Rozdział 6
Kiedy staliśmy pod drzwiami, nabrałam wątpliwości, czy aby na pewno chcę po raz kolejny zobaczyć oddział zamknięty.
- Co jest? - chyba zauważył, że jestem taka niemrawa.
- Co? Nie, nic.
- Jak uważasz - wzruszył ramionami - Idziemy? - pokiwałam głową i lekko popchałam drzwi.
Nie wiem czemu, ale teraz, tak nagle przestałam się bać tego widoku. Spojrzałam w prawo - ta sama dziewczyna. Podeszłam do następnego lustra i przyjrzałam się scenie za nią.
Jakiś chłopak, mniej więcej w moim wieku, siedział na krześle, na środku pokoju. Brzmi normalnie, ale takie nie jest. Ręce i tułów miał przywiązane do krzesła, a łydki dosłownie przyszpilone. Usta miał zakneblowane, a pustym wzrokiem wpatrywał się w ekran telewizora, na którym raczej nie było nic fajnego, ale nie mogłam tego stwierdzić, ponieważ telewizor był przy ścianie, na której lustro, więc widziałam jego tył.
Odeszłam od tego pomieszczenia i podeszłam do innego lustra. Na środku stało łóżko szpitalne, a do niego był przywiązany jakiś chłopak. Patrzył w sufit. Nie robił nic, ale w pewnej chwili, zaczął próbować się wyrwać.
Chciałam odejść od tego pomieszczenia, ale zauważyłam, że drzwi z tyłu pokoju otwierają się. Do środka weszła jakaś lekarka ze strzykawką z jakimś kobaltowym płynem. Podeszła do chłopaka i wbiła mu igłę pod skórę. Chłopak jak na zawołanie przestał się wyrywać, a upór i zawziętość w jego oczach zastąpiła melancholia lub coś podobnego.
Odsunęłam się jak oparzona od lustra.
- Wiesz co to za płyn? - zapytałam, a Jake pokręcił głową. Zobaczyłam jak lekarka wychodzi z pomieszczenia.
- Lepiej wracajmy - powiedział chłopak i szybko ruszyliśmy do wyjścia.
Przez drogę powrotną zastanawiałam się, jak można stąd uciec. Nic nie wymyśliłam. Gdzie może być wyjście?W skrzydle szpitalnym? Nie, to głupie.Chociaż...To ma sens.
Usiadłam u siebie na łóżku i zdjęłam bandankę popatrzyłam na nadgarstek, na którym widniały ślady, które zostawiła żyletka.
Oparłam się plecami o ścianę i wzięłam zeszyt i długopis, który leżał pod łóżkiem, po czym zaczęłam pisać.
Dzisiaj po raz drugi poszłam zobaczyć co się dzieje na oddziale zamkniętym. Widziałam jak podawali im jakąś niebieską, bliżej nieokreśloną mi substancję. Czuję przymus odkrycia co to było, ale jeszcze nie wiem jak to zrobię. Oni robią z nich jakieś zombie. Ci lekarze, lub osoba, która każe im to robić, jest bardziej psychiczna od nas.
A może my nie jesteśmy chorzy umysłowo? Może oni tylko nas zabierają, żeby zrobić z nas jakieś zombie?, pomyślałam i zamknęłam zeszyt.
Postanowiłam pogadać o tym z Jake'iem, ale on ma pokój na innym piętrze. Jedne piętro jest dziewczyn a drugie chłopaków. Jak ktoś mnie przyłapie to na mnie na wrzeszczy, ale mam to w dupie.
Wyszłam z pokoju i skierowałam się w kierunku schodów, gdy uświadomiłam sobie, że nie wiem gdzie jest jego pokój. Przeklęłam pod nosem i wróciłam do siebie, bo i tak za niedługo obiad.
Po kilkunastu minutach mojego bezsensownego rozmyślania nad planem ucieczki, przyszła Madison. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę stołówki, zauważając, że zaczęłam popadać w rutynę, a jej nienawidzę całym sercem.
Z talerzem zupy, jak zawsze usiadłam na parapecie i zjadłam, aż sama się zdziwiłam, cały.
- Cześć - usłyszałam głos Jake'a i na chwilę odwróciłam wzrok od okna na chłopaka, po czym z powrotem zaczęłam patrzeć w szybę.
- Hej - odpowiedziałam.
- O czym tak myślisz?
- Czy jest stąd jakieś wyjście, a jak tak to jakie i gdzie? - powiedziałam na jednym wydechu odwracając się od okna - Oraz nad tym, co się dzieje na oddziale zamkniętym, bo na pewno nie to, co powinno w normalnym psychiatryku. - Jake popatrzył na mnie z niezrozumieniem, a ja kontynuowałam szeptem - Ci ludzie, lub ten człowiek, który założył to całe chore miejsce, jest bardziej psychiczny niż ci, którzy tutaj trafili - niemalże wysyczałam te słowa - Nie jestem nawet pewna czy ci ludzie są nawet chorzy psychicznie. Oni mogą być przypadkowymi osobami złapanymi z ulicy i wepchnięci do tego wariatkowa.
- Masz rację. - powiedział z lekkim wahaniem i po namyśle - Oni nie zachowują się jak ludzie. Oni przypominają zwierzęta, a nawet zombie. Postradali zmysły - przerwał na chwilę - Możliwe, że stracili nawet swoje człowieczeństwo - zmarszczyłam brwi.
- Co przez to rozumiesz?
- Oni nie są już ludźmi, Sam. Oni zachowują się, jak i zapewne są, bezmózgą armią istot chorego człowieka, do którego to miejsce należy. Nie wiem po co, ale jeżeli to prawda, to w takim razie, taki sam los może czekać nas wszystkich - przeszył mnie dreszcz.
- Cholera, Jake - szepnęłam i popatrzyłam na niego, ze zgrozą wyraźną w oczach - ty masz rację. Co zrobimy?
- Przede wszystkim musimy dowiedzieć się jak, co i w jakich dawkach im podają. Z jakich przyczyn zabierają tam osoby i wyjście. Jeżeli zbierzemy informację i uda nam się uciec, będziemy mogli zawiadomić policję. Osoby z zamkniętego, możliwe, że trafią do normalnego szpitala i tam spróbują ich przywrócić do normy.
- Dobry pomysł - powiedziałam, a między nami zapadła cisza - Ale jak chcesz stąd uciec?
- Nie mam pojęcia ale jakieś wyjście musi być. Jakoś muszą się tutaj dostawać.
- I nikt nie powie nam jak stąd wyjść - powiedziałam, a on skinął głową.
- Sami musimy znaleźć drogę ucieczki.
- Co robimy najpierw?
- Powinniśmy się dowiedzieć, o co chodzi. W sensie, że z zamkniętym.
- Dobra... Masz jakiś zegarek?
- Tak, a co?
- Od godziny 4:30 do godziny 6:30 nie ma żadnych lekarzy ani nauczycieli na korytarzach. Wtedy mają, że tak się wyrażę, wolne. Tylko wtedy możemy pójść na zamknięty. Dzisiaj mieliśmy farta, że nikt nas nie widział.
- 4:40?
- Okej, będę czekać - powiedziałam kiwając głową.
- Dobra, to cześć. - powiedział i wyszedł ze stołówki, a ja zrobiłam to po chwili melancholii.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro