108.
-Uwaga, toczy się kuleczka! - krzyknęła Vi, kiedy wchodziłyśmy do mojego pokoju. W sumie od niedawna mojego, Caluma i, już niedługo, małej Lillian.
Sapnęłam z wściekłością.
-Jak ci zaraz przypierdzielę, to się nie pozbierasz - powiedziałam. Z ulgą usiadłam na fotelu. - Za kilka lat to ja się będę śmiać z ciebie. A teraz mów, co takiego ważnego się stało, że wpadłaś jak burza?
-No właśnie, bo ja... i Luke... i my...
Westchnęłam.
-I my i wy, wysłów się kobieto.
-Pokłóciliśmy się i przypadkiem zerwaliśmy ze sobą.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
-Co zrobiliście, że ja przepraszam... au - nie zdążyłam dokończyć, bo syknęłam z bólu. Na twarzy Vi automatycznie pojawiło się zaniepokojenie.
-Co jest?
Machnęłam ręką. Wzięłam głęboki wdech, a później powoli wypuściła powietrze i zmieniłam pozycję siedzenia, jednak przeszło dopiero po pół minuty.
-To tylko skurcz.
-Rodzisz?!
Przewróciłam oczami i wstałam z fotela.
-Nie, wszystko jest w porządku. Przejdźmy do tego, dlaczego to zrobiliście.
-Poszło naprawdę o błahostkę, ale w pewnym momencie tak się rozkręciliśmy, że... - Vi przerwała, po raz kolejny widząc na mojej twarzy grymas bólu. - Może lepiej żebyśmy pojechały do szpitala?
Pokiwałam głową.
-Może to rzeczywiście dobry pomysł.
Victoria spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
-Zrobiłaś się mniej uparta, ciąża cię zmienia.
-Zaraz twoja twarz może się zmienić.
Victoria
Głośne kroki na korytarzu zapowiadały, że komuś naprawdę się spieszyło, żeby tu przybyć. Nie pomyliłam się, widząc Caluma i próbującego nadążyć za nim Luke'a.
-Gdzie ona jest?
Przewróciłam oczami na to jakże głupie pytanie.
-Skoro rodzi, to gdzie może być?
Hood parsknął ze złością.
-Jak zawsze o wszystko muszę zadbać sam - powiedział i zniknął za drzwiami sali.
Ukradkiem spojrzałam na Luke'a i uśmiechnęłam się delikatnie.
-Trochę niezręczna sytuacja - oświadczyłam, nie przestając bawić się kluczykami do samochodu.
Hemmings ostrożnie się zaśmiał.
-Masz rację. Tak samo jak wtedy, kiedy powiedziałaś, że za bardzo rozrzucam skarpetki. Rzeczywiście powinien z tym przystopować.
-A ty miałeś rację, kiedy powiedziałeś, że o wszystko się czepiam.
Luke usiadł obok mnie i położył swoją rękę na mojej.
-Czyli jesteśmy parą, która zawsze ma rację. To piękne.
-Jesteśmy?
Blondyn spojrzał na mnie z ukosa, z pewnością i szczęściem w oczach.
-A nie?
Pokiwałam głową, na co mężczyzna zaśmiał się po raz kolejny.
-Znowu miałeś rację. I za to cię kocham - odparłam, po czym pocałowałam go w policzek.
-Najpiękniejszy komplement jaki usłyszałem w życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro