściany wyglądały mniej przyjemnie. Ewidentnie widać było, że nie szczędzono ofiar – ludzi przed brutalnymi praktykami, jakby ktoś żywcem zdzierał z nich skórę, gdyż krew wymieszana z resztkami mięśni i ścięgien nadal wisiały przyklejone i zaschnięte na nierównej powierzchni.
Xie Lian nie mógł nawet przełknąć. Jego gardło było suche i ściśnięte. Ledwo oddychał. Może to i lepiej, bo zapach wilgotnych podziemi oraz krwi, świeżej i starej, mieszał się i był nie do zniesienia. Nie wyobrażał sobie, jak ktoś mógł tu przebywać choćby kilka minut, nie mówiąc już o zrobieniu tego "gabinetem".
Podłoga stanowiła wyłącznie zaschniętą grubą warstwę czerwieni, kawałków ciał, większych lub mniejszych. Część można było rozpoznać, jak dłonie czy stopy, a reszta przypominała zbitą masę czegoś, czego żaden z mężczyzn wolał sobie nie wyobrażać.
Pomieszczenie było duże, niemal tak, jak lochy, gdzie więziono porwane osoby. Po prawej stronie pod ścianą stał rząd kilku stołów z księgami, menzurkami, palnikami, poukładanymi w słoikach ziołami lub niezidentyfikowanymi substancjami oraz kilkoma narzędziami, jak nóż, dłuto. Większe – siekiery, łańcuchy, różnej wielkości kajdany leżały w kącie, niedbale rzucone i brudne. Gdyby ktoś wysłał tu sanepid, biedni pracownicy zemdleli by ledwo zajrzawszy do środka.
Każdy przedmiot, każda powierzchnia, każde spojrzenie w którykolwiek z kątów wskazywał, do jakich bestialskich i całkiem pozbawionych człowieczeństwa, okrutnych czynów dopuszczały się osoby, które tu "pracowały". Jedna rzecz udowadniała jednak, że osobą, która się tego dopuściła, był ktoś z "ich" świata – namalowane krwią na każdej ze ścian, pośrodku sufitu oraz podłodze symbole. Każdy był taki sam – ogromny, o średnicy prawie trzech metrów, identyczny na każdej powierzchni i bardzo szczegółowy. To była misterna robota, dokładna i gdyby nie świadomość, że posłużono się zapewne ludzką krwią ofiar, które musiały wycierpieć tu piekło, to byliby pod wrażeniem.
Obaj mężczyźni mieli ochotę wyjść stamtąd tak szybko, jak weszli, ale byli tu pierwsi. Przed policją, która prędzej czy później na pewno wkroczy do miasteczka i odkryje podziemia oraz przed wojskiem ściągniętym z każdego zakątka kraju, żeby pomogło zabezpieczyć miejsce przed zwykłymi obywatelami lub ucieczką pojmanych gangsterów. Dwójka kultywatorów nie mogła także zaprzepaścić nadarzającej się okazji, że znajdą coś, co doprowadzi ich do miejsca, gdzie mógł się udać Qi Rong lub, co lepsze, do jego zleceniodawcy. Kogoś tak samo pozbawionego człowieczeństwa, że w ogóle chciał współpracować z obłąkanym alchemikiem, godząc się z jego barbarzyńskimi metodami.
Starając się nie oddychać głęboko, rozejrzeli się dookoła. Hua Cheng pierwszy podszedł do stołu, Wziął z niego jedną z luźnych, w miarę czystych kartek i długopis rzucony między słoje z jakimiś preparatami. Nawet nie chciał myśleć, co tam było. Zdrowiej będzie dla niego, jeśli skupi się na istotnych rzeczach.
Stanął pośrodku pomieszczenia i zadarł głowę do góry, zapamiętując i wprawnymi ruchami przenosząc na papier ciąg symboli.
– Dam go Yin Yu – powiedział do milczącego mężczyzny, który podszedł do rzędu stołów. – Policja może się zjawić szybciej niż on to zobaczy na własne oczy, a jest niezły w zbieraniu informacji. Możliwe, że znajdzie mistrzów, którzy potrafią to rozszyfrować lub wskazać, kto był na tyle głupi, by udostępnić temu szaleńcowi starożytne i zakazane pieczęcie. Jeśli chociaż znajdziemy kraj, który specjalizował się w takich praktykach, pomoże nam to zlokalizować jego kryjówkę... A przynajmniej zniszczymy kolejne plugawe gniazdo tego zwyrodnialca.
Xie Lian wziął jedną z ksiąg i pobieżnie przewertował. To samo zrobił z kolejnymi dwiema, które znalazł. Jego palce pracowały szybko, a oczy przesuwały się z kartki na kartkę. Prawie mechanicznie. Westchnął odkładając ostatnią i przesunął opuszkami po chropowatej obwolucie. Skóra była zniszczona przez upływ czasu, ale nie na tyle, by nie odczytać wytłoczonych na każdej i powtarzających się znaków "Xuli".
Dawny kraj uczonych – pomyślał.
– "Technika wysysania qi z żywych organizmów" – czytał na głos tytuły – "Mroczna energia – miejsca, gdzie występują największe skupiska" oraz "Ludzkie mięso – na surowo czy gotujemy?" – Z niesmakiem zabrał palce z ostatniej obwoluty. – Ten Qi Rong jest strasznym człowiekiem. Ale nie znalazłem w żadnej ręcznych notatek, które mogłoby nam w czymś pomóc.
– Cóż, Gege – przerwał szkicowanie i spojrzał na niego – czuję, że jak się spotkamy, nasza rozmowa nie będzie najmilszą, jaką odbyłem.
– En. Wyjątkowo nawet nie zachęcałbym cię, aby taka była...
Hua Cheng powrócił do prawie skończonego rysunku, a Xie Lian, starając się już niczego więcej nie dotykać, obszedł salę. Niechętnie stawiał kroki, brodząc we krwi, ale nie chciał nic przeoczyć. Każdy szczegół mógł być ważny. Prawdopodobnie naukowiec, jego ludzie i gangi opuszczali to miejsce w pośpiechu i istniała szansa, że coś przeoczyli.
To mogło być cokolwiek, choćby... mały, czerwony przedmiot?
Pod stołem w kącie dostrzegł niewielki kształt. Schylił się i sięgnął po niego. Kwadratowe i mieszczące się na dłoni pudełeczko przypominało to ze sklepów jubilerskich na biżuterię – niewielką – może pierścionek, zawieszkę lub bransoletkę.
Podszedł ze znaleziskiem na środek, gdzie akurat reporter porównywał szkice na swojej kartce z oryginałem.
– San Lang, leżało pod stołem – poinformował, kładąc przedmiot na dłoni.
– To na pewno nie pasuje do tego miejsca. – Chciał zażartować, że jest za czyste, ale powstrzymał się. – Chyba że... to tutaj Qi Rong miał umieścić pigułkę dla przyszłego nabywcy.
Unieśli górną część i ciekawie zajrzeli do środka. Wnętrze nie skrywało niczego poza materiałem w kolorze pudełka służącym za miękką wyściółkę.
– Nikt nie spodziewał się, że esencję zła, którą zbierał kilka dni, a może i dłużej, zostawi nam jak na talerzu – powiedział Hua Cheng, nie będąc zdziwionym, że jest puste.
– Stawiasz, że udało im się ją wyrafinować?
– Mam obawy, że tak. Choć nadal nie wiemy, kto mógłby być na tyle szalony lub zdesperowany, żeby jej zażyć. Dlaczego aż tak bardzo zależy mu na gwałtownym wzroście energii? To może doprowadzić do jego śmierci, do dewiacji qi, rozsadzenia ciała, a w najlepszym razie do szaleństwa.
– Może kultywuje od lat, ale trafił na ścianę, której nie może zburzyć i wzbić się na wyższy poziom? Ludzie są niecierpliwi i często w takich przypadkach sięgają po zakazane techniki – zastanawiał się na głos. Spuścił głowę na pudełko i odrobinę ciszej dodał: – Chcąc walczyć z całym światem, najprościej i najlepiej byłoby stać się najsilniejszym... – Wyciągnął z wnętrza czerwoną tkaninę. Gniótł ją w dłoni, ciągle rozważając różne opcje. – Wyłapać i unieszkodliwić tylu ludzi z qi, ile się da, przy okazji wykorzystując ich, by stać się jeszcze potężniejszym. Potem, kiedy zostaną nas jednostki, zlikwidować każdego po kolei, kto nie będzie chciał się podporządkować. Choć i tak nie będzie miał wyboru. Trudno zgadnąć...
– Gege. – Reporter delikatnie przerwał jego rozważania. – Chyba właśnie odkryłeś, gdzie powinniśmy szukać.
Xie Lian spojrzał na niego bez zrozumienia, a wtedy mężczyzna pokazał mu dno pudełka, z którego wyciągnął tkaninę. W drewnie wypalony był znak ognia. Obaj nie widzieli go od lat, ale bardzo dobrze znali.
Znak dawnego Królestwo Ognia – Wuyong.
*
Młody mistrz szczytu Qi Ying był upartym chłopakiem z niespożytymi pokładami energii. Dlatego nawet jak został powalony na ziemię po raz dziesiąty i piętnasty, od razu się podnosił i nadal atakował niepozorną wstęgę.
– Silny jesteś, Ruoye! – krzyczał między ciosami, które wymierzał w biel, ale jedyne, co udawało mu się zrobić, to delikatnie muskać materiał. – Nie spodziewałem się, że możesz być taki szybki i mnie zaska... aaaa!
Nie dokończył, lądując ciężko na plecach.
– Ugh – westchnął ciężko i wsunął dłoń pod głowę, żeby sprawdzić czy nie ma siniaka. W górze dostrzegł, że niebo powoli szarzało, zwiastując nadchodzący nowy dzień.
Obrócił głowę, sprawdzając czy jego jeniec nadal jest na swoim miejscu. Przecież obiecał pilnować tej kobiety i chronić uwolnionych ludzi, a nie był nieodpowiedzialnym dzieciakiem. Po prostu... nudziłby się, siedząc tylko i patrząc na gwiazdy. Ruoye był pod ręką, chętny do przepychanek, więc nie mógł zaprzepaścić okazji do tak świetnej zabawy.
Szarfa podleciała nad jego twarz i zakręciła się, jakby pytając, czy wszystko OK albo czy już się zmęczył.
Ani myślał zaprzestać, kiedy wreszcie się porządnie rozgrzał i znalazł sobie równego przeciwnika! Nawet nie równego, ale lepszego!
– Spoko, wstaję – powiedział wesoło. – Szykuj się na kolejną rundę i tym razem nie dam się zaskoczyć jak wcześniej!
Zrobił "sprężynkę", błyskawicznie stając na równe nogi i dla zmyłki zamachnął się z półobrotu stopą. Ruoye zwinnie uniknął buta, ale zamiast kontratakować, cofnął się o parę metrów. W tym samym momencie chłopak z prawej strony zobaczył idącego od centrum miasteczka mężczyznę. Znajoma postać krocząca lekkim krokiem w jego stronę, czarne, nie za długie włosy, ale nadające się do luźnego spięcia przy głowie tworzyły niewielką kitę. Jego promienna twarz i jasne oczy od razu wywołały radosny uśmiech na twarzy Quan Yizhena.
– Yin Yu! – krzyknął, podbiegając do niego i rzucając się z niedźwiedzim uściskiem.
Mężczyzna stał nadal prosto, dostojnie. Nie wyrwał się z jego ramion, sam obejmując go jednym i klepiąc po plecach. Od czasu oddania chłopakowi tytułu mistrza przypominał mu, aby go tak więcej nie tytułować i choć czasami zwracał się do niego "shixiong", to częściej pamiętał o zwyczajnej formie – prostym "Yin Yu".
– Nic młody nie narozrabiałeś? – zapytał, rozglądając się dookoła.
– Nie ma opcji, mam nowego przyjaciela, który mnie pilnuje... to znaczy, ja pilnuję tu porządku, a on pomaga mi z treningiem. Jest niebywale silny! – To mówiąc, machnął na Ruoye, przywołując go.
Sam położył dłoń na barku opiekuna i kiedy biały materiał podleciał, przedstawił ich sobie.
– Ruoye, to jest mój mistrz i najlepsza osoba, jaką spotkałem w moim życiu i który wszystkiego mnie nauczył, Yin Yu. – Od razu wskazał na podrygującą przed nimi szarfę i dodał: – A to Ruoye... – szukał odpowiedniego słowa, by właściwie go nazwać – ...przyjaciel Hua Xie, dla którego robiłeś papiery.
Yin Yu jeszcze niedawno widział wszystko, co się dzieje w miasteczku bezpośrednio z satelity, więc nie był zdziwiony nieludzkim "przyjacielem". Skinął mu głową i zwyczajnie, jak przy każdym normalnym spotkaniu się przywitał:
– Yin Yu, miło mi cię poznać.
Ruoye nie odpowiedział, ale zwinął się ciaśniej, a po wyprostowaniu ciała delikatnie dotknął wierzchu jego dłoni.
– Ma na imię Ruoye i jest czadowy! – Quan Yizhen powiedział głośno i z niepowstrzymywanym entuzjazmem. A potem zaczął opowiadać mężczyźnie, jak go zaskoczył przy pierwszym spotkaniu i że jest najlepszym przeciwnikiem, jakiego miał.
Jego wychwalanie przerwał dzwonek telefonu. Przy pierwszym sygnale nawet nie zareagował, ale jak doszły do tego wibracje, przypomniał sobie, że miał telefon Hua Chenga, więc szybko wyjął go z zapinanej kieszeni, nie zwracając uwagi, że ekran ma kilka nowych rysek, do których przyczyniły się jego upadki na ziemię, i odebrał.
Rozmówcą okazał się He Xuan, który w jednym zdaniu opowiedział chłopakowi, co się stało w apartamencie. Dyrygent nigdy nie rozmawiał z Quan Yizhenem, dlatego chłopak po kilku niemiłych słowach oddał telefon Yin Yu.
– Chodźmy, Ruoye, zanim twój pan wróci – rzucił do nowego "kolegi", wracając na teren między budynkami, który już wcześniej służył im za prowizoryczne miejsce pojedynku. – Mój shixiong jest lepszy w gadce niż ja, więc na pewno dogadają się z mistrzem Czarnych Wód. Ale powiem ci jedno – zniżył odrobinę głos i jego natężenie – wcale nie brzmiał na zadowolonego.
Istotnie, Yin Yu był w stanie uspokoić He Xuana i normalnie z nim porozmawiać. Obaj o sobie słyszeli, więc łatwiej było im nawiązać nić porozumienia. Choć He Xuan głównie milczał lub coś pomrukiwał, ewentualnie warczał, Yin Yu powoli go o wszystko wypytywał i sam domyślał się niektórych rzeczy. O jego opuszczeniu samochodu i samotnym dotarciu do apartamentu, co tam zastał oraz o nazwisku "Qi Rong".
Wiadomości, jakie od niego dostał, były niepokojące, dlatego jeszcze podczas rozmowy wyciągnął z czarnej płaskiej torby, z którą się praktycznie nie rozstawał, laptopa i już włamywał się do hotelowego monitoringu, listy gości i kont bankowych, skąd można było wyśledzić He Xuana i jego płatności. W kilka minut wyczyścił te dane oraz zmienił je na randomowe, nie do namierzenia, na nazwisko nieistniejącej osoby.
Przez przyciśnięty brodą do ramienia telefon tłumaczył, co powinien zrobić, aby zostawić jak najmniej śladów, a które zmyć swoimi zdolnościami oraz gdzie się udać. Pytał o Shi Qingxuana i o jego samopoczucie. Dla normalnego człowieka musiał być to szok. Za to on sam go doznał, kiedy padło imię "Mistrz Błyskawic". Dłoń Yin Yu zawisła nad urządzeniem i dopiero po kilkunastu sekundach znów ułożył palce na klawiaturze i zaczął klikać kolejne dane. Chwilę trwało, zanim dotarła do niego powaga sytuacji. Pojawiła się jedna z najważniejszych osób świata kultywacji, najbardziej znana, choć trzymająca się zawsze na uboczu.
Zawsze, lecz nie teraz. Coś dużego było na rzeczy.
Kolejnym problemem był Qi Rong. Tu sprawą należało się zająć niezwłocznie, bo nie wiedzieli, gdzie zniknęła Yushi Huang, a teraz ona był potencjalnym celem i pierwsza na liście.
Zaraz po zakończeniu połączenia z mistrzem Czarnych Wód, ze swojego telefonu zadzwonił do przyjaciółki. Na szczęście była bezpieczna. Okazało się, że rozminęła się z He Xuanem i dotarła już do samochodu z Ban Yue, Pei Xiu i Pei Mingiem. Zdążyła też rozprawić się z nasłanym na nią porywaczem. Zrobiła to w swoim stylu – bez rozlewu krwi i przemocy. Zawsze ją za to podziwiał. Może dlatego, że była uzdrowicielką i liczyła się z życiem każdego, a może przez jej płeć – kobiety zawsze były bardziej wrażliwe na krzywdę i wolały pokojowe rozwiązania.
Całkowite przeciwieństwo Quan Yizhena. – Zerknął na chłopaka, który robił właśnie zwód przed mocnym ciosem białej szarfy. – Żyje chyba tylko dla walki i adrenaliny.
Ta dwójka przejawiała skrajnie odmienne przekonania, ale ilekroć się spotykali, wspólnie roztaczali wokół siebie pozytywną energię: Yushi Huang kojącą, Quan Yizhen radosną.
Teraz tak samo alchemiczce jak He Xuanowi doradził, aby nie wracała do wynajmowanego mieszkania i udała się w miejsce, z którego kiedyś korzystali podczas pobytu z Quan Yizhenem. Zapewnił, że będą tam bezpieczni, a ona w spokoju zajmie się leczeniem ran asystentów oraz mistrza szczytu Ming Guang.
Po zakończeniu rozmowy Yin Yu siedział przez chwilę nieruchomo na plastikowej, przewróconej na bok beczce zapatrzony w dal.
Prawdopodobnie pojawiliśmy się w idealnym miejscu i o czasie – przeszło mu przez myśl.
Tylko pytanie "Na co dokładnie?".
Ledwo wrócił do urządzenia i włamywania się do policji San Salvadoru, kiedy zobaczył, że w jego stronę leci Quan Yizhen. Uchylił się, a chłopak uderzył plecami w ścianę domu, w którym kultywatorzy chwilowo zrobili punkt medyczny, a pozostali pomagali, jak tylko mogli w wykonywaniu poleceń jedynego medyka.
– Co ci, Ruoye? – zapytał młody mistrz, kiedy podniósł się z ziemi w ubraniach całych pokrytych kurzem. Pomarańczowa koszulka miała przetarty rękaw, a jasnoniebieskie spodnie nabrały ciemnego zabarwienia od wielokrotnego lądowania na ziemi.
Biała szarfa jak szalona kręciła się w koło i z każdą chwilą była coraz dłuższa.
Yin Yu nie znał zdolności Ruoye, ale sam czuł, że coś jest nie tak.
– Zostań tam, Quan Yizhenie – poprosił, unosząc w jego stronę dłoń.
Wstał z beczki, zgarnął swój sprzęt z pokrowcem, w którym miał ładowarkę oraz przenośny modem i podszedł do chłopaka.
Gdy tylko znaleźli się przy ścianie budynku, Ruoye w sekundę znalazł się przy nich i zaczął okrążać cały dom, wydłużając się niemal w nieskończoność. Początek złączył się z końcem i szarfa zaczęła poruszać się jeszcze szybciej.
Pierwszy ognisty pocisk nadleciał pół minuty później i skierowany był wprost na nich. Yin Yu zdążył stanąć przed swoim dawnym uczniem i ustawić barierę, lecz niepotrzebnie. Ruoye wzniósł ochronną ścianę, która skryła cały budynek, nie pozwalając ani ogniu, ani nawet żarowi przedostać się do wnętrza. Poruszała się wokół domu, odbijając pojawiające się z każdej strony kule skondensowanej energii nasyconej ogniem. Wkrótce w morzu ognia pojawiły się pojedyncze mroczne pasy, jakby ktoś próbował przeciąć barierę. Na szczęście tarcza Ruoye była nie do przebicia. W pewnym momencie ataków było tyle, że nie widzieli, co dzieje się na zewnątrz. Zrobiło się ciemno od unoszącego się zewsząd dymu i nienaturalnej ciemności.
Gdy ta zasłona rozpłynęła się w powietrzu, zobaczyli, jaki był w tym cel. Nieznana osoba ubrana całkowicie w czerń, z nasuniętym na głowę kapturem i materiałem przesłaniającym twarz trzymała przerzuconą przez bark pokonaną przed godziną przez He Xuana kobietę. Stała bez ruchu i patrzyła wprost na Yin Yu i Quan Yizhena. Ciemne oczy, które jako jedyne były widoczne, intensywnie wpatrywały się w dwójkę mężczyzn.
Quan Yizhen od razu wyczuł w tym wyzwanie i już chciał pognać do napastnika, ale kolejne trzy strzały ognia lecące w jego kierunku zmusiły go do zasłonięcia się ramieniem. Nawet jeśli nie zrobiły mu krzywdy, to były tak jasne, że poraziły jego wzrok i na chwilę oślepł. Te kilka sekund starczyły napastnikowi na ucieczkę.
Ruoye zwolnił i zaczął się kurczyć, by ostatecznie przyjąć pierwotną długość. Końcówką lekko "pacnął" Quan Yizhena w ramię, po czym pomknął między budynki. Widzieli, jak znika we wnętrzu jednego z nich.
Były i obecny mistrz szczytu Qi Ying spojrzeli na siebie.
– Znalazł tego zamaskowanego gościa czy poleciał do Hua Xie? – zapytał Quan Yizhen, nie przestając wpatrywać się w drzwi. – Cholera... Piszę się na cokolwiek!
Tym razem Yin Yu wyjątkowo się z nim zgadzał. Chłopak pobiegł przodem. Yin Yu spakował i zabezpieczył laptopa w torbie, ruszając za nim. Czy będą bronić, czy atakować, nie mogli siedzieć bezczynnie, a Ruoye prawdopodobnie wiedział, gdzie się udać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro