23. Do twarzy ci z tym liskiem, Gege
Parze kultywatorów udało się kupić wszystko, czego potrzebowali. Nie było tego wiele. Czarne, przylegające do ciała koszulki z długim rękawem, czarne spodnie wojskowe i skórzane buty za kostkę leżały złożone w papierowej torbie, kiedy opuszczali niewielką galerię handlową. Natomiast He Xuan z Shi Qingxuanem nadal nie wyszli ze swojego sklepu, przed którym rozdzielili się prawie godzinę wcześniej.
– Może Shi Qingxuan jest jak kobiety wybierające torebki lub sukienki? – zapytał półżartem Hua Cheng.
– Masz na myśli, że nie potrafi się zdecydować?
– A co mieliby robić tyle czasu w sklepie muzycznym?
Ledwo to powiedział, a drzwi wejściowe otworzyły się i wyszedł przez nie rozjuszony He Xuan. Jego twarz była nieprzejednana, zimna jak zawsze, ale zdradzała go energia, która wprost wypływała z niego, otaczając niewidzialną dla zwykłego człowieka barierą. Chwilę później wybiegł za nim Shi Qingxuan.
– Maestro, weźmy po prostu te świerkowe podobne do Dankwarta, przecież nie muszą być najwyższej jak...
– Muszą – rzucił ostro. – Ten człowiek nie zna się na muzyce.
– Nie musi się znać, żeby pracować w sklepie.
Wzrok He Xuana teraz naprawdę zrobił się lodowaty i niebezpieczny.
– Nikt nie będzie mi wciskał bzdur, że to klejone na kolanie chyba dwoma lewymi rękoma drewniane pudło to Guarneri*! Nawet śmierdzi, jakby użyto do tego Butaprenu!
Guarneri* – rodzina włoskich lutników, która wywodziła swe tradycje z pracowni Nicoli Amatiego, łącząc je z wpływami sztuki lutniczej Stradivariusa, działała w XVII i XVIII w. w Cremonie, Wenecji i Mantui; tu, jak w przypadku skrzypiec Stradivariusa, od nazwy rodziny nazywano tak potocznie ich wyrób
– Prawda, że zapach był podejrzany, ale żeby zaraz sugerować, że lutnika nie było stać na odpowiedni do skrzypiec klej...?
– Cuchnęły.
– Nie pachniały ładnie, ale...
– Nie ma żadnego "ale". Tu nic nie kupimy. Postanowione.
Shi Qingxuan westchnął. Wiedział, że z tym człowiekiem nie ma się co kłócić. Teraz było ważniejsze, by jego dobry humor wrócił.
– Mistrzu, nie denerwuj się. Pójdziemy do antykwariatu muzycznego. Tam na pewno pracują osoby z wieloletnim doświadczeniem. Stare skrzypce są lepsze od tych nowiutkich, więc jestem pewny, że coś znajdziemy. – Twarz dyrygenta nadal wydawała się młodemu mężczyźnie bardziej spięta niż zazwyczaj, więc kontynuował uspokajająco: – W Rzymie znaleźlibyśmy coś dobrego od ręki, ale nie możemy tego wymagać od San Salvadoru. Tu nawet nikt nie mówi po włosku, a co dopiero żeby ktoś miał się znać na muzyce i instrumentach tak dobrze jak ty!
– Ja również się nie znam, ale na pewno He Xuan wie, co mówi – delikatnie zasugerował Xie Lian, wtrącając się do rozmowy.
– Jeśli twój nauczyciel twierdzi, że nie ma tu nic, co byłoby na twoim poziomie, to znaczy, że nie chce, abyś miał w dłoniach byle co – dodał Hua Cheng, puszczając oko Xie Lianowi.
– Naprawdę, Maestro?
Shi Qingxuan dobiegł do mężczyzny, którego od lat podziwiał i z każdym dniem spędzonym z nim, poznając go lepiej, podziw do jego osoby tylko rósł. Stanęli naprzeciwko siebie.
– Naprawdę nie chcesz, żebym grał na pierwszych lepszych skrzypcach?
– Możesz grać na czym chcesz, nawet na rozsypującym się kawałku drewna. – Zmierzył go beznamiętnym wzrokiem. – Ale jeśli tak bardzo kochasz muzykę, to mierne wykonanie nie sprawi radości ani tobie, ani twoim słuchaczom – wyjaśnił, już odrobinę spokojniej i cieplej. – Chcąc rozwijać się w tym kierunku i porywać tłumy, mierz zawsze wysoko i korzystaj z najlepszych narzędzi. Nigdy nie schodź z pewnego poziomu tylko dlatego, że bardzo chcesz grać. Dotyku tego, co kochamy nie zapomina się tak łatwo, więc na pewno ta przymusowa przerwa nie wpłynie negatywnie na twoje umiejętności.
Powiedziawszy to, He Xuan położył dłoń na jego głowie i lekko zmierzwił mu włosy.
Nie chcąc tracić czasu, minął chłopaka i krzyknął za nim:
– Chodźmy do tego antykwariatu. Jeśli tam będą tacy sami laicy, to pojedziemy do Gwatemali lub Meksyku. Chyba nie tylko w Europie można nabyć dobrej jakości skrzypce.
Dwójka mężczyzn ze swoimi zakupami podążyła za nimi. Nie mieli pilnych planów, więc mogli sobie pozwolić na ostatni tego dnia relaks, a przebywanie z dwójką światowej sławy muzyków było odświeżającą i wesołą odmianą od codziennych przyziemnych spraw oraz tego, co na nich czekało w nocy.
Ostatecznie Shi Qingxuan nie kupił skrzypiec, ale przynajmniej w antykwariacie pracowali specjaliści. Mieli bardzo dużo instrumentów, a nawet erhu i koto, ale dobrej jakości skrzypiec nie posiadali. Za to obiecali, że sprowadzą jeden egzemplarz prosto z Cremony, który był w posiadaniu rodziny Amati. He Xuan nie zastanawiał się długo i od razu wpłacił pokaźną zaliczkę.
Stojący i przyglądający się temu z boku Xie Lian był zaskoczony, jak drogie mogą być instrumenty. Nigdy go to nie interesowało, choć dobrze znał wartość pieniądza. Widząc, ile He Xuan daje samej zaliczki, zdał sobie sprawę, że można by za tę sumę przeżyć w dostatku kilka lat.
Praca dyrygenta jest chyba dochodowym zawodem – pomyślał. – Dobrze, że tak silny kultywujący znalazł sobie inne zajęcie niż wieloletnia medytacja lub rozpoczęcie wojny.
Ktokolwiek postawił sobie za cel jej wywołanie, musi wierzyć w swoją siłę i znać się na strategii. Nie podjęłaby się tego pierwsza lepsza osoba.
* * *
Reszta dnia przyniosła jeszcze więcej słońca i wszechobecnego upału, więc po wspólnym obiedzie rozdzielili się i wrócili do siebie. Hua Cheng dla przyjaciółki wziął na wynos jedną porcję obiadu, a po drodze z Xie Lianem wstąpili do sklepu po zapas wody mineralnej i świeże owoce.
Ruoye zachowywał się bardzo spokojnie, a jego ciekawość można było poznać tylko po tym, że cały czas końcówka wstęgi wystawała przy szyi. Po przekroczeniu progu wynajętego mieszkania wyleciał w przód i otworzył drzwi balkonowe. Zastałe, duszne powietrze pomieszało się z gorącym, ale świeżym z zewnątrz.
– Gdyby mój E-Ming był tak uczynny i przewidujący, to przywoływałbym go częściej.
– Ruoye zawsze taki był. Chyba ma w swojej naturze chęć niesienia pomocy, ale czasami za bardzo martwi się o innych.
– Masz na myśli siebie? – zapytał, kładąc zakupione ubrania na kanapie.
– Zachowuje się jak moja matka – odpowiedział i wyciągnął rękę, by biały jedwab zaraz się o nią owinął. – Czasami jest jak kot, który lubi się łasić, więc chyba by mi go brakowało, gdyby nie był blisko.
Hua Cheng wyciągnął wodę mineralną i otworzył butelkę, podając ją współlokatorowi.
– Dziękuję, San Lang.
– Proszę, Gege. – Sam także się napił, opierając pośladkami o stół. – Może Ruoye ma powody, żeby się o ciebie martwić – zasugerował.
Popatrzyli na siebie.
Upił kolejny łyk i kontynuował z uśmiechem:
– Nawet jeśli tak nie jest, to dobrze jest mieć przy sobie kogoś, kto chce nas wspierać. – Mrugnął mu. – Ale teraz, kiedy i ja jestem blisko, Gege może spać spokojnie, bo ja również zamierzam trochę się o niego pomartwić i popilnować, żeby nie działa mu się krzywda.
– Takie traktowanie to przesada. – Zrobił dwa kroki w jego stronę. Twarz miał poważną, ale w oczach skrywało się rozbawienie. – Sam z ogromną chęcią popilnuję waszej dwójki i w razie kłopotów obronię was.
– Och. – Hua Cheng nie przestawał wpatrywać się w jego rozszerzające się z każdą chwilą źrenice. – W takim razie już oddaję się w twoje ręce. – To powiedziawszy, rozchylił ramiona w zapraszającym geście.
Tego Xie Lian się nie spodziewał. Aż wstrzymał powietrze, naprędce analizując, co w takiej sytuacji powinien zrobić.
Uśmiech reportera był ciepły, a jego wyczekująca poza wcale nie wyglądała na naglącą. Pozostawiał mu wybór.
Xie Lian zauważył, że dotąd starał się nie wprawiać go w zakłopotanie. Nie zasypywał go pytaniami, choć na pewno wielu rzeczy był ciekawy. Nie wspomniał ani słowem o tym, co działo się na Koya-san, o tamtym przytuleniu, o pisaniu sobie na dłoniach, kiedy Xie Lian mógł już mówić. Nie poruszali takich tematów, lecz one ciągle istniały. To wszystko między nimi się wydarzyło.
Czasami myślał, że nie powinien się zaprzyjaźniać i przyzwyczajać do niego, bo przecież prędzej czy później ich drogi się rozejdą, ale tak jak dziś, jak teraz, kiedy miał go przed sobą, nie umiał mu odmówić. Nie umiał powstrzymać swojego ciała, by się cofnęło. Nawet na krok.
Postanowił wziąć odpowiedzialność, za słowa, które powiedział przed chwilą. Bo czy miał być to od początku żart – to nieistotne, gdyż jego własne słowa były szczere i prawdziwe.
Czubkami palców dotknął czarnych włosów, które opadały na czerwony materiał bluzki. Były miękkie i gładkie. Dłonie sunęły po nich w górę jak po jedwabiu. Widział utkwiony w siebie wzrok, widział minimalnie rozchylone usta, czuł przeszywający prąd, który pojawiał się, ilekroć ich ciała się stykały. Chłonął zapach rozgrzanej skóry pomieszanej z padającymi na nich promieniami słońca i jedzeniem, którym przesiąkły ubrania, a nawet szamponem, którym umył tego ranka włosy.
Jego nadgarstki musnęły policzki i skronie, kiedy przesunął dłonie za głowę i ostrożnie przyciągnął ją do siebie. Hua Cheng musiał się pochylić, więc oparł czoło o bark. Powoli wypuścił powietrze. Wydawało się, że wstrzymuje je długie, niemal niekończące się godziny w istocie będącymi tylko sekundami. Zacisnął powieki i tak delikatnie, jak mocno tego pragnął, przytulił mężczyznę. Położył dłonie na łopatkach, nie ważąc się przesunąć je w żadną stronę. Nie chciał ryzykować, że w takim momencie Xie Lian się odsunie przez jego nieodpowiedni ruch.
Z szybko przepływającą przez ciało krwią i energią, z sercem wypełnionym burzą i szczęściem, pozwolił sobie na szerszy uśmiech, którego nikt poza nim nie mógł zobaczyć.
– Nie musisz się niczym martwić, San Lang – usłyszał delikatnie drżący ton, a po nim odgłos przełykania. – Nie pozwolę cię skrzywdzić.
Reporter zaśmiał się i odrobinę mocniej uścisnął trzymaną osobę. Zaciągnął się słodkim, odurzającym zapachem mężczyzny i rozluźnił spięte ramiona.
Wiem. Wiem, Gege, że mnie uratujesz. – Przytknął nos do białej lnianej koszuli, czując, jak coś się pod nią porusza, ale Ruoye nie atakował i nie próbował go powstrzymać. – W końcu zrobiłeś to już dwukrotnie, więc na pewno znów spróbujesz. – Odetchnął, chowając głęboko, jak najgłębiej w sobie uczucia, które się w nim rodziły. – Lecz tym razem mi pozwól siebie uratować.
– Powiedziałem coś, czym cię rozbawiłem? – zaciekawił się Xie Lian.
Hua Cheng był pewny, że im dłużej będzie go przytulał, tym trudniej będzie mu potem go puścić.
– Nic takiego, Gege – odparł niższym choć wesołym tonem. – Wprost przeciwnie. Jestem szczęśliwy. Tylko Gege potrafi w zaledwie chwilę poprawić mi humor, dodać siły i odwagi, by stawić czoła najgorszym przeciwnościom losu, a nawet światu. – Odsunął się, kładąc delikatnie dłonie na jego ramionach i spoglądając na zdziwioną twarz. – Kiedy mówisz, że mnie obronisz, wiem, że tak będzie. Kiedy mówisz, że nie dasz mnie skrzywdzić, wiem, że to prawda. Ale pozwól czasami innym na bycie pysznym, by spróbować uratować ciebie. Ruoye i mi na pewno sprawiłoby przyjemność, jeśli zrobimy coś dla ciebie.
Reporter niemal leniwym ruchem samymi końcówkami palców masował napięte ramiona. Uśmiechał się przy tym, jakby nie wiedział, co wywołała jego przemowa. A przecież twarz mężczyzny przed nim z zarumienionymi policzkami, rozszerzonymi źrenicami i szklącymi się oczami mówiły mu tak wiele.
Co skrywało jego serce.
Bo Xie Lian nie pamiętał, aby ktokolwiek powiedział mu takie słowa. Kto chciałby go obronić, komu jego obecność dodawała siłę, poprawiała nastrój. Dla której był ważny. A teraz miał przed sobą tego mężczyznę, człowieka, do którego ciągnęło go już od pierwszego spotkania, którego aura była ciepła i przyjazna, a nawet w pewnym stopniu znajoma. Byli sobie obcy, ale to właśnie przy jego boku czuł spokój, choć jednocześnie wrzała w nim krew, bo ramiona tej osoby budziły go do życia. Dzięki niemu zapragnął na nowo istnieć, coś zrobić, pomóc, nie odrzucać jego towarzystwa, słuchać go, patrzeć na niego, mówić, oddychać głęboko.
Jeśli swoją podróż życia, godzinę, dzień, miesiąc spędzi przy nim, jest gotów zmierzyć się z przeszłością, która wyciąga ku niemu dłonie. Tajemnicza osoba z listu miała rację, że przeszłości się nie zmieni, ale przyszłość jest nadal przed nami i mamy na nią wpływ.
Xie Lian nie znał odpowiedzi na to wyznanie. Ściągnął z ramion dłonie Hua Chenga i ścisnął je, patrząc mu w oczy.
– Masz moje przyzwolenie, San Lang – oznajmił. – Tylko ty i Ruoye możecie mnie ratować, ale uprzedzam – uśmiechnął się tajemniczo – nie będzie wam łatwo zobaczyć mnie w potrzebie, więc nawet nie liczcie, że nasze role się odwrócą.
– Gege wie, co lubię. Wyzwania i hazard to moja specjalność.
– Mówiąc o hazardzie, to idę o zakład, że jeśli nie zaniesiesz swojej przyjaciółce obiadu, to ci tego nie podaruje.
Twarz Hua Cheng momentalnie spoważniała, a sam mężczyzna uścisnął jeszcze krótko drugie dłonie i nie zwlekając, szybkim krokiem wyszedł z zapakowanym w styropianowy pojemnik posiłkiem.
Biały materiał pod luźną lnianą koszulą przesunął się z klatki piersiowej na ramię i z powrotem. Końcówka powoli wychyliła się przy kołnierzu, zatrzymując na szyi.
Drżące palce dotknęły go, a szept wypełnił nadal duszny salon:
– I co mamy z nim zrobić, Ruoye? – Szarfa przesunęła się po wnętrzu dłoni i powróciła na szyję. – Podejrzewałem, że również nie znasz jego energii, ale czy to możliwe, byśmy spotkali się tak dawno? W tamtych czasach?
Na to pytanie znalazł odpowiedź, kiedy świat powoli ogarniał chaos.
*
– Świetnie na tobie leży, Gege – ocenił Hua Cheng, przyglądając się mężczyźnie w pełni ubranego w czerń. – Jeszcze tylko jeden mały akcent i będziesz nadawał się idealnie do roli przynęty.
– Zostawiliście mi najłatwiejsze zadanie – powiedział Xie Lian, a w tym samym czasie drugi mężczyzna poszedł do sypialni. – Otwarta przestrzeń, dużo miejsc do ukrycia się i dachów do obskoczenia... Jesteś pewny, że poradzicie sobie z He Xuanem sami?
Hua Cheng wrócił do salonu.
– Oczywiście, Gege. Nie ma czym się martwić. – Podał mu przedmiot, który zabrał ze swojej torby. – Ściągnięcie na siebie całej uwagi wcale nie jest łatwe. Wymaga nie lada zwinności i zainteresowania sobą jak największej liczby osób.
Xie Lian trzymał w dłoni lisią maskę, którą kupili przed wyjazdem na strefie bezcłowej na lotnisku. Trafili na nią po drodze na stoisko z goframi i pomyśleli, że może się przydać.
Naciągnął gumkę i założył maskę na twarz. Otwory na oczy tak wydrążono, że dawały szeroki zakres widzenia. Osoba w czerni z białą przypominającą lisa twarzą na pewno rzuci się w oczy i przyciągnie uwagę. Dodatkowo zapewni anonimowość.
– He Xuan nie chce jej?
Kąciki ust drugiego mężczyzny uniosły się, a kiedy odpowiadał, brzmiał na rozbawionego.
– Myślisz, że założyłby coś takiego? – Krytycznie spojrzał na drugą, identyczną maskę, którą trzymał w dłoni. – Gege świetnie wygląda z tym liskiem, ale on? Wątpię, że zgodzi się na zakrycie twarzy. Nawet jakby miało mu uratować życie. On nie chce być anonimowy. Wypowiedzieli mu otwartą wojnę, więc chce im pokazać, że podniósł rękawicę i osobiście się do nich pofatygował. Duma nie pozwoli mu na krycie się w cieniu i atak z zaskoczenia. Ledwo daliśmy radę przekonać go do naszego planu, bo sam chciał pojawić się w głównej bramie i zniszczyć każdego, kto stanie mu na drodze.
– En. Przez to zginęłoby wiele niewinnych osób. Całe szczęście, że nie odnalazł ich pierwszy.
– Wspomniał, że to miasto jest za głośne, a od wybuchu jego słuch jeszcze bardziej się wyostrzył, więc głowa bezustannie pulsowała i nie pozwalała się mu skupić na pojedynczych dźwiękach i słowach. Gege bardzo mu pomógł tamtą radą w restauracji.
– To nic takiego. Zwykle punkty akupunktury, tylko zamiast igieł kultywatorzy często stosują cienką wiązkę energii.
– Niezwykłe, że potrafiłeś tak szybko znaleźć ten punkt.
Xie Lian ściągnął maskę i dotknął twardego nosa pomalowanego czarną farbą.
– Wspomniałem wtedy, że znałem osobę, która cierpiała na podobną przypadłość. – Hua Cheng odłożył maskę na stół, słuchając z uwagą kolejnych słów. – Kiedy napisałeś, że jest wodnym mistrzem Czarnych Wód, tym He Xuanem, na którego zawaliła się hamburska filharmonia, uświadomiłem sobie, że to nie przypadek. Poprzedni mistrz Czarnych Wód był moim bliskim przyjacielem. Wiesz, czy został zastąpiony poprzez walkę, czy sam się odsunął?
Obaj zdawali sobie sprawę, że mając na myśli "walkę", chodziło o zmierzenie się, podczas którego najczęściej umierała jedna ze stron. Albo mistrz wygrywał i zachowywał swój tytuł, albo odnosił takie rany w walce, że odchodził ze świata, a jego przeciwnik zyskiwał najwyższy tytuł. W rzadkich przypadkach sam rezygnował, oddając panowanie nad szczytem bądź terenem własnych wód najlepszemu ze swoich uczniów.
– Niestety, Gege. O zaszczytnym tytule Mistrza Czarnych Wód wiem tylko tyle, że około stu lat temu się zmienił, ale co się stało z poprzednim, to nie mogę ci pomóc.
– Nic nie szkodzi. Jeśli będziemy mieć okazję, to sam mogę o to zapytać He Xuana. Jeśli będzie miał ochotę podzielić się ze mną taką informacją.
– Masz dar przekonywania, więc tobie może się to udać.
Jednocześnie spojrzeli na zegar wiszący na ścianie i skinęli sobie głowami.
– Czas ruszać. Chodźmy po Yushi Huang, a potem pod operę. Może trafimy na jakiś nocny koncert?
– Shi Qingxuan byłby szczęśliwy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro