18. Dotyk przynoszący ulgę
Hua Cheng zażartował na temat Sri Lanki, gdzie przez miesiąc spał pod gołym niebem, a Xie Lian ponownie tego wieczoru się roześmiał. Atmosfera w restauracyjnym ogródku była niemal sielska. Głównie mówiła Yushi Huang, skupiając się na temacie poszukiwań niecodziennych ziół, po które czasami przemierzała pół świata. Hua Cheng za każdym razem dopowiadał coś od siebie. Aktualnie przypomniał anegdotę, że raz wysłała go po jakiś "chwast" w sam środek lasów Amazonii i musiał przeciskać się przez gniazdo anakond.
– Ich cielska były tak ciężkie i śliskie, że nawet mi było ciężko się od nich odpędzić, nie robiąc im krzywdy.
– Miały akurat okres godowy?
– En. Pełzały na lądzie i zabawiały się w wodzie.
Hua Cheng dodał jeszcze, że oczywiście "zielsko" musiało być w samym centrum tej plątaniny gadów i cała trójka zaczęła się śmiać.
Ich wesołość nieco się zmniejszyła, gdy w ogrodzie pojawiło się dwóch mężczyzn, którzy podeszli do stolika usytuowanego obok nich. Pierwszy z nowych gości był wysoki i przystojny, choć z jego twarzy i oczu bił nieprzyjemny chłód. Drugi – odrobinę niższy – cały czas śmiał się od ucha do ucha. Nie przestawał wesoło mówić, gestykulować oraz patrzeć na nieruchomą twarz swojego towarzysza.
Milczący mężczyzna obrzucił wzrokiem wszystkich gości restauracji, na żadnym nie zatrzymując się długo, ale złote oczy jasno mówiły: Przeszkadzacie mi tu, ale muszę znieść przebywanie z wami, robaki.
Reporter od razu ich rozpoznał, tak samo jego przyjaciółka, ale nie zareagowali w żaden sposób, powracając jak gdyby nigdy nic do przerwanej rozmowy.
Dwójka zajęła stolik i podeszła do nich kelnerka. Przyjęła zamówienie: atole, czyli gęsty mus z mleka, orzechów oraz płatków, empanada – zapiekane w cieście banany oraz placki z mąki kukurydzianej ze śmietaną i kozim serem. Kuchnia salwadorska obfitowała w smażone na głębokim oleju różne placki i racuchy, ale nigdzie indziej na świecie nie smakowały tak dobrze jak tutaj. Z tego powodu mimo wysokiej kaloryczności potraw i ciężkiej konsystencji, nikt ich sobie nie odmawiał. Oczywiście wiele z nich było takich samych jak w kuchni meksykańskiej, ale warto spróbować przysmaków, które serwowano tylko w tym kraju.
Kiedy przyniesiono wszystkie dania, stół nie różnił się od innych suto zastawionych salwadorskimi smakołykami. Nawet dwie butelki wysokoprocentowego rumu nie rzucały się w oczy. Wyższy mężczyzna zaraz po przyniesieniu alkoholu, rozlał go do szklanek i od razu zaczął pić.
Nowymi gośćmi był nikt inny jak skrzypek Shi Qingxuan oraz jego nauczyciel i dyrygent – He Xuan.
– Znowu będziesz pił, Maestro? – zapytał Shi Qingxuan ubrany w kolorową kwiecistą koszulę z krótkim rękawem i zatkniętymi za kieszeń okularami słonecznymi oraz w krótkie spodenki w kolorze khaki. Na bosych stopach miał sandały. Brakowało mu tylko drinka ze słomką w kokosie, kwiatowego łańcucha na szyi i słomkowego kapelusza, żeby wyglądał jak typowy turysta na Hawajach.
Przez chwilę chłopak nawet przyglądał się kapeluszowi należącemu do Yushi Huang, jakby zastanawiał się nad pożyczeniem go, ale kontynuując jednostronną rozmowę ze swoim mentorem, szybko o nim zapomniał. Mówił dość szybko w języku włoskim, ale rodzimy Włoch rozpoznałby od razu, że nie urodził się w kraju makaronu i dojrzałych pomidorów.
– To niezdrowe dla ciebie. Powinieneś napić się świeżo wyciskanego soku albo herbatki. Te procenty kiedyś cię wykończą. – Przekroił placek kukurydziany z mięsnym nadzieniem i wsadził duży kawałek do ust. – Nigdy tak się nie stało, ale pomyśl – zasugerował, wskazując na słuchacza końcówką widelca i wpatrując się mocno zielonymi oczami – twoja wątroba nie jest nieśmiertelna. I ty także nie. – Przegryzł kolejny kawałek, popijając obficie wodą z cytryną. – Masz taką idealną skórę. Nie chcesz chyba, żeby się ściągnęła i wysuszyła jak staremu dziadkowi? Przecież nie lubisz tych wszystkich pań od stylizacji, maseczek na twarz i podkładów na przesuszoną cerę. Musisz zacząć o siebie dbać!
He Xuan ani słowem nie skomentował wywodu, sącząc delikatnie miodowy trunek jedna szklanka za drugą. Nie upominał swojego towarzysza, że za dużo mówi. Patrzył na niego, kiedy jadł, mówił, rozglądał się dookoła albo uśmiechał. Wydawało się, że go nie słucha, zamknięty we własnym świecie w umyśle, a tu w restauracji pozostawił tylko pustą skorupę imitującą człowieka.
W pewnym momencie odłożył trzymaną szklankę i nalewając kolejną porcję rumu, odpowiedział na zadane kilka sekund wcześniej pytanie dotyczące czasu ich pobytu.
– Tyle, ile będzie trzeba.
– A ile to dokładnie, Maestro? – dopytywał. – Bo wiesz, muszę się przyznać, że brakuje mi naszych prób. Nie mamy już orkiestry, ale moja skóra zaczyna się robić miękka. – Dla potwierdzenia własnych słów, przesunął opuszkami po skórze na dłoni mężczyzny. – Czujesz? Jeszcze kilka takich spokojnych dni, a znów miną tygodnie, zanim się przyzwyczaję do twardości strun. Tyle się wcześniej męczyłem, że nie mam ochoty przechodzić przez to ponownie.
Mężczyzna w eleganckiej czarnej koszuli z długim rękawem zapiętym przy nadgarstkach perłowymi czarnymi guzikami i w chinosach o takim samym kolorze upił ze swojej szklanki kolejny niewielki łyk.
– Kupimy coś na miejscu, żebyś mógł ćwiczyć.
– Naprawdę? – Niemal podniósł się z miejsca, rzucając mężczyźnie na szyję.
W ostatniej chwili ograniczył się do pochylenia w przód nad stołem i radosnego uśmiechu. Patrzyli na siebie przez kilka długich sekund, a ich nosy były tak blisko siebie, że zerkający na nich ludzie mogli wysnuwać różne wnioski dotyczące relacji tej dwójki.
– Uwielbiam cię, Maestro!
Jeśli ktoś jeszcze na nich nie patrzył, tak po tym krzyku wszyscy zwrócili na nich uwagę. Niewzruszony He Xuan gestem dłoni przywołał kelnerkę. Przez chwilę rozmawiali po hiszpańsku. Shi Qingxuan nie lubił tego języka, więc, kiedy kobieta odeszła, zapytał:
– Coś się stało?
– Jak wchodziliśmy, to widziałem stare skrzypce na kontuarze. Zapytałem, czy...
– Skrzypce?! – Nie pozwolił mu dokończyć, szybko wstając i odkładając sztućce na talerz. Pobiegł do wnętrza restauracji jak pocisk.
Słuchający i przypatrujący się im Xie Lian zasłonił dłonią usta, żeby się nie roześmiać. Włoskiego uczył się dawno, ale chłopak mówił bardzo wyraźnie, choć szybko, więc dość dobrze go rozumiał. Teraz spoglądał na mężczyznę, którego tamten nazywał "Maestro". Trzymał palce na szklance o grubych ściankach wypełnionych do połowy żółto-pomarańczowym płynem. Jakiś ptak zaskrzeczał nad ich głowami, a mężczyzna zmarszczył brwi i przymknął lekko powieki.
Podniósł szklankę do góry i gdy miał ją przytknąć do ust, poczuł opór. Nad jego barkiem pojawił się biały rękaw, a na szkle zobaczył czyjeś palce. Nic sobie nie zrobił z pojawienia się drugiej, niechcianej ręki i spróbował ponownie wlać w gardło kolejną porcję trunku. Niestety, dłoń trzymała szkło tak stabilnie, że nawet nie był w stanie jej poruszyć.
Hua Cheng i Yushi Huang wpatrywali się zdziwieni w Xie Liana, który wychylił się ze swojego miejsca i unieruchomił pijącego dyrygenta. Wstał i obszedł krzesło, przystając przed nim.
– Dobry wieczór – przywitał się, mówiąc w nienagannym włoskim. – Widzę, że ma pan problem.
He Xuan patrzył na niego, nie mrugając i nie puszczając szklanki. Jednocześnie zaciskał drugą pięść. Xie Lian nakrył jego dłoń swoją i uśmiechnął się łagodnie.
– Chciałbym pomóc. Jeśli mi pan pozwoli.
Choć nieznajomy mężczyzna pojawił się przed He Xuanem tak szybko, że nie miał czasu nawet na reakcję, tak teraz chciał go odepchnąć lub przydeptać do ziemi za przekroczenie strefy osobistej.
Ale nie mógł.
Nie był w stanie się poruszyć.
Człowiek przed nim wyglądał zupełnie nieszkodliwie, wręcz słabo, jednakże jego delikatny dotyk całkowicie go unieruchomił. Udało mu się nawet wyciągnąć spomiędzy palców szklankę i odstawić ją na stolik. Nie spuszczali przy tym z siebie wzroku. Jeden i drugi nie wiedział, kiedy zostanie zaatakowany.
Xie Lian wyciągnął w przód dłoń i pstryknął palcami tuż przed nieruchomą twarzą. He Xuan zacisnął zęby, ale nie skrzywił się, wytrzymując pulsowanie w uszach, które rozchodziło się po całej głowie.
Nieznana mu osoba w białej koszulce niespodziewanie przed nim przykucnęła. To zachowanie jeszcze bardziej go zdziwiło. Dodatkowo drgnął mimowolnie, kiedy szczupłe palce uchwyciły jego lewy nadgarstek.
– Pachnie pan morzem – zaczął mówić Xie Lian, przesuwając i naciskając kciukiem na wnętrze dłoni mężczyzny. – Kiedyś znałem osobę, która miała podobny problem do pana. Mieszkała samotnie w centrum oceanu, otoczona ciszą. Każdy dźwięk był dla niej zwielokrotniony i przez to nie wyobrażała sobie życia wśród ludzi, tym bardziej w mieście. Pan mi ją bardzo przypomina. – Delikatnie się uśmiechnął. – Tę nadwrażliwość jednak można stłumić o wiele łatwiej niż środkami otumaniającymi zmysły – tłumaczył spokojnie.
He Xuan uniósł drugą rękę. Nie zamierzał nikomu pozwolić na igranie z nim.
Kiedy wypełniał dłoń qi, poczuł za plecami czyjąś obecność. Kogoś takiego jak on, kto wręcz emanował uwalnianą energią.
Klęczący u jego kolan mężczyzna podniósł uspokajająco rękę.
– Spokojnie, San Lang, zaraz skończę. – Powiedziawszy to, nacisnął mocniej na jeden punkt na dłoni i przytrzymał tam kciuk. – O, jest! – Ucieszył się i uniósł ciało, by ich wzrok się zrównał. – Czuje pan to miejsce? Proszę je zapamiętać, bo jak zrobi pan tak – docisnął je, wpuszczając odrobinę qi – to od razu odczuje pan ulgę.
Następnie nachylił się nad nim i szepnął do ucha:
– Ten młody człowiek, który poszedł, martwi się pana zdrowiem i choć nie wiadomo jak byłby pan silny, kiedy wszystkie zmysły nie będą wyostrzone, to nie zdoła go pan kiedyś uratować na czas.
Puścił mężczyznę i usiadł na swoim poprzednim miejscu.
Dłoń dyrygenta pulsowała w miejscu dotyku, a od punktu, gdzie zagłębił się kciuk, podrażniając to wiązką energii, przebijało ciepło. Był już wstawiony i alkohol przyjemnie krążył w jego ciele, ale uciążliwy ból głowy, który odczuwał od lat, a który tylko mocne upojenie alkoholowe niwelowało, teraz całkowicie znikł.
Zamrugał zdezorientowany i obrócił głowę, by spojrzeć na osobę, która za tym stała. Zobaczył przyjazne jasnobrązowe oczy i uśmiech. Obok na krześle siedziała kobieta o spokojnym obliczu. Skinęła mu głową na powitanie, co odwzajemnił, a po jej prawej stronie siedział drugi mężczyzna o czarnych oczach, z których ciężko było coś wyczytać poza chłodem i obojętnością, jakby w ogóle go nie interesował.
Xie Lian pierwszy raz widział tak poważny wyraz twarzy u osoby, którą w myślach zaczął nazywać przyjacielem i nie wiedział, czym jest to spowodowane. Może był ostrożny i czujny, ponieważ mieli do czynienia z kultywatorem?
Mężczyźni mierzyli się wzrokiem dłużej niż chwilę, aż w tym samym momencie również niemo minimalnie skłonili się sobie na powitanie.
– Lepiej? – zapytał Xie Lian, przechodząc na chiński.
– En – odparł, dostosowując się do zmienionego języka.
Światowej sławy dyrygent rzadko wykazywał zainteresowanie drugą osobą, ale teraz miał ochotę zapytać o coś tych ludzi. Najbardziej tego niskiego o brązowych włosach, ale usłyszał pośpieszne kroki swojego skrzypka i obrócił głowę do drzwi, zanim się jeszcze w nich pojawił.
Shi Qingxuan wybiegł tak samo szybko jak wbiegał do wnętrza, tym razem niosąc skrzypce w kolorze ciemnego orzecha.
Dysząc lekko, dopadł do stolika.
– Mam, Maestro! – oznajmił rozpromieniony, a jego policzki nabrały z radości rumieńców. – Są struny, nawet w dość dobrym stanie – zaczął szybko mówić. – Gryf i ślimak też nie wyglądają najgorzej. Płyta wierzchnia odrobinę zarysowana, ale dobra, sosnowa, więc myślę, że nie będzie miała wpływu na dźwięk. Najgorzej wygląda podbródek, bo skóra jest popękana, ale nie mam twarzy jak noworodek, żeby bać się zadrapań! – Potarł wolną dłonią brodę.
He Xuan przyglądał się mu w ciszy, lustrując najpierw jego twarz, a dopiero potem patrząc na instrument. Wyciągnął dłoń, a Shi Qingxuan od razu mu go podał.
– Smyczek już nasmarowałem, ale niestety kalafonię mieli starą, więc nie wiem, czy podoła zadaniu, ale nie mamy wyjścia – stwierdził, a kiedy dyrygent ułożył skrzypce na barku i unieruchomił je brodą, młody mężczyzna podał mu wspomniany przyrząd z końskim włosiem.
He Xuan przeciągnął go pod nosem, dotknął palcem, a potem bardzo delikatnie przesunął po strunach, wydobywając z nich dźwięk, choć odrobinę zafałszowany.
– To nie Stradivari*, ale zagrasz na nich poprawnie – osądził.
Stradivari* – potoczna nazwa skrzypiec stworzonych przez Antoniusa Stradivariusa, uważane są za największe osiągnięcia lutnicze i stanowią one wzór dla instrumentów wielu późniejszych lutników; do dziś na świecie zachowało się około 550 sztuk takich skrzypiec i ich ceny sięgają nawet milionom Dolarów
– Oczywiście! – potwierdził z pewnością w głosie, jakby nie miał co do tego wątpliwości.
A może nabrał jej, gdy usłyszał słowa swojego Maestro?
– To tylko skrzypce 3/4*, ale dam z siebie wszystko – kontynuował z uśmiechem.
skrzypce 3/4* – zmniejszona wersja skrzypiec, pełnowymiarowe są dla osób o długości ręki minimum 54 cm, dla osób o długości rąk mniejszej niż 52 cm zaleca się używanie skrzypiec 3/4; im krótsza ręka, tym mniejsze skrzypce, więc mniejsze będą skrzypce: 1/2, potem 1/4 oraz 1/8
Prawie rwał się do gry, ale musiał poczekać, aż instrument zostanie nastrojony przez specjalistę lepszego niż on, dlatego z radością w oczach, widoczną też na całym ciele, które niemal promieniało jasnym blaskiem, nie przestawał mówić.
– Moje Stradivari leżą pod gruzami i nie sądzę, abym jeszcze kiedyś pozwolił sobie na ich zakup. A były takie piękne! Nadal pamiętam ich dźwięk "na na na, la la la", kiedy ćwiczyliśmy godzinami przed głównym występem. Ach! To były czasy.
– Grałeś na nich ledwo w tamtym tygodniu – przypomniał rzeczowo.
– Tak, tak, ale czuję, jakby to było w zeszłym roku!
Jego młodzieńcza energia i pogoda ducha była zaraźliwa. Xie Lian oraz Yushi Huang nie mogli powstrzymać coraz większych uśmiechów, które pojawiały się na ich ustach. Hua Cheng pozostał niewzruszony, ale nie przestawał uważnie przyglądać się He Xuanowi, który kręcił kołkami na końcu gryfu, by naciągnąć odpowiednio struny. Jeszcze dwukrotnie nimi poruszał i w końcu smyczek w jego dłoni wydobył odpowiedni czysty dźwięk, który go satysfakcjonował.
Oddał instrument skrzypkowi i z przyzwyczajenia ułożył palce dookoła szklanki, ale nie podniósł jej do ust.
– Suita na D Mozarta. III Presto.
– Też o nim pomyślałem! Idealnie pasuje do klimatu! Chyba jak zwykle czytamy sobie nawzajem w myślach – rzekł cały w skowronkach i lekkim, skocznym krokiem udał się na niewielkie drewniane podwyższenie. Ustawił skrzypce pod brodą, rozluźnił palce i nadgarstki. Jego twarz stała się poważniejsza, choć nadal nie zniknął z niej uśmiech, a oczy zalśniły podekscytowaniem.
Zaczął grać i wszyscy klienci restauracji spojrzeli na niego z zaskoczeniem, które już po chwili zmieniło się w podziw. Umiejętności chłopaka były z najwyższej półki, tak samo jak i jakość dźwięków, jakie potrafił wydobyć ze starego instrumentu. Nawet kelnerki oraz kucharz wyszli zobaczyć grającego i posłuchać "żywej muzyki".
Na kilka minut rozmowy ucichły na rzecz małego, prawie indywidualnego koncertu. Bez przygotowania, bez nut, bez sali odpowiednio oddającej dźwięki, po prostu stojąc przy ścianie budynku i grając tak jak potrafił tylko on – wkładając całą swoją pozytywną energię w każde pojedyncze brzmienie i pociągnięcie smyczka po strunach, wywołując dreszcze na ciele i docierając w głąb duszy każdego, kto go słuchał.
Jego muzyka była elektryzująca i jedyna w swoim rodzaju, bo on jak nikt inny potrafił dzielić się swoim szczęściem. A uwielbiał to robić. Najbardziej, stojąc przed swoim Maestro – tak jak w tej chwili.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro