Rozdział 7
Przez resztę dnia chodziłam jak na szpilkach, nie mogąc znieść jak ten czas się dłuży, a gdy wybiła 4 nad ranem, to już w ogóle dostawałam białej gorączki, że tak mało czasu zostało, a jednocześnie tak dużo.
Siedziałam na łóżku i rysowałam w zeszycie, kiedy usłyszałam ciche pukanie i jak ktoś otwiera drzwi. Zamknęłam zeszyt i skierowałam się do wyjścia, chwytając latarkę po drodze. Niby były światła na korytarzu, ale i tak wolałam mieć ją tak w razie W.
Szliśmy korytarzem, pogrążonym w półmroku. Światła gasiły się i zapalały, przyśpieszając akcję mojego serca. Kiedy doszliśmy do schodów, światła zgasły, a mnie przeszły zimne ciarki. Sięgnęłam po latarkę i zapaliłam ją.
Wątły promień światła oświetlił schody, ale nie był tak mocny, żeby oświetlić je całe, oraz ściany. Niestety, na więcej światła nie było co liczyć, chyba, że znowu zacznie działać.
Skierowaliśmy się w stronę stalowych drzwi i weszliśmy na oddział zamknięty. Kiedy przekroczyliśmy próg, zobaczyłam czerwone światła awaryjne, przez co te istoty, bo ludźmi ich już raczej nie mogłam nazwać, wyglądały jeszcze mroczniej. Dzięki światłu awaryjnemu, nie potrzebowaliśmy latarki więc ją wyłączyłam.
Szczególnie przerażające wrażenie wywarła na mnie jakaś dziewczynka stojąca przy lustrze weneckim. Stała przy szybie, z prawą dłonią położoną na tafli, oraz ze spuszczoną głową. Jej ciemne włosy, nie byłam w stanie stwierdzić koloru, przysłaniały jej twarz. Zobaczyłam, że w lewej ręce trzyma pluszaka. Białego króliczka. Dziewczyna miała na sobie biały strój szpitalny, z jakąś ciemną cieczą na białej tkaninie. Podeszłam do okna i patrzyłam na nią. Wyglądała przerażająco, a czerwone światło dodawało jej jakiegoś mrocznego sekretu, jakiejś tajemnicy. Wyglądała jakby była jakimś złym omenem, zwiastującym śmierć w czerwonej poświacie.
Ciemnowłosa podniosła głowę, a ja wydałam z siebie stłumiony okrzyk. Patrzyła na jakiś punkt za moimi plecami, co oczywiście tylko mi się tylko wydawało. Miała twarz upaćkaną w jakiejś cieczy, zapewne krwi tak jak jej strój. Patrzyła tak z jakimś szaleńczym błyskiem w oku, a kiedy usłyszała mój głos popatrzyła prosto na mnie. Serce stanęło mi na chwilę, a po sekundzie zaczęło bić jak szalone.
Dziewczyna zaczęła wrzeszczeć, miotać się i uderzać pluszakiem w ścianę. Do jej "pokoju"wpadło trzech lekarzy w maskach. Jeden z nich przytrzymał jej ręce, ale ta kopała i gryzła. Drugi doktor pomógł ją przywiązać do krzesła, a trzeci wziął strzykawkę z płynem. Dziewczyna wrzeszczała i rzucała się na krześle, odsuwając się jak najdalej od strzykawki, ale wtedy jeden z nich uderzył ją w głowę, przez co straciła przytomność, ale nadal było widać jej napięte mięśnie.
Trzeci lekarz wbił igłę w skórę dziewczyny i wstrzyknął płyn do jej organizmu. Jak na zawołanie jej mięśnie rozluźniły się, a lekarze wyszli z pomieszczenia.
Ktoś dotknął mojego ramienia, przez co podskoczyłam. Jake. Pokazałam mi ruchem głowy, żebyśmy się stąd wynosili. Szybko, ale jak najciszej, wyszliśmy z oddziału zamkniętego i skierowaliśmy się do pokoju.
- Ta substancja w strzykawkach - zaczął chłopak - To ona musi z nimi robić te dziwne rzeczy. To ona musi wywoływać takie dziwne zachowania - potwierdziłam jego przypuszczenia skinieniem głowy.
- Czemu oni to robią? - zapytałam roztrzęsiona - Czemu oni to robią tym biednym ludziom? Co oni im takiego zrobili?
- Nie mam pojęcia.
- Muszę się tego dowiedzieć - stwierdziłam.
- Dlaczego?
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami - Po prostu. Czuję, że muszę rozwiązać tą zagadkę, nawet jeżeli nie przyda się policji.
- Ale myślę, że może się przyda. To jeden z głównych powodów, które sprawiają, że to miejsce jest jeszcze bardziej psychiczne niż powinien być psychiatryk.
- Racja. - pokiwałam głową - Tylko jak się tego dowiedzieć?
- Wiesz jak są te drzwi z tyłu oddziału? - skinęłam głową - To tam powinno być coś al'a centrum zamkniętego.
- Mamy tam pójść?
- Innego wyjścia nie widzę - stwierdził z lekkim wahaniem.
- Racja, ale kiedy?
- Nie wiem. Najpierw trzeba by znaleźć wyjście.
-Ale zanim je znajdziemy, będziemy mogli skończyć na zamkniętym - zauważyłam.
- Racja. Najpierw musimy dowiedzieć się, o co chodzi.
- Ile możesz wytrzymać bez jedzenia i picia?
- Nie wiem, a co?
- Coś mi mówi, że spędzimy tam kilka godzin czekając na to, czego szukamy.
- Racja, tylko kiedy?
- W niedzielę?
- Racja, wtedy nie ma zajęć.
- No właśnie. A na posiłkach wcale nie musimy się pojawić.
- Okej, czyli ustalone?
- Tak. - powiedziałam, a Jake wyszedł z pokoju.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro