10. Ciepło dotyku
Po ostatniej kresce palec zastygł na łączeniu linii serca oraz linii życia. Osoba, do której należał, obróciła głowę w drugą stronę, chowając twarz, ale w tej chwili jedyne, na co Hua Cheng zwracał uwagę, to znak prawie wypalony na jego skórze. Słowo "dziękuję" było jak żywy ogień, którego się nie spodziewał, na które nie zasługiwał. Dlatego prawie natychmiast podłożył otwartą dłoń pod twarde knykcie mężczyzny, a drugą wysunął z chwytu i sam napisał "Ja dziękuję". Chciał zabrać palec, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie, jak dzieci wołały na niego i dodał "Gege".
Gege* – starszy brat (po chińsku)
Twarz jego towarzysza zastygła, po czym znów zmienili kolejność dłoni i padło pytanie:
"Gege?"
Hua Cheng zdawał sobie sprawę, że jego pismo znajduje się na czołowym miejscu w kategorii "Najgorsze i najbardziej nieczytelne", dlatego teraz parsknął głośno, że jest ktoś, kto jednak potrafi rozszyfrować jego bazgroły.
"Dzieci nazywają cię Onii-san" – wytłumaczył, przypominając sobie, jak napisać "onii-san" najprościej w hiraganie.
Uśmiechnął się szerzej, kiedy osoba w czerni jeszcze bardziej się rozpogodziła i kontynuowała pisanie. Tym razem tylko w znakach chińskich.
"Starszy brat".
"Pasuje do ciebie, Gege. Chyba lubisz dzieci".
"En".
"Nazywam się San Lang".
San Lang to ładne imię – pomyślał.
Lekko poruszał ustami, testując, jak się je wymawia.
Sam postanowił także podzielić się z nim swoją tożsamością. Nie miał w zwyczaju kłamać. Poza tym, kto znałby jego imię i mógł je skojarzyć z wydarzeniami sprzed dwustu lat?
"Moje imię to Xie Lian" – napisał, traktując dłoń nowego znajomego jak kartkę, co przychodziło mu z coraz większą swobodą.
Hua Cheng także nie wstrzymywał się z prowadzeniem dalszej niemej konwersacji.
"Gege ma ładne imię".
"A San Lang brzmi ciepło. Musisz mieć dużą rodzinę".
Kreśląc znaki "San Lang", zrobił to z niezwykłą starannością. Tak idealnie, że sam właściciel tego imienia był pod ogromnym wrażeniem. Przez chwilę nawet wątpił, by tak piękne znaki mogły należeć właśnie do niego.
"En" – opowiedział.
Miałem.
"Czy herbata ci smakowała, San Lang?"
"Herbata Gege zawsze jest pyszna".
Xie Lian uniósł policzki i delikatnie spuścił głowę. Cieszył się, że jego gość był zadowolony, dlatego sam nie mógł nie napisać:
"Mochi też było wspaniałe. Bardzo dziękuję".
"Nie ma za co. Dzięki temu mogłem znów wprosić się na herbatę".
Xie Lian przejął kolejkę w pisaniu i przez kilka sekund się wahał. Nie chciał bowiem narzucić się San Langowi lub wywierać na nim presję, ale nie był w stanie całkowicie się powstrzymać przed następnym zaproszeniem:
"Moje drzwi są zawsze dla ciebie otwarte, San Lang".
Kiedy skończył pisać ostatnie słowo, nakrył jego dłoń swoją i lekko ją uścisnął.
Oddech Hua Chenga przyspieszył, choć cały czas starał się trzymać podekscytowanie na wodzy. W tej chwili pragnął go dotknąć, złapać i nie puszczać, nie wychodzić już stąd i po prostu zostać przy nim. Ale istniały sprawy, których nie mógł przeskoczyć lub popędzać. Wszystko musiało biec własnym torem i tempem. Z tego właśnie powodu, zamiast zamknąć go w mocnym uścisku, ostrożnie uniósł dłoń Xie Liana i na niej napisał:
"Jutro też będę, Gege".
"Nie mogę się doczekać twoich odwiedzin, San Lang".
Jeśli pismo Xie Liana mogło uchodzić za kaligrafię godną miana pięknej i majestatycznej, tak znaki, na które składało się imię "San Lang", pisano z największą precyzją i dbałością, aż skóra na dłoni Hua Chenga mrowiła od poruszającego się po niej pewnie miękkiego opuszka.
Xie Lian postawił ostatnią kreskę, ale nadal nie puszczał dłoni. Uniósł palec, lecz zaraz powrócił, by dopisać:
"Dziękuję, San Lang".
Za co mi Gege dziękuje? Przecież to ja powinienem dziękować za to, że pozwoliłeś mi spotykać się z tobą...
W tym momencie odezwała się w nim lisia natura, więc, widząc dla siebie szansę, zapytał:
"Czy, tak jak dzieci, Gege może mnie nauczyć składać żurawie?"
"Oczywiście" – odpisał i uśmiechnął się z rozbawieniem.
Palce oderwały się w końcu od dłoni Hua Chenga, lecz nie wróciły od razu do własnego ciała. Uniosły się i powędrowały do piersi mężczyzny w czerwonej yukacie w motyle. Musnęły ledwo wyczuwalnie miejsce, gdzie tkwił żuraw, który dostał od Mei Nianqinga i dopiero powróciły na kolana czarnej, mnisiej szaty.
*
Całą drogę powrotną Hua Cheng zastanawiał się, skąd Xie Lian wiedział o żurawiu. Wielokrotnie sprawdzał, czy jest na nim jakaś energia, ale nawet gdy sam go trzymał, ten pozostawał czysty niczym łza.
– Prawie... jakby chroniła go niewidzialna bariera – powiedział na głos i nagle coś sobie uświadomił.
Zatrzymał się i obrócił głowę w stronę, z której podążał.
Nie, to jest za bardzo niedorzeczne, aby ktokolwiek zadawał sobie tyle trudu, tworząc z tych żurawi najprawdziwsze ochronne amulety...
Hua Cheng przełknął, czując, jak na jego plecy występuje zimny pot. Od Yushi Huang słyszał kiedyś o zakazanej technice. Była stara i potężna, ale nikt jej nie używał. Raz pokazała mu, na czym polega i dlaczego nie powinien z niej korzystać.
Dowolny przedmiot można było zamienić w talizman i tracił on wtedy całą energię. Jakby ją całkowicie pochłaniał i stawał metaforycznym parasolem chroniącym od zła. Każda taka rzecz mogła być z łatwością odnaleziona przez swojego twórcę, ponieważ była mocno z nim połączona – nierozerwalną nicią. Włóknem Duszy. Ale dusza każdego człowieka jest delikatna lecz zbita, jak kula metalu, dlatego trzeba być bardzo ostrożnym, wyciągając z niej poszczególne cienkie pasma i obwiązując nimi przedmiot, który chcemy zakląć, robiąc z niego idealny amulet. Im wyższy był poziom kultywacji jego twórcy, tym silniej działał i zwyczajniejszy się wydawał. Sama Yushi Huang nie znała nic skuteczniejszego, może z wyjątkiem rysowanych bezpośrednio na skórze pieczęci, ale to wymagało podzielenia się swoją energią z drugą osobą, więc tę technikę wybierano jeszcze rzadziej.
W umyśle reportera przypomnienie sobie poważnej i skupionej twarzy przyjaciółki podczas demonstracji pokazywało, jak wiele wysiłku i dokładności wymaga takie zaklinanie. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ktoś bez ważnego powodu chciałby poświęcić na to część swojego drogocennego rdzenia.
Wykonać jeden jest trudno, ale robić ich... Ile? Setki tysięcy?
To absurd. Niedorzeczność.
To niemożliwe.
*
W tym samym czasie Xie Lian sprzątał po odwiedzinach gościa. Uśmiech i lekki rumieniec nie chciały opuścić jego twarzy, a serce nadal biło niespokojne. Podniósł dłoń do twarzy, prawie jakby mógł ją zobaczyć i zacisnął palce. Nadal czuł ciepło na skórze i cząstkę pozostawionej na niej energii. Była subtelna i ulotna, ale mężczyzna zamknięty w swoim świecie i bez zmysłów uwrażliwił się na przepływ qi oraz dotkliwiej odbierał wszystkie cielesne bodźce.
W tym dniu nie spodziewał się kolejnych gości, dlatego mógł spokojnie popracować. Machnął dłonią, jakby odganiał muchę, a zza stosu kartek wysunęło się coś białego. W mgnieniu oka minęło Xie Liana, zamykając wszystkie drewniane okiennice i drzwi. Na dworze było jeszcze jasno, ale we wnętrzu pomieszczenia zapanowały ciemności. Jak cienki wąż "coś" pognało do wyciągniętej w przód dłoni i wleciało we wnętrze szaty, znikając tak szybko, jak się pojawiło. Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie i poklepał po ramieniu.
Okrążył stół i usiadł przodem do drzwi, po bokach mając biały papier i gotowe żurawie. Wyciągnął spod koszyka odłożoną tam wcześniej pogiętą kartkę i rozprostował ją na blacie stołu. Uniósł dłoń i wyciągnął przed siebie palec wskazujący. Coś błysnęło, a w następnej chwili na opuszku pojawiła się kropla krwi. Twarz Xie Liana cały czas pozostawała spokojna, a po jego ustach błąkał się lekki uśmiech. Przyłożył palec do papieru i zaczął rysować na niej krwisty ciąg znaków. Jego ruchy były precyzyjne, ani razu nie wyjeżdżając poza obszar papieru.
Kiedy skończył, z rękawa wysunęła się końcówka białej wstążki, która zawisła nad symbolami. Jej "poza" była nienaturalna, jakby wcale nie była kawałkiem materiału, ale żywą istotą lub przedmiotem poruszanym jakąś magiczną sztuczką. Xie Lian podsunął pod nią knykcie drugiej ręki i przesunął po powierzchni białej tkaniny. Szarfa niespodziewanie poruszyła się i zaczęła powoli owijać wokół oferowanego przez mężczyznę nadgarstka i przedramienia, aż całkowicie schowała się w połach czarnej szaty.
Wszystkie pięć palców jednej dłoni Xie Liana splotło się z drugimi w lustrzanym chwycie i przez chwilę po prostu siedział w tej pozycji. Nagle kartka zapisana krwią gwałtownie uniosła się w górę i jak niesiona wiatrem przesunęła nad umieszczone w koszyku żurawie. Papier zaczął się spalać od brzegów ku środkowi i opadać do wnętrza koszyka. Wkoło nie unosił się żaden zapach, za to w końcowej fazie spopielenia w powietrzu rozbrzmiał dźwięk przypominający zgniatanie papieru. Zaraz po tym Xie Lian wziął głęboki oddech i rozłączył palce. Ciężka głowa opadła niżej, aż zatrzymała się na chłodnym blacie.
Po dygoczącym ciele biała wstęga przesuwała się w jedną i drugą stronę, raz będąc na prawym ramieniu, potem owijając się wokół klatki piersiowej. Xie Lian uniósł delikatnie drżącą dłoń i opuszkami palców dotknął szarfę uspokajająco przez materiał. W końcu się zatrzymała, zaciskając na ciele.
Jeszcze trochę, Ruoye – pomyślał Xie Lian, gdyż jego głos nie mógł opuścić gardła. – Wytrzymaj jeszcze trochę. To już nie potrwa długo.
Choć słowa, które chciał przekazać magicznemu przyjacielowi, miały go uspokoić, szarfa zwana Ruoye zadrżała.
San Lang... Gdybym miał prawo mieć jedno życzenie, chciałbym cię zobaczyć. Powiedzieć głośno twoje imię i usłyszeć, jak wymawiasz to swoje "Gege". – Uśmiechnął się. – Na pewno z twoich ust brzmiałoby to bardzo przyjemnie.
* * *
Nowy dzień dawał kolejną możliwość spotkania, dlatego od samego rana Hua Cheng zajął się swoją pracą. Siedział przed laptopem i tworzył projekt dla magazynu o Górze Koya. Napisał tekst, wybrał najlepiej oddające piękno tego miejsca zdjęcia i opadł na futon. Nie składał go w ciągu dnia. Jego pokój był na tyle duży, że w niczym mu nie przeszkadzał, a już zdążył polubić jego wygodę. Nadawał się zarówno do siedzenia jak i leżenia, więc w porównaniu z poduszkami przy stole był bardziej funkcjonalny. Poza tym nikt mu tu nie zaglądał, nie sprawdzał, czy ma porządek. Środki higieniczne dostawał od mnichów i umówił się z nimi, że łazienkę będzie sprzątał sam. Nie lubił, jak ktoś kręcił się po miejscu, gdzie akurat przebywał. Ufał buddystom, ale lubił mieć wszystko pod ręką i tam, gdzie to wcześniej pozostawił. Tak było łatwiej mu pracować.
Na piersi, pod sercem, w połach materiału nosił żurawia i po raz nawet nie pamiętał który tego dnia wyciągnął go, tylko po to, by popatrzeć na niego. Poprzedniego dnia był zmartwiony tokiem swojego myślenia, ale nie wyglądał, by Xie Lian cierpiał – był pogodny i pełen wewnętrznego ciepła. Czuł, że gdyby pozwolono mu oprzeć głowę o ramię lub położyć się na jego kolanach, to usnąłby po zaledwie kilku sekundach. Może odnosił takie wrażenie, ponieważ w przeszłości jego ramiona uchroniły go przed śmiercią, więc podświadomie jego bliskość działała na niego kojąco?
Telefon leżący na małym stoliku zaczął wibrować. Hua Cheng spojrzał na mały ekran i odebrał. Rozmówczynią była Yushi Huang.
Przywitali się i mężczyzna zapytał:
– Znalazłaś ich?
– En – odparła krótko.
W słuchawce zapanowała cisza. Znali się od dawna i dobrze wiedział, że nie zwiastowała ona nic dobrego. Od razu zmienił pozycję przy laptopie na bardziej wygodną i uruchomił mapę. Kobieta zaczęła podawać współrzędne geograficzne, które wpisywał. Z każdą kolejną, jego twarz stawała się coraz bardziej poważna, a wzrok ciemniał. Kiedy wpisał całość, przez długą chwilę nic nie mówił.
Yushi Huang za to ze swoim wrodzonym niemal niezmąconym spokojem oznajmiła:
– Wyruszam jutro.
– Wykluczone – powiedział od razu mocnym głosem.
– Nie mogę zwlekać.
– A ja nie mogę cię tam puścić samej.
– Nie masz wyboru, Hua Cheng. Wiem, że masz coś ważnego do zrobienia, a ratowanie moich asystentów to nie twoje zmartwienie.
Mężczyzna milczał, analizując w umyśle wszystkie możliwe rozwiązania, choć już dobrze wiedział, że tak naprawdę ma tylko jedno.
Wypuścił wstrzymywane powietrze i otworzył nową kartę w przeglądarce, szybko coś wpisując.
– Spotkamy się jutro – poinformował, jakby już wszystko zostało ustalone. – Wyślę ci za kwadrans dokładną godzinę i miejsce. Byłem w okolicy kilka lat temu, więc jest w miarę bezpieczna. Mieszkają tam zwykli ludzie. Nikt cię nie rozpozna, ale w razie czego...
– Potrafię o siebie zadbać.
– Wiem, Yushi Huang, ale tym razem nie możesz być tam sama.
– Oni nie zaatakowali ciebie. To nie twoja wojna.
Hua Cheng przerwał pisanie i uśmiechnął się pod nosem.
– Pamiętaj, że nadal jestem twoim dłużnikiem.
– Nic mi nie jesteś winien. Powinieneś zostać tam, gdzie jesteś. Nieznany i bezpieczny – dodała.
– Nie przeżyłem tylu lat, aby zaszywać się na końcu świata, kiedy moja dawna opiekunka i przyjaciółka jest w potrzebie.
Dobrze wiedział, jak rzadko wykorzystywał w ich rozmowach słowo "przyjaciel". Zdarzyło się to mu zaledwie kilkakrotnie, ale działało tak jak powinno.
– Nie uczyłam cię bycia podstępnym – zauważyła, lecz w jej słowach pobrzmiewała nuta rozbawienia.
Hua Cheng oparł wolną dłoń za sobą na tatami i lekko odchylił się w tył.
– Za to zawsze powtarzałaś, że gdyby mi coś groziło, bez zastanowienia przyszłabyś na ratunek.
– To było, zanim stałeś się silniejszy ode mnie.
– Tym bardziej powinienem ci towarzyszyć. To logiczne, że pójdzie szybciej, jeśli będziesz miała silnego sprzymierzeńca. No i wykorzystamy element zaskoczenia, bo nikt mnie nie zna i nic o mnie nie wie.
Kobieta po drugiej stronie myślała, lecz była świadoma, że nic nie wskóra, nawet prosząc go o niemieszanie się w jej sprawy. Jak Hua Cheng coś sobie postanowił, uparcie dążył do tego celu. Może nie widzieli się od roku, ale ciągle utrzymywali ze sobą kontakt i jeśli miała szczerze przyznać, to z nim u boku będzie łatwiej uwolnić Ban Yue i Pei Xiu. I był jedną z niewielu osób, której w pełni ufała.
Niechętne, ale przystała na jego propozycję.
Ich rozmowa zakończyła się pięć minut później. Hua Cheng odłożył telefon i zastanowił się, jakiego sposobu użyć, by dostać się na kontynent po drugiej stronie oceanu. Tym razem nie chciał tego zrobić oficjalnie, ale dystans był spory, a nie miał pewności, kogo tam spotka i czy nie straci niepotrzebnie energii. Otworzył w przeglądarce specjalny system do obsługi ruchu lotniczego na świecie i wybrał połączenie. Będzie musiał wylecieć nad ranem, żeby zdążyć.
Zabrał dłonie z klawiatury i opadł na plecy. Lata szukał i czekał na spotkanie z Xie Lianem, a teraz naprawdę chce go zostawić? Nie wiedział, kiedy wróci. Czy za trzy dni, może za tydzień. Nie chciał opuszczać jego i tego miejsca nawet na dobę, ale tu nie chodziło tylko o niego.
Dlaczego teraz, kiedy mogę cię nareszcie zobaczyć i dotknąć?
Podjął już decyzję, ale tak trudno było mu się z nią pogodzić, że odwlekał kupno biletu.
Przypomniał sobie jeszcze o jednej sprawie i otworzył kolejną kartę. Wpisał "Hamburg wiadomości" i kliknął Enter. Już pierwszy post mówił o tym, czego się spodziewał "Atak terrorystyczny na Elbphilharmonie. Grupa terrorystów z Pakistanu przyznała się do zamachu. Obiecali, że na tym nie poprzestaną..." Nie czytał dalszej części, bo i tak były to bzdury. Wiedział za to, że prawdziwy przeciwnik nie chce się ujawnić, więc na pewno jest taki, jak z Yushi Huang podejrzewali.
Wyciągnął żurawia i postawił na klawiaturze laptopa.
Czas uciekał.
Czego bym nie pragnął, nie mogę odwlec mojego wyjazdu – pomyślał i podniósł się do siadu.
Zabukował bilet i poszedł pod prysznic. Przed wylotem miał do zrobienia coś ważnego. Spotkać się z pewną osobą i pożegnać. Wróci tu, choćby świat miał przełamać się na pół, niebo zawalić, a jądro ziemi rozlać po powierzchni Ziemi. Wróci do mężczyzny, prosząc, by mógł pozostać przy nim choćby jeszcze godzinę.
Ile mu pozwoli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro