Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. Nieposłuszny E-Ming

– Od czego chcecie zacząć, San Lang? – zapytał Xie Lian, kiedy we trójkę weszli do dusznego mieszkania.

Pytana osoba otworzyła drzwi balkonowe, wpuszczając chłodne, nocne powietrze i z założonymi na piersi rękoma oparła się o futrynę.

– Gege nic nie musi robić – oznajmił. – Wcześniej ja odpoczywałem, więc teraz twoja kolej.

– En – dodała Yushi Huang. – Hua Cheng użyje swoich zdolności, żeby odnaleźć dokładne położenie Ban Yue i Pei Xiu, a ja dopilnuję, żeby nikt nie zakłócał nam ciszy i nas nie namierzył. Żaden zwykły człowiek nie byłby w stanie ich schwytać i zablokować naszą więź, więc wśród mieszkańców Salwadoru muszą być też silni kultywujący.

Dwaj mężczyźni zmierzyli się wzrokiem i Hua Cheng wzruszył bezradnie ramionami.

– Dopóki nie wiemy dokładnie, gdzie ich szukać, nic się chyba nie stanie, jeśli Gege zostawi tę nudną obserwację w naszych rękach?

– Dołączyłem, żeby pomóc. Chciałbym się na coś przydać, a bezpieczniej będzie wyruszyć wspólnie.

– Jeśli się o nas martwisz, Xie Lianie – zabrała głos także alchemiczka – to nie ma o co. Wszyscy pozostaniemy tutaj.

– Chodźmy na balkon – zaproponował reporter, widząc skierowany na sobie pytający wzrok. – Zaraz zobaczysz, co mamy na myśli.

Yushi Huang wyciągnęła jeden z talizmanów i narysowała na nim ciąg znaków. Wzniosła niewidzialną barierę, po czym usiadła na tarasowym wiklinowym krześle i spojrzała na południe.

– Gdzieś w tamtym kierunku, za miastem – powiedziała.

Hua Cheng podstawił krzesło dla Xie Liana, ale ten podziękował, siadając na płytkach i opierając się o nadal ciepłą ścianę budynku. Obserwował, jak towarzysz podróży klęka na oba kolana, prostuje plecy, unosząc lekko głowę w stronę nieba i zamyka oczy.

Zastanawiał się, którą technikę zamierza użyć, by na taką odległość, odnaleźć dwójkę ludzi. Znał kilka, które pomogłyby w tej sytuacji, ale ich skuteczność osłabiała duża ilość osób w mieście, a także brak przedmiotu należącego do któregokolwiek z poszukiwanych. Dzięki niemu mógłby przypisać konkretny rodzaj energii i jak po sznurku spróbować podążyć tym śladem.

Tym bardziej zdziwiła go ułożona luźno na udzie dłoń. Wcześniej podejrzewał, że użyje mudry*, ale chyba miał inny plan.

mudra* – energetyczne ułożenie palców jednej dłoni lub dwóch

Energia wokół siedzącej osoby zawirowała, poruszając czarnymi kosmykami włosów, a spomiędzy palców zaczęły wylatywać jak świetliki białe i delikatnie świecące motyle.

Yushi Huang także spojrzała na reportera. Nie wyglądała na zaskoczoną, ale uśmiechnęła się, jakby podobał jej się rozpoczynający się spektakl.

Motyle przestały wylatywać i zatańczyły do swojej własnej muzyki granej przez cichy trzepot skrzydełek. Mieniły się księżycowym blaskiem, oświetlając skupioną twarz Hua Chenga.

Xie Lian patrzył oszołomiony pięknem malutkich istot, lecz wstrzymał powietrze, gdy jakiś biały kształt wyskoczył z połyskującej jaskrawym światłem gromady. Wzbił się na kilka metrów w górę i wylądował miękko na tarasie. Wyglądał jak lis i był niewiele większy od prawdziwego. Jego sierść była całkowicie biała, a prawe oko mieniło się w kolorze szkarłatu i ognia.

Równocześnie z postawieniem czterech łap na kremowych płytkach, biała szarfa wystrzeliła z rękawa i w jednej chwili owinęła się dookoła stworzenia, unieruchamiając go i powalając na bok.

Źrenice alchemiczki rozszerzyły się w szoku, a z ust dwójki mężczyzn w tej samej chwili rozbrzmiał rozkaz:

– E-Ming, spokój!

– Ruoye, wracaj!

Tak szybko, jak sytuacja wydała się napięta, tak szybko została uspokojona. Biały jedwab poluźnił chwyt z wyraźną niechęcią i jak na wietrze popłynął ku wyciągniętej ręce. Tym razem nie wleciał pod ubranie, ale owinął się na nim, na przedramieniu. Jego końcówka podrygiwała, jakby była niespokojna i gotowa znów zaatakować. Lis natomiast otworzył szeroko pysk i pisnął wysokim tonem. Położył uszy po sobie, zmierzył obcą mu dwójkę badawczym spojrzeniem, po czym kichnął i otrzepał się.

– Przepraszam, San Lang. Zwykle się tak nie zachowuje, ale chyba i ja, i Ruoye nie spodziewaliśmy się, że mógłbyś przyzwać chowańca.

Mężczyzna zaśmiał się i wyciągnął dłoń w przód, by podrapać zwierza pod brodą i potargać jedno z jego sterczących uszu.

– Nic się nie stało i nic dziwnego, że się przestraszył. Chciał bronić swojego pana. Na jego miejscu zrobiłbym dokładnie to samo – powiedział lekko i przekręcił głowę ku mężczyźnie. W czarnym lewym oku gościło rozbawienie, natomiast prawe przesłaniała powieka. – Ma na imię E-Ming i to właśnie on dziś zrobi za nas rekonesans. Jest wyczulony na qi i o wiele szybszy niż qinggong.

– I nikt go nie zobaczy – dodała Yushi Huang.

Wyglądała na spokojną jak zawsze, ale jej wzrok utkwiony był w białej wstędze oplatającej rękaw koszuli oraz nadgarstek Xie Liana. Prawie nie różnił się niczym od bandaża wykonanego ze szlachetnego materiału. Oprócz oczywiście tego, że potrafił się poruszać.

Ciekawość to jednak silny przeciwnik, z którym niełatwo wygrać nawet dla tak opanowanej kobiety, za jaką się uważała.

– Nazwałeś "go" Ruoye? – zapytała.

– En. Tak ma na imię – odparł i uniósł rękę. – Ruoye, przywitaj się.

Wstęga tym razem powoli poleciała do kobiety. Po drodze Hua Cheng podstawił palce i ich wierzchem musnął gładki materiał. E-Ming stuknął ogonem w podłogę i podskoczył, także nosem próbując dotknąć szarfę, ale ta przesunęła się w bok, omijając zwierzęcy pysk.

– Chyba E-Ming szybko zapomina o niesnaskach i już chciał się przymilić do twojego przyjaciela, Gege.

– Myślę, że Ruoye też go polubi, tylko muszą się lepiej poznać. Jest wrażliwy, ale jak się do kogoś przekona, jest to znajomość na całe życie.

Uśmiechnęli się do siebie i obaj spojrzeli na alchemiczkę, która ostrożnie złapała materiał między palce i potarła go. Ruoye posłusznie unosił się w powietrzu, a potem dwukrotnie okrążył kobietę i powrócił do Xie Liana. Tym razem wleciał pod koszulę i owinął się na klatce piersiowej. Końcowa wystawała zza kołnierza.

– Pierwszy raz spotykam się z takim magicznym przedmiotem – wyjawiła uzdrowicielka.

Błękitne oczy nadal nie mogły oderwać się od podrygującego materiału. Xie Lian dmuchnął na niego i zaśmiał się, kiedy błyskawicznie znalazł się pod ubraniem.

– Jest strachliwy jak małe dziecko, ale ma silny instynkt obronny.

Zarówno Hua Cheng jak i zielarka zareagowali podobnie na Ruoye, ale oboje tak samo nie przekroczyli granicy taktu i nie zagłębiali się w jego naturę lub skąd się wziął w posiadaniu mężczyzny. Każdy z nich miał własne sprawy, o których wolał nie mówić otwarcie, więc wścibstwo tym bardziej nie leżało w ich naturze. To jedna z wielu cech, jaka łączyła tę dwójkę i którą w sobie cenili.

– Jeśli nie chce ci się spać, Gege, to rozsiądź się wygodnie, bo chwilę nam zejdzie. Może i E-Ming jest niczym wiatr, ale bywa też jak i on porywczy, więc muszę ustalić z nim pewne zasady.

Przez ponad minutę Hua Cheng nic nie mówił, a E-Ming niecierpliwie dreptał przed nim i machał na prawo i lewo długą, puszystą kitą.

W końcu przystanął na zadzie, a reporter wziął głęboki wdech i wypuścił powoli powietrze. E-Ming poderwał się, jakby chciał wyskoczyć przez barierkę, ale w ostatnim momencie zmienił swój zamiar. Zamiast na południe, skąd Yushi Huang wyczuwała swoich podopiecznych, dopadł do Xie Liana. Ugryzł go w dłoń i dopiero wtedy rozpłynął się w powietrzu niczym wiatr. Zobaczyli go sekundę później na dachu kolejnego budynku, a w jego kierunku jak błyskawica gnał już Ruoye.

Wszystko działo się tak szybko, że dopiero jak zwierzę uciekło, Yushi Huang podniosła się z krzesła, a Hua Cheng ze swojego miejsca chwycił za ugryzioną rękę i przyciągnął ją do siebie. Xie Lian na klęczkach znalazł się tuż przy jego ciele. Pulsowało od stopniowo uwalnianej energii, która teraz wrzała w nim jak gotująca się woda. Intensywne ciepło wlewało się przez ich złączone dłonie i wypełniało kończyny. Gdyby to było możliwe, teraz to on pierwszy powtórzyłby gest przy klifie i choćby na kilka sekund pozwolił sobie na ten prawie intymny gest, który wywoływał w jego sercu drżenie, a w głowie natłok myśli.

– Ta mała, zazdrosna menda... – zaczął mówić reporter, ale przerwał w trakcie, uświadamiając sobie, że powiedział na głos za dużo.

Xie Lian jednak wydawał się nic nie słyszeć, bo uścisnął delikatnie dłoń mężczyzny i przemówił uspokajająco:

– Nic się nie stało i nic mnie nie boli.

Yushi Huang już przy nich także klęczała. W żadnym miejscu skóra nie była przerwana i nie sączyła się krew. Za to środkowy palec pokrywała bezbarwna maź. Spojrzała pytająco na przyjaciela, a on naciągnął róg własnej koszulki i wytarł ślinę E-Minga. Zacisnął usta.

Wyglądał na wściekłego.

– Przeklęty lisi d... – Wzmocnił uścisk na dłoni. Dopiero po kilku sekundach jego twarz drgnęła. Wypuścił przez nozdrza powietrze i przemówił: – Gege, wybacz, że nie zapanowałem nad tym narwańcem.

– Magiczna istota czy chowaniec, który ma tyle energii, aby sprzeciwić się swojemu panu, musi być naprawdę silnym stworzeniem.

Yushi Huang delikatnie przyłożyła opuszki palców do szczytu dłoni i przesunęła po palcu.

– Nie jest złamany.

– En. E-Ming nic mi nie zrobił. Tylko trochę zaskoczył. – Jeszcze odrobinę niepewnie potwierdził jej słowa Xie Lian.

– Wytłumaczysz nam to? – zapytała kobieta, dyskretnie się odsuwając i patrząc raz na dłoń, raz na przyjaciela.

– E-Ming... – zaczął, pocierając kciukiem wierzch palców Xie Liana – on cię oznaczył, Gege.

– Nie bardzo rozumiem...

– Ja również. Nie widziałam jeszcze takiej magii.

Dziennikarz przez kilka sekund milczał, zanim znów się odezwał.

– Według niego, to było niesprawiedliwe, żebyś tylko ty wiedział, gdzie jestem. – To mówiąc, wyciągnął z kieszeni spodni żurawia origami.

Xie Lian spojrzał w dół na ich złączone dłonie. Błękitne tęczówki alchemiczki także tam zawędrowały. Tylko Hua Cheng w przeciwieństwie do nich, nie spuszczał wzroku z twarzy mężczyzny.

Przed tym, jak usta Xie Liana zasłoniła jego zwinięta pięść, był pewny, że dostrzegł na nich uśmiech, a na policzkach delikatny rumieniec.

Poluźnił chwyt na ręce, a mężczyzna wysunął ją i wrócił na poprzednio zajmowane miejsce.

– Czyli twój przebiegły lis także chciał mieć na mnie oko? – spytał cicho.

Hua Cheng milczał dłuższą chwilę, patrząc przed siebie na dachy budynków i ciemne niebo.

– Jeśli on będzie wiedział, gdzie jest Gege, to ja także.

*

Przez incydent z E-Mingiem i jego niespodziewane zachowanie reporter musiał użyć więcej mocy, by przywołać go ponownie i nakazać wykonanie zadania. Ruoye nie odstępował zwierzęcia na krok. Nie wiadomo, w jaki sposób był w stanie za nim nadążyć, ale wrócili jeden po drugim.

Również Xie Lianowi zajęło chwilę, zanim zdołał przekonać wstęgę do powrotu do rękawa. Nie pozwolił jej później wybrać się na rekonesans, by towarzyszyć E-Mingowi. Choć biały lis w każdej chwili mógł stać się niewidoczny dla ludzi, tak szarfa jedynie tworząc pieczęć, mogła pozostać w ukryciu.

Hua Cheng trzymał za futro na grzbiecie niesfornego lisa i prawił mu kazanie. E-Ming nie przejmował się tym i uparcie na niego nie patrzył. Odwrócił pysk w bok i utkwił spojrzenie w Xie Lianie oraz Ruoye.

– Dzisiejszej nocy wysłać jednego z drugim jest zbyt niebezpieczne. Znów się pobiją – oznajmił reporter, puszczając magiczną istotę.

– Całkowicie się z tobą zgadzam, San Lang. Ruoye jest za bardzo niespokojny.

– To nie jego wina...

– Ale też nie wina twojego E-Minga.

Obaj patrzyli na siebie, idealnie odgadując swoje myśli.

– Ich znajomość nie zaczęła się może najlepiej, ale...

– Nie ważne, jak się zaczyna, ważne, jak się kończy – oświadczył z mocą Xie Lian.

– Tylko nasza znajomość od początku była spokojna i zgodna – przypomniał, co spotkało się ze śmiechem obu.

Alchemiczka nie wtrącała się do rozmowy. Jeśli mogła patrzeć na radość przyjaciela malującą się na jego twarzy, nie mogła marzyć dla niego o znalezieniu lepszego kompana, niż w tej chwili Xie Lian.

– W przeciwieństwie do nich. Ale dogadają się – stwierdził. – Jak tylko się lepiej poznają.

Zanim Hua Cheng powrócił do swojego zadania i pozwolił drugiej powiece opaść, powiedział:

– Co zrobić, nie mają wyjścia. W końcu, osoby, z którymi żyją od lat, połączyła niewidzialna nić przeznaczenia, a ich ścieżki przecięły się na końcu świata. Nie istnieje siła, która mogłaby zmienić ich los.

En. W tej chwili życzę sobie tego tak mocno, jak ty, San Lang.

*

Podczas prawie godzinnego obchodu, Hua Cheng pozostawał w tej samej pozycji i z zamkniętymi oczami. Jego twarz była spokojna, skupiona, ale patrzący na niego Xie Lian widział w niej też coś ponadto. Dostojne rysy, prosty, odrobinę ostry nos, symetryczne usta, nie za duże, ale też nie małe, jakby malarz, który je stworzył, chciał znaleźć "złoty środek", nic pomiędzy ładnym a brzydkim, lecz pomiędzy pięknym i idealnym. Ten młody człowiek wyglądał tak dobrze, jak nie powinna wyglądać ludzka istota. Jakby każdy jej szczegół przyciągał wzrok, mamił wdziękiem i zachęcał, by na niego patrzeć, a także dotknąć.

Uświadomił sobie, że bezustannie patrzy na niego, gdy Yushi Huang poruszyła się na krześle i zapytała:

– E-Ming natknął się na coś?

– En. Znalazł przetrzymywaną grupę ludzi w miejscowości na południe od San Salvadoru, ale dookoła nich jest bariera i nie może wedrzeć się do środka.

– A Ban Yue i Pei Xiu?

– Prawdopodobnie są wewnątrz niej. – Zacisnął mocniej powieki. – Nie widać kultywatorów, ale za to mamy dwa największe gangi Salwadoru.

– Mara Salvatrucha i Bario 18?

– Sądząc po tatuażach na ich twarzach, to tak.

– Razem? Współpracują?

To pytanie było kluczowe. Gangi nigdy nie współpracowały. Współistniały, mogły prowadzić rozmowy o teren jurysdykcji, ale nie działały razem, gdyż zawsze kończyło się to rzezią po jednej ze stron.

Jeśli teraz naprawdę stworzyli ze sobą koalicję, oznaczało to powagę, z jaką podeszli do sprawy.

Ale i więcej rannych.

I prawdopodobny rozkaz kogoś silniejszego od nich.

Hua Cheng wolał, żeby koegzystowali obok siebie tak jak dotychczas, ponieważ nie miał pojęcia, kto wzbudziłby ich szacunek lub miał taką władzę, by przerwać tę odwieczną konkurencję o wpływy. Nikt zwyczajny. Nie u tych bezwzględnych członków gangu, dla których śmierć jest niczym sprzątnięcie śmieci, ludzkie życie mając za nic.

– Wygląda, jakby tak właśnie było. Jakby ze sobą współpracowali. – Zazgrzytał zębami niezadowolony. – Podasz mi mapę i coś do pisania? Zaznaczę obszar, gdzie są. – Kiedy rysował niewielki okrąg na topograficznej mapie San Salvadoru i najbliższych miejscowościach, dodał: – Poinformuj He Xuana, że jutro w nocy wyruszamy.

– Miejmy nadzieję, że wystarczy mu umieszczenie winnych w więzieniu.

Hua Cheng chciał odpowiedzieć, że po tym, jak potraktowali jego i zabili tysiące osób, nie liczyłby na to, ale znał przyjaciółkę i jej stosunek do przemocy, dlatego przemilczał swoje przypuszczenia.

Po drugiej stronie balkonu Xie Lian także nic nie mówił. Patrzył w górę, na niebo, głaszcząc przez koszulkę owiniętego na jego prawym ramieniu Ruoye.

Choć żadne słowo nie umknęło jego czujnemu słuchowi, zatopił się we własnych myślach.

Wojny. Brał udział w niejednej i od zawsze zastanawiał się nad ich sensem. Powiększanie terytorium, zgarnianie bogactw lub zasobów naturalnych, pozyskiwanie taniej siły roboczej, szerzenie wiary i w końcu: władza. Władza nad ludźmi, władza nad wojskiem, przemysłem, handlem, kontrolowanie traktatów wodnych lub lądowych i ustalanie światowych cen.

Każdy czegoś pożądał, dążył w swoim życiu do określonego celu. Jeśli jednostka była dostatecznie zdeterminowana, mogła osiągnąć wszystko. Wystarczyło wyciągnąć dłoń i po to sięgnąć. Dla jednej chwili triumfu, by zdobyć upragniony cel możni władcy gotowi byli poświęcić własne rodziny, a co dopiero poddanych.

A co z uczestnikami górnolotnych marzeń królów, cesarzy, monarchów, suzerenów, przywódców państwa? Co z tymi, którzy byli na samym dole i to ich dłonie pokrywała krew?

"To tylko pionki" – mawiali. – "Takie, które zawsze można zastąpić, które są jak strzały z łuku – tworzy się ich tysiące, wypuszcza, by spełniły swój cel i od razu zastępuje nowymi".

Wojna zawsze jest okrutna i na wojnie zawsze giną ludzie. Czy w takim wypadku zwykły człowiek ma wybór? Może odmówić wykonywania rozkazu, kiedy dopadają go wątpliwości? Nie. Choć myśli i często czuje, że walka nie ma sensu, że skrzywdzi drugiego człowieka, to nie może się postawić.

Ale... która strona konfliktu ma racje? "Moja", "Twoja", a może żadna? Może jest to zupełnie niepotrzebny przelew krwi niewinnych?

Niestety, cokolwiek chce słaba jednostka, wojny są i będą. One tworzą się bez wiedzy zwykłych ludzi i rządzą swoimi prawami, lecz każdy jej uczestnik musi mieć choć trochę odwagi i wierzyć w coś bardzo mocno, by wyjść na pole bitwy, dobyć broni i chronić to, co dla niego najcenniejsze. Bo chyba to jest powód, aby walczyć: bronić kraju, w którym się mieszka oraz bliskich, którzy czekają na powrót śmiałków.

A co z ludźmi, którzy pragną ocalić wszystkich?

Są głupcami.

Na wojnie nie da się uratować nikogo. Nawet siebie.

Ci, którzy tego nie wiedzą, jeśli nadal żyją, do dziś płacą wysoką cenę.

Xie Lian westchnął, spuszczając głowę.

W przeszłości przelewał krew tak samo, jak ludzie w obecnych czasach. Czy coś mogło to usprawiedliwić? Czy jakiekolwiek odbieranie życia można tłumaczyć "wyższym celem", koniecznością, rozkazem, dobrem innych ludzi? Ten problem znany jest od zarania dziejów. Ryby w wodzie, zwierzęta i ludzie na lądzie, ptaki w powietrzu – każda żywa istota potrafi zabić, dla różnych korzyści.

Czy i tym razem jego dłonie splami krew? Znów zginą niewinni?

Uciekał przed tym, ale prawda i rzeczywistość nieubłaganie podążały za nim, przypominając o sobie, kiedy myślał, że to już koniec.

Przekręcił głowę, wpatrując się w osobę, dla której postanowił spróbować jeszcze raz. Ostatni.

Jeśli uda mi się uratować niewinnych i zatrzymać tych, którzy krzywdzą, chcąc wywołać chaos na świecie, może rzeczywiście jestem we właściwym miejscu, o właściwym czasie.

Powiedz, San Lang, że tak właśnie jest.

Proszę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro