12. Prawdziwy początek
Hua Cheng patrzył na człowieka, którego oczy przesłaniał szeroki kawałek czarnego materiału. Nie był w stanie nic powiedzieć. Jego umysł próbował zrozumieć, czy słuch go nie oszukuje i czy głos, który usłyszał, to wynik chwilowego szoku. Serce jednak podpowiadało mu co innego.
Był prawdziwy. Tak samo jak ciepło uścisku na przedramieniu.
Szybko przywołał się do porządku. Nawet jeśli był zaskoczony, to nie mógł sobie pozwolić na bezczynność i wygodne zwisanie, podziwiając piękne widoki.
Poruszył całym ciałem i chwycił drugą dłonią za trzymające go ramię. Xie Lian napiął mięśnie i krótkim, szybkim ruchem podciągnął ważącego ponad osiemdziesiąt kilogramów mężczyznę, jakby był kilkuletnim dzieckiem.
Hua Cheng stanął boso na twardej skale z mieszaniną piasku oraz suchej trawy. Jego japonki już kilka sekund wcześniej skończyły swój lot i leżały, gdzie i on prawie wylądował – na gołych, ostro zakończonych kamiennych blokach.
Zrobił krok w tył i kolejny raz tego dnia runął, zaczepiając piętą o wystający korzeń. Nie pomyślał, aby puścić swojego wybawcę, więc pociągnął go za sobą. Usiadł twardo na ziemi, a Xie Lian ukląkł na czerwonej yukacie pomiędzy jego nogami.
Oboje zastygli w tej dziwnej pozie, z głowami tak blisko, że ich nosy prawie się stykały.
– San Lang... – Znów padły ciche zachrypnięte słowa
Tym razem Hua Cheng nie myślał nad działaniami własnego ciała. Przepełniało go dziwne szczęście, które natychmiast musiał gdzieś ulokować.
Objął ramionami plecy Xie Liana i przycisnął go do siebie.
Ciało mężczyzny w czarnej szacie w ogóle nie było na to przygotowane. Na nic, co stało się w ciągu minionej minuty. Nawykły był do nadmiernej ostrożności w kontakcie z ludźmi, do trzymania swoich uczuć schowanych głęboko w sercu, do zachowania gardy. Ale w tym momencie mur zbudowany przez lata wypełniony trzymaniem się od innych z daleka runął, a ciepło wlało się do jego ciała, zabierając mu dech.
Pierwszym odruchem jak zawsze było napięcie mięśni, by się bronić. Dosłownie na sekundę, po której wstrzymywane od kilku dni emocje wzięły górę. Wypuścił z płuc powietrze, rozluźnił się i odwzajemnił ten prosty, lecz w tej chwili ciepły i czuły gest. Także zamknął go w uścisku, układając głowę w zagłębieniu jego szyi.
– Gege. – Usłyszał przy uchu delikatny męski głos. Był drżący, niewiele głośniejszy niż jego własny, przepełniony ulgą i jakimś niespotykanym uczuciem, które od razu podchwyciło jego serce. Zabiło mocno i boleśnie, więc stłumił w sobie jakiekolwiek dźwięki chcące opuścić piekące gardło.
Temperatura na dworze była wysoka, a ich ciała wypełniały emocje. Xie Lian czuł pod palcami gorąc ciała, pulsowanie krwi, delikatne wibrowanie. Słyszał głębokie wdechy i długie wydechy, odgłos przełykania, szelest ubrań, przesuwania dłoni po plecach, stóp po kępkach trawy.
Słyszał to wszystko obok siebie, słyszał też tysiące innych dźwięków od zawodzenia wiatru, poprzez szelest liści, gałęzi drzew, skrzeku ptaków, ich śpiewu i podrywania skrzydeł do lotu.
Wszystko, znów słyszał wszystko.
Opierając brodę o bark Hua Chenga, sięgnął palcami do własnej twarzy. Wsunął palce pod czarną opaskę i ściągnął materiał. Opadł na ziemię, a on znalazł siłę, aby odsunąć się od mężczyzny. Nie zabrał tylko dłoni z jego ramion. Opierał się o nie, jak o pień starego drzewa, którego żaden huragan nie złamie i nie powali na ziemię.
Co, jako ostatnie, widział przed laty?
Przełknął gorycz zbierającą się w gardle. Bardzo dobrze to pamiętał – nieżywego chłopca z podziurawioną od kul klatką piersiową. Chwilę wcześniej on mierzył do niego z broni, a potem zabito go przypadkową serią z karabinu. To było gdzieś na wschodzie Europy. Nie wiedział nawet, gdzie dokładnie, ale w kraju, w którym każdy mógł stracić życie z najbardziej błahego powodu.
Widział wiele śmierci, rozpaczy, cierpienia, ale kiedy na jego rękach umierało dziecko, czuł, jakby ktoś wyrywał mu serce.
Dlatego bał się nawet teraz, choć przecież osoba przed nim żyła.
Bo ją uratowałem.
Nie wiedział tylko, że już po raz drugi.
Ruoye pod materiałem szaty przesunął się po jego ciele, dodając otuchy i pocieszając, jak zawsze robił, gdy mężczyzna odczuwał niepokój. Delikatnie zacisnął usta, starając się uśmiechnąć i powoli zaczął unosić powieki. Najpierw zaatakowała go jasność, ale kiedy źrenice zmniejszyły się do małych, czarnych punktów, otworzył oczy szerzej.
Pierwszym, co zobaczył, była czerwień. Szaty okalające młodego mężczyznę siedzącego przed nim z błyszczącymi oczami i uśmiechem na ustach były jak pole rozkwitniętych maków, które w swoim kwiatowym królestwie pozwoliły białemu rumiankowi na końcach rękawów także znaleźć sobie odrobinę miejsca i przyozdobić noszącą je osobę.
Czerwono-biała szata, której dwa krańce nachodziły na siebie zakrywając pierś, były w tym momencie rozsunięte, ukazując jasną skórę: dwa obojczyki, a nad nimi długą szyję, prawie jak u kobiety, lecz szerszą i z jabłkiem Adama. Ostro zakończona broda, otwarte jasnoróżowe usta, prosty nos i ciemnobrązowe prawie czarne oczy, które intensywnie, wręcz natarczywie patrzyły na niego. Kruczoczarne długie włosy unosiły się na wietrze i delikatnie smagały jego twarz.
Nozdrza Xie Liana wypełniał nie tylko zapach roślin, wilgotnego mchu, rozgrzanych kamieni, ale także gorącego ciała, z którego wydobywała się delikatna woń leśnych drzew, jaśminu, igieł cedru, drzewa sandałowego, a nawet piżma – mieszanka, która dotkliwie uderzała w jego zmysł węchu, zwłaszcza że tak był długo wyłączony i nieużywany.
Ta niemal niebiańska istota zasługiwała, by nazwać ją przystojnym, młodym szlachcicem, o którego uwagę zabiega całe królestwo urodziwych niewiast.
Xie Lian uśmiechnął się i nadal cicho powiedział:
– Witaj, San Lang.
Reporter nie mógł uwierzyć, że osoba przed nim nagle i jak za sprawą jakiegoś czaru mogła widzieć, słyszeć i mówić. Pragnął zapytać, co to spowodowało, ale każdy z nich miał swoje tajemnice, a świat kultywacji był nim wypełniony i nie raz go zaskakiwał. Jeśli właśnie teraz mężczyzna przed nim odzyskał zmysły, miał pewne podejrzenia. On sam znał kilka prostych technik mogących szybko uśmierzyć ból, więc wpłynąć na zmysły także.
Tylko po co odbierać sobie przyjemności bycia człowiekiem? Podziwiania pięknych krajobrazów, słuchania dźwięków, nawet śpiewu ptaków o poranku aż po możliwość tak ważnej rozmowy z innymi ludźmi. Po co zamykać się w mroku, gdzie był sam, w ciszy i prawie całkiem odcięty od świata?
Nie mógł o to zapytać wprost. Już wcześniej postanowił sobie nie przekraczać granicy i nie zachowywać się ofensywnie.
Dlatego zmienił szybko kierunek swoich myśli i uśmiechnął się, pamiętając błogie uczucie, gdy znów znalazł się w jego ramionach.
– Witaj, Gege – przywitał się uprzejmie, choć równocześnie nonszalancko, jakby to nie wnętrze jego piersi ściskało się z tłumionego szczęścia.
Bezwiednie trzymał przedramię Xie Liana i delikatnie przesuwał po nim opuszkami palców. Patrzyli na siebie, jakby obaj nie do końca wiedzieli, co powinni zrobić i jak się zachować.
W końcu Xie Lian pierwszy to przerwał. Wstał, przyłożył pięść do ust i kilkukrotnie kaszlnął, próbując pozbyć się uciążliwego drapania w gardle oraz uspokoić, aby jego głos nie zdradził go z emocjami.
– Przepraszam za pobrudzenie twojego stroju i za... – kaszlnął jeszcze raz – to musiało być dla ciebie bardzo niekomfortowe.
– Masz na myśli, że przez moją nieuwagę uratowałeś mi życie, a potem znów z mojej winy ściągnąłem cię na ziemię i zmusiłem do klęczenia? – spytał rozbawiony, także podnosząc się na równe nogi i otrzepując materiał z kurzu. – Jeśli za to chcesz mnie przeprosić, to ja nie wiem, co muszę zrobić, aby prosić ciebie o wybaczenie, ile przeze mnie się nacierpiałeś.
– Ale to nie...
– To nie o tym mówisz? – dokończył za niego, unosząc jedną brew.
Obserwowali swoje oczy i w pewnym momencie naraz wybuchli śmiechem. Policzki Xie Liana się uniosły, a radość przyozdobiła resztę jego twarzy. Napięte ramiona opadły niżej, jakby śmiech zabrał z nich sztywność i wcześniejsze zakłopotanie.
Hua Chengowi bardzo podobał się radosny śmiech. Było tam rozbawienie, ulga i delikatne zawstydzenie naraz.
Poluźnił pas i zaczął poprawiać yukatę. Był znacznie wyższy niż wydawał się, siedząc, a jego ciało emanowało elegancją, młodzieńczą energią i pewnością siebie. Przyciągał wzrok nawet teraz, gdy był w niewielkim nieładzie i charyzmatycznej dzikości. Nadawało mu jej harde i zadziorne spojrzenie, które ukradkiem rzucał na drugą osobę. Nie brakowało w nim też radości, co uwydatniały uśmiechnięte usta, od których ciężko było odwrócić wzrok. Z samym wiązaniem pasa w ogóle się nie śpieszył, mimo to jego ruchy były ciągle pełne gracji.
– Gege – odezwał się, kiedy skończył przywracać szacie przyzwoite ułożenie – pozwól mi jeszcze raz się przedstawić, tym razem jak należy. Nazywam się San Lang.
Jego słowa wychodziły z ust płynnie oraz pewnie, brzmiąc uspokajająco, jakby naprawdę nic niewłaściwego się przed chwilą nie stało.
Mieszkaniec Koya-san nie mógł się przyzwyczaić do nazwania go "Gege", ale... brzmiało to bardzo przyjemnie.
– Xie Lian – odparł po chwili, wyciągając dłoń i łącząc obie w uścisku.
– Cieszę się na nasze spotkanie, Gege.
– Ja również, San Lang. Twoje odwiedziny zawsze bardzo mnie radują. – Głos mężczyzny był jeszcze ochrypły, lecz mówił już głośniej i z większą swobodą.
– To ja powinienem być tym, który cieszy się na zaproszenia. Dawno nie spędzałem czasu tak przyjemnie jak z tobą.
Xie Lian przełknął, starając się utrzymać uśmiech na ustach. Na szczęście jego rozmówca zmienił temat.
– Bardzo dziękuję za ratunek, Gege. Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale gdyby nie ty, zostałaby ze mnie mokra plama tam na dole. – Wskazał ruchem głowy przepaść.
Słowa Hua Chenga wyrażały szczerą wdzięczność i Xie Lian powinien zażartować, że to nic takiego i po prostu był blisko, ale kto jak nie on lepiej zdawał sobie sprawę, że zrobił coś, co nie miało prawa się zdarzyć? Nie w zwykłym świecie i nie w przypadku normalnego człowieka.
Na dodatek już drugi raz, a nawet trzeci, osoba przed nim była świadkiem niemożliwego. Powrotu zmysłów i dostrzeżenia rany na palcu.
Tylko że aura mężczyzny w czerwonej yukacie, a teraz ta sytuacja i rozmowa przekazały mu wszystko, co potrzeba. Obaj nie byli zwykłymi ludźmi. Ale skoro jeden z nich udawał, że wszystko jest w porządku, nie zamierzał im tego utrudniać.
Przerwali uścisk dłoni, który trwał już od prawie minuty, ale zwlekali z odsunięciem się od siebie.
– To nic takiego, San Lang – skwitował, podnosząc na niego wzrok i patrząc prosto w oczy. – Cieszę się, że nic ci nie jest.
– Zupełnie nic – potwierdził dobitnie Hua Cheng, a potem uniósł zadziornie palec wskazujący, który oplatał plaster w misie koala i z dumą oznajmił: – A o tę ranę Gege już dobrze zadbał.
– To... – Zatrzymał się po pierwszym słowie, uświadamiając sobie, że to on sam założył dorosłemu mężczyźnie taki opatrunek. Jak dla dziecka!
Na bladej twarzy pojawił się delikatny rumieniec, ale jego towarzysz tylko zaczął się głośno śmiać.
– San Lang! – jęknął, walcząc z własnym zażenowaniem i usilnie starając się nie patrzeć na kolorowe misie.
Nerwowa atmosfera prawie zniknęła, jakby zabrał ją ze sobą silniejszy podmuch wiatru. Żaden z nich też nie wspomniał, dlaczego tak emocjonalnie wcześniej zareagowali, pozwalając ramionom na chwilę samowolki. Ale również i w tym wypadku druga osoba nie porusza tego tematu, więc postanowili o nim zapomnieć. Lub przynajmniej oddalić od siebie na jakiś czas.
Xie Lian uspokoił się i wyrównał oddech. Lekkie rumieńce i uśmiech nadal nie zniknęły. Za to osoba przed nim wydawała się tylko rozbawiona. Pozytywnie się zdziwił, że mężczyzna nie wymaga odpowiedzi na kilka pytań, które na pewno nasunęły mu się na myśl. Na jego miejscu, każdy by je miał.
– Wiesz, San Lang, nie spodziewałem się, że możesz być tak otwarty – wyjawił, uciekając na chwilę wzrokiem w bok. – I że lubisz sobie ze mnie żartować. Nie podejrzewałem ciebie o to.
– Masz na myśli ten plaster? – Ponownie wyciągnął palec w górę. – Nikt tu się z nikogo nie śmieje. Wybacz, jeśli tak to odebrałeś, ale chciałem po prostu wyrazić swoją wdzięczność. Wiesz, nie każdy chciałby się podzielić z nieznajomym tak pięknym plastrem.
Xie Lian już miał nadzieję, że droczenie się z nim było tylko chwilowe, ale się pomylił. Więc teraz to on postanowił przenieść rozmowę na inny tor.
– Jesteś w Japonii na wakacjach?
Czarne źrenice zatrzymały się na twarzy Xie Liana, a potem przesunęły na zielone wzgórza.
– Przyjechałem ze względu na pracę, ale w tej chwili czuję, jakbym przyjechał tu odpocząć.
Nie chciał kłamać, lecz sam jeszcze dobrze nie rozumiał, dlaczego akurat teraz go tu ściągnięto.
– Wydajesz się mieć naprawdę dużo czasu, jeśli poświęcałeś go na przychodzenie do mnie. – On także chciał się podroczyć z mężczyzną.
Usta Hua Chenga uniosły się, jakby zrozumiał ukryty zamiar tej rozmowy, ale nie miał powodów, by to przerywać, więc teraz on zadał podstępne pytanie:
– A jak ty myślisz, Gege?
Przyjrzał się młodemu mężczyźnie uważniej i zastanowił.
– Nie wiem, sam mi powiedz.
Nie przestając się uśmiechać, Hua Cheng zrobił krok w bok i oparł się tyłem udami o ławkę. Tym razem sprawdził, czy stare drewno wytrzyma jego ciężar.
– Cóż, Gege. Są tylko dwie możliwości mojego zachowania. Czy wiesz może jakie? – Xie Lian pokiwał głową na boki. – Pierwsza to taka, że mam dużo czasu, z którym nie mam co robić, więc wpraszałem się do ciebie, bo lubię herbatę i spokój, a u ciebie miałem obie te rzeczy jednocześnie, więc było idealnie. Druga to... – przerwał, aby unieść jedną brew i pokazać psotny uśmiech, po czym dokończył gładko: – lubię po prostu twoje towarzystwo.
Oczy Xie Liana lustrowały czarne źrenice i choć w przeszłości był nie najgorszy w wychwytywaniu kłamstw, tak teraz nie potrafił z przekonaniem powiedzieć, która odpowiedź jest bardziej prawdopodobna. Jedna brzmiała logicznie, druga... chyba była niemożliwa.
Tylko że nie brzmiała ani przez chwilę jak kłamstwo.
– Nie wiem – przyznał – chyba za krótko się znamy, żebym mógł powiedzieć, co jest prawdą, a co twoim kolejnym żartem. Ale jeśli dziś tu jesteśmy, to zakładam, że masz dużo wolnego czasu, a twoja praca nie jest bardzo absorbująca.
Usta Hua Chenga śmiały się, lecz nie otworzyły, aby dać jasną odpowiedź. Tę zostawił dla siebie.
– Dzisiejszy spacer...
– Gege...
Zaczęli obaj jednocześnie.
– Mów pierwszy. – Znów powiedzieli w tej samej chwili i uśmiechnęli się do siebie.
– Gege pierwszy – odezwał się tym razem szybciej Hua Cheng.
Xie Lian przytaknął ruchem głowy i zapytał:
– Czy coś się stało, że wybrałeś dziś spacer?
Nawet jeśli jego zmysły dotąd nie działały właściwie, intuicja rzadko go zawodziła.
– En – potwierdził od razu i idąc za ciosem, postanowił powiedzieć do końca: – Chciałem się z tobą pożegnać. Muszę wyjechać na kilka dni... ale obiecuję, że wrócę.
Sam nie wiedział, po co dodał ostatnią część zdania. Przecież byli dla siebie zupełnie obcymi ludźmi. Jednakże delikatnie drżenie kącika ust, kiedy wymówił słowo "pożegnać" i jasne tęczówki, które skryły widoczny na nich dotychczas blask, kazały mu nie zostawić sprawy otwartej.
Może się nie znali, może nic o sobie nie wiedzieli i było to niepotrzebne, ale chciał mieć pewność, że jego intencje, by znów się zobaczyć, będą zrozumiałe dla drugiej strony.
– Będziesz tu Gege, kiedy wrócę? – zapytał, tłumacząc od razu: – Na pewno nie zajmie mi to dnia lub dwóch, ale może za tydzień byłbym z powrotem. Do tego czasu... poczekasz?
Spodziewał się, że odpowiedź będzie brzmiał mniej więcej "A gdzie niby miałabym się wybierać?" Jednak niespodziewanie zobaczył wahanie.
Czy powiedział coś złego?
Przecież nie mógł wyjechać, nie mając pewności, że nie będzie miał do kogo wrócić.
Czy przekroczył więc jakąś granicę? Czy prosił o zbyt wiele?
Po mowie ciała Xie Liana domyślał się odpowiedzi. Nie rozumiał tego. Co zmieniło się w jeden chwili? Przecież żył na tej górze tyle lat, a teraz, gdy zmysły powróciły, gdy dał mu do zrozumienia, że polubił jego towarzystwo, tak miło im się rozmawiało, żartowało... dlaczego miałby nie pozostać tu jeszcze choćby kilku dni?
Nie przekona go do niczego i nie zamierzał, ale...
Podszedł do niego, a Xie Lian spuścił głowę i zacisnął usta. Hua Cheng z obawą przesunął palcami po rękawie czarnej szaty, jakby chciał za nią złapać.
Xie Lian spojrzał na niego i choć się uśmiechał, oczy miał smutne. Nie odsunął się ani nie odwrócił znowu wzroku.
Otworzył usta i powiedział:
– Nie m... – przerwał tak nagle, że Hua Cheng nie wiedział, co się stało.
W następnej sekundzie jego zmysły wychwyciły przeciągły, wysoki gwizd, który szybko się do nich zbliżał. Obaj naraz odsunęli się od siebie i błyskawicznie wyciągnęli dłonie w przód. Coś białego mignęło przed ich oczami i mężczyźni naraz zacisnęli pięści na powietrzu. A przynajmniej tak to wyglądało, dopóki ich serca nie zabiły ponownie, a w dłoniach nie pojawił się długi cienki przedmiot, na którego końcu ciasno owinięta była biała wstęga. Hua Cheng popatrzył na nią z zaskoczeniem, następnie przeniósł wzrok na Xie Liana. Nic nie mówili. Ich dłonie, jedna przy drugiej, obejmowały bambusową strzałę, mocno się na niej zaciskając, jakby się obawiali, że może się jeszcze wyrwać i polecić dalej.
Jednocześnie puścili przedmiot, lecz nadal pozostał on w powietrzu. Reporter uniósł wysoko brwi, patrząc, jak biały materiał powoli się rozwija odsłaniając niezwykły grot w kształcie małego gwizdka. Wstęga pochwyciła w zamian bambusowy promień i opuściła go na ziemię. Jeden z jej końców uniósł się i niezbyt szybko, jakby z pewną obawą, wleciał do podstawionego rękawa czarnych szat.
Wzrok mężczyzn ponownie się spotkał.
– Wytłumaczę to, San Lang – powiedział Xie Lian pierwszy.
– Spokojnie, Gege. Z niczym się nie spiesz.
Obaj znali zasady tego świata i było jasne, że właśnie zostały one "lekko" nagięte. Hua Cheng byłby bardziej zdziwiony, jeśli nie znałby prawdy o Xie Lianie. W tej chwili bardziej zaskoczyła go biała szarfa. Pierwszy raz widział magiczny przedmiot, który byłby kawałkiem materiału i poruszał się bez słownych rozkazów. Choć znał swoją drugą lisią połowę, która też posiadała własną świadomość i czasami potrafiła działać na własną rękę, jej natura była inna niż białej wstęgi.
Z drugiej strony, Xie Lian także był świadomy, że jego gość nie nie jest taki zwyczajny, jak mogło się wydawać.
Obaj ani razu nie zaczęli tego tematu. Nie mieli ku temu powodu. Dotychczas spędzili ze sobą niewiele czasu, dzieląc go na picie herbaty i zapoznanie się. Nic o sobie nie wiedzieli poza imionami oraz prawdopodobnym lubieniem spędzania ze sobą czasu. To w zupełności wystarczało im obu.
Wcześniej.
Teraz należało albo zakończyć znajomość i udać, że ich spotkanie nigdy nie miało miejsca, albo odkryć kolejką kartę.
Zanim jeden z nich rozpoczął niewygodny temat, Hua Cheng podniósł z ziemi długą strzałę i powiedział:
– Tu jest jeszcze jakaś kartka, Gege.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro