Rozdział 10
Jake resztę dnia spędził w swoim pokoju, nie wychylając za drzwi nawet nosa. Zastanawiał się jak może pomóc Sam. Przez dwa tygodnie próbował się dostać na oddział, ale drzwi były zamknięte. Czekał, aż w końcu ktoś popełni błąd i zostawi je otwarte, ale nie mógł się doczekać tej chwili.
Kiedy przyszła noc, a właściwie godzina, w której nauczyciele nie mieli dyżurów, wyszedł z pokoju i skierował się do oddziału zamkniętego. Wreszcie, po ponad dwóch tygodniach, udało mu się wślizgnąć do środka. Chodził korytarzem zaglądając w lustra weneckie, szukając znajomej twarzy, ale kiedy ją znalazł, nie wierzył własnym oczom.
Zobaczył blondynkę siedzącą w rogu pomieszczenia, obejmującą swoje kolana i kołyszącą się lekko. W jej oczach było widać strach, rezygnację i wiele innych emocji. Było widać, że ona nie daje już rady. Ongiś lśniące i puszyste blond włosy, teraz były potargane i brudne. Jej twarz była wychudzona, zresztą jak ona cała. Miała zapadnięte kości policzkowe, kościste ręce i mógł się założyć, że gołym okiem można było policzyć jej żebra. Jedyne co się nie zmieniło, to jej błysk w oku, który na razie przyćmiewały negatywne emocje.
Kto by wyrabiał psychicznie, kiedy przez dwa tygodnie musiałby oglądać jak inni ludzie, jego rówieśnicy, wariują, tracą zmysły i ogólnie tracą swoje człowieczeństwo?!
Kiedy ją tam zobaczył, zrobił się wściekły. To było ohydne. Jak jakikolwiek człowiek mógłby coś takiego robić niewinnym ludziom? Jake zaczął żałować, że to nie jego złapali, byleby oszczędzić jej cierpienia. Chłopak szedł do głównego pomieszczenia oddziału zamkniętego i znalazł pęk kluczy który szybko zabrał i wyszedł innymi drzwiami. W końcu doszedł do drzwi, przez których okienko zobaczył znajome pomieszczenie. Przekluczył drzwi i wszedł do środka.
Samantha kiedy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, przylgnęła do ściany i patrzyła z przerażeniem na osobę, która weszła do środka. Strach, który przejął nad nią kontrolę nie pozwalał jej poznać znajomej postaci Jake'a. Chłopak podszedł do niej i ukucnął przy dziewczynie.
- Sam, to ja. Jake - powiedział łagodnie.
Po kilku chwilach, które wydawały mu się wiecznością, z jej oczu zaczął znikać strach a zastąpiła go ulga i jeszcze parę innych emocji. Dziewczyna zarzuciła ramiona na szyję chłopaka, a on objął ją delikatnie.
- Chodź, zabiorę cię stąd. - powiedział uspokajająco, a ona tylko pokiwała głową szczęśliwa, gdyż nareszcie opuści oddział zamknięty, ale nie pokazała emocji.
Kiedy stanęła na własnych nogach, zachwiała się pod ciężarem ciała i upadłaby gdyby chłopak jej nie przytrzymał.
- Chyba nie dasz rady iść sama - powiedział, a ona tylko popatrzyła na podłogę, nie wiedząc co powiedzieć - Zaniosę cię - powiedział i zanim dziewczyna się odezwała, on chwycił ją jak pannę młodą i szybkim krokiem wyszli z pomieszczenia. Na ich szczęście nie spotkali nikogo na zamkniętym, więc w spokoju opuścili ten oddział.
Chłopak zaniósł Sam do jej pokoju i położył na łóżku, po czym zapalił światło.
- Jak się czujesz? - zapytał, a ona wzruszyła ramionami - Dlaczego nic nie mówisz?
- Boję się - szepnęła ze spuszczonym wzrokiem.
- Czego? - zapytał łagodnie, a ona dopiero teraz podniosła na niego spojrzenie swoich zgniłozielonych oczu.
- Że oni po mnie wrócą - powiedziała prawie przez łzy - Nie chcę tam wracać Jake. - szepnęła, a po jej policzku spłynęła łza - Oni tam wykańczają ludzi psychicznie. To jest tak jakby to im dodawało energii, oni napawają się naszą utratą zmysłów. Oni są chorzy - załkała cicho i ukryła twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsnął szloch.
- Spokojnie Sam - powiedział podchodząc do dziewczyny i przygarniając ją do piersi - Wszystko będzie dobrze. Nie wrócisz na oddział zamknięty.
- Skąd możesz mieć pewność? - zapytała odsuwając się od Jake'a i patrząc na niego.
- Tym razem im na to nie pozwolę.
- Ale to nie zależy od ciebie - szepnęła.
- Tak, ale będę mógł błagać o zamianę, żeby ciebie wypuścili a wzięli mnie.
- Nie Jake, to nie byłoby fair. Nie wiesz co tam się dzieje.
- To mi powiedz - poprosił, ale zaraz dodał - Chyba, że nie chcesz o tym mówić. Zrozumiem - dziewczyna pokręciła głową.
- Muszę komuś powiedzieć - powiedziała i wytarła mokre policzki kawałkiem prześcieradła - Kiedy mnie zamknęli powiedzieli, że nie dadzą mi tritionu i tak się stało. To nie jest takie dobre, później powiem ci dlaczego. - westchnęła cicho - To jest okropne miejsce. Słyszysz jak jakieś krzesło uderza o podłogę, bo ktoś akurat ma atak, albo nie chce dostać zastrzyku. Słyszysz stukanie innych o podłogę, ścianę lub szybę. Słyszysz ich wrzaski, które wyrywają cię z krainy snów i możesz sobie tylko wyobrażać co się tam dzieje. Czasami to brzmi jakby kogoś obdzierali ze skóry. Słyszysz to wszystko, a gdy spoglądasz przez okienka do pobliskich pomieszczeń, napotykasz psychopatyczne spojrzenia innych, albo puste, bez wyrazu oczy. Po woli od tego wszystkiego sam zaczynasz wariować, nawet o tym nie wiedząc. Zaczynasz wyrywać sobie włosy, zadawać sobie ból np. rozdzierając skórę czymkolwiek. Tym co będziesz miał pod ręką i będziesz chciał się zabić. Niestety jedyny sposób był powolny, bolesny i zadany samemu sobie, ale to jedyny sposób, który może wyrwać cię z tego chorego, psychicznego miejsca. - dokończyła szeptem a nowa fala łez zaczęła płynąć z jej oczu.
Chłopak spojrzał na jej ręce. Miała ślady po, zadanych parę dni temu, zadrapaniach aż do krwi. Zadanych najpewniej swoimi własnymi paznokciami.
- Tak mi przykro Sam - szepnął Jake.
- Nie potrzebnie. To nie twoja wina - również szepnęła.
- Chyba powinienem już iść. Pewnie jesteś zmęczona - powiedział, a ona przytuliła chłopaka, który zaskoczył się, ale również ją przytulił.
- Dobranoc - wymamrotała zmęczonym głosem.
- Dobranoc Sam - powiedział i pocałował ją w czoło, po czym wyszedł z pokoju dziewczyny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro