91.
Carr
-Zaraz musimy być na lotnisku, a ty nie jesteś nawet spakowana? Ty sobie ze mnie kurwa żartujesz?
-Nigdzie nie lecę - oświadczyłam spokojnie, choć w środku się gotowałam z emocji. Bałam się tego, co może mnie spotkać w Los Angeles i jak zareaguje na widok Caluma.
Wiktoria zamarła.
-To żart, prawda? Nieśmieszny, Karola i to nawet bardzo. Pakuj się, bo inaczej zrobię to za ciebie.
Nie zrobiłam nic. Nadal leżałam na łóżku ze wzrokiem wbitym w sufit. W tym samym łóżku, gdzie spałam z Calumem, kiedy przyjeżdżał.
-Wspaniale. Wylegiwuj się tak dalej, tylko potem nie narzekaj, że wzięłam nie to co trzeba.
-Boję się - powiedziałam cicho, jednak na tyle głośno, że blondynka była w stanie usłyszeć moje słowa.
-Czego?
Wzruszyłam ramionami.
-Wszystkiego. Tego, co tam zobaczę, a już zwłaszcza boję się reakcji swojego ciała na widok Cala. Chcę grać nieustępliwą, ale obawiam się, że mi to nie wyjdzie jak go zobaczę.
Vi westchnęła i przysiadła się do mnie na łóżku.
-Rozumiem cię, ale nie możesz cały czas przed nim uciekać. Nie zerwaliście ostatecznie, jedynie zrobiliście sobie przerwę. Chociaż zachowujecie się, jakby Calline było już całkowicie skończone. Do sedna. Musicie kiedyś porozmawiać, ułożyć sobie pewne sprawy i albo mu wybaczysz, będziecie znowu szczęśliwi razem, albo nigdy nie będziesz w stanie tego zrobić i niedługo oboje wylądujecie na odwyku bo widać, że nie potraficie poradzić sobie z bólem, jaki powstał w całej tej sytuacji.
-Masz rację - wyszeptałam. Przeczesałam palcami włosy i wstałam z łóżka. - Pomożesz mi się spakować?
-Nie ma problemu. Im szybciej nam zejdzie, tym lepiej.
Calum
-To na pewno dobry pomysł, żebyś ze mną jechał na lotnisko? - zapytał z wahaniem Luke.
-Tak. I nie odwiedziecie mnie od niego, choćby nie wiem co.
-Nawet nie mam zamiaru, jesteś dorosły. Tylko zbieraj się, bo musimy już wyjeżdżać.
Czekanie sprawiało, że stresowałem się coraz bardziej.
Nie wiem, co chciałem osiągnąć, jadąc z Hemmo na lotnisko. Nie miałem przygotowanej żadnej przemowy, kwiatów. Tak naprawdę nic. Chyba po prostu potrzebowałem ją zobaczyć, nieważne jak bardzo by to bolało.
Po reakcji Luke'a już wiedziałem, że dojrzał swoją dziewczynę w tłumie tych wszystkich ludzi. Pocałował ją na powitanie i mocno przytulił.
Automatycznie spuściłem wzrok na podłogę, bo wiedziałem, że ja o takim powitaniu nawet nie mam co marzyć.
Niedaleko za Vii zatrzymała się Carr. Jako jedna z nielicznych nie szukała nikogo wzrokiem. Po prostu zatrzymała się i czekała na swoją przyjaciółkę.
Mimowolnie ścisnąłem ręce w pięści, będąc gotowy przywalić sobie samemu za to, co zrobiłem.
Tak bardzo ją przecież kochałem i tak bardzo wspierałem w tylu momentach. I musiałem to zjawiskowo spieprzyć.
Nie chciałem bez niej żyć, nie widziałem sensu w czymkolwiek, jeśli nie miałem jej obok.
I zamierzałem to wszystko jakoś naprawić. Jeszcze nie wiedziałem jak, ale chciałem to zrobić, zanim nie będzie za późno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro