22. Aby zrobić krok naprzód, czasami trzeba sięgnąć po coś z przeszłości
Cisza przedłużała się, a siedzący na balkonie Xie Lian utkwił wzrok w gwiazdach, wracając wspomnieniami do innego, dawno zapomnianego dnia. Podróżował po wyżynach Tybetu i tam także każdej nocy towarzyszyło mu niebo usłane małymi, srebrnymi punktami.
Nie od razu się zorientował, że Hua Cheng od kilku minut dziwnie milczy.
Nagle coś dotknęło jego ramienia. Ruoye nie wyczuł niebezpieczeństwa i on także, więc mógł śmiało zgadywać, kto był za to odpowiedzialny. Przekręcił głowę, spodziewając się zobaczyć smukłą dłoń, ale opierał się o niego gąszcz czarnych włosów. Uniósł brwi i kąciki ust, gdyż nie przypuszczał, że mężczyzna zaśnie.
– San Lang – powiedział cicho, lecz nie dostał odpowiedzi.
Delikatnie, aby go nie obudzić, podsunął się bliżej. Uniósł głowę śpiącego i ustawił prosto. Podczas snu mięśnie się rozluźniają, ale spanie w takiej pozycji mogło przynieść późniejszy ból karku. Nie minęło nawet pół minuty, kiedy skroń ponownie oparła się o szczyt jego ramienia. Przez ich bliskość kąt przekrzywienia nie był już taki ostry, więc Xie Lian uznał, że nic się nie stanie, jak pozwoli mu jakiś czas tak drzemać.
Na dworze było ciepło i nawet pojawiające się co jakiś czas lekkie podmuchy wiatru nie chłodziły rozgrzanej skóry. Hua Cheng siedział z lekko uchylonymi ustami. Każdy jego oddech był długi, jakby zapadł w głęboki sen. Dłonie miał ułożone na podbrzuszu, a na lewym nadgarstku na tarczy zegarka połyskiwały wskazówki – duża na liczbie dziewięć, a mała była przed drugą.
Za kwadrans druga – odczytał. – Może powinienem odstawić cię do łóżka?
Mógłby tak zrobić, ale z drugiej strony spanie na świeżym powietrzu pozwalało lepiej odpocząć. Osoba przy nim najprawdopodobniej była bardzo zmęczona.
Poza tym przecież był jej całkiem obcy.
Co, jeśli chciałbym cię zaatakować albo okraść, San Lang? Jesteś za bardzo ufny i nieostrożny. Nie masz pojęcia, kim jestem – myślał z delikatnym uśmiechem błądzącym na ustach, kiedy przyglądał się śpiącej osobie.
Oparł głowę o ścianę i przymknął na chwilę oczy. Wysunął rękę w przód, a biała szarfa wyleciała, kierując się do mieszkania. Wróciła po kilku sekundach, pozostawiając na wyciągniętej dłoni żurawia origami i chowając się do rękawa. Xie Lian obrócił mały przedmiot w dłoni. Nie różnił się niczym od setek tysięcy żurawi, które zrobił w swoim życiu, ale dotąd żadnemu się nie przyglądał. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że ten jest jednym z jego ostatnich.
Przesunął wzrok na środkowy palec prawej dłoni. Nie było śladu po ugryzieniu, ale jego zmysły były w stanie wyczuć nić energii biegnącej z tego miejsca do dłoni śpiącej osoby.
Dałem się "oznaczyć" jak małe dziecko. – Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Gdyby chciał, mógłby spróbować pozbyć się tej niewidzialnej nici lub, jakby powiedzieć określeniami dwudziestego pierwszego wieku – nadajnikiem GPS, ale na razie nie było takiej konieczności. Rozważy to, kiedy odnajdą asystentów Yushi Huang lub kiedy ta sprawa się skończy. Na razie mógł z łatwością odszukać reportera, a on jego.
Tak samo w tej chwili potrafił dokładnie określić, gdzie jest osoba posiadająca papierowego żurawia z jego odciskiem palca. Nadal jednak nie wiedział, jakie są jego zamiary.
*
– Będziesz tu Gege, kiedy wrócę?... Poczekasz?
Z orzechowych oczu zniknęła radość, która tam jeszcze chwilę temu gościła, pozwalając zastąpić ją zmartwieniem i bólem. Zanim Hua Cheng coś powiedział, druga osoba go wyprzedziła, cicho oznajmiając:
– Przepraszam, ale to niemożliwe.
Hua Cheng gwałtownie otworzył oczy, czując pulsującą w skroniach krew i oddychając szybko. Otaczała go ciemność, ale przy policzku miał coś miękkiego. Poruszył się, a na jego głowie spoczęła dłoń, która ją podtrzymała.
– Poczekaj, San Lang. Spałeś w niewygodnej pozycji, więc nie zrywaj się i rozluźnij – usłyszał obok siebie spokojny głos. – Przytrzymam cię, a ty powoli się wyprostuj i oprzyj głowę o ścianę.
Wybudził się ze snu całkowicie, kiedy dotarło do niego, w jakiej pozycji zasnął. Tym bardziej, jak żałośnie musiał wyglądać w oczach drugiej osoby. Przełknął własną dumę i pozwolił sobie pomóc, jednocześnie starając się wyprzeć z pamięci sen.
Xie Lian nie został na Koya-san, więc nie było ważne, czy zaczeka na niego czy nie. Teraz był tu, przy nim i nie zorientował się nawet kiedy zasnął przy jego boku jak małe dziecko.
Tylko... dlaczego się wtedy zawahałeś z odpowiedzią i co chciałeś powiedzieć?
– Dziękuję, Gege – wychrypiał zaspanym głosem.
– Nie masz za co. Dzisiejsza noc jest bardzo przyjemna, więc to miło, że spędzamy ją na powietrzu, a nie zamknięci w czterech ścianach.
Na twarzy reportera pojawił się leniwy uśmiech. Myślał dokładnie to samo. Uspokoił się już na tyle, żeby w piersi zamiast ucisku, czuć przyjemne ciepło. Przeciągnął się, unosząc ramiona, aż jego stawy strzeliły i podwinął nogi do siadu po turecku.
– Długo spałem?
– Nie, może godzinę. Jeszcze pozostało sporo czasu do wschodu słońca.
– Czekasz na wschód słońca?
– Nie myślałem o tym, tylko nie mam ochoty się stąd ruszać. – Patrzyli przed siebie na dachy budynków San Salvadoru i na oświetlające ulice latarnie. – Ale ty, San Lang, powinieneś się położyć. Miałeś wyczerpujący wieczór i chyba jeszcze się w pełni nie zregenerowałeś.
Hua Cheng przetarł powieki. W usłyszanych słowach było sporo racji. Wybudził się przez okoliczności, w jakich spał, ale jego ciało i umysł nie były jeszcze w najlepszej kondycji. Zerknął na mężczyznę obok – on za to wcale nie wyglądał na zmęczonego lub śpiącego. Oczy miał szeroko otwarte i błyszczące, kiedy wpatrywał się w granat nieba . Jego oblicze było tak spokojne, że mógłby znów usnąć, jedynie się w niego wpatrując.
To świadczyło tylko o tym, jak bardzo był zmęczony. Oraz wewnętrznie ukojony jego obecnością.
Przesunął dłonią po twarzy i zasłonił usta, kiedy ziewnął.
– Gege ma rację. E-Ming chyba za bardzo dał mi w kość. Położę się. – Wstał, otrzepał tył spodenek i ruszył do wejścia. – Dziś sypialnia należy do Gege, ja będę spał w salonie.
– Nie będzie mi potrzebna.
Hua Cheng zatrzymał się w pół kroku i obrócił.
– Nie zamierzasz się kłaść?
– Czuję się w pełni sił, więc posiedzę tutaj do rana.
– Może – reporter wahał się z pytaniem – może ci potowarzyszyć? Chcesz pogadać?
– Nie, San Lang. Posiedzę tu, popatrzę trochę na świat, posłucham dźwięków miasta i tych cykad, o których opowiadał dziś przy kolacji Shi Qingxuan. – Zaśmiali się równocześnie. – Myślę, że jeszcze godzina, może dwie i ptaki też rozpoczną swój koncert.
– W razie czego pościel i poduszkę zostawię ci na kanapie i nie krępuj się, jak poczujesz się senny, żeby mnie obudzić. Zamienimy się wtedy łóżkami.
– Dobrze, San Lang. Dobranoc i wypoczywaj.
– Dobranoc, Gege. Nie zmarznij.
Ta upartość i nieustępliwość, by sprawiedliwe dzielić się wygodnym i dużym łóżkiem podobała się Xie Lianowi w tym człowieku, nawet jeśli nie miał w planach skorzystać z takiego przywileju.
Hua Cheng od początku powtarzał, że mogli wynająć osobne pokoje w ekskluzywnym hotelu, ale problem polegał na tym, że tam wszystko było monitorowane. Jeśli nie przez kamery, to strażników, którzy z bronią stali przy drzwiach i każdego sprawdzali, a jeśli przez nich, to często przez same grupy przestępcze.
Oni potrzebowali swobody, chociażby jak tu – gdzie mieszkali zwykli ludzie i gdzie gangi rzadko się zapuszczały w tę część miasta, więc istniała niewielka szansa, że ktoś jest z nimi w zmowie. Pomagały im mikstury zapachowe Yushi Huang lub stawiane bariery, które ich zagłuszały i ukrywały obecność. Starali się jak mogli, aby zapobiec zbyt szybkiemu odkryciu, ale i tak byli gotowi do odparcia ataku, jeśli takowy by nadszedł.
Xie Lian siedział jeszcze pół godziny. Wiedział, że Hua Cheng zasnął zaraz po tym, jak przyłożył głowę do poduszki, ale przyszło mu na myśl, że może tym razem także powinien odczekać i sprawdzić, czy na pewno nie jest mu zimno.
I tak zrobił, ale nie osobiście. Za bardzo się przyzwyczajał do niego, więc przyszłe pewne rozstanie będzie go tylko bardziej bolało.
Wstał i wypuścił Ruoye, który pofrunął i przez szparę między panelami a drzwiami dostał się do sypialni. Zanim wrócił, Xie Lian był już na dachu budynku.
– Sprawdziłeś?
Biała szarfa zatańczyła przed mężczyzną, prostując się i znów zwijając.
– Dobrze, że go przykryłeś – powiedział z delikatnym uśmiechem, zdejmując bandaż z lewego nadgarstka. – San Lang chyba ma zwyczaj odkrywać się podczas snu.
Wstęga zrobiła dookoła niego dwa kółka i na chwilę podleciała wyżej, po czym powróciła na wysokość oczu. Xie Lian uniósł brwi i zaśmiał się.
– Uważasz, że nie marznie, bo ten "głupi lis" mu na to nie pozwoli? – Kiwnął głową i zaczął odwijać bandaż z drugiej ręki. – Pewnie masz rację. San Lang nie odesłał go w nicość, nawet jeśli był zły za jego zachowanie. Poza tym – przesunął palcami po delikatnym materiałowym ciele Ruoye – oni także rozumieją się bez słów, więc niejedno musieli razem przejść. Zachowują się trochę jak dorosły i dziecko, gdzie E-Ming oczywiście jest niesfornym dzieckiem, a San Lang surowym, ale wyrozumiałym ojcem.
Ruoye powoli przesunął się po dłoni Xie Liana, między jego palcami i zastygł przy nadgarstku.
– Nic mi nie będzie, możemy zaczynać.
Dwa bandaże zostały zdjęte i trafiły do kieszeni spodenek. Wstęga odwinęła się i zaczęła krążyć dookoła stojącego mężczyzny. Z każdym okrążeniem robiła się coraz dłuższa i dłuższa. Zataczała coraz obszerniejsze okręgi, aż prawie sięgała gzymsu.
Nagle zwolniła, zaczęła przelatywać z każdej strony Xie Liana i opadała na podłoże dachu pod jego nogami. Kiedy jej drugi koniec wylądował, łącząc się z początkiem, biel tworzyła skomplikowany wzór otoczony kołem. Mężczyzna będący w jego centrum usiadł i rozwarł ramiona na boki. Granica okręgu była niewiele szersza od zasięgu jego ramion, jakby stworzono go specjalnie dla niego.
Pierwsza kropla krwi spłynęła z nadgarstka i wylądowała na magicznej pieczęci. Z bieli uniósł się niewielki czarny płomień, który zgasł zaraz po tym, jak się pojawił.
– Spokojnie, Ruoye. Robiliśmy to nie raz. Nie masz się o co martwić.
Po pierwszej kropli kolejne zaczęły opadać, przebudzając te same czarne płomienie. Uważny obserwator zapatrzony w ten rytuał nie od razu mógłby spostrzec, że gwiazdy nad jego głową bladły z każdą sekundą, a niebo robiło się coraz ciemniejsze. Zorientowałby się, że coś jest nie tak, kiedy otoczył ich całkowity mrok rozświetlany tylko bielą magicznej wstęgi oraz osoby pośrodku, klęczącej teraz na jednym kolanie z opuszczoną głową. W jej prawej dłoni czarne płomienie gromadziły się i spływały w dół, jakby wylewały się na podłoże.
Nagle czerń wypełniła cały obszar dachu, nie pozwalając już dostrzec niczego, nawet własnej dłoni trzymanej przed samymi oczami. Wszystko ucichło, a powietrze stało się mroźne i nieprzyjemne.
Zamknięty w ciemności Xie Lian oddychał szybko i z trudem łapał oddech, a jego ciało pokrywała cienka warstwa zimnego potu. Palce u obu rąk były odrętwiałe i drżały. Zacisnął mocno prawą pięść i rozluźnił ją, a jego kolejne słowo było zimne, jak przedmiot, który sekundę później pojawił się w jego dłoni.
– Przybądź, Fangxin.
Mrok jak przecięty ostrym nożem znikł, pozostawiając noc taką samą, jak kilka minut wcześniej. Cykady na nowo wypełniały powietrze swoją grą, a dźwięki silników samochodów i głośnych śpiewów docierały do uszu mieszkańców miasta, którzy jeszcze nie spali.
Na dachu jednego z budynków niewysoka postać z długimi, w połowie związanymi w lekki kok włosami i w jasnych ubraniach stała prosto z zamkniętymi oczami i twarzą skierowaną ku górze. W jej prawej dłoni czarny jak jadeit, gładki, smukły i odbijający w swoim ostrzu panoramę miasta i nieba połyskiwał miecz. Szarfa poderwała się z dachu i od czubka ostrza zaczęła owijać broń swoim ciałem. Czerń chowała się pod bielą, aż została całkowicie przez nią zastąpiona, a miecz aż po rękojeść rozmył się, jakby był tylko marą.
Xie Lian nadal czuł mrowienie w palcach, ale już coraz mniejsze. Ruoye powrócił na ramię, a bandaże z powrotem zostały zawinięte na nadgarstki.
Wszystko wydawało się takie samo jak wcześniej.
Ale nie wszyscy spali tej nocy, a na tle nieba nie tylko połyskiwały gwiazdy i księżyc.
Wysoko na niebie w zimnych srebrnych oczach odbijała się mała figurka mężczyzny, który zeskoczył z dachu, miękko lądując na balkonie i zniknął we wnętrzu jednego z mieszkań.
Długie włosy łudząco podobne do srebrnych oczu rozwiewał wiatr, wyjąc wysoko nad ziemią. Mężczyzna siedzący na zakrzywionym niczym fala mieczu opierał brodę o podwinięte kolano. Obserwował, co dzieje się u jego stóp. Wiele metrów poniżej.
W pewnym momencie opuścił nogę i zaśmiał się cicho. Podskoczył i idealnie stanął na ostrzu. Granatowa jak niebo przed brzaskiem szata zatrzepotała na wietrze, a złote motywy błyskawic wydawały się rwać do przodu, by przeciąć horyzont i wylądować z grzmotem, który wstrząsa ziemią i napawa lękiem, na najbliższym szczycie budynku.
Jednak nic się takiego nie stało.
Tak cicho, jak był dotychczas, poleciał na południe.
* * *
Tego samego dnia po śniadaniu dwójka mężczyzn udała się na zakupy.
A raczej czwórka.
Na pierwszy posiłek dnia całą pięcioosobową grupą umówili się z samego rana, gdy Shi Qingxuan zaraz po wschodzie słońca przebudził się i nie dał spać swojemu Maestro, powtarzając w kółko, że to niezwykłe spotkać tak przemiłych turystów, z którymi mógł swobodnie rozmawiać w rodzimym języku, czyli po chińsku. Choć od lat mieszkał na obrzeżach Rzymu, to sercem nadal pozostawał Chińczykiem, więc brakowało mu takiej komunikacji.
Mówił wprost, że "zawsze mogę pogadać z moim Maestro, który zna chyba wszystkie języki świata, ale on głównie coś mruczy albo burczy, więc tym bardziej niełatwo jest usłyszeć cokolwiek akurat po chińsku", dlatego nie mógł się oprzeć pokusie, która była tak blisko niego.
Swoją namolnością doprowadził do tego, że pierwszy raz od dawna śpiący dobrze He Xuan został brutalnie obudzony i żeby pozbyć się uciążliwego, buczącego mu nad uchem jak wredna mucha skrzypka, zadzwonił do Yushi Huang i zasugerował wspólne śniadanie. Kobieta ku jego nieszczęściu przystała na to chętnie i umówili się już na godzinę później, więc nie pozwolono mu dłużej na lenistwo. Jego zły humor dopełnił powracający ból głowy, więc kolejne minuty poświęcił na odszukanie punktu na dłoni, który go z tego wybawi. Xie Lianowi poszło zadziwiająco szybko. On za to, chociaż robił to sam sobie, trudził się dobry kwadrans.
Słoneczny poranek nie zapowiadał się dla niego najlepiej. Miał więc nadzieję, że popołudniu wypocznie przed nocną akcją.
Nic bardziej mylnego, bo kiedy Shi Qingxuan usłyszał, że Xie Lian i Hua Cheng wybierają się na zakupy, wyrwał się, że oni z Maestro także idą, aby poszukać skrzypiec.
Tym sposobem całą czwórką, pozostawiając Yushi Huang w swoim pokoju przygotowującą rozmaite talizmany, szli teraz obok siebie, rozmawiając oczywiście na ulubiony temat młodego skrzypka – muzyki.
Hua Cheng z Xie Lianem ubrali dziś adidasy, szorty do kolan z cienkiego czarnego jeansu i koszule z długim rękawem: reporter czerwoną bawełnianą z dwoma rozpiętymi guzikami pod szyją, a Xie Lian luźną lnianą, wiązaną przy dekolcie. Shi Qingxuan postawił na letnią elegancję w postaci miętowych bermudów z ciemnozielonym paskiem, półbutów oraz biało-zielonej koszulki z krótkim rękawem na guziki, a jego mentor ubrał się podobnie jak poprzedniego wieczoru – od stóp do głowy w czerń. Jedyną różnicę stanowiły złote hafty na koszuli, które idealnie podkreślały kolor oczu.
– Musicie przyjść do nas któregoś poranka. – Młody skrzypek zwrócił się do Hua Chenga i Xie Liana. – Codziennie od siódmej do ósmej na schodach przed operą stoi taki młody chłopak i zasuwa na elektrycznej altówce jak opętany. Mamy z Maestro to szczęście, że nasz balkon jest akurat na wprost niego, więc możemy podziwiać jego umiejętności w piżamach!
– Opanuj ten entuzjazm. Ten człowiek fałszuje – zauważył chłodno He Xuan.
– Fałszuje, nie fałszuje, ale jaki daje popis! Przecież każdy się przed nim zatrzymuje i rzuca mu pieniądze!
– Prawdopodobnie po to, aby jak najszybciej skończył.
– Założę się, że nikt tak nie uważa i wszyscy doceniają jego zaangażowanie.
– Zaangażowanie to nie talent – zripostował. – Dlaczego ty nie malujesz obrazów?
– Bo wolę grać?
– Nie. Bo nie masz do tego predyspozycji i talentu. – Obrócił głowę w jego stronę i złapał go za rękę. – W tym ukryta jest odpowiedź.
– W moich dłoniach?
– W twoich dłoniach. W twoich palcach. W twoim sposobie poruszania nimi na strunach. W twoim wyczulonym słuchu i sercu. – Puścił jego nadgarstek i nacisnął wyciągniętym palcem na pierś. – Gdybyś nie miał tego wszystkiego, nie byłbyś najlepszy i może spróbowałbyś tego... malowania.
Shi Qingxuan przystanął, przykładając otwartą dłoń do miejsca, gdzie biło jego serce i delikatnie ścisnął je palcami. Uśmiechnął się od ucha do ucha i podbiegł do trójki, która zdążyła się już oddalić na kilkanaście metrów.
– Naprawdę uważasz, że jestem najlepszy? – krzyknął, dopadając do mężczyzny i łapiąc go za czarny rękaw.
– Dopiero co oceniłem twój słuch jako nie najgorszy, a ty próbujesz udowodnić, że się mylę i nie słyszałeś, co powiedziałem?
– Słyszałem, słyszałem, ale nie mogę uwierzyć, że mnie właśnie pochwaliłeś. Do tego przy innych osobach!
– Już ci kiedyś powiedziałem, że twoja muzyka jest dobra i da się jej słuchać.
– Ale to nie to samo, co słowa "jesteś najlepszy, Shi Qingxuan". Musisz mi częściej to mówić.
– Nic nie muszę – skwitował go. – Jeśli też z twoją pamięcią jest coś nie tak, to nie wiem, co będzie, jak przekroczysz trzydziestkę. Mam nadzieję, że nie zapomnisz jak grać nuty.
– No coś ty! Takich rzeczy to ja w życiu nie zapomnę! Ale z tymi miłymi tematami, to częściej powinieneś mi o nich przypominać. Bo wiesz... może i zdaję sobie sprawę, że akceptujesz moją grę, ale jak mówisz mi takie rzeczy wprost, to ile razy byś mi tego nie powtarzał, zawsze będę szczęśliwy. Lubię, jak mnie chwalisz.
– Grasz po to, żeby ci mówić, że jesteś dobry, dla słów pochwały, braw publiczności, czy dlatego, że to kochasz?
Shi Qingxuan tym razem nie odpowiedział od razu. Popatrzył w dół, pod nogi, potem na swoje dłonie, aż spojrzał w oczy mężczyźnie, który zadał mu to pytanie.
– Kocham muzykę, kocham grać i widzieć ludzi szczęśliwych.
– En. – He Xuna potwierdził krótko, a potem dodał: – Dlatego wiedz, że jak kiedyś będę niezadowolony z twojej gry, to na pewno zwrócę ci uwagę.
– A do tego czasu mam pewność, że ci się podoba?
– En.
Skrzypek rozpromienił się, aż jego policzki nabrały nieco więcej kolorów. Zielone oczy wpatrzone były w swojego mentora jak w obrazek, a uśmiech wręcz promieniał wypełniającym go szczęściem.
– To co, przyjedziecie do nas jutro rano? – ponowił pytanie.
Xie Lian z Hua Chengiem spojrzeli po sobie.
– Jeśli nic nam nie wypadanie i He Xuan się zgodzi, to przyjdziemy.
– Na pewno się zgodzi! – odpowiedział za niego. – On przecież kocha muzykę najbardziej na świecie!
He Xuan, który szedł na prawo od chłopaka, przeniósł się na jego lewą stronę. Rozpędzony skuter minął ramię dyrygenta dosłownie o centymetry, a kierowca kilka metrów przed nimi wpadł w poślizg, wyleciał z pojazdu i runął prosto w stragan z pościelą i poduszkami.
Mężczyźni idący dwa kroki za nimi wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenie. Nawet nie musieli nic mówić, by zgodnie pomyśleć:
"To nie muzykę kocha najbardziej na świecie, ale osobę, która potrafi swoją grą uszczęśliwić innych i najwidoczniej również jego".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro