Rozdział 8
Przez kilka dni nic się nie działo, aż w końcu nadeszła upragniona niedziela.
Kiedy Madison mnie obudziła, wstałam i szybko wykonałam poranne czynności i ubrałam się. Spojrzałam na nadgarstek, na którym wciąż było widać kilka głębszych cięć. Skrzywiłam się i zakryłam je bandanką. Gotowa czekałam aż Jake po mnie przyjdzie. Mieliśmy wyjść kiedy wszyscy będą na śniadaniu. Żeby nie zauważyli naszej nieobecności, od paru dni siadaliśmy przy stolikach, więc teraz się nie skapną, że nie ma nas przy oknie. Po jakimś czasie Jake zapukał do drzwi.
Kiedy staliśmy pod drzwiami oddziału zamkniętego, moje serce przyśpieszyło gwałtownie i zaczęłam delikatnie się trząść.
- Co jest?
- Nic takiego - powiedziałam zachowując stabilny ton głosu.
- Nie wygląda.
- Na prawdę wszystko okej - powiedziałam trochę ostrzej, a on tylko popatrzył na mnie z przymrużonymi oczami, ale ja go wyprzedziłam - Nie mów, że widzisz że nie jest okej. To psychiatryk, a nie przedszkole. Tutaj nigdy nie będzie okej - chyba tym go uciszyłam, bo po chwili znaleźliśmy się na oddziale zamkniętym.
Szliśmy koło różnych pomieszczeń, ale starałam się nie zwracać uwagi na postacie w środku. Po kilkudziesięciu metrach doszliśmy do następnych, metalowych drzwi, ale trochę mniej masywnych. Przyłożyłam rękę do drzwi i zaczęłam nasłuchiwać. Nie słyszałam głosów, ani niczego. Nikogo nie było, więc możemy się schować.
Wślizgnęliśmy się do środka i rozejrzeliśmy się po pomieszczeniu.
Była to całkiem spore pomieszczenie, całkowicie pokryte białymi i szarymi płytkami. Wszystkie cztery ściany miały przy sobie stół, na których stały różne fiolki, kolby, próbki, mikroskopy, rękawiczki, maski i inne rzeczy tego typu. Na środku stał stolik z 8 krzesłami, a na nim były porozrzucane różne kartki. Chciałam im się przyjrzeć, ale w tej chwili usłyszeliśmy kroki. Na schodach.
Szybko podbiegłam do stolika z jakąś narzutką i weszłam pod spód, natomiast Jake schował się w podobnym miejscu, ale po drugiej stronie pomieszczenia.
Zobaczyłam, że do pokoju weszła trójka osób. Młoda kobieta, która przypominała mi z wyglądu "królową kier", stary mężczyzna na wózku inwalidzkim, na którego widok chciałam nazwać go "okularnikiem", oraz jakiś całkiem młody mężczyzna z blond włosami.
- I jak idą postępy? - zapytał zachrypniętym i skrzekliwym głosem okularnik.
- Na razie trition trzyma ich przez kilkanaście godzin. - odpowiedziała niskim głosem królowa kier.
- To nadal nie to! - zapiszczał starszy mężczyzna.
- Wiemy profesorze - odezwał się blondyn - Cały czas szukamy tej substancji. Już tak nie wiele brakuje. Niedługo się uda.
- A czy mógłbyś mnie zapewnić, że wam się to uda? Albo ty? - zwrócił się do młodszych lekarzy, ale nie odpowiedzieli - Nie? To nie gadajcie mi tu, że trition będzie taki dobry jak ten, który podawali kiedyś! I żeby tak samo długo działał! - krzyknął.
- Nie możemy obiecać, ale... - zaczęła królowa kier, ale przerwał jej jakiś wrzask. Jakiegoś chłopca z zamkniętego -Szybko - powiedziała i wypadli z sali.
Zobaczyłam, że zniknęli za innymi drzwiami.W ułamku sekundy wyszliśmy z Jake'em ze swoich kryjówek i szybko skierowaliśmy się do wyjścia. Niestety, kiedy weszliśmy do pomieszczenia z lustrami weneckimi, ktoś inny wszedł na zamknięty. Zastygliśmy w połowie kroku i spojrzeliśmy na dwóch rosłych lekarzy, za którymi właśnie zamykały się drzwi.
- Za dużo widzieliście - powiedział jeden z nich z okrutnym uśmiechem - Nigdy nie opuścicie psychiatryka, a oddział tylko za dobrym sprawowaniem. - powiedział, a my nie wiedzieliśmy co zrobić.
Lekarze ruszyli w naszym kierunku, a my nadal staliśmy w miejscu. Jeden z nich rzucił się w moją stronę, więc skoczyłam do góry i kopnęłam go w plecy, kiedy byłam w powietrzu, po czym miękko wylądowałam na posadzce, kilka metrów dalej. Wstałam i odwróciłam się. Jake siłował się z drugim mężczyzną, więc rzuciłam się w jego stronę, ale wtedy pierwszy lekarz złapał mnie za kostkę, przez co wylądowałam jak długa na ziemi. Zauważyłam, że lekarz nadal się nie podniósł, więc wolną nogą kopnęłam go w twarz i usłyszałam charakterystyczny dźwięk łamanego nosa, przez co uśmiechnęłam się półgębkiem. Zobaczyłam, że drugi lekarz leży na ziemi z zakrwawioną twarzą i nienaturalnie wygiętą ręką.
- Uciekajmy - powiedział Jake i pociągnął mnie w stronę wyjścia.
Byliśmy już za drzwiami, kiedy królowa kier złapała mnie za włosy i pociągnęła do środka, a siła pociągnięcia była na tyle duża, że poczułam łzy w oczach. Chłopak odwrócił się natychmiast i w chwili kiedy chciał wbiec na oddział, oni zamknęli drzwi. Usłyszałam jak kilkakrotnie uderza pięściami w drzwi, ale ostatnim co usłyszałam były słowa królowej kier.
- Na razie nie dostaniesz tritionu, na razie. Jeżeli będziesz się dobrze zachowywać, to go nie dostaniesz. - To musi być jakiś haczyk, pomyślałam - Będziesz patrzeć jak inni wariują, wykańczają się psychicznie - na jej twarzy zagościł okrutny uśmiech - i tracą zmysły. Kiedy i ty zwariujesz, będziemy tak litościwi, że podamy ci trition. - po tych słowach zemdlałam.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro