Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. Kim jest ten mężczyzna?

TW: Przemoc, krew.

* * * * * * * *

Pożegnali się i Yushi Huang wyszła z apartamentu. Shi Qingxuan pomachał jej z balkonu, a potem wrócił do salonu. Zbliżała się godzina trzecia, ale nie czuł zmęczenia. Opuszki piekły i lekko zdrętwiały od długiego trzymania ich na strunach lub przesuwania po nich, ale był to przyjemny ból. Dawno adrenalina nie krążyła w jego żyłach, jak teraz – kiedy mógł grać nuty z głębi serca i tak, jak on to czuł.

Wykonał jeszcze jeden utwór, tylko dla siebie, po czym wrócił do stolika i wziął w dłoń talizman. Nie wiedział, co to jest. Kartka z czarnym ciągiem dziwnych znaków była dla niego niezrozumiała. Drugą stronę również zapisano, ale już bardziej przypominało to jakąś wiadomość.

Nagle żarówki w całym salonie zamigotały. Rozbłysły i zgasły.

Shi Qingxuan stał pośrodku salonu przy stole, naprzeciwko drzwi balkonowych, dlatego od razu zobaczył ubranego na czarno człowieka, który zeskoczył z dachu na balkon i wszedł do ciemnego salonu. Zza jego pleców wyłoniła się druga osoba, trzecia i czwarta. Mnożyli się, jakby wychodzili z zatłoczonej windy.

Początkowo skrzypek ściskał pozostawiony mu talizman, lecz kiedy usłyszał pierwsze słowa, puścił go z przerażeniem.

– Którą część ciała mam ci odciąć, żeby twój mistrz wiedział, że na pewno jest twoja? – zapytał łamanym angielskim.

Mężczyzna nie wyglądał, jakby żartował, a długa maczeta w jego dłoni, której metalicznego blasku nie mógł ukryć nawet panujący mrok, był przekonującym dowodem, że naprawdę zamierza to zrobić.

Młody skrzypek cofnął się krok w tył. Jedyna genialna myśl, jaka mu teraz przyszła do głowy, to "uciec i się schować". Więc skoczył w tył, dopadł do najbliższych drzwi, wszedł do środka i zamknął je na klucz. Był w sypialni. Po ciemku, patrząc na klamkę nadal się cofał, zatrzymując plecami na stole. Klamka poruszyła się, coś trzasnęło głośno i drzwi się otworzyły. Ktoś zapalił światło. Mężczyzna o jasnej cerze, która na pewno nie należała do latynosa, podniósł dłoń, a grube ostrze zabłysło śmiercionośnie.

– Ręka czy noga? Ucho czy nos? Wybieraj – powiedział, podsuwając ostrze pod intensywnie zielone z przerażenia oko.

– J-ja... J-ja... – Nie udało mu się skończyć. Upadająca na podłogę głowa była ostatnim, co zobaczył. W następnej chwili krew rozprysła się i sięgnęła jego twarzy, zalewając mu oczy.

Uniósł ręce, by się wytrzeć i przywrócić sobie zdolność widzenia, ale ktoś silnie chwycił jego nadgarstki i odciągnął od twarzy. Złapał go za koszulę, podniósł i rzucił na stół, wbijając plecy w chłodne, polerowane drewno.

Od uderzenia zabrakło mu tchu, więc ledwo złapał powietrze i cudem nie zemdlał.

– Leż i się nie ruszaj – usłyszał męski głos. Był czysty i spokojny, prawie jakby nic się nie działo. Tak jak w przypadku He Xuana był władczy, a już sam ton kazał natychmiast dostosować się do polecenia.

Więc leżał.

Nie widział nic, więc słuchał: krzyków, uderzeń, upadków na podłogę, szczęku broni. Ktoś wpadł w szafę, a potem na łóżko. Słyszał skrzypienie stelaża i trzask drewna. Kroki, odgłosy biegu i skoków przeniosły się do salonu, gdzie więcej było krzyków, jęków i przekleństw.

Shi Qingxuan bał się podnieść dłoń, by chociaż przetrzeć usta z krwi, której smak i zapach cały czas czuł, aż robiło mu się niedobrze. Ale się nie ruszył. Miał się nie ruszać, a ktokolwiek mu to nakazał, nie było szans, aby uszedł stąd z życiem, jeśli nie posłucha. Nie było też gwarancji, że jak posłucha, to nic się nie stanie. Ale zaryzykował, bo nie miał już nic do stracenia.

Wkrótce odgłosy walki się skończyły. Przez kilka minut było całkiem cicho. Potem dobiegł do niego odgłos zamykanych drzwi. Jego serce biło tak szybko, jakby grało jednominutowy walc Chopina. I może naprawdę właśnie rozpoczynała się jego ostatnia minuta życia.

Po swojej lewej stronie poczuł ruch powietrza i zadrżał, kiedy czyjaś dłoń znalazła się na jego ramieniu.

– Powiedz, co mam z tobą zrobić?

Skąd miał to niby wiedzieć?!

Wtem ręka zniknęła i pojawiła się na twarzy.

– Wchodź. Nie krępuj się – poprosił mężczyzna. – Długo każesz na siebie czekać, He Xuanie.

Maestro?!

*

Kwadrans wcześniej samochód, którym podróżował He Xuan z uratowaną z lochu trójką osób, utknął w korku. Zaraz na początku miasta dwa samochody zderzyły się ze sobą, a do nich dołączyły kolejne, nie zdążając zahamować na czas. Kolejni kierowcy zaczęli zwalniać i włączać światła awaryjne.

He Xuan się spieszył, więc nic sobie nie robiąc z wypadku, postanowił go wyminąć. Niestety, droga okazała się całkowicie nieprzejezdna. Samochody zagrodziły całą szerokość jezdni, a pojazdy z naprzeciwka także się zatrzymywały, tworząc coraz dłuższy sznur. Kierowcy i ich pasażerowie zaczęli wychodzić na zewnątrz. Podbiegali do wraków samochodów, które ucierpiały najbardziej i pomagali rannym wydostać się z wnętrza.

W tym rozgardiaszu dyrygent nie mógł nawet zawrócić, żeby znaleźć objazd. Za nim, przed nim, obok – z każdej strony był zastawiony.

Uderzył dłonią w kierownicę i oparł głowę o zagłówek.

– He Xuanie? – zawołała Ban Yue.

– Ten tu czuje się chyba coraz gorzej. – Pei Ming przykładał dłoń do piersi Pei Xiu. – Moja energia powoli wraca, ale jego ciało jest bardzo słabe i boję się, że jak w jego obecnym stanie podzielę się z nim qi, to tego nie wytrzyma. Potrzebujemy pomocy specjalisty.

He Xuan spojrzał na Ban Yue, która była uczniem i asystentką znanej uzdrowicielki, więc czekał, aż uspokoi mistrza.

Ta jednak pokiwała głową na boki.

– Przepraszam, specjalizuję się w eliksirach i większość pomogłaby mu natychmiast, ale nie mam żadnego przy sobie i bez odpowiednich składników nie zrobię nawet najprostszego.

– Bezużyteczni szamani... – mruknął pod nosem He Xuan.

Był rozdrażniony. Miał na głowie ranną i nieprzydatną do niczego trójkę ludzi, którymi musiał się zająć i dowieźć do alchemiczki, ale na razie stał w miejscu. Dosłownie. Na domiar złego w piersi zaczęło gnieździć się uczucie, że Shi Qingxuan może nie być bezpieczny. To jeszcze bardziej nasilało ból głowy, aż zaciskał dłonie coraz mocniej i mocniej.

Popatrzył przed siebie, obrócił głowę na tylną kanapę i rozejrzał się na boki.

– Jeśli tu zostanę, ten mężczyzna umrze, a mnie kurwica weźmie albo sam zrobię dla nas przejazd – myślał na głos i nie krył się ze swoją wściekłością. – Musicie tu zaczekać. Pójdę po Yushi Huang.

Jeszcze raz spojrzał za siebie i napotkał wzrok Ban Yue.

– Nic wam tu nie będzie. Jest za dużo ludzi i zamieszania, więc nikt się nie domyśli, żeby was tu szukać. Hua Cheng też nie dopuści, żeby ktoś w ogóle za nami pojechał. Walki w tamtym miejscu jeszcze się nie skończyły, więc ktokolwiek was porwał, ma teraz większe zmartwienia niż trójka ledwo trzymających się na nogach uciekinierów.

– Ja się czuję dobrze – wtrącił się Pei Ming.

– Tylko sam nawet nie znalazłbyś drogi do najbliższej toalety – rzucił mu ironicznie. – Do niczego się nie nadajecie, żadne z was. Dlatego siedźcie tu i poczekajcie, aż wrócę. Ty, Pei Ming, skoro wraca ci moc, ustaw tu jakąś barierę, żeby inni się wami nie interesowali. Tyle chyba zrobisz.

Nie czekał na odpowiedź. Nie miał zamiaru robić dla nich więcej, niż to konieczne. Wyszedł z samochodu, trzasnął drzwiami i rozmył się w powietrzu. Sekundę później był już kilkadziesiąt metrów dalej. Biegł i szukał najkrótszej drogi do swojego hotelu. Skupił się na tym tak bardzo i strach o Shi Qingxuana tak zawładnęła jego umysłem, że nie wyczuł Yushi Huang, która taksówką przejeżdżała pod nim, w stronę miejsca, z którego wyruszył. Minęli się, nie wiedząc o sobie.

Jednak nie tylko siebie oboje nie wyczuli. Czarny cień podążający za alchemiczką także nie pozostał przez żadne z nich zauważony.

He Xuan widział już z daleka budynek hotelu. Widział swoje piętro i okna apartamentu. Przyspieszył jeszcze bardziej, a niepokój, który do teraz powoli gnieździł się w jego trzewiach, nagle urósł. Zgaszone światła nie powinny go martwić, ale mrok wewnątrz był jakby gęsty. Zaczął myśleć, że naprawdę coś się stało.

Pędził, myśląc tylko o Shi Qingxuanie. O jego uśmiechu, którym witał go każdego poranka, radości, kiedy mówił "Maestro!", o jego interpretacji Czardasza, która jest najbardziej szaloną i porywającą grą, jaką słyszał w całym swoim życiu. Myślał o nim, wiedząc, że jest małym promyczkiem światła na samym dnie otchłani, która otaczała go przez lata. Jest ciepłem, ogrzewającym jego zlodowaciałe ciało, jest powodem, dla którego wyszedł ze swojego bezpiecznego, cichego azylu i samotności, wybierając jego towarzystwo.

Oddychał niespokojnie, kiedy wykonywał ostatni skok na balustradę i jeszcze bardziej, kiedy kroczył po zakrwawionym apartamencie wśród trupów. Przed oczami miał jego twarz, w uszach jego śmiech, w dłoni ciepło jego skóry.

Ostatnie drzwi. Ostatnia nadzieja, że będzie to miał i że nikt nie był na tyle nierozważny, by go skrzywdzić.

Oby to szybkie bicie serca było naprawdę twoje, mój głupi skrzypku.

He Xuan stanął naprzeciwko wysokiego mężczyzny ubranego w długą do ziemi szatę koloru wieczornego nieba. Mocny granat pięknie komponował się ze złotymi szerokimi lamówkami na rękawach, od których na całe rękawy rozchodziły się tak samo złote błyskawice. Zupełnie jak burza na nocnym nieboskłonie. Twarz miał ostrą, dostojną, z prostym nosem i oczami koloru platyny. Były identyczne jak jego długie, mieniące się srebrem włosy, które spływały z ramion i klatki piersiowej.

Uśmiechał się lekko, a chude palce przesuwał się po policzku Shi Qingxuana.

– Zabierz od niego ręce – odezwał się He Xuan.

Jego głos był stanowczy, ale nie ośmielił się zaatakować. Nawet nie ruszył się z miejsca.

– Nie mogę. – Westchnął drugi mężczyzna, zatrzymując palce na czole. – Za dużo wie.

– Nie... – zacisnął mocno zęby – rób tego – powiedział spokojniej, a potem użył słowa, którego nienawidził używać. – Proszę.

– Prosisz? – Zaśmiał się głośno i zabrał dłoń z jego czoła, aby położyć ją na piersi. – Kim on niby jest, że prosisz mnie o cokolwiek?

– To... – zaczął, ale nie skończył.

Nie mógł oderwać wzroku od zakrwawionej dłoni, która przesuwała się od początku mostka do szyi, od jednego barku do drugiego.

Ramiona człowieka w obszernej granatowej szacie były długie, a on sam nawet wyższy od He Xuana.

– Nie zamierzasz odpowiedzieć? – zapytał z ironią. – Czyli to jednak nikt ważny?

– Nie możesz zrobić mu krzywdy.

– A to dlaczego? – Kącik jego ust uniósł się, a srebrne tęczówki objęły swoim chłodem nieruchomą twarz He Xuana.

– Bo...

– Maestro? – Osoba na stole przerwała ich wymianę zdań.

Mężczyzna uśmiechnął się szerzej.

– Tak, jest tu twój Maestro – rzekł łagodnie.

– Nic ci nie jest? – Głos Shi Qingxuan był cichy i zachrypnięty od zaciskającego się ze strachu gardła. Słowa ledwo przez nie przechodziły.

– Dobrego znajomego sobie znalazłeś, He Xuanie. A ty, chłopcze – zwrócił się do Shi Qingxuana, pochylając nad nim – przez chwilę daj porozmawiać dorosłym, bo nadal czegoś nie wiem i bardzo chcę się tego dowiedzieć. Jak będziesz milczał, to może nic ci nie zrobię.

Widać było jak przełyka, bo jego krtań poruszyła się i na chwilę wypełniło to ciszę w sypialni.

– A więc, Maestro – powtórzyła z naciskiem postać w granatowej szacie – dlaczego niby mam go zostawić?

He Xuan nie chciał odpowiadać, ale w tych okolicznościach nie miał wyjścia.

– Jesteśmy związani przeszłością.

Osoba przed nim na chwilę zamknęła srebrne oczy i roześmiała się głośno. Kiedy znów mężczyzna patrzył na dyrygenta, jego wzrok był ostry i zimny jak tysiące lodowych ostrzy.

– I co to ma za znaczenie? Z wieloma osobami jesteś związany przeszłością.

– Ale my dzielimy przeszłość – podkreślił, a widząc na sobie nadal pytający wzrok, dodał: – Jedną i wspólną.

Zrobił ruch dłonią i na wysokości jego oczu pojawiło się kilka kropel wody. Unosiły się w powietrzu, a kiedy przesunął po nich opuszkiem palca, poleciały nad pierś Shi Qingxuana.

Mina mężczyzny stojącego przy skrzypku zmieniła się. Wesoły uśmiech nieco przygasł. Strącił własną dłonią magię He Xuana i uniósł na niego wzrok. Patrzyli na siebie w napięciu, chcąc przejrzeć swoje myśli.

– Mówisz prawdę.

– Oczywiście.

Ubrudzona krwią dłoń odsunęła się od klatki piersiowej i mężczyzna wytarł ją o pościel, której niewielki obszar w obecnych okolicznościach można było nazwać "względnie czystym".

– Nie możesz odebrać mu wspomnień – przemówił He Xuan.

– Wiem, znam zasady – odparł bez entuzjazmu i wyraźnie niepocieszony, odrzucając pościel na leżące na podłogę zwłoki. – "Ten, któremu życie ocalisz, a on twoje wypełni swoją osobą, winny jest nigdy nie zostać potraktowany jak zwykły człowiek..." Bla, bla, bla, te nasze zasady... bywają takie kłopotliwe.

– "Kiedy wolą mistrza jest dzielenie życia z człowiekiem, wspólna przeszłość żadnemu nie może zostać odebrana" – dokończył za niego. – Obaj musimy przestrzegać zasad. Zwłaszcza ty.

Osoba, która kilka minut wcześniej uratowała Shi Qingxuana, przeczesała między palcami końcówki długich włosów.

– Wiem, wiem. Nie musisz mi przypominać czegoś, co między innymi sam ustalałem wiele lat temu.

He Xuan starał się nie pokazać po sobie ulgi, ale właśnie poczuł, jakby oddano mu kawałek siebie.

– Kim oni byli? – zapytał, wskazując głową na mężczyznę na łóżku z szyją wygiętą pod nienaturalnym kątem. Chyba jedyny nie miał innej rany na ciele.

– To tylko płotki – odparł tak, jakby był zmęczony i nogą przesunął odciętą głowę innego mężczyzny pod łóżko.

Jego rozmówca tego nie skomentował.

– Musiałeś tak ich potraktować?

– Zrobiłbym to subtelniej, ale to były kultywujące płotki, które zaatakowały zwykłego człowieka.

He Xuan omiótł sypialnię wzrokiem, a potem salon.

– Rozpędziłeś się trochę – ocenił, jednak teraz rozumiał, skąd w tym mężczyźnie, który zazwyczaj był pogodny i spokojny tyle brutalności.

Po pamiętnej Wojnie Czterech Królestw dwieście lat wcześniej zaostrzono prawa w świecie kultywacji, z naciekiem na przestrzeganie zasad Noblesse oblige*. Zgodnie z nimi zabroniono nadużywania władzy, siły i mieszania się do ludzkich spraw, zwłaszcza walki. Osoby posiadające ogromną moc nie miały prawa manipulować ludźmi, wykorzystywać ich lub krzywdzić. Osoba, którą dyrygent miał przed sobą, była jedną z pomysłodawców tej idei – żyjący już przeszło czterysta lat mistrz, który był szczególnie wyczulony na tę kwestię.

Noblesse oblige* – oznacza dokładnie "szlachectwo zobowiązuje" i dotyczy osób sprawujących władzę, które powinny z racji swojego stanowiska, opiekować się swoim ludem, słabszymi, a nie ich gnębić lub wykorzystać; zobowiązani są także zapewnić im bezpieczeństwo

– Nie kwapiłeś się do powrotu, więc nie miałem wyjścia – rzucił He Xuanowi w odpowiedzi na poprzednią uwagę. – Ale miałem nadzieję, że oszczędzę temu dzieciakowi przykrych widoków i tych krzyków. – Westchnął, patrząc na dyrygenta, a potem na leżącego i nadal nie odzywającego się Shi Qingxuana. – Twój wybór, twój wybór, ale może wolisz, żebym usunął tylko część jego wspomnień?

– Nie. Dziękuję za propozycję.

– Mały Lord jak zwykle jest nie w humorze i nie można z tobą pożartować. – Zaśmiał się pod nosem.

Widać było, że He Xuan nie ma ochoty kontynuować tego tematu lub cokolwiek więcej mówić, ale czuł, że powinien.

– Dziękuję za pomoc. – Pochylił głowę. – Mistrzu Błyskawic.

– O, jak oficjalnie, Mistrzu Czarnych Wód. – Także się mu pokłonił. – Do usług. Przez ciebie miałem dużo roboty w ostatnich latach, ale jak ten stary zgred w końcu wytłumaczył mi, czym się tam zajmowałeś, to nadrobiłem twoje zaległości w obowiązkach i nawet znalazłem trochę czasu, żeby poobserwować świat na lądzie. I przyznam, zaczęło się robić ciekawie. Mogłeś mi chociaż wysłać pocztówkę z tego niemieckiego miasta, gdzie cię dopadli.

– Przepraszam pana, ale czy mogę już mówić? – Odważył się odezwać skrzypek.

– Śmiało, tylko nie otwieraj oczu – doradził ostrzejszym głosem. – Cóż, wspomnień ci nie mogę wyczyścić, nie obwiniaj o to potem mnie i zważ, że chciałem dla ciebie jak najlepiej, ale ktoś mi tego zabronił. Przynajmniej postarałem się, żebyś wszystkiego nie widział. – Podrapał się w podbródek. – Chciałbym powiedzieć, że mam nadzieję, iż twój słuch też jest słaby, ale trochę w to wątpię, więc z resztą wspomnień będziesz musiał nauczyć się jakoś żyć.

– Nie do końca pana rozumiem...

– Nieważne, nieważne – dodał szybko – pamiętaj tylko, że chciałem, aby twoje wspomnienia nie zawierały... tego. – Wskazał ręką cały pokój, ale Shi Qingxuan oczywiście nie mógł "tego" zobaczyć. – W każdym razie oddaję cię w znajome ręce, więc nie drżyj już ze strachu jak osika. On ci wszystko wytłumaczy.

– Nie myślałem, że interesujesz się moim życiem – rzucił na wcześniejszą uwagę He Xuan.

– Stary mistrz jest w odosobnieniu. Porzucił sprawy doczesne, ale sprawowanie opieki nad wyspą i twoimi terenami nie może zostać przekazane byle komu. Odszedłeś bez słowa, a ja nie mogłem patrzeć jak wszystko niszczeje. Dziwisz się, że jestem zainteresowany tobą i tym, co robisz, jeśli przez lata to ja robiłem twoją robotę, nie dostając za to nawet podziękowania? Masz obowiązki, He Xuanie. I co, mówisz mi teraz, że porzuciłeś je dla... niego?

– Skoro wszystkim się zająłeś, nie ma potrzeby, bym tam wracał.

– Nie bądź bezczelny.

– A ty drobiazgowy.

Mierzyli się wzrokiem.

– Prawie całe życie – zaczął mówić He Xuan – poświęciłem robieniu co mi kazano, czego mnie uczono, do czego przygotowywano. – Podszedł do Shi Qingxuana i rękawem koszuli starł krew z jego ust i brody. – Dlatego chociaż raz chciałem żyć zwyczajnie. Mam jeszcze całe stulecia, żeby służyć staremu mistrzowi. Nic ci się nie stanie, jak od czasu do czasu zlecisz z nieba i staniesz na ziemi.

– Jesteś taki arogancki...

– Mistrzu Błyskawic – przerwał mu – osądzić mnie może tylko mój mistrz.

– Nie zapominaj, kim jesteś.

– Nie zapomniałem. Kiedy wrócę, przyjmę każdą należną mi karę.

Mężczyzna w granatowej szacie prychnął.

– Nie bądź śmieszny. Ten starzec na pewno nawet nie zauważył, że cię nie ma.

He Xuan nie zamierzał tego sprostować. Jego mistrz był bardzo specyficzną osobą. Nie interesowało go nic, poza spokojną medytacją. Natomiast mężczyzna przed nim lubił porządek i kiedy wszystko jest dopilnowane.

W końcu Mistrz Błyskawic westchnął, czując się znów pokonany. Jak He Xuan się na coś uparł, nie było sił, by go od tego odwieść. Dobrze o tym wiedział, choć nie zmniejszyło to jego frustracji, że to na jego barkach spoczęły obowiązki Władcy Czarnych Wód.

Ale... Był w końcu Mistrzem Błyskawic – jednym z trzech, którzy ustalili obowiązujące po dziś dzień reguły świata kultywacji. Może niewiele osób go widziało, ale wszyscy na pewno o nim słyszeli.

– Pilnuj tego chłopaka i nie zostawiaj go więcej samego. Gdybym się nie zjawił, straciłbyś go.

Zbliżył się do He Xuana i szepnął mu coś na ucho, czego Shi Qingxuan nie mógł usłyszeć. Następnie oparł dłoń na jego barku i spojrzał prosto w złote oczy. He Xuan skinął głową.

Granatowa szata ze złotymi motywem błyskawic zatrzepotała, a powietrze się naelektryzowało. Mężczyzna zwany Mistrzem Błyskawic otworzył okno i przez nie wyskoczył. Wylądował na zakrzywionym mieczu i tak szybko, że oko nie mogło za nim nadążyć, odleciał.

He Xuan dobrze wiedział, że naraził jedyną ważną dla niego osobę na niebezpieczeństwo. Nikt nie musiał mu przypominać o własnym błędzie, którego długo nie wyrzuci z pamięci.

"Zadajesz sobie sprawę, kim jest ten dzieciak" – powiedział mu chwilę wcześniej Mistrz Błyskawic. – "Pilnuj go dobrze i nie pozwól zmarnować potencjału".

Tak. Wiem o tym.

Lecz w tej chwili nie było to najważniejsze.

Nawet pomijając dwadzieścia ciał w apartamencie i krew, która spływała z każdej ściany, zdobiła sufit lub wsiąkała między panele i w dywany, ważniejsze był zdrowie osoby, która leżała przed nim, wyglądem prawie nie różniąc się od martwych osób. Jej palce zaciśnięte były na zakrwawionym mankiecie czarnej koszuli, którą wytarł mu usta i trzymał materiał, jakby miało go to obronić przed całym światem.

Na razie nic nie mówił, zaciskając drżące usta w cienką linię, oddychał niespokojnie, a jego serce biło szybko, lecz na szczęście mocno i głośno, co odrobinę ostudziło nerwy dyrygenta.

Ale... Może i chłopak nic nie widział, lecz na pewno wszystko słyszał, łącznie z ich rozmową.

Był pewny, że nie uniknie niewygodnych pytań. Coś, do czego starał się nie dopuszczać bez ważnego powodu. Zdecydowanie wolał spokój i ciszę, o których w obecnej sytuacji będzie mógł tylko pomarzyć.

Tymczasem Shi Qingxuan zastanawiał się, czy ma tak szalony sen, że nie może poskładać niczego do kupy, czy może to, co usłyszał, to prawda i wtedy, to by oznaczało, że... Że Maestro go naprawdę bardzo lubi? Że naprawdę martwił się o niego, że... należy do jakiegoś... kultu czy coś podobnego i jest tam mistrzem? Nic z tego nie rozumiał, ale wiedział jedno – Maestro był tu, więc już wszystko będzie dobrze.

Gdy on cicho rozmyślał, He Xuan starał się znaleźć ślady po walce i rany na ciele skrzypka, ale wydawało się, jakby krew nie należała do niego.

– Zanim mnie o coś zapytasz – uprzedził pytania chłopaka – musisz doprowadzić się do porządku.

– Maestro...?

– Nie wyrywaj się – poprosił, starając się mówić łagodnie. – Podniosę cię i pójdziesz się umyć.

Ubierzesz coś przyzwoitego i, co najważniejsze, czystego.

– Nie możesz tak paradować wśród ludzi – mruknął ciszej.

Shi Qingxuan nawet nie odpowiedział, nadal nie wiedząc, czy to, co miało miejsce w apartamencie, odkąd został sam, zdarzyło się naprawdę i czy ramiona, w których się teraz znajdował oraz ciepła, napięta pierś, o którą opierał czoło, należała do jego Maestro.

Zanim wyszli z sypialni i skierowali się do łazienki – jedynego czystego pomieszczenia – He Xuan pomyślał o jeszcze jednej sprawie, która nie dawała mu spokoju.

Gdzie, u diabła, jest Yushi Huang?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro