Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. Pod niebem pełnym gwiazd

Biały lis wrócił, łasząc się do Xie Liana i co chwilę kładąc mu łapę na gołym kolanie, którego nie zakrywały krótkie spodenki. Hua Cheng po czwartym razie dał sobie spokój z odganianiem go, pozostawiając to Ruoye. Uparcie trwał w pozycji obronnej i każdorazowo strącał puszystą łapę. Poprzednia szalona gonitwa nie zmęczyła żadnego z nich i nie przyniosła im zamierzonego rozejmu, nie mówiąc już o przyjacielskich ciepłych stosunkach, którym bliżej było ich ludzkim opiekunkom niż im.

Zabawa dobiegła końca, kiedy E-Ming został stanowczo przywołany do siebie przez Hua Chenga. Podczas trwania w swojej formie, lisopodobna istota nie wykazała ani odrobiny skruchy ugryzieniem. Wyglądała wręcz na dumną, jasno pokazując wszem i wobec, że wykonała "dobrą robotę" i prędzej należy jej się uznanie niż potępienie. Dodatkowo opuszki spomiędzy których wystawało białe futro były nadzwyczaj przyjemne i miękkie, więc sam Xie Lian śmiał się, ilekroć zwierzę go dotknęło.

– Nie bądź dla niego surowy, San Lang. Naprawdę nic się nie stało.

– Jest tak nieposłuszny, że powinienem ukrócić go o głowę albo nie przywoływać do końca tego stulecia. – Głos miał niski, czysty i mocny. Groźny, ale jednocześnie Xie Lian nie mógł się znów nie uśmiechnąć.

Postawiony przed oblicze swojego pana E-Ming w końcu oderwał tęskny wzrok od mężczyzny w białym podkoszulku i podniósł łapę, którą zaczął lizać, patrząc zwycięsko i wyzywająco na Hua Chenga. Między nimi czuć było napięcie, jakby sekundy dzieliły ich od rozpoczęcia walki. Czarna źrenica przewiercała białe zwierzę, jakby chciała przebić się przez jego czaszkę i poukładać na swoje miejsca te szare komórki, które odpowiadały za zuchwałość i lekkomyślność. Miodowo-czerwone tęczówki oddawały spojrzenie równie intensywnie, bez strachu.

Dwójka prowadziła ze sobą niemą rozmowę, której nikt poza nimi nie mógł usłyszeć.

Coś w końcu ustalili, bo plecy mężczyzny drgnęły. E-Ming stanął przednimi łapami na kolanach reportera i spuścił pysk, przytykając głowę do jego piersi. Duża dłoń znalazła się na jego białym futrze i magiczne zwierzę zmieniło się w dziesiątki motyli, które wleciały w rozwarte palce i zniknęły.

Głośne westchnięcie wydostało się z gardła Hua Chenga, a prawa powieka w końcu się uniosła.

– Będę wracała do siebie – odezwała się alchemiczka, przerywając ciszę. – Powinniśmy odpoczywać, kiedy mamy taką możliwość.

– Odprowadzę cię. – Hua Cheng wstał i przed wejściem do mieszkania powiedział: – Gege, będę za pięć minut.

– En. Ja tutaj zostanę, bo dawno... – zawahał się. – Bo jest tu przyjemnie.

Skinęli sobie na pożegnanie i Xie Lian został sam.

Ruoye wleciał głębiej pod ubrania, wygodnie układając się dookoła ramienia i piersi. Nie było już białego zagrożenia, przed którym musiałby bronić swojego pana.

Gwiazdy i księżyc świeciły jasno na granatowym niebie. Cykady kończyły i nieustannie rozpoczynały swój koncert na nowo, jakby ta melodia miała nie mieć nigdy końca. Miasto po północy nadal tętniło życiem. Ludzie głośno rozmawiali, śmiali się i krzyczeli coś do siebie, idąc chodnikiem lub środkiem ulicy. Nie jeździło już tyle samochodów, co w ciągu dnia. Panowała typowa atmosfera dla ciepłych krajów, gdzie życie towarzyskie zaczynało się po zachodzie słońca. Ludzie po upalnym dniu dopiero wychodzili ze swoich domów i spotykali się ze znajomymi.

Ponad nimi Droga Mleczna rysowała się na tle nieba jak ścieżka prowadząca do jednego z gwiazdozbiorów. Wystarczyło wsiąść w samolot i tam polecieć, by cieszyć się spokojnym życiem.

– I na pewno samotnym – dodał z cieniem uśmiechu.

– Mówiłeś coś, Gege? – zapytał Hua Cheng, przysiadając się obok na płytkach i opierając o ścianę jak drugi mężczyzna.

– Dawno...

– ...Nie patrzyłeś w niebo – powiedział za niego.

Xie Lian zamknął usta. Właśnie to miał na myśli teraz i poprzednio. Zaczynał się przyzwyczajać, że w towarzystwie San Langa stawał się łatwy do przejrzenia.

Zobaczył przed sobą wyciągniętą rękę z butelką wody.

– Proszę, Gege. Może nie jest upalnie jak w dzień, ale nadal gorąco.

– Dziękuję. – Przyjął ją i napił się, ochładzając gardło.

Czy naprawdę bez trudu potrafisz mnie przejrzeć?

To jednak właśnie w nim lubił. I to go w nim urzekło, bo znów miał dowód, że wcale nie musiał nic mówić, by samo jego ciało, wzrok, może ton głosu powiedziało wszystko za niego. A ten mężczyzna był w stanie to dostrzec i doskonale zinterpretować.

Coś jednak nadal uparcie krążyło w jego głowie, więc, nie myśląc wiele, zapytał:

– San Lang, czy i ty się o mnie martwisz jak twoja przyjaciółka?

– Ja o Gege?

– Mówiła, że nie wierzy, abym się wam na coś przydał – przypomniał.

Hua Cheng parsknął w otwartą dłoń i zatrząsnął się z powstrzymywanego śmiechu.

– Gege – zaczął – doświadczyłem na własnej skórze, jak osoba bez wzroku i słuchu uratowała moje życie, więc jak mógłbym choć przez chwilę w ciebie wątpić? Uważam, że jakakolwiek siła drzemie w tym, wybacz, ale niepozornym ciele, to z twoim wyczuciem, wewnętrznym spokojem, błyskotliwością i skrzętną analizą o wiele lepiej sobie poradzisz niż ja. Potrafisz obiektywnie ocenić, a ja czasami jestem w gorącej wodzie kąpany i nie wszystko robię z głową.

– Nie zauważyłem nic takiego u ciebie. Wyglądasz na opanowanego. Jakbyś miał wszystko zaplanowane.

– Mógłbym powiedzieć, że się staram, aby tak było, ale słabo mi to wychodzi.

– Niemniej... Gdy na ciebie patrzę, dostrzegam w tobie coś uspokajającego – wyjawił powoli i ostrożnie.

– Dobrze, że chociaż ciebie – rzucił ze śmiechem. – Można powiedzieć, że ta łagodna strona Gege działa kojąco także na mnie. Zawsze wiesz, co powiedzieć, jak się zachować i trzymasz swoje emocje na wodzy. Byłeś w stanie wpłynąć na He Xuana i wzbudziłeś jego zainteresowanie. Nie wiem, czy inna osoba byłaby do tego zdolna.

– Poza Shi Qingxuanem.

– Poza nim. Ale czytałem, że ta dwójka współpracuje ze sobą od dawna, więc bez znaczenia, czy He Xuan kultywuje i żyje dziesiątki lat, zachowując swój młody wygląd i czy jego skrzypek jest normalnym człowiekiem. Znają się tak długo, że jeśli ze sobą wytrzymują i się dogadują, to coś ich połączyło. Nawet jeśli byłoby to zamiłowanie do muzyki.

– Wspominałeś, że He Xuan podczas ataku uratował tylko jego. Musi być dla niego ważny. Przyjął na siebie cały ciężar palącej się i zawalającej budowli, a potem ich wydostał.

Hua Cheng nadal pamiętał ogrom zniszczeń i gorąc płomieni na ciele. W takich okolicznościach He Xuanowi nie było łatwo zadbać o bezpieczeństwo drugiej osoby, jednocześnie nie ujawniając swoich mocy.

Obok niego Xie Lian znów się zastanawiał, co stało się ze starym Mistrzem Czarnych Wód, którego poznał w przeszłości.

Nie sądził, żeby reporter coś na ten temat wiedział. Przyznał się, że nigdy wcześniej nie rozmawiał z He Xuanem i nie miał o nim wielu informacji, prócz tego że pojawiał się znikąd 17 lat temu i szybko podbił serca miłośników muzyki klasycznej, słynąc z genialnego słuchu. Intrygowało go jego zachowanie, tym bardziej, kiedy go poznał osobiście i przekonał się iż kryje dwa oblicza. Jedno zimne i nieprzystępne, jakby ścianą z lodowatych głębin oceanu oddzielał się od świata, drugi – ukryty, który dbał o wesołą osobę trzymającą się jego boku jak szczęśliwy szczeniak.

– ...Ale też sama Koya-san jest idealnym miejscem, gdzie można się wyciszyć. Wysokie bambusy, setki omszałych, kamiennych posągów, a nawet obecność buddystów jest kojące.

Xie Lian dopiero zdał sobie sprawę, że na chwilę się wyłączył i nie słyszał, co jego znajomy mówi.

Koya-san, natura, spokój. – Starał się szybko to sobie poukładać i znaleźć kontekst rozmowy.

– Tamtejsza flora obfituje w czystą energię – stwierdził. Oddalił od siebie rozmyślanie o mistrzu Czarnych Wód. Tym dawnym i tym dzisiejszym. Teraz chciał posłuchać przyjemnego głosu innego kultywującego i z nim porozmawiać.

– Też to czułem, kiedy tam przebywałem. – Hua Cheng wyprostował nogi i ułożył dłonie na udach. – Nie martw się o mnichów, Gege. Jestem pewien, że nic im nie grozi. Wiem, że nasi wrogowie nie cenią ludzkiego życia, ale nikt nie odnalazł mnie ani ciebie, nikt nie próbował nas zabić przez to, że kultywujemy, więc ktokolwiek o nas wie, nie życzy nam śmierci.

– Myślałem o tym, odkąd opuściliśmy szczyt i doszedłem do tego samego wniosku. Mnisi powinni być bezpieczni.

– Teraz jesteśmy w Salwadorze, gdzie każdego dnia, a kiedyś średnio co godzinę umierała jedna osoba, więc możemy spróbować tu coś zdziałać.

– Od zawsze był to niebezpieczny kraj.

– En. Nie powinniśmy się wtrącać z naszymi umiejętnościami do zwykłego świata, ale nie pozostawili nam wyboru.

Debatowali jeszcze godzinę, powoli kreśląc najlepszy plan. Ustalali jak powinni się rozdzielić i jakie obrać priorytety. Nikt nie musiał ginąć. Była duża szansa, że jak dobrze to rozegrają, to obejdzie się bez ofiar.

Hua Chenga powoli dopadało zmęczenie. Popołudniowa drzemka pomogła, ale nadal czuł skutki niewyspania. E-Ming także nie pomagał, działając po swojemu, więc trochę się natrudził, żeby na niego wpłynąć. Ostatnio się tak nie zachowywał, ale tym razem nie mógł mieć do niego pretensji.

Dobrze go rozumiał.

– Mamy dziś piękną noc – usłyszał obok głos Xie Liana. – Chyba minęły wieki, odkąd miałem okazję zrelaksować się, nie robiąc dosłownie nic i najzwyczajniej w świecie przypomnieć sobie, że ponad naszymi głowami niezmiennie gwiazdy lśnią, ukazując swoje piękno i nawet przez stulecia to jedno się nie zmieniło.

Oboje patrzyli teraz na nieboskłon. Siedzieli blisko siebie, choć ich ramiona się nie stykały. Ciepło opuszczało jednak ich ciała i czuli je na sobie. Obce ciepło, lecz takie przyjemne.

Nawet cisza między nimi taka była.

– Kiedy dotarłem na Koya-san, także siedziałem w środku nocy, patrząc w niebo.

I tak bardzo się myliłem, że razem dzielimy ten sam widok. Tak bardzo się wtedy pomyliłem.

– A teraz patrzymy na nie razem... Dziękuję, San Lang.

– Za to, że wplątałem cię w prawdopodobnie największą wojnę tego stulecia, a może i stuleci? – spytał, śmiejąc się.

– Sam się na to zdecydowałem i to nie coś, na co mamy wpływ ty czy ja. To zaczął ktoś inny, kto nie ma skrupułów i chce wprowadzić w świecie zamieszanie. Prędzej czy później i tak odnalazłby mnie, więc to nawet lepiej, że ty byłeś pierwszy i wpadliśmy na siebie. Mam przemiłe towarzystwo i silnych sojuszników.

– Za to akurat ja powinienem dziękować – rzucił wesoło. – Razem z Ruoye tworzycie świetną parę i dogadujecie się lepiej niż ja z E-Mingiem.

Xie Lian ponownie odkręcił korek i upił kilka łyków wody.

– Znamy wzajemnie swoje mocne i słabe strony, ufamy sobie, wiedząc że w każdej chwili możemy liczyć na pomoc drugiego. – Postawił butelkę na płytki, pozostawiając na niej dłoń. – Ale ciebie i E-Minga łączy jeszcze silniejsza więź. Kiedy na was patrzę, wydajecie się być tacy sami i spowija was taki sam rodzaj energii.

– A jednak, kiedy ja dotykam Gege – musnął koniuszkami palców jego dłoń na butelce – Ruoye mnie nie atakuje.

Popatrzyli na siebie i na potwierdzenie tych słów dłoń Hua Cheng nakryła palce Xie Liana. Biała szarfa pozostawała na swoim miejscu, nawet się nie poruszając.

– Łapa E-Minga już dawno byłaby strącona, a on próbowałby znów cię dotknąć – zauważył dziennikarz.

– To przez jego niespodziewane pojawienie się, które przestraszyło Ruoye, a potem jeszcze...

– Naznaczenie – rzekł spokojnie.

– En. – Skóra na wierzchu dłoni robiła się coraz cieplejsza.

– Ale według Gege ja i on jesteśmy do siebie bardzo podobni. Dlaczego więc mnie nie atakuje?

– Wie, że nic mi nie zrobisz? – Zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż stwierdzenie. – Komunikowaliśmy się przez pisanie na swoich dłoniach, więc chyba przyzwyczaił się, że ty mnie dotykasz.

– A Gege się przyzwyczaił?

Hua Cheng zabrał rękę, nie czekając na odpowiedź i oparł ją o zgięte kolano.

– Ma rację. Nie mógłbym nic zrobić. Obaj potraficie mnie przejrzeć, nawet jeśli udaję, że moje żarty są na poważnie.

Dłoń Xie Liana mrowiła i nagle stała się nieprzyjemnie chłodna.

– Nigdy nie wiemy, kiedy żartujesz... Moim zdaniem zawsze jesteś wobec mnie szczery i poważny.

Niebo przeciął jasny blask i Hua Cheng od razu się odezwał:

– Szybko, Gege, pomyśl życzenie. Zobaczenie spadającej gwiazdy u boku życzliwej osoby zawsze je spełnia.

Spoglądali w niebo, kiedy biały ogon znikał za widnokręgiem i na chwilę zatopili się we własnych myślach.

– Masz rację co do mnie... – wyszeptał reporter tak cicho, że może jedynie ktoś mający ucho przy jego ustach, usłyszałby te słowa.

– Też pomyślałeś życzenie, San Lang?

– Oczywiście. Przez lata miałem jedno, ale teraz trochę je zmieniłem. – Być dłużej przy boku osoby, którą w końcu udało mi się odnaleźć. – A Gege ma dużo marzeń?

Xie Lian spuścił wzrok na metalową fikuśną barierkę z motywem winogron oraz liści, po czym potarł usta, zastanawiając się nad tym.

– Kiedyś miałem – wyjawił – ale teraz... marzenie... – głośno myślał. – Mam jedno. Jeśli mogłoby się spełnić, chyba byłbym szczęśliwy.

– Gdy mamy na coś wpływ, starajmy się zrobić wszystko, by nasze marzenia stały się rzeczywistością.

– Wzajemnie, San Lang. Ty również.

– Ja? Ja zamierzam dać z siebie wszystko i chwycić się każdej możliwości, by tak się stało – rzekł głośno i z entuzjazmem. – Ruoye będzie zły jeśli przypieczętujemy naszą małą umowę uściskiem dłoni?

– Co to byłaby za umowa bez oficjalnego podania sobie dłoni?

Ponownie byli w czymś zgodni.

Dzieliło ich całe życie, które każdy spędził inaczej, co innego robiąc, inaczej się wychowując, będąc otoczonym różnymi ludźmi, a jednak w chwili, kiedy się spotkali, okazało się, że tak wiele nawet błahych spraw ich łączyło.

Uścisk był stanowczy – mocny jak ich postanowienie i pewny, jak uśmiech zdobiący usta.

Bo choćby dzielił ich cały świat, byli jak ogień i woda, gdy się ponownie spotkali, dawna niewidzialna nić, która ich w przeszłości połączyła, pojawiła się na nowo, by związać ich tym razem ciaśniej. Gdy w supeł wplecie się więcej nici, przerwać go będzie można tylko siłą, o ile znajdzie się śmiałek, który spróbuje ich rozdzielić.

Musiałby być najpotężniejszym człowiekiem stąpającym po Ziemi.

Wiesz, San Lang, pragnę, żeby ludzie dla mnie ważni nigdy więcej nie zginęli szybciej niż ja. Bo jeśli i ty odszedłbyś na moich rękach, już bym tego nie wytrzymał.

*

Yushi Huang leżała w swoim łóżku przy cicho pracującej klimatyzacji i nie mogła wyrzucić z umysłu twarzy Xie Liana. Była pewna, że nigdy go nie spotkała i nie słyszała o nim. Jego ciało było wątłe, energia w nim niemal nie płynęła, a przynajmniej nie wydostawała się poza skórę. Podczas przywitania nie sprawdziła tylko stanu rdzenia, ale nie dlatego, że nie chciała tego zrobić. Nie mogła go odnaleźć. Jakby żadnego nie posiadał. Sama wpuściła przez dłoń odrobinę swojej energii, ale na nic się nie natknęła.

Ktoś taki nie miał prawa być kultywującym.

Sztuki walki, o których wspomniał, nie mogły zastąpić energii – elektryzującego ciało ciepła, które wzmacniało, regenerowało, wyostrzało zmysły, zachowywało ciało młode i bez oznak starzenia.

Kiedy i w jakich okolicznościach jej przyjaciel poznał tego człowieka i czym Xie Lian zdołał sobie zaskarbić jego zaufanie?

Hua Cheng nie był zwyczajną osobą. Jego przeszłość była skomplikowana, jego charakter trudny. Nie lubił ludzi, kontaktu z nimi, rozmów. Był samotnym wilkiem wśród stada owiec. Przechadzał się w owczej skórze, doskonale maskującej swoje prawdziwe ciało, ale sam nigdy nie atakował pierwszy. Przy niej potrafił się uśmiechać i żartować, ale nie znała nikogo innego, przy kim jeszcze tak by się zachowywał.

Prócz Xie Liana.

Co takiego miał w sobie ten człowiek? Co ich do siebie zbliżyło?

Reporter mówił, że ma coś ważnego do zrobienia, ale nawet kilka dni wcześniej nic nie wspominał o tym mężczyźnie, a teraz pojawili się razem jak starzy przyjaciele. Nie była zazdrosna, ale zaniepokojona. Bo wcześniej nie nawiązywał z nikim znajomości – po prostu nie potrafił nikomu w pełni zaufać. Jej samej zajęło to lata, choć nadal czuła, że czasami ma do niej niewielki dystans.

A przy tym nieznajomym? Począwszy od pozwolenia na spanie w tym samym mieszkaniu, dzielenia wspólnie przestrzeni, a skończywszy na zachowaniu E-Minga. Oboje wiedzieli czym jest biały lis, czym jest jeden i drugi. Xie Lian nie mógł mieć o niczym pojęcia, bo tacy jak Hua Cheng zostali wyłapani i wymordowani podczas jednej z wojen w ostatnich dwóch stuleciach.

Bo byli tak samo silni co niebezpieczni, a przynajmniej tak o nich mówiono i przez to tępiono jak zarazę, ale nie widzieli ich wrażliwej strony. Nie próbowali ich poznać. Tylko porywali, zniewalali i wykorzystywali w wojnach jak mięso armatnie, o które nikt się nie martwił, a potem zastępowali ich kolejnymi.

Jak małemu chłopcu udało się uciec z tego piekła? Jak zachował tak niezłomny charakter i niemal czysty umysł? Była pełna podziwu, gdy dowiedziała się, kim jest. W końcu poczuł się przy niej na tyle pewnie, by opowiedzieć o sobie. O domu, o wojnie, o ucieczce. Nigdy tylko nie zdradził, jak tego dokonał. Jak zerwano z jego ręki niewolniczy kajdan, który zakładano dziecku i nigdy nie ściągano. Który wżynał się w ciało, wrastał, z którym żył i umierał. Nawet po śmierci nie można było go zdjąć. Był wiecznym dowodem na to, jak marną istotą był za życia.

"Śmieć, plugawa bestia, nic nie znaczące ścierwo" – wiele słyszała określeń i nikt by nie pomyślał, na jaką wartościową osobę wyrósł. Dojrzał.

Hua Cheng i E-Ming – jeden bez drugiego nie istniał, gdyż od urodzenia stanowili jedność.

Przekręciła się na bok, wpatrując w czarną ścianę.

A kim jest Xie Lian? I czym jest jego magiczna wstęga – Ruoye?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro