Rozdział 17 - KONIEC
Lekarka Madison, jak zawsze rano zaczęła wołać wszystkich na śniadanie. Zaczęła jak zwykle od góry, czyli od pięter chłopaków, po czym przeszła do piętra dziewcząt.
Kiedy doszła do pokoju Samanthy i pchnęła drzwi, poczuła że są czymś przyblokowane. Mocniej je popchała i z trudem udało jej się wejść do środka. Zapaliła światło i wydała z siebie niekontrolowany krzyk, kiedy zorientowała się, co je blokowało.
Na ziemi siedziały dwie osoby, a właściwie ich martwe ciała. Nie był to kto inny jak nie Jakie i Samantha. Lekarka osunęła się na ziemię, zanosząc się płaczem. Koło ciał było strasznie dużo krwi, a na ich rękach krwawe imiona. Inni lekarze podeszli do nich i sprawdzili im puls, którego nie było. Jake i Sam byli martwi od dłuższego czasu, a ich zimne, blade ciała leżały obok siebie w kałuży zeschniętej krwi.
W chwili, w której oni wydali ostatnie tchnienie, to w dwóch pobliskich szpitalach urodziła się dwójka dzieci; dziewczynka i chłopiec.
Lekarze byli zdziwieni gdyż na ich rączkach pojawiły się, jak to nazwali, znamiona a były one w kształcie imion, czyli Sam i Jake. Tak więc dzieci miały takie imiona.
Kiedy dziewczynka miała cztery latka, pewnej nocy wbiegła do pokoju rodziców, płacząc. Opowiedziała rodzicom o śnie, w którym widziała dziewczynę w kaftaniku siedzącą na podłodze, opowiedziała ze wszystkimi szczegółami. Podobnie stało się z małym Jake'iem.
Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy, ale w odstępie kilku lat. Za każdym razem widzieli inne osoby.
Widziałam samą siebie siedzącą na podłodze, a obok mnie stał jakiś chłopak. Był to brunet z szaroniebieskimi oczami.
Trzymałam w ręku żyletkę i miałam ją przystawioną do ręki, na której nie było znamienia. Usłyszałam cichy, łagodny głos chłopaka, który wypowiedział moje imię na co wstałam i pocałowałam go. Słyszałam naszą krótką rozmowę, po czym usiedliśmy na ziemi z żyletkami w rękach. Widziałam skąd wzięło się imię na mojej ręce i w jaki sposób umarłam. A właściwie umarliśmy.
Obudziłam się zlana zimnym potem, a moje serce biło jak szalone.
- Jake... - szepnęłam do siebie.
Dzisiaj, w dniu w którym powinnam obchodzić rocznicę swojej śmierci jak i urodzin, odzyskałam pamięć. To jakby prezent od losu. Odzyskałam pamięć. Całą. Pamiętałam psychiatryk i całe wcześniejsze życie Samanthy, którą byłam kiedyś. To dziwne, ale z wyglądu nie zmieniłam się ani trochę.
W pośpiechu zjadłam śniadanie, ubrałam się i wyszłam z domu. Musiałam to przemyśleć.
Szłam pustymi ulicami, bo nikogo nie ma o 5 rano w sobotę na dworze. Przed wyjściem zostawiłam rodzicom wiadomość, że wychodzę.
Szłam z zamkniętymi oczami, a w słuchawkach rozbrzmiewała muzyka zagłuszająca wszystko inne.
Nagle na kogoś wpadłam, więc odskoczyłam i wyciągnęłam słuchawki. Spojrzałam na chłopaka stojącego przede mną. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. To na prawdę Jake. Zobaczyłam przed oczami wspomnienia z poprzedniego życia i nie mogłam uwierzyć, że chłopak też przeżył, że oboje się zreinkarnowaliśmy.
- Jake? - zapytałam a on uśmiechnął się półgębkiem.
- Sam? - zapytał na co uśmiechnęłam się delikatnie, bo nie wiedziałam co zrobić.
Jake jakby to wyczuł, bo sam przygarnął mnie do siebie i przytulił. Nieśmiało odwzajemniłam uścisk.
Odsunęłam się od chłopaka i popatrzyłam na niego zauważając, że przygląda się bliźnie na mojej szyi, która mimo, że została zadana w poprzednim życiu, to przetrwała do teraz.
- Jak to możliwe? - zapytał delikatnie dotykając blizny, przez co zadrżałam i miałam nadzieję, że tego nie zauważy. Nadzieja matką głupich, no nie? Odsunął rękę a na jego twarzy zobaczyłam delikatny uśmiech - Jak? - zapytał, a ja wzruszyłam ramionami, chociaż nie byłam pewna czy mówi o bliźnie, czy o tym, że oboje przeżyliśmy.
- Nie wiem - powiedziałam zgodnie z prawdą.
Poczułam, że telefon mi zawibrował. Wiadomość od mamy. Mówi, że mam wracać.
- Ja już muszę iść - powiedziałam chowając telefon, a wtedy coś sobie uświadomiłam. Przytuliłam się do Jake'a, który zaskoczył się moim zachowaniem, ale po chwili objął mnie ramionami - Wszystkiego najlepszego - powiedziałam nadal przytulona do chłopaka.
- Wszystkiego najlepszego Sam - wymamrotał przyciskając usta do mojej skroni, a ja uśmiechnęłam się do siebie.
Cieszyłam się, że udało mi się przeżyć, nam obojgu się udało. Teraz do pełni szczęścia brakowało mi tylko zamknięcia psychiatryka i przede wszystkim tego psychopaty, okularnika, ale nie było powodu, żeby policja nam uwierzyła, w sensie, że w nasze słowa. Bo czemu mieliby uwierzy na słowo dwójce 18 latków?
Ale w tej chwili nie chciałam o ty myśleć. Teraz cieszyłam się tą chwilą, w końcu oboje przeżyliśmy. Reinkarnacja, rzecz nie możliwa, ale czasami się zdarza. To był dar od losu. Szansa na drugie, lepsze życie. I mam zamiar je wykorzystać, a nie stracić w psychiatryku, jak poprzednie, bo trzeciego nie muszę wcale dostać.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej! Mam nadzieję, że takie zakończenie historii wam odpowiada. Jestem ciekawa waszych opinii co do tego opowiadania. Jeżeli macie jakieś pytania, na które odpowiedzi nie znaleźliście w trakcie czytania, możecie zadawać je w komentarzach.
Zapraszam na inne moje opowiadania, a przede wszystkim na moje nowe short story "Podświadomość" i mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro