Rozdział 15
PRZECZYTAJCIE NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM!
Siedziałam na łóżku nerwowo stukając stopą o podłogę. Czas dłużył się niemiłosiernie, ale co mogłam zrobić? Ale czekanie będzie warte, w końcu mamy uciec. A przynajmniej spróbować.
Siedziałam tak pochłonięta własnymi myślami kiedy zrozumiałam najważniejszą rzecz: Gdzie pójdę?
Moi rodzice: nie żyją. Moja dalsza rodzina: nie wie, że jestem w psychiatryku, a jeżeli wiedzą, to nie będą chcieli mieć pod dachem psycholki, chociaż nią nie jestem, to będą się upierać. Okej... Zawsze mogę pójść do starego domu, zabrać najważniejsze rzeczy, pójść do jakiejś zaufanej koleżanki i poprosić o przenocowanie na jakiś czas. Oczywiście będę im płacić za wszystko.
Moje przemyślenia przerwało otwieranie drzwi. Podniosłam wzrok i spojrzałam na osobę stojącą po drugiej stronie.
- Idziemy? - zapytał, na co pokiwałam głową i wyszłam na korytarz.
Lampy dawały bardzo mało światła. Nie panował tu nawet półmrok, więc musiałam wyostrzać wzrok aby coś zauważyć. Szliśmy po cichu, uważając żeby deski nie zaczęły skrzypieć.
Szliśmy w absolutnej ciszy, a kiedy zniknęliśmy na schodach, usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi, więc zaczęliśmy szybko schodzić w do piwnicy.
- Mało brakowało - powiedziałam, kiedy już byliśmy na miejscu.
- Tak, a co masz zamiar zrobić? - zapytał, a ja zamyśliłam się na chwilę.
- Jakoś trzeba to rozwalić - odparłam.
- Mam inny pomysł - powiedział, a ja spojrzałam na niego wyczekująco.
- Zamieniam się w słuch.
- Można po prostu uciec kominem - powiedział, a ja prychnęłam.
- Chciałam zrobić to w filmowym stylu, ale masz rację. Tak będzie łatwiej, tylko... Jak tam się wdrapać?
- Ten budynek nie może być zaraz nie wiadomo jak wysoki. Widać, że komin nie jest wykonany przez zawodowca i są tam wypustki. Dałbym radę się tam wdrapać.
- A ja? Nigdy nie byłam dobra we wspinaczce.
Jake nie odpowiedział tylko zaczął chodzić po piwnicy czegoś szukając, więc stałam tam cicho i obserwowałam jego poczynania.
Po dłuższej chwili znalazł karton, z którego wyciągnął linę, a ja spojrzałam na niego pytająco.
- A z tym - podniósł wyżej rękę z liną - Dasz radę wejść?
- Prędzej - powiedziałam z wahaniem, a on skinął głową, przerzucił sobie linę przez ramię i ruszył w kierunku komina.
Podreptałam za chłopakiem i zatrzymałam się, kiedy on szedł dalej i po chwili zaczął się wspina.
- Dasz radę? - zapytałam zdziwiona, a w odpowiedzi usłyszałam ciche potwierdzenie - Okej, ja tylko pytam.
Patrzyłam jak szybko, o ile mogę tak powiedzieć, pokonuje wysokość. Stałam tak może z 15-20 minut, ale w końcu udało mu się wyjść. Ściągnął linę i jeden jej koniec zrzucił na dół. Nie sięgała do ziemi, przez co musiałam wspiąć się nieco wyżej, żeby jej dosięgnąć. Kiedy już się jej złapałam usłyszałam jak ktoś schodzi po schodach.
Spojrzałam przerażona na Jake'a, a on tylko popatrzył na mnie i zobaczyłam w jego oczach prośbę, żebym była cicho, więc tylko skinęłam głową i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. Ktoś zaczął wołać czy ktoś tu jest i chodzić po piwnicy. Trwałam w przerażeniu kilka minut, po czym światło zgasło, a ktoś skierował się do góry.
Podniosłam głowę ku górze i dostrzegłam, że na dworze zaczęło powoli świtać.
Ponownie zaczęłam się wspinać, a serce biło mi jak szalone. Oczywiście spodziewałam się tego jak będę wyglądać. Na pewno będę cała ubrudzona, w końcu raczej nikt nie czyści kominów, ale jeżeli taka ma być cena wolności, to to na prawdę jest nic.
Kiedy byłam już na dachu, zimny wiatr zawiał prosto w moją twarz, przez co uśmiechnęłam się. Niby wychodziłam na dwór, ale to nie to samo. Teraz byłam wolna.
- Jak stąd zejdziemy? - zapytałam, a Jake podszedł do krawędzi. Jak to możliwe, że nie zauważyłam tego wielkiego drzewa?!
Otóż, przy lewej krawędzi rosło wielkie, rozłożyste drzewo. Zobaczyłam, że na spokojnie mogliśmy zeskoczyć na pierwszą, grubszą gałąź. Jako pierwszy miał schodzić Jake, więc nie chciałam się kłócić.
Kiedy wylądował na drzewie, zeskoczył jeszcze niżej, robiąc mi miejsce.
Z mocno bijącym sercem, usiadłam na krawędzi i zeskoczyłam na najbliższą gałąź, na której wylądowałam, o dziwo, z gracją. Później zeskoczyłam na niższą gałąź, aż w końcu na główny konar, z którego prosta droga na ziemię.
Kiedy stanęłam na trawie, moje serce waliło jak oszalałe, a jedna myśl wygoniła wszystkie inne, a mianowicie:
JESTEŚMY WOLNI
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pewnie myślicie co chciałam wam powiedzieć. Chodzi mi o to, że to jeszcze NIE koniec, co równa się z tym, że jeszcze jutro (i w ciągu paru najbliższych dni) rozdziały będą się pojawiać. Chciałam napisać, że tonie koniec, bo wiem, że większość osób, które to czytają to nie mają tego w bibliotece tylko wchodzą i sprawdzają czy coś dodałam, a szczerze wolę żeby doczytać do końca, bo wtedy będzie wyjaśniony tytuł. To chyba na tyle...
Prawie zapomniałam... Zajęliśmy 43 miejsce w kategorii Tajemnica/Thriller! Chciałam wam za to podziękować. Dziękuję!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro