Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Otworzyłam oczy. Szyja mi pulsowała i dziwnie się czułam.

- Czyli nie trafiłam do nieba, tylko do piekła. - powiedziałam pod nosem i usłyszałam śmiech jakiejś kobiety.

Popatrzyłam na kobietę siedzącą przy biurku niedaleko mnie. Miała brązowe włosy, czarne oczy i miała jakieś... 20 parę lat? Nie więcej. Była drobna i miała jakieś 160 cm wzrostu.

- Co to za miejsce?

- Jesteś w skrzydle szpitalnym.

- Co się stało?

- Nie pamiętasz?

- Pamiętam, ale jak się tu znalazłam?

- Twoja sąsiadka przyszła do ciebie sprawdzić jak się czujesz. Zadzwoniła po pogotowie i przywieźli cię tutaj. Najpierw trochę się o tobie dowiedzieliśmy, a potem stwierdziliśmy, że musisz tu trafić.

- Tu czyli gdzie...? - zapytałam coraz bardziej przerażona.

- Jesteś w... - zawahała się - psychiatryku - powiedziała szeptem, a ja wytrzeszczyłam oczy.

- Co?! Dlaczego!

- Musieliśmy cię tutaj przenieść. Twoja depresja, próba samobójcza, a terapie ci nie pomagały, a teraz jeszcze śmierć rodziców!

- R-r-r-rodziców? - zapytałam, bo chyba się przesłyszałam.

- Twój ojciec... On się zabił. Kiedy usłyszał, że ciebie zabrali, nie wytrzymał. Zabrał jednemu z policjantów broń i strzelił.

- Czyli jestem sierotą? - zapytałam a mój głos się załamał.

- Tak kochanie, przykro mi. - powiedziała lekarka - Właśnie. Jestem Madison i jeżeli masz jakiś problem, pytanie czy cokolwiek innego, przyjdź do mnie - uśmiechnęła się ciepło, a ja poczułam, że mogę jej ufać - Zostawię cię na chwilę samą, pójdę po kogoś żeby cię odprowadził. - skinęłam głową, a Madi wyszła.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Jego ściany były pokryte białymi farbami, które już zaczęły się zdzierać i wyglądały jak w jakimś psychia... Ach, no tak. To miejsce wyglądało tak jak w horrorach, ale trochę mniej strasznie. Podłoga była szaro-biała, a łóżka... Ugh, szkoda gadać. Były gorsze do spania niż głazy.

- Samantho - podniosłam wzrok na Madison - Chodź. Odprowadzę cię do pokoju. Nikt nie miał chwilki.

Pokiwałam głową i podeszłam do lekarki.

Szłyśmy w ciszy, długim, szarym korytarzem. Sufit był przykryty szkłem, tak aby nikt nie chciał, zapewne, się powiesić na lampach czy coś. To miejsce było przerażające. Skrzypiąca podłoga, grzybnia i poobdzierane ściany. W końcu zatrzymałyśmy się przy czarnych drzwiach, które otworzyła Mad.

- To twój pokój. Na biurku masz plan zajęć a w szafkach rzeczy. Na łóżku leży twoja walizka - nie wiem czemu, ale ton którym to powiedziała, spowodował, że przeszył mnie dreszcz.

Kiedy Madison zamknęła drzwi, rozejrzałam się dookoła. Małe pomieszczenie. Ściany również były szare, ale nie zauważyłam pleśni. Było dużo zadrapań i... dość niepokojących rysunków na ścianach. Łóżko było takie samo jak w skrzydle szpitalnym, co nie poprawiło mi wcale humoru, bo czemu miałoby? Wolę spać na podłodze...

W pomieszczeniu były dwa małe okna, przez co nawet w ciągu dnia panował tu półmrok. Zauważyłam, że jest jedna lampa, więc zapaliłam ją. Kiedy nieśmiałe promienie światła dotknęły pokoju, stał on się jeszcze bardziej przerażający i tajemniczy, więc natychmiast zgasiłam światło. Podeszłam do biurka i spojrzałam na zegarek, który miałam na ręce. Było już po 15. Według planu mam dwie godziny wolnego, ale ja nie mam pojęcia gdzie co jest, więc postanowiłam pozwiedzać.

O dziwo w pokoju nie ma klamki od zewnątrz, ale na moje szczęście Madison zostawiła przymknięte drzwi. Och, jak ja kocham przypadki. Uchyliłam drzwi i wyszłam na korytarz. Skierowałam się w lewą stronę, ponieważ z prawej tutaj przyszłam.

Szłam kilka minut, aż zobaczyłam schody. Nie pewnie postawiłam pierwszy krok, kiedy okropnie zaskrzypiały. Odwróciłam się,żeby sprawdzić czy nikogo tu nie ma. Pusto. Postawiłam stopę na schodku i zaczęłam schodzić na niższy poziom.

Kiedy schody się skończyły, zauważyłam duże drzwi. Usłyszałam kroki. Z mocno bijącym sercem schowałam się w rogu i czekałam. Ucichły. Odetchnęłam z ulgą i podeszłam do drzwi. Lekko je pchnęłam i o dziwo te masywne, żelazne drzwi delikatnie się otworzyły. Wślizgnęłam się do środka i spojrzałam w prawo. Omal nie pisnęłam, ale zakryłam dłonią usta. Przede mną stało lustro weneckie, ale to co za nim zobaczyłam, przeraziło mnie.

Wycofałam się z tego miejsca i pobiegłam do pokoju gdzie zamknęłam drzwi. Tak, to dziwne ale tutaj poczułam się trochę bezpieczniej. Położyłam się na tym jakże wygodnym łóżku, wyczujcie ten sarkazm, i zamknęłam oczy. Uspokoiłam oddech i postanowiłam sprawdzić szafę i walizkę. Zaczęłam od szafy.

Był w nim tylko mundurek szkolny czyli szara bluzka z krótkim rękawem, czarny sweterek i tego samego koloru spódnica i buty. Lakierki. Jak je zobaczyłam, to myślałam, że się porzygam. Zobaczyłam jeszcze powieszony obok niego szary żakiet, ciemniejszy od bluzki, a na szyjce wieszaka był mały, niebieski krawat. Chyba jedyny kolorystyczny akcent, pomyślałam i wróciłam do walizki.

Otworzyłam ją i zobaczyłam w nich moje ubrania. Nie wszystkie, ale tyle ile się zmieściło. Oprócz nich było jeszcze kilka książek, zeszyt, kredki, ołówki, mazaki i cienkopisy. Nie miałam nic do makijażu, więc tego tutaj również nie było. Nie wiedziałam po co się malować. Stop! Wróć na ziemię!

Przełożyłam rzeczy do szafy i akurat kiedy chowałam pod łóżko walizkę, drzwi do pokoju otworzyły się i zobaczyłam w nich Madison.

- Kolacja - powiedziała i poczekała na mnie przed drzwiami.

Wyszłam za nią i jak juczny muł podążałam za nią. Poszłyśmy na prawo, a następnie zamiast do skrzydła szpitalnego, które było po lewej stronie, skierowałyśmy się na prawo. Najprawdopodobniej tutaj była stołówka. Pod jej drzwiami lekarka pożegnała się i poszła do swojego skrzydła. Pchnęłam lekko drewniane drzwi i weszłam do środka.

Nie spodziewałam się tego. Ściany w tym pokoju były zielono-żółte, podłoga wyłożona brązową wykładziną i duże okna, oczywiście z kratami tak, żeby nikt ich nie zniszczył i na tyle duże, że było dużo światła w stołówce.

Z lewej strony jadalni były suto zastawione stoły, a po prawej stoliki kilkuosobowe. Nałożyłam sobie na talerz połówkę bułki i posmarowałam ją masłem orzechowym. Wiem, że tego nie zjem, ale cóż. Zaczęłam szukać wolnego stolika, ale go nie znalazłam, więc skierowałam się w stronę parapetu. Usiadłam na nim i oparłam się plecami o zimne kraty. Patrzyłam na innych. Wyglądali... normalnie. Rozmawiali ze sobą, śmiali się i nie pasowali do klimatów psychiatryka. Ani trochę.

Kiedy zjadłam kilka kęsów, wróciłam do siebie. Wbiegłam do ubikacji i zwróciłam kolację. Zastanawiałam się, czy mam w torbie waciki. Czasami je jadłam, żeby po prostu zapełnić czymś żołądek. Postanowiłam się umyć i położyć spać.

Kiedy już leżałam na łóżku z zamkniętymi oczami, po jakiejś godzinie bezsensownego przewracania się z boku na bok, zasnęłam.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Pewnie zastanawiacie się, co takiego zobaczyła za lustrem weneckim, ale gdyby tak wziąć na logikę, że to oddział zamknięty, to możecie się domyśleć. Ale żeby nie  było, w następnym rozdziale będzie napisane.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro