15. Kraj zapomniany przez prawo
Po zajęciu miejsc w samolocie Xie Lian oraz Hua Cheng kontynuowali zaczętą wcześniej rozmowę o tym, co zmieniło się przez ostatnie ćwierć wieku. Będąc wśród innych ludzi, nie wspominali o niczym, co dotyczyłoby świata kultywacji albo zadania, jakiego się podjęli. Skupili się tylko na powszechnie znanych informacjach, lecz zebranych przez reportera w zwarte zestawienie, które przedstawiał w jak najprostszy sposób. Podróżując od lat po wszystkich kontynentach, był na bieżąco zarówno z jednym jak i drugim światem.
W tej chwili ich atutem była anonimowość. Nikt nie interesował się wcześniej Hua Chengiem i tak samo Xie Lianem. Poza osobą, która znała ich i doprowadziła do spotkania, a o której tożsamości nic nie wiedzieli. Jednak obaj mężczyźni naiwnie postanowili zaufać, że nie jest to wróg.
Swoją współpracą mogli zaskoczyć wrogów – że jest ktoś "trzeci" poza Yushi Huang. Ktoś, kogo się na pewno nie spodziewają. Hua Cheng i Xie Lian musieli to wykorzystać jak najlepiej.
Wprawdzie nie znali swoich umiejętności, ale obaj byli pewni, że osoba przy nich nie jest słaba. Aura reportera, którą czasami w przypływie emocji się otaczał, nie należała do osoby kultywującej od zaledwie kilku lat. Cechowało ją ciepło i jasność, jakby jego dusza była czysta, a zamiary i myśli wyłącznie dobre.
Inaczej miała się sprawa z Xie Lianem. Wyglądał tak zwyczajnie, że nikt nie mógłby go podejrzewać o bycie kultywatorem, ale Hua Cheng pamiętał go z przeszłości. Nawet, jeśli nie miałby obecnie całej swojej mocy, dzięki doświadczeniu, znajomości walki lub pieczęci nie powinien mieć problemów ze zmierzeniem się z większością ludzi stąpających po świecie.
Przynajmniej tak czuł.
Wojna została wypowiedziana wprost wraz z pierwszymi atakami na kultywatorów oraz ludzi takich jak Yushi Huang. Choć kobieta zajmowała się tylko alchemią i uzdrawianiem, ktoś chciał zapolować także na nią. Mając jej asystentów, był pewny, że prędzej czy później sama się zjawi.
Cwana i niesprawiedliwa zagrywka.
Analizując informacje, jakie posiadali, doszli do jednego wniosku, o którym dwójka mężczyzn nawet nie musiała mówić głośno.
"Wyeliminować najsilniejszych. Sprawdzić tych, o których wiedzieli najmniej. Zdobyć umiejętności osób, które im się przydadzą".
He Xuan nie ukrywał się wcale, choć zapewne na co dzień nie pokazywał swojej prawdziwej mocy. Pei Ming tak samo. Skoro od lat byli mistrzami, to wiadome, że posiadali ogromną siłę. Co do Quan Yizhena – piastował najwyższą władzę zbyt krótko, aby się z nim liczyć. Poza tym, uważany był za nieobliczalnego furiata, który potrafił bić się z każdym bez konkretnego powodu.
San Lang wspomniał, że jest dość specyficzny, lecz nie wytłumaczył, co dokładnie to oznacza – analizował Xie Lian, kiedy akurat jedli podany przez linie lotnicze posiłek. – Młody i porywczy... brzmi na szalonego mistrza.
Yushi Huang należała do odrębnej kategorii. Osobę jej pokroju, z ogromnym doświadczeniem i która dotychczas zawsze była neutralna, chcieli po prostu wykorzystać dla swoich celów i sobie podporządkować. Z tego powodu porwali jedynie jej asystentów. Z nikim nie trzymała się blisko poza nimi. Nie wiedzieli tylko o jeszcze jednym jej przyjacielu, który na szczęście rzadko odwiedzał alchemiczkę w domu.
Lecz... jeśli faktycznie byli przetrzymywani tam, gdzie kobieta wskazała, nie unikną walki i wcale nie chodziło o zmierzenie się z kultywatorami, ale zwykłymi ludźmi. To martwiło całą ich trójkę, bo żadne z nich nie chciało, by w tym konflikcie ucierpieli niewinni.
W dalszym ciągu pozostawała jeszcze kwestia nieznanej osoby, przez którą, albo dzięki której, siedzieli teraz w samolocie, fotel przy fotelu, ramię przy ramieniu i w ciszy spożywali posiłek.
Hua Cheng zastanawiał się, co dokładnie było w liście. Jeśli sam Xie Lian zaproponował mu tak nagle pomoc, musiało być to ważne i przekonujące. Zdradził jedynie, że nie powinien zostawać na Koya-san, ale czy naprawdę mnichom coś groziło? W końcu nikt nie wiedział, gdzie przebywał od lat.
Nikt, z wyjątkiem osoby, która pomogła im się spotkać.
A może w liście zawarto ostrzeżenie, bo wojna prędzej czy później przybrałaby na sile i dotarła też do Japonii i szczytu z buddyjskimi mnichami?
Niewykluczone.
Wróg atakował najsilniejszych, słabszych porywał. Jeśli jakimś cudem trafiłby na Koya-san, z pewnością Xie Liana chcieliby zabić, tym bardziej, jeśli stałaby za tym osoba z przeszłości, która wiedziałaby, kim jest. I tu znów pojawia się tajemnicza postać, która wysłała wiadomość, która go obserwowała i dobrze wiedziała, kim jest też reporter.
Ale nic nie wytłumaczy pewności tej osoby, że dwójka mężczyzn, spotykając się na końcu świata, zbliży się do siebie, że pieczęć zostanie przerwana, że obaj głośno przyznają, do jakiego świata należą, że...
Chyba że wiedział coś o nas i miał pewność, że kiedy się spotykamy, Gege mnie nie odprawi z kwitkiem... To, że szukałem go od lat, nie było dla niego tajemnicą, dlatego pomógł mi do niego dotrzeć, ale... dlaczego teraz? I skąd mógł wiedzieć o Gege tak dużo?
Z kolei sam Xie Lian czuł niezrozumiałą więź z reporterem. Zaufał mu, zanim nawet zdążył się nad tym zastanowić, przeanalizować. Traktował go jak dzieci – widział ich czyste serca i nigdy nie wątpił w szczerość. W zrozumieniu i odkryciu klucza do rozwiązania zagadki pomogłoby mu cofnięcie się do przeszłości, od której uciekał i chciał o niej zapomnieć. Z tego powodu tożsamość tego człowieka wciąż pozostawała zagadką.
To by znaczyło, że trzecia osoba, ten tajemniczy przyjaciel dobrze wiedział o wszystkim, co ukrywał na dnie serca.
Xie Lian przez lata był ostrożny, nie wychylał się, od dwudziestu pięciu lat nie robił praktycznie nic. Komu mogło na nim zależeć? Nigdy nie wyczuł niczyjego wzroku na sobie i złych intencji. Ta osoba była prawdziwą niewiadomą. Dotąd nic mu nie zrobiła, ale znała go, jego umiejętności, co robił od lat i chyba spróbowała go powstrzymać przed tym, co pierwotnie zamierzał.
Nadal istniała opcja, że było to próbą wykurzenia go z nory i nic nikomu nie groziło. Mistyfikacją i podstępem godnym znakomitego stratega. Bo może to wszystko, łącznie z miłym mężczyzną w czerwonej koszuli, było fortelem mającym na celu sprowadzenie go w inne miejsce?
Prosto w zastawioną pułapkę.
* * *
Po wylądowaniu odebrali wizy i specjalnym autobusem pojechali prosto do stolicy. Przybyli wcześniej niż ustalona z Yushi Huang godzina, bo chcieli dobrze sprawdzić obszar, gdzie na kilka dni się zatrzymają.
Wysiedli kilometr od centrum będącego jednocześnie najbardziej turystyczną częścią miasta i przeszli się tam pieszo, kończąc zaczętą jeszcze w autokarze rozmowę o ulubionych potrawach.
– Nie jestem wybredny – powiedział Xie Lian, kiedy wspomnieli o fermentowanej soi, którą lubili Japończycy.
– Raz próbowałem natto*, ale nie dość, że wygląda, przepraszam Gege, że to powiem, obrzydliwie, to musiałem zatykać nos, żeby w ogóle to przełknąć.
Natto* – niezwykle odżywczy produkt, otrzymywany z soi poddanej naturalnemu procesowi fermentacji za pomocą bakterii Bacillus Subtilis Natto. Produkt ten największą popularnością cieszy się w Japonii, gdzie jest dodawany do codziennych dań.
Xie Lian posłał mu spojrzenie pełne zrozumienie i delikatnie kiwnął głową.
– Jest jedyne w swoim rodzaju, ale bardzo zdrowe.
– Może być nawet sposobem na porost bujnych włosów albo długowieczność, ale dla mnie jedyne z czym mi się kojarzy, to środkiem do odstraszania robactwa – rzekł bardzo poważnie i dodał ciszej, jakby sam do siebie: – Już samym wyglądem powinno je odrzucić na odległość, gdzie nie czuć tego smrodu.
Obaj w swoim życiu jedli niejedno dziwne lub niezbyt smaczne danie, ale sfermentowana soja była na szczycie listy jedzenia Hua Chenga, które obrzydzało go już na samą myśl.
Naraz przekręcili głowy w prawo i zobaczyli szyld sklepu "Japońskie przysmaki". Xie Lian przycisnął pięść do ust, powstrzymując cisnący się na nich uśmiech.
– Gege, proszę, nic nie mów.
– Ależ nic nie zamierzałem mówić, San Lang – odparł wesoło. – Przyspieszmy odrobinę, bo niedługo zacznie się prawdziwy skwar.
Poszli, nie oglądając się za siebie, a Hua Cheng próbował wyprzeć z pamięci ogromne zdjęcie pałeczek wyciągających z półmiska "obleśne, ciągnące się jak gluty natto".
*
Był poranek, ale nawet o tej porze duże grupy ludzi różnych narodowości kręciły się dookoła ogromnego placu. Część z nich siedziała przy barowych lub restauracyjnych stolikach, sącząc chłodne świeżo wyciskane soki, kawę oraz jedząc śniadanie. Inni, tak jak dwójka mężczyzn, spacerowali.
Idąc obok siebie, minęli ogromną katedrę będącą często punktem odniesienia przy pieszym zwiedzaniu miasta. Jej wysokie wieże były widoczne z wielu kilometrów. Potem weszli na obszar Placu Wolności. Nie był on duży, ale zadbany, z piękną, bujną zielenią i niewielkimi drzewkami otaczającymi pomnik znajdujący się w jego centrum.
Podeszli do fontanny, która także znajdowała się na tym obszarze i zaciągnęli się wilgotnym powietrzem. Tryskające w górę strumienie spadały i uderzały o taflę wody, dając namiastkę chłodu. Już o tej porze było ciepło, a co dopiero, kiedy minie południe.
Dwójka mężczyzn udawała zwyczajnych turystów. Spięli wysoko włosy, założyli jeansowe spodenki do kolan, a na pierś bawełniane koszulki – wyglądali jak większość zwiedzających, więc łatwo wtopili się w tłum.
Hua Cheng wyciągnął aparat i zaczął robić zdjęcia. Uchwycił zielony park, katedrę w oddali, niskie zabudowania z pomarańczowego piaskowca w kolonialnym stylu, potem budynki rządowe i kilka sklepów. Spacerowali z Xie Lianem, rozmawiając i uśmiechając się. Wyglądali, jakby całkiem dobrze się bawili.
– Ciężka sprawa, Gege – powiedział Hua Cheng z szerokim uśmiechem w języku japońskim.
Choć wokół nich większość osób rozmawiała po hiszpańsku, to zdecydowanie mniejszy procent ludzkości mówił w języku mieszkańców wysp niż chińskim. Chcieli to wykorzystać, by zachować jeszcze więcej anonimowości. Mogli wybrać też któryś słowiański dialekt Europy lub germański, ale obaj swobodnie czuli się z japońskim, więc przy nim pozostali.
– W pobliżu nie ma nikogo "od nas" – stwierdził Xie Lian, raz kiwając lekko głową.
"Od nas" miało znaczyć "ze świata kultywacji".
– Nie zapominajmy, gdzie jesteśmy. Tu każdy może być niebezpieczny, nawet staruszki sprzedające banany.
– En – zgodził się, obserwując stado gołębi, które karmił mały chłopczyk. – Wybrali najlepszy kraj, żeby się ukryć.
Hua Cheng westchnął i mrugnął porozumiewawczo swojemu towarzyszowi.
– Dla bezpieczeństwa możemy jeszcze czegoś spróbować, choć myślę, że z jej doświadczeniem na pewno lepiej ukryła swoją obecność niż my.
Yushi Huang wiele nauczyła reportera, w tym także jak dobrze dbać o swoją anonimowość, ale ona od lat była w jednym miejscu, on natomiast podróżował, więc wykształcił w sobie dodatkowy zmysł, który niejednokrotnie pozwolił mu uniknąć niebezpieczeństwa.
– Też tak uważam – przytaknął Xie Lian – ale nie zaszkodzi nam przeciągnąć w czasie odkrycie naszej obecności.
Usiadł na niskim murku przy fontannie. Zdjął plecak i wyciągnął z niego butelkę wody. Napił się, obserwując otoczenie. W tym czasie Hua Cheng zadzwonił do Yushi Huang, instruując ją, co chce, aby zrobiła.
Rozmawiali niecałą minutę. Za każdym razem jak oczy mężczyzn się spotykały, usta obu unosiły się do góry. Nadal wiele o sobie nie wiedzieli, ale z każdą godziną spędzoną w swoim towarzystwie czuli się swobodniej. Rozumieli się na wielu płaszczyznach, a o niektórych sprawach nawet nie musieli rozmawiać głośno. Skinięcie głowy, uśmiech, zaciśnięcie palców, poprawienie materiału koszulki, ciche westchnienie, powolne opuszczenie powiek, potarcie opuszkami palców skroni – każdy najdrobniejszy gest miał znaczenie, a oni nawzajem uważnie się obserwowali i coraz łatwiej było im czytać się wzajemnie lub trafienie zgadywać, co druga osoba myśli.
Kwadrans później Xie Lian poczuł niewielki ucisk we wnętrzu głowy, a zaraz potem jego nozdrza wypełnił intensywny zapach kwiatów.
Hua Cheng siedział pół metra od niego na krawędzi fontanny dającej przyjemne orzeźwienie. Obiema dłońmi opierał się o rozgrzewający się od słońca piaskowiec i niemal bezgłośnie wyszeptał:
– Nadchodzi.
Xie Lian wciągnął więcej otumaniającej słodyczy i skoncentrował się na znalezieniu jej źródła.
Pięćdziesiąt metrów od nich, z lewej strony.
Szła ku nim niepozorna kobieta ubrana w jasnozieloną sukienkę z kwiatowymi wzorami i wiązanymi wysoko na łydkach sandałami z prawie płaską podeszwą. Jej czarne włosy powiewały spod słomkowego szerokiego kapelusza, a błękit oczu jak niebo nad ich głowami utkwiony był w grupkę hałaśliwych dzieci biegających za gołębiami, które od czasu do czasu ktoś dokarmiał, tak jak wcześniej mały chłopiec. Kobieta miała przy sobie tylko wiązaną saszetkę, której sznurek oplatał nadgarstek, lecz była tak mała, że mogłaby pomieścić telefon i niewielki portfel. Choć Xie Lian od razu zwrócił na to uwagę, domyślał się, że resztę musiała gdzieś ukryć. Chociażby w talizmanie, który do małej torebeczki łatwo mógł się zmieścić.
Kobietę nie otaczała przytłaczająca aura, ale nie była całkowicie jej pozbawiona. Jako szamanka i uzdrowicielka dysponowała qi i dowolnie mogła pobierać ją z otoczenia. Dodatkowo na pewno posiadała dostęp do przygotowanych wcześniej leków, przeróżnych mikstur, pigułek lub innych preparatów i wcale nie musiała ich przy sobie trzymać.
– Chodźmy, Gege – odezwał się Hua Cheng. – Chyba niepotrzebnie się o nią martwiłem, bo jeszcze chwila i sam dam się wciągnąć w jej sidła.
Obaj wstali jednocześnie, zabrali swoje rzeczy i pierwsi skierowali się w stronę jednego ze skrzyżowań, gdzie ruch uliczny o tej porze dnia był niewielki, za to ludzie zajmowali całe chodniki. Nie uszli daleko, gdy skręcili w lewo, w wąskie przejście między budynkami, które kończyło się zamkniętym dziedzińcem. Otaczały go trzy połączone ze sobą ściany w kształcie otwartego kwadratu z dziesiątkami mieszkań.
Hua Cheng wszedł po trzech stopniach na najniższe piętro, a potem zaczął się wspinać wyżej. Zatrzymał się dopiero na ostatnim – czwartym poziomie. Wyciągnął z kieszeni klucze i jednym z nich otworzył drzwi. Zostawił je uchylone, sam natomiast poszedł do mieszkania obok i tak samo poradził sobie z drugim zamkiem.
– My będziemy w tym, Gege – poinformował i wychylił się przez barierkę, obserwując każdy ruch na dziedzińcu, czterech piętrach oraz części ulicy, która była widoczna z jego miejsca.
Xie Lian nie chciał wchodzić sam, więc razem poczekali, aż przyjaciółka reportera do nich dołączy. Kobieta prawie bezszelestnie wspięła się na górę i stanęła na ostatnim stopniu, a potem uniosła brzeg słomkowego kapelusza i uśmiechnęła się. Słodki, delikatnie mdlący zapach znikł, jakby nigdy nie istniał.
– Chodź najpierw do nas, Yushi Huang. Nie rozmawiajmy w korytarzu – zaproponował jej przyjaciel.
Skinęła głową i pierwsza przeszła przez otwarte drzwi. Tylko raz i na sekundę zatrzymała wzrok na nieznanym jej mężczyźnie, a potem go spuściła. Xie Lian zastanawiał się, czy już gdzieś ją spotkał, lecz tak krystalicznie niebieskich oczu jeszcze nie widział.
Lokum, w jakim się znaleźli, przypominało zwyczajne mieszkanie. Przez krótki korytarz wchodziło się do dużego pokoju, który mógł służyć za salon. Była w nim kanapa w kształcie litery L, duży kwadratowy stół i cztery krzesła. Na wprost mały stolik z dwoma fotelami, kilka mebli i wiszący na ścianie telewizor. Pomiędzy dwoma oknami na największej ścianie znajdowały się też przeszklone drzwi – teraz otwarte na oścież i prowadzące na słoneczny balkon. W pomieszczeniu było bardzo ciepło. Nie dostrzegli nigdzie zamontowanej klimatyzacji, ale nikt nie wyglądał na takiego, aby miał to skomentować lub wspomnieć jak o niewygodzie podczas pobytu.
Hua Cheng otworzył jedne drzwi i zobaczył niewielką, w pełni wyposażoną kuchnię z kolejnym stołem i krzesłami. Następnym pomieszczeniem była łazienka z prysznicem, a ostatnim sypialnia. Z jednym łóżkiem. Pod sufitem dostrzegł zamontowany klimatyzator, ale nie poświęcił mu dużo uwagi. Nie przyjechał tu wypoczywać.
Wrócił do salonu, w którym Yushi Huang kładła właśnie na największy stół swoją niewielką sakiewkę i obok niej słomkowy kapelusz, a Xie Lian, zostawiwszy plecak na fotelu, wyszedł na balkon i rozejrzał na boki. Chwilę później cała trójka stanęła koło siebie pośrodku pokoju, tworząc niewielki trójkąt.
– Yushi Huang, to jest osoba, która nam pomoże... – zaczął dość oficjalnie Hua Cheng, ale nie potrafił dokończyć. Patrzył na mężczyznę, nie będąc pewnym, jak bardzo pragnął pozostać anonimowy dla obcych.
Jednak on uśmiechnął się łagodnie i wyciągnął dłoń w przód, swobodnie mówiąc:
– Xie Lian, miło mi cię poznać.
A więc, Gege, zaufałeś mi i moim przyjaciołom także – pomyślał Hua Cheng z pewnego rodzaju ulgą i zadowoleniem. – Bardzo się cieszę.
Kobieta chwyciła jego dłoń i przytrzymała. Wzrostem byli sobie równi i teraz z identyczną intensywnością wpatrywali się w swoje oczy. Trudno było zgadnąć, o czym myśleli lub co próbowali z siebie wyczytać.
– Yushi Huang – odezwała się w pewnym momencie kobieta i puściła trzymaną dłoń. – Mnie także miło jest cię poznać.
Hua Cheng podejrzewał, że jego przyjaciółka chce wybadać nowo poznaną osobę, ale nie spodziewał się, że zrobi to tak otwarcie. Na szczęście Xie Lian wyglądał na nieprzejętego i tak samo zaintrygowanego. Nie przestawał się uśmiechać.
– Czy Hua Cheng naświetlił ci sytuację? – zapytała, nie przestając się w niego wpatrywać.
Xie Lian uniósł delikatnie brwi i spojrzał na wspomnianego mężczyznę.
Zapomniałem powiedzieć, jak inni mnie nazywają! – uświadomił sobie nagle reporter.
Jednak czoło Xie Liana szybko się wygładziło, a policzki znów uniosły w uśmiechu.
– En, Hua Cheng pokrótce powiedział najważniejsze rzeczy – odparł miękkim głosem, doskonale przywdziewając na twarz spokój.
Gardło już prawie go nie bolało. W ciągu ostatnich kilku godzin mężczyźni rozmawiali prawie bezustannie, gdyż wszystkiego był ciekaw, aż jego krtań przyzwyczaiła się do ciągłych drgań od mówienia lub śmiechu. Nawet jeśli by go coś bolało, to nie potrafił zmusić się przy tej osobie do milczenia. Towarzystwo wysokiego mężczyzny o czarnych włosach było jak letni promień słońca padający na ledwo obudzony po długiej zimie kwiat. Widział w nim ciepło i radość życia.
– Na pewno będzie niebezpiecznie – mówiła alchemiczka, powoli wypowiadając każde słowo.
Xie Lian kiwnął potakująco.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę.
– Możemy walczyć zarówno z kultywującymi jak i zwyczajnymi ludźmi.
– En.
– Nie możemy sobie pozwolić na jakiekolwiek błędy.
– Rozumiem to bardzo dobrze. Sprawa jest nadzwyczaj delikatna. Chodzi tu o ludzkie życie.
Kobieta w dalszym ciągu nie wyglądała na przekonaną co do uczestnictwa Xie Liana w odbiciu Ban Yue i Pei Xiu. Nie znała go, więc nie chciała mieszać kolejnych osób w swoje prywatne sprawy. Do tego osobę o wątpliwym pochodzeniu i umiejętnościach.
W końcu jednak spojrzała na swojego przyjaciela i westchnęła. Podeszła do niego i przytuliła.
– Nie dość, że ciebie w to wplątałam, to jeszcze przyprowadziłeś ze sobą znajomego – powiedziała.
Ramiona reportera objęły plecy Yushi Huang, a ponad jej ramieniem mężczyźni uśmiechnęli się porozumiewawczo.
– Cieszę się, że chcesz nam pomóc – zaczęła mówić, kiedy przerwała przywitanie i z powrotem odwróciła się do człowieka, którego sprowadził jej przyjaciel – ale nie wydaje mi się, Xie Lianie, abyś się do tego nadawał.
Te słowa nie były specjalnie obraźliwe, a Xie Lianowi wydały się wręcz zabawne. Dlatego nie mógł powstrzymać się od cichego parsknięcia, zwłaszcza że Hua Cheng także przesłonił dłonią usta. Niestety nie zdążył na czas, by ukryć szeroki uśmiech.
Xie Lian szybko się opanował, kaszląc dwukrotnie w pięść.
– Przepraszam, ale dlaczego tak uważasz? – zapytał zaintrygowany usłyszanymi słowami. – Ja również kultywuję, więc słysząc, że coś w naszym świecie dzieje się złego, nie mogę siedzieć bezczynnie. Naprawdę chcę pomóc i jeśli Hua Cheng uznał moją obecność za pomocną, to powinienem się na coś przydać.
Już drugi raz wypowiedział imię "Hua Cheng", mocniej je akcentując, więc dla reportera było pewne, że będzie musiał jak najszybciej się z tego wytłumaczyć. W tej chwili jednak ta cała sytuacja i rozmowa wydawała mu się bardzo zabawna. I ewidentnie dla jego nowego znajomego także.
– Nie będziemy walczyć ze zwykłymi przeciwnikami – odpowiedziała. – Widzę, że kultywujesz, ale nie ma w tobie jeszcze zbyt wiele energii. Wybacz mi proszę za nietakt, ale podczas naszego przywitania sprawdziłam twoje czakry i są niemal puste. – Xie Lian lekko jej przytaknął. – Nie sądzę, abyś poradził sobie bez uszczerbku na zdrowiu z osobami, które staną nam na drodze.
– Twój przyjaciel uznał, że się nadam, więc spróbuję się nie wychylać zanadto i sprostać waszym oczekiwaniom. – Hua Cheng zachowywał kamienną twarzą, choć uśmiech sam próbował się przedostać przez poważną maskę. – Poza tym, prócz posługiwania się energią, kultywatorzy są też biegli w normalnej walce, więc może nie jestem żadnym mistrzem szczytu i przeżyłem lata jak zwykły człowiek, ale, jeśli zajdzie taka potrzeba, potrafię się obronić. Możesz mi zaufać, Yushi Huang.
– Jesteś ranny, więc pamiętaj, żeby się nie przemęczać.
Mina Xie Liana wskazywała, że nie rozumie.
– Masz bandaże na rękach.
Dopiero wtedy przypomniał sobie o ich istnieniu.
– Och, to nic takiego.
– Jeśli chcesz, to mogę je obejrzeć – zaproponowała.
– Naprawdę dziękuję, ale nie ma takiej potrzeby – grzecznie odmówił, a ona nie nalegała dłużej.
Uzdrowicielka rozmawiała z nim jeszcze kolejną minutę, aż w końcu się poddała. Nie udało się jej odwieźć mężczyzny od pomocy w odbiciu jej asystentów.
– Hua Cheng na pewno miał powód, aby zaufać akurat tobie – oznajmiła wprost. – Jesteś pierwszą osobą, którą mi przedstawił i której zdradził, że się znamy. Musiałeś sobie zasłużyć na jego zaufanie, choć widzę cię pierwszy raz. Nie słyszałam też o żadnym Xie Lianie.
– Jestem tylko marnym kultywatorem, jak już zauważyłaś, ale pomogę z całą mocą, jaką mam i największą chęcią.
– Zdziwiłam się, że Hua Cheng zabrał jeszcze kogoś do pomocy i to na ostatnią chwilę. Nie wspominał o tobie wcześniej, więc musicie się znać od dawna.
Hua Cheng zamknął usta, dając do zrozumienia, że nie zamierza nic powiedzieć, za to Xie Lian odrzekł:
– Cóż, nie całkiem. Znamy się raptem chwilę. Prawda?
– Moim zdaniem wystarczająco długo, aby sobie zawierzyć – odparł lekko reporter i stanął przy mężczyźnie.
W końcu nieczęsto spotyka się osobę, która za każdym razem ratuje mi życie.
– En – potwierdził Xie Lian. – Czasami nie potrzeba wielu dni, wypitych wspólnie herbat lub zjedzenia mochi, aby znaleźć nić porozumienia.
– I przyjemność z czyjegoś towarzystwa.
Spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się. Yushi Huang pierwszy raz była świadkiem, kiedy jej przyjaciel zachowywał się, jakby ten nieznajomy mężczyzna był kimś bliskim, przy kim można się rozluźnić i opuścić gardę, a nawet uśmiechać. Dotychczas robił to bardzo rzadko. Do niej jego stosunek był jak do starszej siostry – z szacunkiem, ale też i zażyłością. Za to do mężczyzny, o którym słyszała pierwszy raz i którego nigdy wcześniej nie wiedziała – jakby łączyła ich wieloletnia przyjaźń. Gdyby tylko stali i patrzyli na siebie z uśmiechem, jak teraz, nadal wyglądaliby na całkowicie rozluźnionych i zadowolonych ze swojego towarzystwa.
W jej oczach Xie Lian był zwyczajnym człowiekiem. Może nieco za spokojnym i opanowanym, a może po prostu głupim, bo nie wiedział, w co się pakuje. Miała nadzieję, że tak jak powiedział – nawet jeśli jego energia jest bardzo znikoma, to nadrobi to sztukami walki.
– Spodziewam się, że ten kraj nie zmienił się od mojej ostatniej wizyty – powiedział Hua Cheng, wyglądając przez okno.
– Nadal jest na pierwszym miejscu najbezpieczniejszych państw na świecie.
Reporter uniósł kącik ust w półuśmiechu.
– I w dalszym ciągu rządzą tu gangi – dodał. – To najlepsze miejsce, żeby się ukryć lub ukryć innych.
– A także zwabić potencjalnych wrogów. – Yushi Huang wygładziła sukienkę. Między palcami trzymała dużą ozdobną spinkę z kwiatami, którą spięła włosy wysoko na głowie. – Gangi mają swoje wpływy wszędzie, a siatka wywiadowcza obejmuje nawet zwyczajnych mieszkańców. Nikomu nie można ufać, nawet policja jest skorumpowana.
– A jak urodziło się w dzielnicy rządzonej przez gang, ciężko z niego wyjść – uzupełnił Xie Lian i wziął większy haust powietrza. – Przykro słyszeć, że od lat nic się nie zmieniło.
Jego słowa znaczyły, iż też jest zaznajomiony z tym krajem. Hua Cheng nie był zdziwiony. Obaj nie żyli na tym świecie wystarczająco długo, by mieć czas na poznanie najróżniejszych zakątków świata.
– Wkrótce wieść o nas szybko się rozejdzie, dlatego musimy działać szybko, żeby się nie zorientowali, iż połączyliśmy siły.
– Proponuję dziś cichą infiltrację, a jutro odbijamy Ban Yue i Pei Xiu – zaproponował reporter.
– En.
Uśmiechnęli się całą trójką.
– Miło znów zawitać w Salwadorze. Kraju bezprawia, gdzie można zginąć, robiąc zakupy w centrum miasta. Dawno nie narażałem się na żadne niebezpieczeństwo. – Hua Cheng zaśmiał się i mrugnął Xie Lianowi.
Żadne, jeśli nie liczyć niedawnego niefortunnego upadku z urwiska – pomyśleli jednocześnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro